Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

life is trip in the dreams

life is trip in the dreams


uwaga: *[trip zostanie opisany z punktu widzenia Cogla]



Ja Cogiel i mój kumpel Tomix postanowiliśmy powitać wiosnę małym tripem,

jak zwykle bywa efekt przerósł nasze oczekiwania. Mój kumpel tripował po

raz pierwszy więc jego podniecenie oczekiwaniem efektu o którym miał

niejasne wyobrażenie sięgało zenitu. Umówiliśmy się że zakupię BABĘ2000

i zarzucimy po połówce następnego dnia na wagarach. Wielu z naszych

znajomych tripperów jadło wyłącznie w nocy, co wzbudzało u mnie

oczekiwanie na pełny nowych wrażeń i doznań niesamowity trip.



Umówiliśmy się na przystanku o godzinie 7:00, ale spotkać i tak

mieliśmy się po drodze. Niestety ja trochę zaspałem i musiałem biec na

przystanek ok.1 km, wspomnę tylko że zarzuciłem kwadrata przed wyjściem.

Kiedy spotkaliśmy się na przystanku powiedziałem Tomixowi żeby zarzucił

swojego i rozpoczęliśmy trip autobusem ku naszemu miejscu przeznaczenia,

którym był las koło naszych szkół. Pod koniec trasy busu już czułem

łagodnie wpływającego na moja świadomość kwazara, przy czym było to po

25 minutach po wzięciu! (jak sądzę wyniknęło to z tego że biegłem).

Wcześniej zaopatrzyliśmy się w sok marchwiowo-bananowy 1l, walkmany do

słuchania zapętlonej muzy, odrobinę wolnego czasu oraz "miejsce".

Tak więc wysiedliśmy na przystanku i poszliśmy naszą codzienną drogą

w kierunku szkoły, po drodze nawiązaliśmy rozmowę o wrażeniach z jazdy

miejskim autobusem, ku memu zdziwieniu Tomix też czuł już delikatną

zmianę percepcji i powiedział że o mało nie wybuchnął ze śmiechu jak

zobaczył pewnego "ludzia" w autobusie, mi natomiast wydawało się że

pewna panienka się na mnie gapi i starałem się nie patrzeć w jej kierunku,

ona stała ode mnie z metr dalej, więc pozostało mi patrzeć w szybę.

Chciałem powiedzieć o tym Tomixowi ale wydawało mi się że usłyszy i w

tym momencie zacząłem się śmiać do swych myśli. Tomix powiedział że myślał

że się śmieję z jego "ludzia" więc próbował się powstrzymywać i nie

patrzeć na mnie. Zajęci rozmową dotarliśmy do lasku między naszymi

szkołami, wybrałem ten las ze względu na jego poprzecinanie drogami

dla rowerów oczywiście wybrukowane kostką oraz drogami pożarowymi

odmiennie "wybrukowanymi" ziemią, nie mogę ominąć przeróżnych ścieżek

leśnych i torów kolejowych. Poszliśmy na wzgórze porośnięte lasem,

gdzie często paliliśmy sqna, tutaj trochę odpoczęliśmy na kamieniu i

zapytałem Tomixa czy już coś czuje odpowiedział że prawie nic (2), nie

wiedział jak rozpoznać stan zmienionej świadomości, choć coś czuł,

ja dojrzałem że coś się dzieje ze ściółką leśną, igły, brązowe liście

były ułożone w idealnym "porządku"(sic). Wyciągnąłem sok i napiliśmy

się, smak był oszałamiający, cudowny gęsty sok przepływał przez ośrodki

smakowe i drażnił je, pociągał do następnych łyków. Po wrażeniach ze

sokiem postanowiliśmy się przejść ścieżką z muzą na uszach i po drodze

dopalić. Co zabawne przed wyruszeniem w drogę powstrzymywał nas dylemat

gdzie w lesie ukryć sok! Zaczęliśmy rozpaczliwie szukać miejsce ukrycia

cudownego eliksiru, po chwili przyszła myśl "każde miejsce jest dobre",

więc "ukryliśmy", po prostu postawili na gałęzi, dopiero teraz mogliśmy

ruszyć w drogę. Szliśmy ścieżką do miejsca gdzie przecięły ją tory,

tutaj zapaliliśmy fiolet i zaczęła się prawdziwa jazda z górki, doszliśmy

do wniosku że ja jadę szybciej i wyprzedzam Tomixa przez to że zjadłem

wcześniej kwadrata i jeszcze biegłem (3). Więc Tomix zaczął biegać żeby

mnie dogonić, co za ubaw, jak wiadomo po paleniu drapie w gardle więc

postanowiliśmy iść/biec na nasz pagórek po napój bogów, kiedy byliśmy

blisko Tomix przestał biec i wchodziliśmy pod górkę, on szedł pierwszy

ja zaraz za nim, wchodziliśmy tak beztrosko i kiedy byliśmy już na górze

Tomix nagle zatrzymał się, obrócił i wyminął mnie a mi metr ode mnie

ukazał się krąg dziewczyn chyba ze 6 z korbolami paczącymi na mnie, wtedy

zrobiłem głupi uśmiech i to samo co Tomix bez zbędnych ceregieli tył zwrot

i za kumplem, uczucie jakie mi towarzyszyło było niesamowite dosłownie

weszliśmy z butami w ich wyspę rzeczywistości tak bym to opisał. Wrażenie

wejścia w ich zbiorową świadomość i tym samym to co sobą reprezentowały,

nie pamiętam ich min, ale panienka z korbolem? to nie dla mnie. I tu

zrodził się nowy problem jak dotrzeć do napoju bogów? nie wchodząc w ich

wyspę rzeczywistości? ani jej nie naruszając? ponieważ nawet "je"

obeszliśmy prawie na około to czuliśmy i widzieliśmy ich wyspę

rzeczywistości a my drażniliśmy ją po brzegach. Napój był w ich zasięgu.

Porzuciliśmy myśl o dotarciu do napoju, przynajmniej na razie, wędrując

po drodze rowerowej(hehe wyraz dwuznaczny! ale zdecydowanie nie 3znaczny!)

zeszliśmy na pożarową i tutaj zaczęliśmy zapętlać samych siebie, chodziliśmy

po lesie przecinkami pożarowymi manewrując między nimi, to z 1 w 2 na

przemian, później 3 do 4, mieszając je i nas samych. Zabawa skończyła się

kiedy Tomix zauważył że na drodze rowerowej równoległej do naszych idzie

jakiś gość, jeżeli gość był w połowie drogi za nami to musiał nas widzieć,

ale Tomix inaczej pomyślał ponieważ postanowił się mu schować za konarem

drzewa w miejscu gdzie droga pożarowa przecinała pagórek, było więc głębiej,

i tez się schowałem bo było mi głupio że zacząłem mówić do schowanego Toma

że gość nas widział na pewno (ale nie byłem pewien wydało się że paczył się

w naszą stronę) i żeby się nie chował bo pomyśli że jakieś czuby łażą po

lesie, poskutkowała dopiero myśl że chcemy go podpalić. Wstaliśmy i

wyszliśmy na drogę rowerową gdzie zbliżał się starszy już pan, Tomix

chciał "uciekać", ale ja wiedziałem że to może być początek bad tripa

a w tedy po nas, więc powiedziałem mu że idziemy w kierunku gościa, Tom

tylko na mnie spojrzał dziwnie ale poddał się mojej woli. Przejście koło

gościa było niesamowite zawsze jest tak że jak się do kogoś zbliżamy to

milkniemy i dopiero po przejściu wznawiamy rozmowę i teraz było podobnie

tylko z tym że my patrzyliśmy się na gościa a on na nas, w końcu jednak

minęliśmy się, co za ulga, po 100m gościu patrzył za nami ale później już

się nie obracał. Kiedy tak szliśmy drogą rowerową ja go znów wyprzedziłem

i szłem trochę wcześniej, naszła mnie myśl że jestem jego przewodnikiem

ponieważ mam więcej doświadczenia i mu o tym powiedziałem, abstrakcja

sytuacyjna mówiła innym językiem, postanowiłem zrównać się z nim drogą ale

Tomixa naszła chęć zboczenia znów na przecinkę pożarową, i tutaj wynikło

nieporozumienie bo ja nie chciałem już tamtędy iść, wobec czego

rozdzieliliśmy się, ale cały czas myślałem i on pewnie też że wróci i

będziemy kontynuować tripa razem, uszłem kawałek drogi myśląc przy tym

czemu tak zrobił i że on taki zajebany, wpadnie w bad tripa! muszę go

odnaleźć! odwróciłem się niema go, więc za mną nie poszedł, drogi

przecinały się i szły prawie równolegle przecinka trochę odchodziła

od mojej, przebiegłem przez chaszcze na przecinkę a tu niema Toma! myślę

gdzie on się podział? naprzód przecinką nie poszedł bo go nie ma! musiał

się wrócić za mną, rozglądam się, migła mi niebieska katana Toma za

zielonym krzakiem, podbiegam nie ma, rozglądam się, znów migła, w końcu

zacząłem się zastanawiać czy to nie przypadkiem mój umysł podkłada mi

niebieski kolor, aż tu nagle Tomix wychodzi zza krzaków z bananem na

ryju że mnie zobaczył, nie zaprzeczę również się ucieszyłem, ale ulga.

Nie było by większego bad tripa niż szukanie się po lesie wspomniałem

Tomowi, kiwnął mi głową na znak potwierdzenia, od tej chwili nie

rozdzielamy się powiedział, zgodziłem się i ruszyliśmy tą przecinką

pożarową dalej. Po pewnym czasie, nogi nas zaczęły boleć usiedliśmy w

lesie na mchu i zapodaliśmy sobie muzykę z walków, moim wrażeniem

percepcyjnym które pamiętam było zobaczenie toru pojedyńczego promyka

słońca wlatującego do mojego oka i fraktalowe chmury, praktycznie poszło

mi na oczy tzn. widziałem fraktale prawie jak po zamknięciu oczu tylko

jeszcze z bodźcami z zewnącz, moją uwagę przykuły przeźroczyste linie

przecinające się na tle lasu a muzyka nimi obracała na około mnie, coś

jakbym widział w 360 stopniach. Kiedy patrzyłem na mech falował, drgał,

ruszał się, oddychał, przelewał, później Tom mi powiedział że widzi i

słyszy jak mech oddycha! Kiedy odpoczęliśmy poszliśmy drogą rowerową

w stronę miasta, jednak zrezygnowaliśmy we wstąpienie w ten chaos

uporządkowanych rzeczy, napewno byśmy się pogubili, zaplątali, poszliśmy

się napić naszego napoju bogów, szczęście nikogo już na pagórku nie było

została myśl gdzie schowaliśmy sok? ogrom miejsc, nas przytłoczył, ale

na szczęście po wejściu w głąb zobaczyliśmy go na jednej z gałęzi!

jestem pewien że gdybyśmy go schowali gdzie indziej byłby tam do teraz.

Usiedliśmy na kamykach i napiliśmy się soku, napisaliśmy na soku i kamyku

flamastrem "od kwasiarzy" i postawiliśmy na kamyku, mieliśmy już tutaj

nie wracać, jednak pod koniec naszego Tripa wróciliśmy wypić co zostało

lecz ku naszemu zdziwieniu pozostałym sokiem ktoś oblał kamyk centralnie

na napis "od kwasiarzy" a karton zajebał! patrzyliśmy na około w krzakach

nigdzie go nie było wszędzie wałęsały się tylko butelki po jabcokach...



(2)uwaga: [dlatego nie paliliśmy na pagórku fioletu bo chciałem by

Tomix poczuł/poznał działanie samego Kwasa.]



(3)uwaga: [jak wiadomo LSD trawi żołądek i później krew tłoczy do

mózgu i innych części ciała, przez bieganie krew szybciej

zostaje tłoczona do mózgu przez co LSD w większej ilości

przedostaje się i działa z większym skutkiem, doświadczyć

można prawie synestezji]

Ocena: 
chemia: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media