Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

niesamowity trip, super zgon

niesamowity trip, super zgon


# nazwa substancji - gałka muszkatołowa Kamis, cała

# poziom doświadczenia użytkownika - pierwszy raz

# dawka, metoda zażycia - 24 cale gałki na 4 os. w sumie po 6 na głowę

# "set & setting" - środek wakacji, słoneczny dzionek, namiot na działce w górach - "żyć nie umierać"







No wiec zacznijmy od początku:




Szczęściem w 2 napotkanym spożywczaku trafiłem na gałki w całości, firmy Kamis. Kupiłem od razu 8 paczek- słyszałem o trudnościach z natrafieniem na gałkę w tej postaci, poza tym niedługo miałem wyjeżdżać na działkę do kumpla, gdzie mięliśmy to pożreć.




W dniu wyjazdu ukradłem z kuchni małą tarkę, no i pojechaliśmy. W górach mięliśmy być tydzień, okazało się ze na działce będą również babcia i mama mojego kumpla, co nieco pokrzyżowało nam plany co do innych używek, ale plan spożycia gałki pozostał niezmieniony: 2 dnia odlatujemy.




Dzień 1

Przyjechaliśmy, zastał nas deszcz. Było nas 5ciu, z czego 4 deklarowało się do spożycia. Starliśmy 1 gałkę, żeby zobaczyć, co nas czeka, nie było tak źle. Zapowiadały się 2 dni deszczu, więc mieliśmy czas na tarcie.




Dzień 2

Od rana deszcz, zaczęliśmy trzeć. Utarcie około 12 gałek zajęło nam z 2h (na zmianę, podczas gry na kompie ;) ). Potem znaleźliśmy 2 tarkę, do obiadu uwinęliśmy się z utarciem. Mięliśmy zaczynać po obiedzie, rozsypaliśmy utarty specyfik do 4 szklanek ( po 6 w jednej, około 3/5 szklanki). Na obiedzie specjalnie zjedliśmy mniej, aby wziąć to na pusty żołądek. Teraz podzielę dzień. już na godziny.






15.00



Jeden z nas zrezygnował (cos z żołądkiem), ale jego porcje zostawiliśmy. Pozostaliśmy więc we trzech - piloci oblatywacze. Zagotowaliśmy wodę w czajniku, wzięliśmy wszystko do namiotów, i zaparzyliśmy "herbatkę". Wyglądało to trochę jak kawa, nieapetyczne (mnóstwo pyłu). Pachniało znośnie. Pierwszy łyk był w miarę znośny, ale każdy kolejny łyk sprawiał, że stawało mi się coraz bardziej niedobrze ( do teraz, gdy to pisze, robi mi się niedobrze;/). Podobnie miął jeden z kumpli, drogi za to wypił bez większych kłopotów na kilka łyków. W jakieś 15 minut zmęczyliśmy cala szklankę razem z fusami i wszystkim, co pływało. Zapijaliśmy jakąś oranżadą. Czekaliśmy na odlot naszego samolotu, nieświadomi, co się niedługo zacznie.




16.00 - 17.00



Brak najmniejszych efektów, koledzy tak samo. Byliśmy spokojni, wiedzieliśmy ile to wchodzi.




18.00

Zaczynam się niecierpliwić, minęły już 3h.




18.20



Cały czas w miarę normalnie, jednak cos zaczyna się dziać. Przywiązuje dużo większa uwagę do dźwięków, słyszę wyraźniej strumyk płynący nieopodal. Reszta w normie.




19.00



Gałka zaczyna opanowywać mój organizm. 2 kumpli którzy nie brali gałki śmieją się z nas. Jesteśmy lekko uśmiechnięci. Jeden z gałkowiczow idzie spać ( chodzi spać także po MJ, alkoholu oraz wszystkich innych drugach ;p ) Drogi siedzi i się do mnie uśmiecha. Dużo lepsze samopoczucie, lekkie zamroczenie.




20.00

Jestem już kompletnie wzięty. Straszna lekkość umysłu. Rozpalamy ognisko, wrzucamy ziemniaki (oczywiście ci, co nie jedli gały, ja, kiedy próbuję rozpalić ognisko, zaczynam fascynować się zapalniczka, nie mogłem :) ). Patrzenie w ogień sprawia mi niesamowita przyjemność. Budzi się śpiący gałkowicz. "Zdrowi" mówią ze wyglądamy jakbyśmy byli ujarani w "3 dupy". Oczy strasznie czerwone. Jestem strasznie rozochocony. Myślę o swoim przyszłym artykule na neuro groove. Widzę już jego konkretna wizje. Spisuje jakby dziennik zdarzeń w głowie. Każe nowe przeżycie i jego zapisanie sprawia mi wielka radość.




Moje objawy: Na początku czuje się jak po MJ z tym ze w naprawdę niezwykły sposób. Przeżywam jakby każdą część fazy MJ oddzielnie. Na początek suchość w ustach. Następnie lekkie rozmycie. Fascynacja przedmiotami. Faza posuwa się do przodu. Jestem strasznie zadowolony, że osiągnąłem coś takiego tak tanio.




Chichoczemy z każdego powodu, po kilka minut. Babcia i mama patrzą się jak na idiotów ;D Ja czmycham do namiotu, zaczynam bać się o przypal. Próbuję czytać książkę. Nie mogę, zbyt się rozpraszam. Strasznie szybko myślę, wyciągam wnioski, tworze w myślach ciągi przyczynowo skutkowe. Jestem zdolny tworzyć i rozwiązywać skomplikowane zagadki logiczne. Dochodzę do wniosków, których nie wyciągnąłbym na trzeźwo. Umiem odpowiedzieć sobie na pytania, których nie mogłem rozwiązać, prowadząc jakby rozmowę z własnym sobą.




Otwieram oczy. Patrzę na kumpli przy ognisku. Bladzi gałkowicze stają się szarzy, jakby skamieniali. Śmieję się, zmieniają kształty na tle ogniska. Dostaje przyjemnych dreszczy, takich jak po MJ. Każdy poszczególny Mowy trip, występuje sam, jednakże jest dużo mocniejszy niż zwykle. Mam w głowie gotowy scenariusz tego artykułu, cieszę się na samą myśl, że go napisze w domu. Mam już konkretnie ułożoną w głowie definicje całego gałkowego tripu. Błądzę po swoich myślach. Jestem niesamowicie w tym natłoku szczęśliwy, potrafię kontrolować myśli i łączyć je w całość. Zamykam oczy.




21.00 - 22.00

Wszystkie poszczególnie tripy, które tak ładnie pasowały mi do definicji, uderzają wszystkie na raz! Straszny natłok myśli, nie mogę go opanować! Potrafię stworzyć jakby alternatywny bieg wydarzeń, które mogłyby się wydarzyć, gdybym coś zrobił parę minut wcześniej. Przykładowo: Siedzę w namiocie, patrzę na ognisko. Zastanawiam się co byłoby, gdybym w nie wpadł kilka minut wcześniej. Widzę przerażone twarze kumpli, dialogi, dzwonienie po karetkę, samochody. Potrafię w wyobraźni stworzyć bardzo skomplikowane zdarzenia. Nie jako halucynacja, ale jako rekonstrukcja w moim mózgu. Niestety wszystkie te rekonstrukcje są tragiczne, związane ze śmiercią lub czymś niebezpiecznym. Zaczynam bać się o swoją rodzinę. Natłok myśli nie pozwala mi się skupić. Mam objawy jakby natręctwa - nie pozwalam sobie na myślenie o niektórych rzeczach, jakby przez to mogłyby się zdarzyć. Zaczynam się bać, dostawać jakby psychozy. Kumple wołają mnie na ziemniaki z ogniska. Siadam, ogień jakby mnie hipnotyzuje. Krótka wymiana zdań, maja cos takiego jak ja około 2 godziny wcześniej, są radośni. Jem ziemniaki. Przy trzecim kolega uświadamia mnie, że są spalone. Patrzę na ręce. Czarne od sadzy, nie zauważyłem ze ziemniaki były czarne ;) Nie przejmuję się tym. Ogień leczy mnie z tego przytłaczającego natłoku myśli. Oczyszcza mój umysł. Kumpel (ten śpioch ;p) idzie spać. Idę z nim do namiotu. Ogromne zaburzenia równowagi. Wydaje mi się, że mam fatalną orientację w terenie, mimo to docieram do namiotu. Wchodzę do śpiwora w ubraniach. Mam przed oczami kolejną "wersje zdarzeń". Wydaje mi się, że po pójściu spać, przestanę oddychać i umrę. Widzę znów twarze wszystkich w około, stojących nad moim ciałem. Karetkę. Wyobrażam sobie płaczących rodziców. Próbuję przerwać to. Myślałem, że ta "wizja" była jeszcze przed pójściem spać. Kiedy ją przełamałem, wielkim wysiłkiem umysłu, budzę się. Więc to był sen. Groźba śmierci podczas snu ciągle mnie prześladuje. Leże nieokreślony okres czasu, próbując nie zasnąć znów. W końcu tracę świadomość. Zasnąłem.




2.00 - 3.00(nie patrzyłem)

Budzę się cały spocony, pod językiem mam jakby kulkę. Wiem, że zaraz będę rzygał. Wychodzę szybko ze śpiwora. Zdarzyłem tylko wystawić lekko głowę z namiotu. Wymiotuję. Zwróciłem wszystko. Żołądek ściśnięty, ale dalej odruch wymiotny. Siedzę dalej zwijając się. Kilka minut. Robi się lepiej. Kładę się. Wszystko jest zamroczone. Boję się, ale natłok myśli skończył się. Znów powraca. Tak kilka razy. W końcu zasępiam na półsiedząca podpierając głowę ręka.




Dzień 3

Budzę się w porze obiadowej. Wstaję z namiotu. Idę do domku, trafiłem akurat na obiad. Zaburzenia równowagi, ale kompletna pustka w głowie. Robię wszystko automatycznie. Nie zastanawiam się nad swoim stanem *słabo pamiętam te kilka minut*. Zjadam. Babcia kumpla ścieli mi wolne łóżko. Mięśnie niewiarygodnie zmęczone, trudno mi się ruszać. Strasznie chce mi się spać. Tak samo pozostałym dum gałkowiczom. Idę spać.




Dzień 4

Budzę się po niemal 20h. Godzina 11.00. Lekko zamroczony, wszyscy trzej dalej bladzi, lekko zaczerwienione oczy. Zjadamy śniadanie. Reszta dnia w miarę normalnie. Zeszło z nas prawie całkiem. Oczywiście żadnych spacerów itp. Opowiadanie swoich tripow. Okazało się ze 1 kumpel przespał niemal wszystko, zasnąl po tym "szczęśliwym" momencie. Następnego dnia było mu niedobrze, zmęczony. Poszedł spać. 2 kumpel przeżycia podobne do mnie, z tym ze nie miął jakiejś ogromnej strachofazy jak ja, bal się tylko o przypal u mamy i babci (to jego działka była). Pisze o nich w skrócie, bo ich zajęłoby mnóstwo, może sami napiszą kiedyś ;)




Podsumowanie:

Spożycie - Bardzo niemiłe przeżycie.

Cześć fazy miła - Niezwykle, wbrew pozorom inne niż MJ (bardziej mroczno). Miłe :)

Strachofaza/Zgon psychiczny - Najgorszy koszmar i zgon jaki miałęm... Wszystko przez to, że był to pierwszy zgon psychiczny.

Zgon fizyczny - moim zdaniem rzyganie było przez to, że zjadłem te walnięte ziemniaki z ogniska ;D kumple nie mieli sensacji żołądkowych, chociaż było im kurewsko niedobrze. Zgon jak zgon, jednak dużo dłuższy niz. np. alkoholowy. Trochę lżejszy bo zamroczony.




Myślę, że gałka tak mocno na mnie podziałała z 3 powodów:


  • gałka była świeżo starta, do tego przyjęta na pusty żołądek

  • przyjęliśmy jej sporo (po 6 na głowę)

  • ważę 57 kg, a kumple koło 75 - 80kg




Sądząc po opisach przeżyć innych, jeśli podejdziecie do gałki z głową, może nie być zgon. Traci jednak na mocy trip pozytywny, który mimo wszystko był świetny. Jednak przyjemności prezentowały się w stosunku 1:3 z nieprzyjemnościami, wiec dziękuje, nigdy więcej ;D Cieszę się, że to jest takie mroczne, bo nie wywarło na mnie większego wpływu. Na własną odpowiedzialność (trzeba mięć jednak bezprzypałowe całkowicie miejsce! :P)

Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media