Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

grzyby - przeglądowo

grzyby - przeglądowo

nazwa substancji: grzyby



poziom doświadczenia użytkownika: nie zliczę ile razy - w każdym razie od jakiś 3lat zdarzało się kilkakroć w ciągu roku wrzucać grzyby. Inne doświadczone: marihuana, LSD, feta, ecstasy, DXM; mniej ważne mieszaniny prochów “uppers, downers, screamers, laughers” etc.



dawka, metoda zażycia: najwięcej 50, suszonych nawet więcej. Najlepiej komponują się z pizzą, albo czymkolwiek podgrzewanym, żeby zatopiły się w topiącym serze... Smakuje jak zwykłe podgrzybki, yummie ;D



Czy dane doswiadczenie zmienilo Cie w jakis sposob: pierwszy psychodelik te pare lat temu więc swoiste rozdziewiczenie przez grzyby, heh ;) Za każdym razem inna jazda, inaczej daje garść suszonych wrzuconych w centrum dużego miasta, inaczej świeżutkie, prosto z łąki, na łonie natury - tyle że zawsze jest świetnie. I dlatego jest jednym z najlepszych naturalnych środków, bo nieprzewidywalnym. Nie tak równy i spokojny (czyt: nudny) jak chemia; ze śmiechawą najlepszej gandy i halunami idealnego tripa po LSD.



efekty: może nieco boleć żołądek na początku, no ale cóż, trujemy się jakimś chwastem z podmokłej łąki. Kopie po jakiejś pół godzinie do godziny maksymalnie (zależy też od przemiany materii i co się wcześniej jadło). Jak dla mnie bardzo podobny w działaniu do DXM - a propos, patrz: tutaj - czyli gumowata rzeczywistość, zaburzenia mowy i ruchów, haluny (tyle że po grzybach haluny bardziej rzeczywiste i radosne).




Najlepiej siłą rzeczy pamiętam pierwsze grzyby, brane grupowo (zresztą zawsze wyznaję zasadę, że jak się cieszyć dragiem w samotności? nigdy nie będzie tak fajnie jak w wypróbowaną już i zaufaną dwójkę - trójkę), świeże, w zapiekance, takie prosto z pastwiska ;D Pierwsze efekty wzorowo po pół godzinie, wcześniej miałam do czynienia tylko z trawą i ecstasy, więc nagłe kłanianie się nam szpaleru latarni i dogi niemieckie sąsiada zamieniajace się w sarny nieco mnie zaskoczyły... Kolory niesamowite, bardzo "nocny" psychodelik jeśli ma się pod ręką jakieś architektoniczne, dobrze oświetlone cuda to można siedzieć z rozdziawioną gębą przez dobre parę godzin podziwiając, ale szkoda czasu (pierwsza połowa grzybowych jazd tak nam minęła: miejski ratusz giął się jak z gumy, kamienice fałdowały i wybrzuszały, zmieniały w lukrowane pierniczki, wiedeńskie karty świąteczne, itd.) Wejście do knajpy - fiasko, nie można nie gapić się na ludzi i nie śmiać z tego, co dzieje się z ich twarzami (do wyćwiczenia względnego przy kolejnych fazach ;). Nic takiego ewidentnego, ale jeśli oglądało się wcześniej dajmy na to "Władcę Pierścieni" to otoczą cię hobbici czy orki. Ja zaliczyłam niestety film o Holokauście, także godzina mi minęła zanim opanowałam się przed szukaniem śladu nazistów, ich samych w ludziach obok, ich nor, piwnic i skrytek (trochę złe wkręty - monolog na temat tajnej komórki ubranych w skóry sado-maso gestapowców biczujących się w piwnicy ściana obok spowodowało, że wszyscy z uchem przy ścianie przysiegali że słyszą trzaskanie pejczem. Uciekliśmy stamtąd czem prędzej). Knajpa więc nie wchodziła w grę, zaszyliśmy się w korytarzu jakiejś kamienicy bredząc każdy swoje niestworzone historie, przesłyszenia się (z każdego przeinaczonego słowa dobry początek do monologu tak bzdurnego, że po nagraniu na kasecie kiedyś później człowiek ma niezłą radochę). Pamiętam kumpelę w beżowym polarze, opatuliła się w niego z głową i nagle wtopiła się w ścianę, która była pomalowana właśnie na beżowo, zostały tylko nogi - same nogi. Pomalowane na czerwono paznokcie pomnożyły jej się na palcach i palce wydłużyły i rozmnożyły jak czułki ukwiała. Kuliliśmy się po kątach chłonąc to wszystko i wkręcając coraz bardziej, no, momentami ostro, jeśli wziąc pod uwagę kumpla, który gadał przez komórkę chodzą w tą i z powrotem, byłam pewna że jest w obozie koncentracyjnym i to jest jakaś kara za próbę ucieczki(?!). Wyszliśmy wreszcie z tego klaustrofobicznego korytarza przemykając chyłkiem pod ścianami, spotkaliśmy PROCESJĘ wychodzącą z kościoła... Idealny młyn na nasze jazdy, rozpoczęły się rozkminy co to do cholery jest, tłum śpiewających babć w nocy ze świecami i krzyżem na czele. Otarło się o Ku-Klux-Klan, Voodoo, wreszcie jakiś pierwotny, regionalny, krwawy kult płodności, w każdym razie zaczęliśmy uciekać, bo moje nazistowskie ciągoty kazały mi stwierdzić że na pewno ksiądz prowadzi wszystkie te stare truchła do komory gazowej, która jest ukryta pod pozorem Urzędu Miejskiego, co by ulżyć ZUSowi(?!).


Przypadkiem spotkaliśmy znajome dziewczyny, zgrzybiona kumpela uprawiająca radosne słowotwórstwo wyszła z pytaniem, co to za przemykające, czerwone ku**y, potem spytała wprost czy znają "szmatka i nypałę" (do tej pory nie wiem o co jej chodziło). Grzyby to dobry sposób żeby zrazić do siebie trzeźwych, napotkanych znajomych.


Nie za dobrze mieć coś na głowie - ja musiałam odebrać znajomą z dworca, przyjeżdżającą innego miasta, stąd ciągły niepokój przebijający przez zgrzybienie. Droga na PKP straszna, napotkany o 22:00 na środku ulicy samotny facet jadący na wózku inwalidzkim spowodował że staliśmy przez 15min w krzakach przekrzykując się gorączkowo z pomysłami, skąd on się u licha tutaj wziął i czy aby nie jest desantowym szpiegiem Sowietów. Kumpela radziła "skrzyżować go z żaborybą alias ichtisfallus, a potem ukrzyżować i oddać do szpitala na karmę" (nie pytajcie mnie o co chodzi). Najgorzej, gdy owa przyjezdna znajoma na powitanie rzuciła mi się znienacka na plecy, cała w czarnych skórach, ćwiekach i łańcuchach. Poczułam się już wogóle jak na froncie II wojny światowej, noc, obok syczy i dymi żelazna lokomotywa, tłumy ludzi krzyczą powitalnie, rzucają się na siebie, już widziałam hełmy, zasieki i karabiny maszynowe. Byłam w ciężkim szoku i nie mogłam się odezwać przez kwadrans; chyba źle się zaprezentowałam dziewczęciu, ale wyrozumiale zaprowadziła mnie do własnego domu i zajęła się wszystkimi formalnościami jak przygotowanie łózek i przedstawianie rodzicom.



Dzień później - niezrażeni - wrzuciliśmy grzyby również, dwa razy większą porcję i w kilkakroć większej grupie, bo na moich własnych urodzinach. Pałętało się około 30 zgrzybionych osób, kilkoro zalkoholizowanych snuło się w popłochu po tej psychodelicznej orgii. Jednak tyle ludzi to dżuma, wrogo traktuje się każdą osobę, która nie siedzi od pół godziny metr od ciebie, każda "nowa" twarz nagle ukazująca się w drzwiach to zły obcy. Paranoja totalna i zlot żywych trupów. Na własnej imprezie schowałam się za szafą i tam kwiliłam "niech to się wreszcie skończy" przez ponad 2godz, a wielka twarz Anthonego Hopkinsa z kinowego plakatu mrugała, krzywiła się i nie dawała spokoju. To był mój jedyny raz, kiedy psylocyby nie były pozytywne. Jak trochę się uspokoiło zrobiłam obchód po pokojach. W jednym kolesie zawinięci w dywan jak naleśniki krzyczeli coś o zatapianiu łodzi podwodnej, jeden leżąc brzuchem na krześle płynął żabką, klawiatura komputera pełna grzybowych nóżek, bo ktoś zlizywał grzyby z klawiszy, dziewczyny kiwały się do muzyki drąc się, jedna rozmawiała z gazomierzem w kuchni i chichotała, dodatkowo syf i porozlewane wszystko. No, nieciekawie. Jak im minęło wszyscy nadupcyli się alkoholem po bożemu.



To były moje dziewicze grzybienia. Późniejsze już mniej chaotyczne, bardziej do opanowania, ale zawsze lekko dzikie i takie hmm... jakby to nazwać - pierwotne? Wizyta w Święto Zmarłych na cmentarzu w nocy była wielką pomyłką, uciekałyśmy w popłochu przed chrupiącymi marmurem nagrobkami, które powoli chciały nas ZGNIEŚĆ i dawały sobie sygnały świetlne czerwonymi zniczami. Innym razem kanibalistyczne rozkminy, okoliczny szpital jako wielka umieralnia i kombinat przemiału ludzi na wędliny i półtusze, opisy obiadków rodzinnych, gdzie pieczeń z dziadzia jest daniem głównym. Wiem, niesmaczne i chore, ale szczerze piszę jak było. Każdemu inne chore pierdoły siedzą w głowie i między innymi w ten sposób daje im upust.


W każdym razie zawsze było śmiesznie, zawsze twórczo, zawsze kolorowo, mobilnie. Raz przemierzyliśmy kilometry po centrum Krakowa odkrywając po grzybach takie rzeczy, że naprawdę długo pisać (np. wieża na Wawelu kiwająca się i zamieniająca w motylicę wątrobową).



Podsumowując - grzyby są naprawdę świetne (choć może z powyższej relacji to nie wynika. Ale nawet gdy boisz się kanibali i nagrobków to z uśmiechem. Takie ćpanie z pieprzykiem "czarnego humoru", dla mnie - ideał). BARDZO nieprzewidywalne, bardzo dużo zależy od nastroju jaki masz, co wcześniej widziałeś, czytałeś, co ci obecnie tkwi w głowie, z kim wrzucasz, gdzie jesteś, co masz na sobie, jaka jest pogoda, jaki masz kolor ścian w pokoju, itp itd... że nie wspomnę zależności ilości grzybów, ich stopnia zasuszenia. Poszatkowane bardzo jazdy, wystarczy czasem wyjść z pomieszczenia na dwór żeby było lepiej/gorzej. Trzeba się nauczyć siebie i swoich reakcji (tak jak z każdym dragiem, nie czarujmy się), żeby było dobrze i umieć się odpowiednio nastawić i "skomponować" sobie tripa. Także silna i wytrenowana psychika wskazana.
Ja zawsze zapewniam wolną chatę na początek, dobrą pizzę, odpowiednie towarzystwo, staram się mieć wolny przyszły dzień, żeby nie martwić się niepotrzebnie obowiązkami i takimi tam bzdetami. Pogoda powinna być dobra, bo grzyby w domu to pomyłka i marnowanie tripa. A jak już wchodzą to wyrusza się w miasto, wieczorem, kiedy zapalają się latarnie i się zaczyna.

To by było na tyle.

Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media