Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

krew, grzyby, śmierć...

krew, grzyby, śmierć...

Zdarzyło się to kilka dni temu. Konkretnie trzynastego października, w

mieszkaniu osoby D (chciala zostac anonimowa a jest mi to dosc bliska

osoba). Z pozoru miało to być inicjacyjne grzybienie jej w konkretnej ilości

(40 sztuk). O ironio, chciałem z nią przy tym być wiedząc że mnie grzyby nie

czeszą w sposób znaczący. Nawet dzień

wcześniej wygłaszałem Mancie alias Lwu, że utarta kontroli nad grzybami to

raczej cecha osobowościowa niż coś dotyczące każdego i że mnie nigdy to nie

spotkało i raczej nie spotka. Tu się strasznie pomyliłem i "nagrzeszyłem"

butą. Kara musiała być ;-)

Zjedliśmy grzyby około godzinki 15. Już za kilka minut (może pięć, tak że na

pewno nie od grzybów), zacząłem mieć krwawienie z nosa. Zdarzyło mi się to

pierwszy raz od dawna. Zawsze wprawiało mnie coś takiego (chyba jak każdego)

w lekką złość (nigdy w panike ;-)) Ponieważ grzyby nie działały jeszcze,

spokojnie położyłem się i poczekałem aż krwawienie minie, tłumacząc sobie że

ma się to nijak do tego co przeżyję za chwile.

Po dziesięciu minutach krwawienie minęło i zaczęły pojawiać się pierwsze

objawy grzybowe. Leżeliśmy sobie, osoba D popłakiwała sobie

cichutko mimo że wcale nie miała powodu i nie chciało jej się płakać. Po 40

minutach pojawił się najprzyjemniejszy moment tripu. Przenieśliśmy się na

balkon i z 5 pietra oglądaliśmy ogromne blokowiskowe podwórko. Było to

niesamowicie ciekawe i momentami bardzo śmieszne. Wydawało nam się że

siedzimy na tym balkonie cale lata, psy za oknem beztrosko biegały, co jakiś

czas dla odmiany kopulując. Działo się wiele i było super, jak sadzę trwało

to nie wiele dłużej niż godzinę. Wtedy, nie wiedzieć czemu (nie było tego w

planach) doszedłem do wniosku że ze mnie schodzi i albo sobie zapale, albo

jeszcze dojem żeby podtrzymać klimat. Ponieważ kończyło mi się ziele

postanowiłem jednak wybrać to drugie. Nie wiem ile zjadłem, ale jak

policzyłem rano na pewno jeszcze ze 30. Przez jakiś czas było jeszcze

fajnie. Potem nawet pojawiły się haluny, co mnie lekko zaskoczyło bo

przedtem miałem zawsze takie niegroźne mentalne akcje. A tu kiedy się tylko

odwracałem drewniana ryba z telewizora pływała po pokoju.

Gdzieś o 17.30 definitywnie wszystkie przyjemne rzeczy zakończyły się.

Zobaczyłem że moje ręce są we krwi. Pobiegłem do lustra i zobaczyłem coś

strasznego. Wyglądam jak Marylin Manson!!! Źrenica w jednym oku była mała

jak ziarenko piasku a w drugim tak wielka że wyglądałem jakbym miał całe

czarne oko. Na ręce miałem krew. Nie wiedziałem skąd. Nigdzie nie krwawiłem.

Pobiegłem do łazienki by zobaczyć się w dobrze oświetlonym lustrze i

wiedzieć jak wyglądam. Przeżyłem szok wchodząc do łazienki. Łazienka po

prostu była biała. Biała jak śnieg. Tylko dywaniki i ściany były

ciemniejsze. Wyglądała jak mini kostnica z kiblem na środku. Nie chciałem

tam wchodzić, zamknąłem drzwi i się zacząłem uspokajać, powoli ustępowała

świadomość że jadłem grzyby a wygrywała świadomość że jestem śmiertelnie

chory i dlatego tak się czuję. Nawet przez chwile wiedziałem co się stało.

Znalazłem odpowiedź. Gorączka krwotoczna- ebola, broń biologiczna, bin

Laden, sami możecie się domyślać :-) Na szczęście szybko o tym zapomniałem.

Osoba D bawiła się świetnie, kontemplowała świat i bardzo jej się

podobało a ja wiedziałem że nie mogę jej mówić o moim stanie bo jej tylko

zaszkodzę a ona nie może mi pomóc co wprawiało mnie w stan takiej

bezradności ze odechciewało mi się żyć. Wróciłem do łazienki, wentylator

wydawał dźwięki, które brzmiały jak jakieś złośliwe szepty. Zobaczyłem swój

język, był cały we krwi. Uświadomiłem sobie że krwawię do środka.

Zwymiotowałem i poczułem ze się osuwam na podłogę.

Gdy wyszedłem z łazienki za oknem było już ciemno a we mnie, mimo że udało

mi się zatamować krwawienie, było niezrozumiale napięcie. Stan tak silnej

paniki, napięcia, złości - po prostu uczucie nie do opisania. Wiedziałem że

najgorsze mam już za sobą, ale wiedziałem też że muszę zadzwonić i udowodnić

sobie że istnieje realność. Że zjadłem grzyby a nie jestem chory i że to

wszystko złudzenia. Zacząłem przeglądać listę telefonów w komórce i

doszedłem do wniosku że wszyscy których mam zapisanych są na pewno teraz

naćpani i nie wiedzą co się dzieje, są w tym samym złym klimacie co ja (w

końcu sobota wieczór;-)) Postanowiłem że zadzwonię do swoich rodziców, nie

było ich w domu, a ich komórka odpowiadała "abonent jest czasowo

niedostępny". Załamało mnie to na najbliższe 20 minut. Pomyślałem ze jestem

jakieś 20-30 lat później a moi rodzice nie żyją a ja jestem śmiertelnie

chory. Leżałem tak i się dołowałem...

Za jakieś 20 minut znalazłem w komórce Lwa Mante! Zadzwoniłem z pewną obawą

że on wcale nie istnieje. Odebrał. Był zupełnie normalny w rozmowie i nie

stwarzał wrażenia chorego a ja również próbowałem być normalny co czułem że

robi mi bardzo dobrze i nabieram sił. Powoli świat zaczął stawać się

normalny. Odnalazłem telewizor, włączyłem go i oglądałem "13 Posterunek",

śmieszył mnie, a potem reklamy, były bardzo ciekawe. Zobaczyłem że wszystko

gra! Ucieszyłem się, że Tomasz Lis też żyje! Moja świadomość z myśli "na

pewno umrę dzisiaj" przerodziła się w myśl "nawet jeśli umrę dzisiaj

pierdole to". Zadzwonił Ania- żona Jancia z U i też maksymalnie mnie

uspokoiła. Znalazłem jakaś niewielką ilość trawki i zapaliłem sobie (w końcu

w Kanadzie pozwala się palić nawet chorym na raka;-)))) Wyprowadziło mnie to

ostatecznie z doła. Zacząłem się wygłupiać i udawać że wszystko jest OK. Im

więcej paliłem tym bardziej mój stosunek do śmierci stawał się luzacki,

grzyby powoli ustępowały i czułem się coraz lepiej.



I tu podsumowanie: Nigdy nie byłem jakimś histerykiem, hipochondrykiem etc.

Nigdy nie wpadam w jakieś głupie paniki co do swojego zdrowia. Wszystko się

pomieszało, kilka małych przypadków i trip, który miał być fajny stał się

tripem piekielnym, masakrycznym etc. Myślę ze dwa są tego powody:

1. Cholerna krew z nosa

2. To że nie schowałem reszty grzybów i dojadałem.

Nie wiem jak można było uniknąć krwi z nosa, ale tego drugiego błędu można

było nie popełnić. Uważajcie na takie wypadki i dbajcie o komfortowość czasu

i miejsca gdzie będziecie jeść grzyby. Grzyby same w sobie nie mogą nic nam

złego zrobić, zrobić możemy sami sobie. I nie ma co myśleć że jak się nigdy

nie miało bad tripa to nie będzie się go miało. Łatwo o niego! Cholernie

łatwo!

Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media