psychodeliczny browar chodzony z opóźnionym zapłonem
detale
raporty pan marjan
- Drug patrol: Próbują rozchodzić bodyload, ratują ludzi w potrzebie.
- Slayer, Sałatka Warzywna i Delegalizacja Śląska
- Gdy rodzina pyta podejrzliwie czy coś paliłeś, wyjaśnij że tylko brałeś kwasy.
- Coś z rutyny. Odczarowanie.
- "Kamienice Mieszka I" czyli domówka zapoznawczo-grzybowa
- Najlepszy koncert w życiu
- Psychodeliczny Triptyk, część pierwsza: "Można Inaczyj".
- "Nie powiem, bo nie zjesz" czyli Dionizje na szczycie leśnej góry.
- Festyn z Okazji USA
- "I na to właśnie czekałem" czyli ukwiały, pomarańcze i magiczne blokowisko.
psychodeliczny browar chodzony z opóźnionym zapłonem
podobne
Minęło już półtorej roku od mojej pierwszej i zarazem ostatniej próby z LSD, więc kiedy udało się zdobyć papierki bardzo się ucieszyłem. Planowaliśmy razem z kilkoma kumplami zrobić większą wycieczkę. Generalnie chętnych było dość dużo, bo chyba z 7 czy 8 osób, ale nie mogliśmy znaleźć wspólnego terminu, który by wszystkim pasował. Zadecydowaliśmy więc razem z W i D, że zrobimy jedną mniejszą wyprawę zanim zbierzemy się na tę dużą, właściwą. Wiedząc z doświadczenia, że po jednym mocniejszym tripie nie ma się od razu chęci na następnego stwierdziliśmy, że przyjmiemy po 1/2 kartonika, tak żeby mieć siły na nadchodzącą większą wyprawę. Był listopad, więc słońce zachodziło dość szybko dlatego chcieliśmy zacząć jak najwcześniej. Jak to jednak zwykle bywa, każdy miał coś do załatwienia więc z "jak najprędzej rano" zrobiła się 13:00 czy nawet 14:00. Nie zastanawiając się zbyt wiele zjedliśmy po połówce. Smak był raczej gorzkawy. Poprzeglądaliśmy chwilę pown.it i ruszyliśmy do lasu. Czasy będę podawał na oko. Od momentu wyprawy do pisania TR minął już rok, więc dokładności nie mogę zagwarantować.
T0:00 + 0:10 - Oglądamy z W 4chanowe flash loopy, trafiając min. na Lionela Ritchiego śpiewającego "hello, is it me you looking for?" do Hitlera itp. D w tym czasie się pakuje.
T0:00 +0:20 - Idziemy do sklepu po coś do picia i coś słodkiego na drogę. Ja nie wchodzę - tripowy zestaw przetrwania przygotowałem już wcześniej (woda, piwo, owoc, baton, zapałki, coś cieplejszego do ubrania) ;) Efektów poza lekkim podekscytowaniem brak.
T0:00 +0:25 - Wyruszamy do lasu ścieżkami znanymi przez D. Po drodze opowiada on o swoich grzybowych przygodach pokazując drzewa, w których widział jakiś czas wcześniej twarze Słowian. Rozmowa o puszczach, borach, lasach i zamieszkujących je plemionach.
T0:00 +0:45 - W bardzo delikatny sposób zaczyna być "inaczej". W, swoim zwyczajem zaczyna podkręcać sobie fazę: a to wyszuka jakiś kostur, a to skoczy w krzaki albo rzuci się w inną kupę liści. My z D widząc jego zachowanie myślimy, że już przynajmniej jeden z nas zaczyna odczuwać mocniej efekty działania kartonika. Zaczyna się ściemniać, więc pada pomysł aby rozpalić ognisko póki jesteśmy w stanie.
T0:00 + 0:55 - Znajdujemy w lesie rozległy parów. Przechodzimy na drugą stronę, zbieramy chrust, korę brzozową na rozpałkę, przygotowujemy palenisko i rozpalamy ogień.
T0:00 + 1:10 - Ognisko się pali, jest coraz ciemniej, lecz nadal brak wyraźnych efektów. Nawet W jest spokojny i po chwili przyznaje, że sam chciał się trochę nakręcić, ale wcale nie czuje więcej niż my. Próbujemy wpatrywać się w gałęzie drzew chwiejące się na wietrze. Czasami wydaje się, że się poruszają i wyginają w dziwny sposób, ale nie było to nic co można by na pewno wziąć za kwasowe zniekształcenia rzeczywistości. Zauważamy, że minęło już sporo czasu i powinniśmy dawno znajdować się w pradawnej słowiańskiej puszczy a nie w zwyczajnym lesie. Proponuję żebyśmy wypili moje piwo, ale W i D odmawiają.
T0:00 + 1:40 - Efekty nie wzmogły się ani trochę. Mnie jakoś szczególnie to nie zmartwiło, ale pozostała część ekipy jest wyraźnie rozczarowana. - Chujnia panowie - zaczął D - Spierdalamy chyba co? Nie ma sensu tak siedzieć. - Lipa, gasimy i spadamy - zgodził się W i tak też zrobiliśmy. Było już całkiem ciemno, ale znaleźliśmy drogę bez problemu. W zaczął coś mówić, że skoro dzisiaj nic z tego to będzie wracał do siebie. D miał podobne plany. Ja nastawiłem się na łażenie po lesie bez względu na to czy będą efekty specjalne czy też nie, więc zacząłem namawiać chłopaków na piwo. Zgodzili się, że można przejść się na jakieś dwa skromne browary.
T0:00 + 2:10 - Jesteśmy z powrotem w sklepie. Zaopatrzamy się w piwo i ruszamy ścieżką prowadzącą na punkt widokowy, którym jest stary, zniszczony budynek będący kiedyś częścią starego wyciągu narciarskiego.
T0:00 + 2:30 - W drodze na górę otwieramy po piwie. Po upiciu dosłownie kilku łyków nagle zaczęło się robić wyraźnie inaczej. Był to stan bliższy mojej pierwszej wycieczce kwasowej niż upojeniu alkoholowemu. Ci którzy stracili humory teraz je odzyskali. Czułem polepszenie wyobraźni i dużą łatwość we wczuwaniu się w klimat miejsca, rozmowy itd. Efekty wizualne nadal były niewielkie, ale na pewno przysłużył się temu również brak światła. W zamienił się w "św. W". To stan, w którym zakłada kaptur na głowę, prawie do nikogo się nie odzywa tylko sadzi wielkimi krokami przez las wyszukując zeschniętych lub spruchniałych małych drzew. Kiedy jakieś znajduje, wyciąga przed siebie ręce i powala je na ziemię praktycznie nie zwalniając kroku. Zmieniły się też odczucia dotyczące własnego ciała. Zaobserwowałem lekkie trudności w interpretacji bodźców z zakresu ciepło/zimno/mokro. Odczucia te niekiedy mieszały się ze sobą. Kiedy doszliśmy prawie do celu, okazało się, że siedzą tam jakieś dwie dziewczyny. Zatrzymaliśmy się na chwilę myśląc co z tym faktem zrobić. W, co chwila zapadał w las i słychać było tylko jego śmiech oraz trzask łamanych drzew. D stwierdził, że trzeba dziewczęta delikatnie i "nie po chamsku" przepłoszyć. Zaczął donośnie chrząkać. Z początku brzmiało to zwyczajnie tylko po to by pod koniec zamienić się w ryk prawie nie przypominający oryginalnego dźwięku. Ja również zacząłem chrząkać a W wykrzykiwać coś w rodzaju: "Co za typ! Co to robisz!? Po co ci ten nóż?! Nie idź do nich!". To tyle jeżeli chodzi o delikatność i kulturalne zachowanie ;). Dziewczyny raczej się nie wystraszyły. Za dużo się przy tym śmieliśmy i trudno było chyba przypisać nam jakieś złe intencje. Tak czy inaczej opuściły nasze upragnione miejsce widokowe, prawdopodobnie bardziej zirytowane niż wystraszone.
T0:00 + 3:00 - Zauważyłem, że da się odczuć lekko stymulujące działanie kartonika, mimo że minęła pierwsza fala podekscytowania spowodowana nieoczekiwanym zadziałaniem blottera. Rozmawiało się bardzo dobrze. Nabraliśmy sił na dłuższą posiadówkę i zwiedzanie okolicznych lasów. Widok miasta był dość ciekawy, choć niekoniecznie zwalał z nóg. Interesujące były również chmury. Część z nich znajdowała się wysoko na niebie i wciąż oświetlały je promienie słoneczne mimo, że było już ciemno. Miały kolor intensywnie różowy i przybierały dość niezwykłe kształty. Podziwialiśmy je przez niecałe pół godziny. Próbowałem też zamykać oczy. Dało się zauważyć wyraźne, choć niezbyt intensywne CEV-y.
T0:00 + 5:00 - Piwo dosyć szybko zaczęło się kończyć, więc zaczęliśmy rozważać wyprawę do sklepu. Po chwili namysłu nad naszym stanem uznaliśmy razem z D, że możemy spokojnie robić zakupy. W wolał nie wychodzić do ludzi. Zeszliśmy z punktu widokowego i zatrzymaliśmy się gdzieś w lesie. Tam pogadaliśmy jeszcze chwilę. Z tego co pamiętam tematami były: szwajcarskie scyzoryki, ludzie nadzwyczajnie uzdolnieni w dziedzinach technicznych, praca fachowców i rzemieślników, teorie ekonomiczne, klimaty i zwyczaje ludzi pijących przeważnie wódkę lub przeważnie piwo i jeszcze parę innych ;) W nadal twierdził, że woli zostać sam w lesie niż iść do sklepu. Nie czuł się komfortowo z myślą o spotykaniu obcych ludzi. Prosił tylko, żebyśmy się do niego nie skradali kiedy będziemy wracać. Położył się gdzieś i założył słuchawki. Twierdził, że świetnie słucha mu się muzyki. My z D ruszyliśmy zgodnie z planem, chociaż ja musiałem wyjść ze sklepu w trakcie zakupów, bo dostałem nagle ataku śmiechu. Wróciliśmy do W, zgodnie z obietnicą anonsując nasze przyjście dzikimi wrzaskami, tak że trudno było nas wziąć za kogo innego ;)
T0:00 + 7:00 i dalej - Wychodziliśmy jeszcze później do sklepu po kolejne piwa. Miasto było trochę podkolorowane a pomarańczowe światło płynące z lamp sodowych nadawało uliczkom klimatycznego charakteru. Odczucia z oglądania budynków były zdecydowanie inne niż na co dzień. Więcej wyraźnych efektów wizualnych nie udało się uzyskać do samego końca. Z ciekawych rzeczy natrafiliśmy jeszcze na samotnego, kulawego dzika, który szukał jedzenia dosłownie kilka metrów od nas. Efekt lekkiej stymulacji utrzymywał się, więc kolejne piwa w ogóle nas nie męczyły. Poszliśmy nocować do D bardziej dlatego, że było już zimno niż dlatego, że się zmęczyliśmy. Z tego co pamiętam zaczynało robić się już jasno kiedy się kładłem. Miałem dość duże problemy z zaśnięciem a kiedy już zasnąłem sen był płytki. Kiedy zamykałem oczy nadal dało się zaobserwować delikatne CEV-y. Czułem już znaczne znużenie i następny dzień spędziłem na jakiś mało produktywnych i nieabsorbujących zajęciach.
Podsumowując: Planowany niezbyt intensywny psychodeliczny spacer zamienił się w tzw. "browara chodzonego" z lekkim psychodelicznym zabarwieniem. Długi czas ładowania się i gorzki smak karzą podejrzewać, że mogło to być coś innego niż LSD, ale jak to bywa w tej branży - nigdy nie wiadomo. Doświadczenie było ogólnie jak najbardziej przyjemne. Dowiedziałem się jak wspódziała alkoholu z niewielką dawką kwasu - więcej siły i chęci, fantazja bardziej ponosi a psychodeliczna nuta wciąż jest obecna. Niestety następnego dnia do standardowego niewyspania dochodzi kac. Nie wiadomo też czy alkohol nie wpłynął negatywnie na wizuale. W to, że piwo aktywizowało działanie papierka raczej nie wierzę, choć nie można wykluczyć jakiegoś współdziałania. Psychodeliczność przygody polegała raczej na czuciu się w pewien sposób oraz dużej liczbie myśli na minutę (lecz przy tak niewielkiej ilości LSD było to do opanowania). U W były to również doświadczenia słuchowe. Wizuali z prawdziwego zdarzenia brak. Lekkie podkolorowanie przy otwartych oczach i wyraźne CEV-y. Trip miał trochę wspólnego z poprzednią wyprawą i prawdopodobnie próbowaliśmy z W trochę do niego nawiązać. Dało się to zwłaszcza odczuć w rozmowach ze Słowianami w tle, transformacją w św. W oraz odczuciach cielesnych.
- 23523 odsłony
Odpowiedzi
na kwas mi to nie wyglada
na kwas mi to nie wyglada
Myślę, że to był kwas, bo
Myślę, że to był kwas, bo potem próbowałem całego kartonika z tego samego blottera i działało jak trzeba ;) Chociaż nie mam znowu specjalnego doświadczenia z innymi substancjami, które można dostać na kartonikach poza DOC. W każdym razie działanie kwasów tego blottera było takie same jak w przypadku pozostałych dwóch, z którymi miałem do czynienia kupując lsd.
Biorąc pod uwagę fakt, że na
Biorąc pod uwagę fakt, że na dzisiejszych kartonach nie ma nawet 100 ug, to połowa kartona jest dawką zdecydowanie za małą.
NBOMe?
Obstawiałbym któryś specyfik z rodziny NBOMe, kilka razy zdarzyło mi się spotkać 25C sprzedawane jako LSD.
Zawsze jest ryzyko, że było
Zawsze jest ryzyko, że było to coś innego, ale myślę że tym razem był to kwas. Jadłem później cały kartonik i było wszystko jak należy (opis tripa pod nazwą "I na to właśnie czekałem" czyli ukwiały, pomarańcze i magiczne blokowisko). Pisałem o blotterze, że był gorzki, ale nie było to nic w stylu hometa itp. Lekka goryczka zaledwie. Brakowało też efektu drętwienia, który pojawia się przy NBOMach. Podobnie ze stymulacją. W tamtych czasach praktycznie nie miałem do czynienia ze stymulantami, więc nawet lekkie przyspieszenie robiło na mnie duże wrażenie. Ogólnie byłem wtedy jeszcze nowicjuszem i pewnie przesadziłem z opisem smaku i naspeedowania, dlatego TR może być trochę mylący.