Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

"mroki"

"mroki"


Qrde Q przestrodze...



Gałka M. to bardzo zacna roślina. Musi tylko dobrze wejść, a z mojego doświadczenia wynika, że jest na to jakieś 50% szansy.

Jak narazie zdarzyło mi się zjeść ją trzy razy i nie mam zamiaru spożywać jej po raz kolejny.



Była to ciepła kwietniowa środa. Pierwsze zajęcia jakie miałem mieć tego dnia, to malarstwo. A w moim przypadku nie mam tam czego szukać na trzeźwo. W zapasach Merry miałem spory deficyt, ale gałka, sztuk 6 leżała grzecznie i czekała na swój czas. No i się doczekała. Błyskawicznie 4 wylądowały w moździerzu i po niecałych 10 minutach już popijałem sobie ostatni kęs soczkiem pomarańczowym bodajże. Zanim wyszedłem, dobry nastrój mnie nie opuszczał, ale konkretny odlot dopadł mnie dopiero przy sztaludze. Namalowałem jakiś bohomaz, który wtedy niesamowicie przypadł mi do gustu, po czym po paru pełnych muzyki i weny twórczej godzinach mogłem już opuścić gmach uczelni i udać się na z góry upatrzone pozycje, na których byłem ustawiony z kumplem. Mieliśmy jechać na dzielnice, na której się wychował. Faktem jest, że miejsce to od zawsze napawało mnie niepojętym strachem i starałem się unikać go jak tylko mogłem. Jeśli ktoś kiedykolwiek zapoznał się z twórczością Terrego Pratchetta, to powinien rozumieć czemu jedyna nazwa jaka mi się z tym miejscem kojarzyła to "MROKI". Kto czytał ten wie, kto nie czytał niech wyobrazi sobie miejsce gdzie śmierć to jedna z bardziej lajtowych opcji jakie mogą tam spotkać zbłąkaną duszyczkę. Tak właśnie odbierałem tą dzielnice, którą z przyczyn oczywistych (przynajmniej dla mnie) nazywać będę Mrokami... ale obiecałem wiec słowa chciałem dotrzymać i napić się browara na ławeczce.



Spotkaliśmy się na przystanku i nim zdążyłem powiedzieć "Stary! Ale mnie ta gałka wytrzepała!" siedzieliśmy już w tramwaju.

Dojechaliśmy, ja po drodze pod jego blok złapałem kilka krzywych opcji, ale nic takiego o czym warto pisać.

Okazało się, że jego najbliższych znajomych jeszcze nie ma w okolicy, więc przed nami jawiła się wizja nieokreślonego czasu czekania.

Poszło piwko na ławce, jak to było w planach i niebawem zjawił się pierwszy znajomek.

Przyjechał w towarzystwie (jak się potem dowiedziałem) złodziejskiej śmietanki towarzyskiej z tamtych okolic i nie trzeba było go długo namawiać żeby skombinował nam połówkę.

spaliliśmy jointa, w towarzystwie niemalże policji...ale to się wytnie...



Tu zaczyna się podział na fazy. Nie wiem jak to działa, wiem tylko, że po zielsku mam zawsze ucieszoną mordę i dogaduje się z każdym. Nawet z tymi złodziejami było spoko. Żarty, śmiechy itd. Po trawie jest jeszcze jedna opcja, która niesamowicie mnie zadziwia i cieszy (cieszyła do tamtego dnia) mianowicie każdą fazę jaka powstanie mi w głowie mogę wedle uznania przelać na samopoczucie bądź nie. to jest coś w rodzaju przełączania programów w telewizji. Jeśli zaczyna mi być nieciekawie, biorę pilota i przełączam na coś co mnie rozwesela i jest git.

Tym razem swojego pilota gdzieś posiałem i skoro po paleniu nigdy tak nie miałem to prawdopodobnie była to sprawka gałki.

Póki było spoko, to było spoko...

Roztkminiałem sobie okolice, ludzi z którymi gadałem i starałem się wyciągnąć z tego jak najbardziej pozytywne wnioski, które pozwoliłyby przekonać mi się do Mroków. Było różnie, ale nie źle.

Do momentu kiedy w naszej wesołej ekipie pojawiła się jakże nietypowa dla mnie wtedy postać. Mniej więcej 10-letni dzieciak na hulajnodze. Przywitał się z każdym, z nami również. Z tym, że mnie i znajomka obciął od góry do dołu (dla czepialskich: Kumpel się tam wychował, ale zrobił sobie dredy odkąd mieszka u mnie na dzielnicy, a że rzadko bywa na Mrokach to wiele osób go nie poznało na pierwszy rzut oka, bądź było niesamowicie zdziwionych). Dzieciak patrzył na mnie jakby miał się zapytać "A co ty qrva w ogóle jesteś" (przepraszam ale tylko to zdanie bujało mi się wtedy po głowie)

I w tym momencie moje myśli biegały już mniej optymistycznymi ścieżkami. Wszystkie zmysły odbierały tylko te szczegóły, których wolałbym nie poznawać. Prawdopodobnie wymazałem je z pamięci, ale pamiętam, że wtedy bombardowały mnie z każdej strony. Co chwile coś nowego zwracało moją uwagę i jakbym się nie starał myśli uświadamiały mi gdzie jestem, jaki mam stosunek do tego miejsca i co o nim słyszałem. Bzdury typu blizna na ścięgnie Achillesa u kolesia stały się dla mnie niewyobrażalnie gigantycznym przeżyciem. Pojawiały mi się w bani obrazy jakiś przedziwnych mrokowskich inicjacji, na których nabawił się tej dziary. Własne buty, które wyczyściłem rano, teraz nabawiły się plam. Mrokowskich plam...a może się o to przyczepią...nie wiem...

W końcu uznałem, że dobrym posunięciem będzie zmiana pozycji ze stojąco-opierającej się o płotek, na siedzącą. Plus to, że schody, na których miałem zamiar usiąść znajdowały się w pewnej odległości od naszej grupy, w cieniu a klatka ograniczała mi trochę obszar widzenia co dawało nadzieję na ograniczenie przynajmniej bodźców wzrokowych. Tak też zrobiłem, chciałem się wyciszyć, spróbować jeszcze raz się przełączyć. Może i nawet by mi się udało, bo na chwilkę moją uwagę całkowicie poświęciłem stopniom schodów, ale NIE!!!

Wpadło jeszcze trzech ludków, których widziałem pierwszy raz w życiu.

Podeszli do nas od strony świetnie oświetlonej wczesno wiosennym słońcem ulicy, a dla mnie wynurzyli się jakby z własnych, wytwarzanych przez siebie samych ciemności. Z czego każdy był tak charakterystyczny, że można by ich wstawić jako szablony do wzorowania postaci filmowych, o których mówi się, że spotkanie ich w ciemnym zaułku było by niesamowicie niefartownym zdarzeniem.

I mimo, że wszyscy trzej tłukli się specjalnie do mnie na te schody żeby się przywitać, to pamiętam twarz tylko jednego z nich...pamiętam bo on mnie najbardziej przeraził. Najpierw skojarzył mi się z hieną. Pojawił się niby uśmiechnięty, ale z oczu wywnioskowałem, że jest w trakcie polowania. Potem kiedy większą uwagę zwróciłem na oczy, zdawało mi się, że są one jakby totalnie czymś oddzielnym od reszty ciała. Niezależną istotą, której ścieżki jakimi podąża są idealnie zgrane ze ścieżkami ciała.

Bałem się jak głupi. Pomyślałem, że czas najwyższy poinformować o moim stanie kumpla i zasugerować mu powrót do domów. Wołałem, szeptałem, robiłem głupie miny i w końcu udało mi się go skłonić żeby poszedł ze mną po piwo do sklepu. Po drodze starałem się przekazać mu jak najjaśniej swoje położenie, ale widocznie musiał mnie nie zrozumieć, bo plan na najbliższe 2 godziny przewidywał utrzymywanie pozycji na Mrokach. Weszliśmy do sklepiku. Taki zwykły sklepik w parterze kamienicy. Wchodzi się po dwóch schodkach i jest się przy ladzie. Tu moje obawy, które bardzo nadwerężały moje samopoczucie, a było tak kiepskie, że lada moment mogło się totalnie załamać, spowodowały, że się faktycznie załamało. Postawiłem plecak na podłodze w sklepie, chciałem wyjść zaczerpnąć powietrza...lodówka z Cola...półki z chipsami...ktoś drze nade mną mordę, żeby go podnieść, jakieś westchnienia...głowa która zaczęła mnie boleć przed chwilą jak byłem tam gdzie powinienem być, dalej boli tylko tym razem mocniej...ktoś mnie łapie i zamienia mi widok ślicznego nieba i wygodną pozycję z głową na chodniku i nogami jeszcze w sklepie na...a jednak...jednak jeszcze Mroki i jeszcze każą mi siedzieć i utrzymywać równowagę.



Nie pamiętam z tamtego momentu zbyt wiele.

Wiem tylko, że uspokoiłem się trochę jak zobaczyłem kumpla kontem oka z moim plecakiem. Potem ktoś mi obmywał głowę wodą. Wtedy uznałem za stosowne rzucenie okiem chodnik. Faktycznie był trochę bardziej czerwony niż chodniki mają to w zwyczaju. Sfera myśli wyglądała jak pobojowisko. Gdzieniegdzie dopalały się do końca jakieś idee, powstało kilka malutkich, nowych o bardzo błahej tematyce. Jedna jedyna utrzymała się sprzed snu, który był tak kochany i znajomy, oswojony...UCIEC Z MROKÓW!!! Wszystko co wtedy robiłem czy mówiłem miało na celu ucieczkę stamtąd jak najdalej. A odbywało się do rytmu bicia mojego serca, które słyszałem wtedy tak wyraźnie jak nigdy dotychczas. Jakby biło mi zaraz przy uchu, w dłoni, wokół całego mnie...



Uciec mi się udało, po drodze zaliczyłem kilka paranoi, że może pękła mi czaszka w połączeniu z wizualizacją takich ubytków. Oszacowałem straty na głowie, bo nigdzie indziej nie miałem nawet zadrapania. Cały upadek przyjęła na siebie moja bania. Resztę dnia spędziłem w łóżku na zrzucie, a dwa następne dni czułem się jak rekonwalescent powracający do zdrowia. Ten typ co w szpitalach po operacjach łażą wokół szpitala w szlafroczkach a na obiadki jeszcze dostają papkę. Totalnie zresetowany i zdefragmentowany mogłem znowu w głowie ułożyć sobie wszystko jak należy.

Nie mam zamiaru rezygnować z palenia, ale gałki nie tknę w najbliższym czasie. Jeszcze leżą dwie sztuki, ale chyba bardziej ku przestrodze niż na czarna godzinę.



Morał ma być taki...a z resztą, sami sobie wynajdźcie morał. Ja mam swój własny prywatny i nie będę go narzucał nikomu.



P.S. Opuchlizna zeszła, rozcięcie jeszcze się goi ale ma się już ku końcowi. A kumpel przywiózł nowinkę z Mroków, że przed tym sklepem wielu już lądowało na chodniku z różnymi stanami świadomości, więc nie czuję się taki osamotniony :)

I jestem w trakcie poszukiwań hipnotyzera, który wydobędzie ze mnie co mi się wtedy śniło, bo za żadne skarby świata nie mogę sobie przypomnieć.



Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media