Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

the peyot story

the peyot story

Podsylam opis przezycia po Peyotlu, ktorego doswiadczyl Bernard

Roseman, gdy wraz z czlonkami Native American Church uczestniczyl

w sakramencie w poznych latach `50. To je ino fragmencik calosci,

a calosc to "The Peyot Story" - Wishire Book Company 1963.



..........................................



Jedynym umysłem, który zbłądził poza zgromadzenie był mój własny.

Powtarzający odgłos bębnów wstrząsał moim istnieniem. Nie mogłem

rozpoznać szałasu z wnętrza własnej czaszki. Podryfowałem jeszcze

dalej, aż zupełnie straciłem świadomość dźwięków i obecności

innych. Zbliżyłem się do dużej, purpurowej zasłony i dotykając

jej, ujrzałem jak rozpada się na kawałki. Moim oczom ukazał sie

cudowny świat. Był on skąpany w malutkich, błyszczących

kryształach. W tej chwili trwała absolutna cisza, z niej zaś

tworzyła się cicha pieśń, która zdawała się nie mieć końca.

Krople czystego, litego srebra padały z nieba, a każdy

nieistniejący dźwięk przeobrażał się w najczystsze światło. Każdy

widok w tym najpiękniejszym ze światów przedstawiał nieskończoną

doskonałość, a każdy szczegół wyraziście oddzielał się od

pozostałych.



Wszędzie znajdowały się obiekty o kształcie ząbków, zbyt

perfekcyjne, abym mógł je znać z życia codziennego. Ząbki te

wirowały w przeciwnych do siebie kierunkach bez innego celu niż

ISTNIENIE. Cały ten świat zamknięty był w dużej, okrągłej kopule

i zawierał miliony replik tego samego świata, każda

reprezentująca inny pokład świadomości. Każdy ze światów oddalony

był od kolejnego o kilka cali, a gdy przesunąłem mentalnie

wszystkie o kilka stopni - spotkały się i utworzyły jeden,

kompletny świat. Nastał stan doskonałego porządku. Zaśmiałem się

ze swoich uprzedzeń, które wcześniej uznawałem za grzechy.



Egzystowałem sobie w bezczasowej "pulsacji" będącej mostem

pomiędzy wszystkimi barierami. Doświadczałem różnych typów

wieczności i poznałem znaczenie słowa nieskończoność. W końcu

zrozumiałem relacje wszelkich istniejących na świecie rzeczy i

zjawisk.



Wszystkie obiekty zdawały się być absolutnie kompletne i

skończone, a gdy egzaminowałem każdy z osobna - widziałem wiele

innych światów w nich zawartych. Z kolei gdy kontemplowałem

jakikolwiek z tych światów, widziałem w nim jego własne obiekty,

z których każdy postrzegałem jako kolejny świat. I tak w

nieskończoność. Wszystko wydawało się świeże i nowe, trwało w

nieustannym biegu i płynności, każdy przedmiot stawał się jeszcze

nowszy niż był przed momentem.



Wszystkie moje zmysły stopiły się i stały się jednością, jako że

wszystko, co postrzagały było przez nie obejmowane i pieszczone.

Tysiące odczuć gromadziło się we mnie, wirując i zamieniając się

w fale punktów kulminacyjnych, które wynosiły mój umysł do

jeszcze wyższych poziomów. Początek był momentalnie zapominany, a

koniec nie był widoczny. Znalazłem sie w miejscu mojego

pochodzenia. Gdy każda tajemnica objawiała mi swą naturę,

towarzyszyły temu olbrzymie wybuchy wibrującego koloru, płynące

ciecze formowały perfekcyjne morze promieniującego piękna.



I stało się w końcu dopełnienie wszystkiego. Ogromny wybuch

przepięknych emocji "przelał" się do niewielkiej muszelki, która

poczęła rosnąć. W końcu osiągnęła maksymalny rozmiar i pękła

zamieniając się w cudowny biały kwiat, który z kolei w zaczął

również rosnąc w wolnym tempie. Po osiągnięciu ekstremum, płatki

poczęły się zamykać, aby odpocząć...



Pływałem tak w tym niebie satysfakcji i zadowolenia przez

nieskończony czas. Wtem usłyszałem w oddali grzmiący dźwięk, a

mój świat trysnął wibrującym kolorem. Dźwięk stał się

głośniejszy, a ja zostałem "teleportowany" spowrotem przed

purpurową kurtynę.



Gdy "powróciłem" do szałasu ujrzałem siebie jako olbrzymi magnes,

a wszystkkie moje światy, jako przyciągnięte do mnie opiłki

metalu. Niechętnie podniosłem powieki, ujrzałem wokół mnie wciąż

tańczących i śpiewających Indian. Oczy napłynęły mi łazami, gdy

pomyślełem sobie o świecie, który doczeka się pewnego dnia mojego

przybycia. Nastąpił spokój, którego do tej pory nie znałem i

uświadomiłem sobie, że to dokładnie taki sam spokój, jaki

następuje gdy życie zamienia się w śmierć.



Rozejrzałem się dookoła czując sie bardziej Indianinem niż

białym. Wciąż byłem niesiony przez rytm pieśni, gdy wspólnie

składaliśmy podziękowania Pioniyo.



...........................

Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media