Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

kwaszenie w lesie

kwaszenie w lesie

Zaczeły się wakacje. Wybraliśmy się ze znajmymi nad jezioro pod namioty. Pogoda była raczej kiepska, męczyły nas przelotne deszcze i przenikliwe zimno. Miałem ze sobą kwacha ale bałem się w taki pochmurny dzień brać bo wiem, że bardzo by mi się nie podobała jazda. W końcu chyba czwartego dnia wyjazdu zdecydowałem się. Nie załuję...a wszystko zaczeło się tak:

Obudziłem się około 9. Namiot był pusty. Przez ściany widziałem świecące słońce. Czułem ciepło od niego bijące. Bez zastanowienia sięgnąłem do plecaka i wyciągnąlem kwacha. Szybkim rychem ręki przedarłem go na pół. Wziąlem do ust połowe i chwile potrzymałem. W końcu połknąlem i ułożyłem się wygodnie na materacu. Słyszalęm, że znajomi już wstali i robili śniadanie. Dziewczyny poszły się kąpać a ktoś inny do sklepu. Po nocy w namiocie zebrało się sporo robactwa. Otworzyłem się "drzwi" i dalej walnąlem się na materac. Po 20 minutach wleciały dwa ogromne gzy (to takie duże gryzące muchy). łatały nad moją głową a ja się strasznie bałem. Myślałem, że chcą mnie zestrzelić jak myśliwce, chowałem się w śpiworze, krzyczałem, prosiłem o litość. Niestety głupie robactwo nie zostawiło mnie w spokoju...Jedynym ratunkiem okazała się ucieczka z namiotu.

Wyrwałem jak głupi i po chwili stałem już w środku naszego obozu. Camping w lesie, bez ludzi (oprócz nas), spokuj, śpiewające ptaszki. Moją uwagę przykuła oddalona o 40m brzózka. Jej liście lekko falowały na wietrze. Odbierałem od niej przekaz. To było cudowne. Ona do mnie mówiła. Przywitała mnie w imieniu otaczającej nas natury. Już wtedy wiedziałem, że jazda dopiero się zacznie i że będzie piękna. To było po 30 minutach od zarzutu na pusty żołądek. Wiedziałem, że max przypadnie za 2h. Jak co dzień poszedłem umyć ząbki i nie tylko.

Gdy wróciłem chyba wszyscy już byli w obozie. Ruch jak cholera (chyba 10 osób). Nikt jeszcze nie wiedział, że kwasze (lubie kwasić samemu, zresztą byłem w środowisku nie kwaszącym) ale po zamienieniu kilku zdań było oczywiste, że jestem nadragowany. Po kwasie, widać charakterystyczne wyobcowanie i zwłoke w odpowiedziach na pytania. Mój najlepszy kumpel zacząl wołać "wziąleś, napewno wziąleś" ale nikomu to nie przaszkadzało, każdy po chwili zają się sobą...Słyszałem tylko ich plany "robienia mi filmów" ale tego się nie obawiałem bo mam dosyć odporną psychike.

Wszystko wydawało mi się obce i zarazem piękne. Poczułem się jak młody naukowiec przed którym postawiono zadanie zbadania obcej planety. Wziąlem walkmana i notes i poszedłem w las... Słońce mocno świeciło ale nie było gorąco, tak w sam raz. Poruszałem się scieżkami, dosyć szerokimi bo nie lubie przedzierać się przez gąszcze. Ze sobą miałem muzyke Orb`a i System 7 (przy okazji polecam recenzje płyt na hyperrealu) czyli typowo kwasowe produkcje. Szczególnie "System 7" mi pasował. "Normalnych" odgłosów natury raczej unikałem bo świerszcze nie drażniły a ćwierkanie ptaków działało hipnotycznie i wprawiało mnie w stan odrętwienia. Do głowy napływały mi myśli. Dostrzegałem to co zwykle jest trudne - człowiek jest częścią natury i żyje z nią w harmonii.

Tak szwendając się po lesie dotarłem do znajomych którzy właśnie opalali się nad jeziorem. Tam też znalazłem bardzo ciekawe miejsce - inny, kosmiczny świat. Kolejną godzine siedziałem w tym miejscu i obserwowałem. Na obszarze około 40x60cm oddalonym o pare cm od brzegu jeziora działy się bardzo ciekawe rzeczy. W zagłebieniu pokrytym mchem, trawami i różnymi roślinkami mieszkały owady....a raczej inne małe stworki a owady to były ich pojazdy. Ważki to były największe możliwe do zbudowania pojazdu. Służyły do transportu międzygalaktycznego. W specjalnych przystaniach były załadowywane poczym rószały w daleką podróż - na drugą strone jeziora. Żuczki to użądzenia do stawiania budowli. Mrówki to pojazdy transportowe - namiastka naszych TIR`ów. W środku tego świata mieszkał władca - ogromny pająk. Miał swój pałac i ogrody. Od poddanych wymagał składania ofiary w postaci zdobyczy z innych światów - much. Dla niego właśnie wszyscy mieszkańcy pracowali i wybierali się w niebezpieczne wyprawy po dary. W czasie mojej obserwacji ta piękna cywilizacja (nawet ją nazwałem ale teraz nie pamiętam) staneła u progu zagłady. Do państwa wdarł się przeobrzydliwy ropuch, zupełnie z innego świata. Niszczył wszystko co staneło na jego drodze, nie zważając na to, że niszczy dobra kulturowe...







Cała ta obserwacja tego mikroświata zmusiła mnie do głebszych reflexji (do których zresztą byłem zdolny). Zastanawiałem się nad zdobyczmi człowieka i nad tym co może z nimi zrobić inna, wyższa cywilizacja. Z tego stanu wyrwał mnie Andress, który namówił mnie na wyprawę do sklepu, oddalonego o dobre 30 minut piechotą.

Po drodze do sklepu spotkaliśmy tajemniczą krowe, super-pocisk-traktor, rower-z-rowerzystą-pedzącym-szybciej-od-roweru...Lubię tripować gdy jest w pobliżu Andress, on umie nakręcać mi jazdy. Po takim dopaleniu tripy są konmiczne.

Dotarliśmy do wioski, a właściwie miasteczka. Czułem się jak w westernie. Bo prawej stronie burdel, z stojacą na werańdzie dupą. Potem knajpa w której popijały zmęczone drogą typy spod ciemnej gwiazdy. No i w środku miesta poszczuli nas grożnym psem, którego musiałem ustrzelić z mojego colta. Po drugiej stronie Osiek City był sklep. Troche nie pasował klimatem bo przypomianał punkt wymiany towaru z filmów s-f. Wszystkie produkty zapakowane w kolorowe opakowania mieniły się w niebieskim świetle turbo-mega-świetlówek.

Powrót do obazu nie był już taki przyjemny. Właściwie to sie znęczyłem i nie chciało mi się iść. Z ciekawostek to napotkaliśmy jeszcze nietypowy model karetki pogotowia. Przypominała typową - duży fiat kombi z kogutem na dachu - ale zmierzyliśmy ją i się nie zgadzało - 12 metrów długości i 1 metro szerokości. Z tą długościa to mieliśmy nielada problem. Podana 12 metrów to właściwie uśredniona długość bo karetka się ciągle wydłużała i skracała, nieustannie przy tym falując.

Wróciliśmy do obozu, a tam nie lada atrakcja - przyjechał Humprey, kolejny znajomy. Ale co to... Patrzę na niego, cała twarz we krwi. Myślę "o kurde, będą problemy". Pytam się co się stało, a on "dostałem wpierdol we wsi". Naprawdę zacząłem się bać. Miałem niezły film, że przyjadą wieśniacy i nas zleją. Na szczęście okazało się, że robił sobie ze mnie jaja i tylko krew leciała mu z nosa. Tak, on tu umie robić ludzią filmy ale to kolejna długa opowieść.

Trip się powoli kończył. Haluny prawie zeszły. W sumie to była 17, nawet nie wiem kiedy i jak przeleciał cały dzień. Znajomi mówili, że widać było po mnie, że byłem naprawdę szczęśliwy i tak się właśnie czułem. Kwaszenie w Lesie to jest to.
Ocena: 
chemia: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media