Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

cytrynowa planeta

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
1g psylocyble mexicana (suszone) + sok cytrynowy
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
nastrój przed spożyciem raczej kiepski, obawiałam się bad tripu

cytrynowa planeta

Minął miesiąc
Wróciłam na kilka pięknych godzin do świata rodem z Alicji w Krainie Czarów.
Tradycyjnie o 13 spożyłam “grzyby szczęścia”, tym razem w nieco innej formie, mianowicie były one rozkruszone i pływały w soku cytrynowym, w ilości takiej samej jak ostatnim razem. Skład prawie identyczny, prawie bo dołączył R.
Po dłuższym czasie Wincenty zapytał;
- Czujesz już coś?
- Nic.
Znów byłam podekscytowna jak małe dziecko przed rozpakowaniem prezentu, ciekawa efektów eksperymentu z użyciem cytryn.

Po czasie bliżej nie określonym
Zaczęło się od lekkiego otumanienia, całkiem jak po alkoholu, potem “śmiechawka” i te sprawy - trudności w wysławianiu się (mydłą :)).
Oglądaliśmy rozmowę Cejrowskiego z Frytką, nie mogłam się skupić na padających słowach, gdyż obraz jaki widziałam wciągnął mnie bez reszty. Frytka przypominała Meduzę z mitologii, jej włosy wiły się wokół twarzy, jakby żywe. Nos wydłużał się i skracał, chwilami jego czubek się upłynniał, wylewając się na dolną część twarzy. Ubaw po pachy. Oczy Cejrowskiego nienaturalnie rozjarzone, cynicznie łypały na rozmówczynię, koszula jego sprawiała, że wyglądał jak wielkanocna pisanka. Zabawne - pomyślałam - niby skorupka jajka, a tak dobrze gada, polać mu!
Po jakimś czasie, zauważyłam, że kawa nie smakuje tak jak zawsze, woda była obrzydliwie kwaśna. Mały zaproponował, abym spróbowała zjeść cytrynę. Z ciekawością ugryzłam owoc. Szok! Cytryna miała niezwykły smak, ciepły i dodający otuchy - tak jak słońce. Widzieliście takie cudach na kijku? Cytryna smakująca słońcem? Co więcej miała anatomię przystosowaną do ludzkich zębów. Przyjazny owoc, nie ma co. Napiłam się też wina, niepocieszona stwierdziłam, że ono też zmieniło smak, na niekorzyść niestety. Mimo niefajnego smaku, wino postanowiłam wypić. Moczyłam w nim wargi, do uszu płynął Debussy - Clair de lune, zapatrzyłam się w ozdobę do włosów, zwykłą kokardę nakrapianą kwiatami w kolorze fiołkowym. Trunek zaczął smakować inaczej. Może trudno w to uwierzyć, ale miałam w ustach posmak kwiatów i to było wspaniałe. Im bardziej wpatrywałam się w morze błękitnych płatków, tym wyraźniej widziałam całą łąkę nimi przepełnioną.
Totalna harmonia.
Po wyrwaniu się z tego zawieszenia, świat nabrał dziwności w najdziwniejszym dziwności znaczeniu. Wszystko stało się ekscentryczne. Kątem oka oglądałam osobliwy taniec słoi na blacie stołu. Cienie wirowały jak szalone, chowały się za szafę, aby za chwilę wyskoczyć zza lampy stojącej naprzeciw. Chichotałam pod nosem, bo o dziwo nikt inny tego nie zauważył - tych rubasznych cieni i figlarnych słoi. Barwy przedmiotów walczyły o mą uwagę, skrząc się jaskrawo. Po jakże pożywnym posiłku mych towarzyszy, składającym się z pizzy i sosu ze zmielonego Jezusa (nota bene po grzybach w ogóle nie mam apetytu), udaliśmy się na spacer. Zaraz za blokiem odpaliłam fajkę i przeniosłam się w skryto- filozoficzny nastrój. W duchu byłam Absolem - gąsienicą siedzącą na wielkim grzybie. W myślach rozprawiałam nad sprawami różnej materii, bez składu i ładu, chaotycznie. Idąc uważnie wsłuchiwałam się w kojący dźwięk moich kroków, przymykałam oczy obserwując pojawiające się pod powiekami obrazy. Po drodze zgubiliśmy R. Tym razem na plażę weszliśmy prawie od frontu gdzie brzeg jest trochę bardziej stromy. Wiał wiatr, tafla wody dumnie falowała i błyszczała od świecącego słońca. W nozdrzach czułam zapach wody, przypominający ten po deszczu (numer 2 na mojej liście ulubionych zapachów, zaraz po męskich perfumach). Choć ciałem byłam obecna, to moje myśli wspięły się już do nieba i szukały szczelin w chmurach, aby przedrzeć się w kosmos. Pragnęłam wejść głębiej w swą świadomość, spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie: kim jestem? co tu robię? dlaczego? Mimo moich ogromnych starań, skorupa jaką utworzyłam wokół własnej osoby nie chciała wpuścić nawet mnie. Lekko zirytowana rozejrzałam się. I bam! Poprzednim razem plaża była zjawiskowa, teraz nie potrafiłam nawet nazwać tego co miałam przed oczami. Złote źdźbła wysokich traw, daremno opierały się silnym podmuchom wiatru. Słońce odważnie przeglądało się w wodzie. Rybitwy pokrzykiwały zaaferowane. Kompilacja dźwięków. Muzyka prosto od natury, coś fantastycznego!
Szliśmy i porównywaliśmy krajobraz jaki widzieliśmy wówczas i ten sprzed miesiąca. Jednogłośnie wygrał aktualny.
Odłączyłam się od facetów, aby pomyśleć w samotności. Oczyściłam myśli, stały się klarowne. Kroczyłam powoli, w roztargnieniu odgarniając włosy z twarzy. Doznałam niemałego olśnienia. Ja sama tworzę mur, tylko ja wiem jak go zniszczyć. Wytrwale obracałam szczątkami własnego JA, składałam wszystko do kupy. Może i nie rozpadł się całkiem, ale dojrzałam siebie, swoją wartość, wszystko co mnie stworzyło. Poczułam się z sobą lepiej. Pejzaż malujący się dookoła, przestawiający odrodzenie i żądze życia każdego elementu przyrody, uświadomił mi, że zmiany zawsze są dobre. Konsekwencje zmian nie za każdym razem pozytywne, to jednak wnoszą różnorodność, bez której uschnęli byśmy znudzeni.Trip nadal trwał, ja zrobiłam się bardziej rozmowna.
Konwersacje przebiegały swobodnie i wesoło, udzieliła mi się lekka i przyjemna atmosfera, toteż kiedy Wincenty i Mały oświadczyli, że już zbierają się do domu, zdecydowałam się pojechać do przyjaciółek, coby nie patrzeć w cokolwiek nudne cztery ściany domu. Całą drogę w autobusie przesiedziałam jak na szpilkach, miałam wielką ochotę z kimś rozmawiać, dzielić się wrażeniami i krzyczeć jaka jestem szczęśliwa.
Na miejscu (tj. w centrum handlowym), bawiły mnie dzieci-małpy dokazujące na pełnym kolorów placyku. Śmiałam się w głos z widoku i ludzi, którzy nie widzieli tego co ja.
Około 18 ze smutkiem zauważyłam, że podróż się skończyła. Tak jak Alicja, do rzeczywistości powróciłam lekko odmieniona.

Reasumując, ten trip był inny, głębszy i trudny do opisania, ponieważ większość działa się w mojej głowie, mniej było zabawy, a więcej zadumy i cichego zachwytu. Nie omieszkam polecieć znów, aczkolwiek zaopatrzę się w bilet na I klasę. Zdaję sobie sprawę, że jestem cholerną szczęściarą - nie miałam żadnych przejawów bad tripu.
Tymczasem kończę mój drugi raport i dziękuję za poświęcony dla mych wypocin czas ;) Do następnego!

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Set and setting: 
nastrój przed spożyciem raczej kiepski, obawiałam się bad tripu
Ocena: 
Dawkowanie: 
1g psylocyble mexicana (suszone) + sok cytrynowy

Odpowiedzi

Bardzo ciekawey TripRaport,ja byc moze niedlugo bede mial okazje sprobowac magicznych grzybow,przynajmniej taka mam nadzieje.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media