Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

zajęcia pozalekcyjne

zajęcia pozalekcyjne

Substancja: LSD-25, Turborower3000

Doświadczenie: thc na porządku dziennym, kilka piguł, okazyjne sesje speedowe, Heminevrin (nie polecam)




Cały trip miał miejsce ok. 3 lat temu w zimowe popołudnie. Jak zwykle

spotkaliśmy się w bloku znajomego na zaprzyjaźnionym piętrze w celu

złapania kilku buchów ganji. Standarcik. Po spaleniu soczystej

połówencji i kilkudziesieciominutowej fazie padło odwieczne pytanie:

Co robimy?. Na klatce zamułka wisiała w powietrzu, była godzina 17,

na dworzu już się ściemniało, piździ i w ogóle aura do dupy. Siedzieć

tu? Zamul gotowy. Do domu? Bez komentarza. Na dwór? No na tym się

skończy, ale i tak kiła przy takiej aurze...




No i jakimś przeklętym trafem mój dobry przyjaciel (było nas tam w

sumie trzech dobrych przyjaciół, ja, K. i Z:) miał załatwione dla kogoś dwa

kfasibory.

Z. miał za sobą już kilka kwaśnych tripoof, także wiedział już czym to

pachnie. My we dwóch byliśmy świeżaki w tej materii.



I rzucił hasło: Jemy kwasa panowie...


Na początku stawialiśmy twardy opór, że za późno, że marna pogoda i

w ogóle. Ja parę miesięcy wcześniej zeżarłem z nim jednego na społkę (ja okolo 2/5 na próbę a on resztę - dla mnie było za mało, bo mnie nic nie chwyciło, ale dla niego w sam raz:), ale w końcu daliśmy się namówić i tak zaczęła się akcja Kwasik wieczorową porą:)


Papier był niespotykany. Już sam jego rozmiar był podejrzany -

3x3mm(!). Koleżka, od którego je kupił mówił że to Turborower 3000

(wiecie, hoffman na rowerku na tle gór. Tyle że w miejscu daty była liczba

3000:) i żeby z nim uważać, bo jest naprawdę mocny. Jednego na głowę

nie poleca...


Załatwiliśmy żyletkę i pocieliśmy go (z niemałym trudem, kartonik był naprawdę gruby i mokry - do tego jeszcze te jego śmieszne wymiary:) na 3 mikroskopijne paseczki. Każdy zarzucił po jednym pod jezyk i zaczął go wysysać (miał naprawdę kwaskowy posmak:). Oczekiwanie na

faze umilały nam opowieści Z. z porzednich fantastycznych przygód. Swoje kawałeczki roztarliśmy o podniebienie w ciagu 20 min. i połknęliśmy.



Była 17 z kawałkiem...


Po około 40 min. zacząłem czuć się dziwnie. Tak, to najlepsze

określenie - dziwnie. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca, schody niewygodne, ustać w miejscu też nie dało rady. Ogólnie panowało ogólne podniecenie - w końcu zarzucaliśmy kwasa (my we dwóch pierwszy raz:). Zacząłem mieć ciężki oddech i uczucie emisji jakiejś energii z okolic

mostka, jakbym tam miał takie małe słońce z którego energia

promieniowała w resztę ciała; bardzo przyjemne. Moje dłonie zaczęły

wydawać mi się dziwnie obce, jakby nie moje. Ogólnie zacząłem być

bardzo pobudzony. Miałem ochotę przeciągać się na wszystkie strony,

jakbym dopiero co wstał z lóżka.



Zacząłem kręcić się po bloku, piętro niżej, piętro wyżej. Na wyższym

piętrze zobaczyłem drzwi do mieszkania, nietypowe takie z mnóstwem

różnych listewek i frezów. Pomyślałem że to są drzwi do innego

wymiaru, wymiaru w stylu Alicja w krainie czarow. Były naprawdę

nieziemskie...Pokazałem je chłopakom, odrazu załapali motyw.

Pokręciliśmy się jeszcze trochę po bloku, ja znalazłem jakąś zimowa

rękawiczkę co uznałem za kompletny absurd i pomyślałem że ta

rękawiczka jeszcze się nam przewinie podczas tej podróży.

Jak kwas już nas porządnie chwycił w swoje objęcia (tak mi się wtedy

wydawało), postanowiliśmy opuścić tę klatkę schodową, bo nie mogliśmy już

wyrobić w tej zamkniętej, powtarzającej się przestrzeni (akcja jak z

Cube'a, ale pozytywna - do czasu:) Na koniec wpadliśmy na pomysł żeby

zadzwonić po Klucznika tego dziwnego przejścia międzywymiarowego:)



Jak tylko zadzwoniłem, zaczeliśmy zbiegać po schodach z szalonymi

śmiechami i dziwnymi odgłosami na dół. Wyszliśmy z bloku i zastał nas

kompletnie INNY swiat...

Było już naprawdę ciemno, drzewa falowały swoim rytmem, ogólnie

wygladały jakby były jedna wielką zieloną masą. Światła samochodów

zostawiały śliczne smugi (szczególnie czerwone światła stopu:) a

ludzie wyglądali jak jakieś marionetki. Ogólnie odbiór całego zjawiska

był niesamowity - taka miejska psychodela. Trochę nas to przytłumiło,

ale że byliśmy razem w tym dziwacznym świecie, wszystko było git i

humory nam dopisywały. Postanowiliśmy wybrać się na pobliski ośrodek

sportowy odetchnąć chwilę i skorzystać z ciszy. Po drodze spotkaliśmy

znajomego, który od razu zczaił że coś z nami nie tak. Myślał że się

najaraliśmy zioła, ale my zaraz wyprowadziliśmy go z błędu i jak

dowiedział się że jesteśmy kwaśni, to powiedział tylko Acha.. i

poszedł dalej...hehehe. Ja zaszedłem jeszcze na moment do domu, cholera

wie po co (chyba powiedzieć że będę później:). Jak szybko wszedłem,

tak szybko wyszedłem. Dom blokował, a tego nie chciałem.

Po dotarciu na miejsce (ośrodek sportowy) z uśmiechami od ucha do ucha,

staneliśmy w ciszy i kontemplowaliśmy okolicę. Przypominam, że był już mrok,

także okolica wygladała naprawdę niesamowicie. Morze traw, drzewa jak wata

cukrowa na patyku kontra solidny, zimny i wszędobylski asfalt.

Docierały do nas dźwięki miasta z niesamowitą wyrazistościa. Miałem

wrażenie że mogę usłyszeć rozmowy w sąsiednim bloku, stukot pociągu

(mimo że linia kolejowa oddalona była od nas o jakieś 2-3 km), śmiech,

silniki samochodów (każdy z osobna), szmer każdego liścia poruszanego

zimnym wiatrem. Byłem świadkiem mowy miasta i rozumiałem każdą jej część.

Po wymianie odczuć w stylu ja pieeerdoleee!;Ale akcja!;Niesamowite!

popychani przez moc kwasa postanowiliśmy ruszyć na przejażdżkę autobusowa.



Ogólnie wszystko było jednym wielkim spontanem. Na pytania Ale po

co?
sam sobie odpowiadałem A dlaczego by nie?. Robiliśmy co nam

do głowy przyszło. Dużo gadaliśmy między sobą jak kto się czuje i jakie

ma odczucia. W ogóle czuliśmy się jak odkrywcy nowego świata, pionierzy.

Wtedy byliśmy już na ostrej fazie. Czasem widziałem wszystko w jednej tonacji

kolorystycznej (głównie róż i zieleń:), na skraju pola widzenia

pojawiała mi się taka mała świecąca gwiazdka, no w ogóle odpał. Z Z. nie

było już prawie w ogóle kontaktu, ciągle się śmiał jak opętany, co mnie

trochę później już irytowało.



Wsiedliśmy do pierwszego lepszego autobusu (okazało się że jedziemy

do centrum handlowego). Ciągle miałem wrażenie że wszyscy się na nas

patrzą, co raz parskałem śmiechem. I nagle: Kanar! Tylko tego

brakowało...I od razu paranoja i snucie planów jak tu się wykręcić...

Widzimy że zbliża się powoli do nas. Co to będzie!? Doszliśmy do wniosku, że

jak już nas zhaltuje to na przystanku Z. wyrywa pierwszy i pędzi przed siebie

a my za nim:) (chciałem dodać że wokół były same łąki:) Paranoja na maxa!

Za sekundę zmiana planów, przecież jesteśmy nakwaszeni:) Gówno nam może zrobić,

moge go najwyżej połknąć, pochłonąć... I już uspokojeni tym faktem(!) siedzieliśmy

spokojnie i czekaliśmy żeby zatańczyć z nim kwaśne tango. Ale po drodze zwinał

innego gościa a my ucieszyliśmy się z tego faktu jak dzieci.


Z samego centrum niewiele pamiętam poza tym, że obeszliśmy je w 10 góra

15 min (a to zajebiście duży Carrefour). Wpadaliśmy do sklepu,

wypadaliśmy i do nastepnego. Nic specjalnego, gwar, tłok i kalejdoskop

tych gównianych światełek, promocji...babiloński bazar.

Nie mieliśmy nic kasy i zaczęliśmy się zastanawiać po cholerę te

pieniądze? W ogóle nie miałem pomysłu po co one są:) Miałem ochotę

na różne rzeczy a nie mogłem ich mieć właśnie teraz. Było to dla

mnie naprawdę niezrozumiałe. Postanowiliśmy wracać. Jako ochotnik poszedłem

sprawdzić rozkład jazdy, patrzę, a to minęły dopiero 2 godziny (było kilka minut po 20).




Dla mnie była to cała wieczność.



Zabłądziłem w tym rozkładzie, już w ogóle nie wiedziałem co i jak. A jak podszedł

jeszcze jakiś koleś żeby też sprawdzić to już się w ogóle zamotałem.

Podobno stałem jak kretyn z wybałuszonymi gałami i patrzyłem tępo w

rozkład. Kumple mieli śmiechu co nie miara:)

W końcu Z. przypomniał sobie że miał wyjść z psem i musimy wracać.

Niewiele myśląc po prostu poszliśmy z nim po psa, a był to spory

kawałek. Zauważyłem jak fajnie się chodzi i cieszyłem się ze spaceru.

Czułem się jakbym siedział w swojej głowie i sterował tym robotem

zwanym moim ciałem. Czułem się jakbym szedł, był trochę za soba...

Niepokojące uczucie ale ciekawe. K. miał spuchniętą prawą dłoń bo

w szkole na WF-ie dostał w nią piłką i miał wybite chyba wszystkie

palce. Wygladał teraz jak jakiś hrabia z tą jego ręką trzymaną jakby ktoś miał

mu sygnety pocałować:) Z kolei Z. wyglądał jak jakiś szalony elf. Miał wykręcony

wyraz twarzy (wiecie o co chodzi:), uśmiech od ucha do ucha i takie elfie uszy.

Wygladali obaj niesamowicie. K. trochę mulił się tą ręką, bo był mróz i mu było w nią

zimno. Ręka ta wygladała naprawdę niesamowicie, była 3 razy większa od

normalnej i cała sina. Normalnie hrabia-mutant. Patrzyłem się na nich i

śmiałem się nonstop. Szliśmy taką wąską dróżką rowerową, wydawało mi się

że idziemy już całą wieczność (ach ten czas:), choć szliśmy naprawdę szybko.



I wtedy Z. walnął text który mi i K. normalnie nadgarstki rozjebał: Ej, ta

akcja na kwasie jest jak ta dróżka, ciągle taka sama i nie chce się

skonczyć...
Dla mnie wtedy to był tekst wieczoru, powiedziałem mu że

jest niesamowitym filozofem, że nakwaszony to mało mówi ale jak już

coś powie to powie...

Była bezchmurna noc tylko na księżyc zaszły jakieś niesamowite

chmury za którymi ni stąd, ni zowąd pojawiło się jakieś mistyczne

miasto ze Wschodu. Widziałem każdy budynek i światła pozapalane w

oknach. Sunęło razem z chmurami, oświetlane światłem księżyca.

Kiedy w końcu weszliśmy do jego mieszkania to miałem wrażenie

jakby starzy jego byli jacyś inni, podstawieni i w ogóle wyglądali

jakby byli wycięci z kartonu i przemieszczali się na jakiś

platformach. Coś mówili ale brzmiało to jak nagranie.



Niesamowite wrażenie, naprawde.



Po kilku rundkach z psem wokół bloku, odstawiliśmy zwierzaka i

próbowaliśmy się zrelaksować u Z. w pokoju, ale świadomość, że tuż za

scianą są jego starzy nie dawała nam psychicznego luzu i zaraz

byliśmy z powrotem na dworzu.



Zaczęła się już faza sinusoidalna. Raz kwas trzymał, raz nie.

Szczególnie jak zajaraliśmy ziółka, akcje wzmogły się jeszcze

bardziej. W sumie to miałem już dość a to dopiero była 4h fazy i o

zejściu raczej nie było mowy. Klatka schodowa pływała, łączenia płyt

betonowych raziły po oczach czarnym swiatłem, K. gadał z naklejką,

Z. śmiał się z byle czego. Byłem już full.



Potem zjawili się nasi znajomi, zczaili że jesteśmy nakwaszeni i

zaczęli nas pytać w stylu Jak tam? Macie jakieś haluny?

Człowieku! Odpuść bo nie masz pojęcia gdzie teraz jestem. Oj wtedy to

nas zmulili i udaliśmy się znów na zewnątrz.

W sumie mieliśmy już dość wrażeń, robiło się poźno, czułem jakby

zaczęło mnie odpuszczać więc rozbiliśmy się na kwatery. Przede mną

była jeszcze dłuuuga noc...

A jednak nie odpuściło i zacząłem łapać paranoje, bo nie miałem do

kogo zagadać (z trzeźwymi się nie dało:). Łapałem standartowe paranoje, że już mi tak zostanie i jednocześnie byłem wkurwiony że trwa to tak długo.



Sam wyszedłem ze swoim psem. Nie wiem ile czasu z nim chodziłem, straciłem

poczucie czasu, chociaż było to bardzo pozytywny spacer. Czułem że ja i mój

pies rozumiemy się doskonale:) W ogóle jakiś zwierzak na tripie to

jest niesamowita sprawa:-D

Po powrocie unikałem starych (akcja podstawieni starzy), zjadłem

coś, chociaż było bez smaku, napiłem się i poszedłem do siebie do

pokoju tripowac dalej:) Próbowałem usnąć, ale przy zamkniętych oczach

miałem niesamowite wizualizacje, różne kolory, kształty, jakiś ptak.

Miałem zapaloną nocną lampkę i co jakiś czas wszystkie cienie zataczały

całe 360 stopni (jakbym ogladał cień wskazówki zegara słonecznego w przyśpieszonym

tempie:). Kwiaty rosły na moich oczach. W sumie całkiem mi się podobały te wizuale:)

Tak leżąc rozmyślałem o różnych przedziwnych zagadnieniach, zgłębiałem

sam siebie...

Ale ile tak można? W końcu zgasiłem światło i włączyłem radio (muzyka

za bardzo mnie podkręcała a miałem już dość) z jakąś audycją. Myślałem

że osoby rozmawiające siedzą u mnie w pokoju tuż obok łóżka,

wyczuwałem ich obecność... Kwas trzymał już dobre 7h. Zastanawiałem się

jak tam chłopaki i co u nich... hehehe. Ja już naprawdę miałem dość. W końcu

po jakimś czasie samouspakajania się i udanych prób samokontroli udało mi się

zasnąć (chyba).



Obudziłem się ok 4 nad ranem i zauważyłem że mnie odpuściło! Tok

myślenia miałem krystalicznie czysty i czułem się wspaniale. Czułem

się jak po jakimś oczyszczającym obrzędzie (tak właśnie się czułem). Miałem

uczucie szczęścia; ogranęła mnie euforia. W międzyczasie spadł śnieg.

Chyba nigdy w życiu nie ucieszyłem się tak z tego zjawiska jak wtedy:)

Byłem pogodzony ze światem i z samym soba...

Jednak myliłem się, resztki kwasa jeszcze mnie trzymały i 15min po

obudzeniu znów tripowałem. Już nie tak mocno, jak wcześniej ale byłem

już bardziej wkurzony niż przestraszony, że ten shit jeszcze nie daje

mi spokoju...

I tak nie mogąc znaleźć sobie miejsca, ogladajac kątem oka telewizję

dotrwalem do 6 rano i zmorzył mnie sen. Kwas 3mał mnie bite 11-12h.




Masakra.



Następny dzień słabo pamiętam. Wiem że byłem ostro wysuszony i dopiero

docierała do mnie rzeczywistość. Ogólnie spędziliśmy ten dzień pijąc

piwko i wspominając wczorajszą, niesamowitą i niezapomnianą podróż...




Czy było warto? Mimo kilku paranoicznych momentów nie żałuję tego

wieczora. Spojrzałem na siebie i na świat z totalnie innej perspektywy

i wiem że jestem w jakiś sposób mądrzejszy... Moim zdaniem każdy

człowiek na Ziemi powinien spróbować LSd... Może wtedy ludzie byliby

bardziej świadomi siebie, innych i Wszechświata, przez co oni sami

i jednocześnie nasz Świat byłby o niebo lepszy...




Free your mind.

Peace......

Ocena: 
chemia: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media