Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

kwaśne góry

kwaśne góry

Oooooooooo ho ho jak to było dawno temu ale tripik był naprawdę przedni, ale może od początku. Pewnego wiosennego weekendu z grupą znajomych pojechaliśmy sobie do Szklarskiej Poręby, pogoda była wyśmienita a my jak zawsze podczas takich wypadów byliśmy dobrze zaopatrzeni w substancje psychoaktywne ;P. Dosłownie dzień przed wyjazdem do miasta przyjechały śliczne, wypasione, tłuściutkie papiery (Baby na rowerze 2000). Więc skwapliwie zaopatrzyliśmy się w dwa znaczki. Konsumpcję zaplanowaliśmy na popołudnie, zbakaliśmy jednego blancika wyszliśmy na miasto i w drodze powrotnej każdy z nas wsunął pod języczek po kartoniku (a było nas dwóch). Po jakichś kilkunastu minutach dotarliśmy do naszego tymczasowego miejsca zamieszkania. Wdrapaliśmy się na ostatnie piętro, gdzie był nasz mały pokoik usiedliśmy i oczekując aż kartonik sie załaduje spaliliśmy ze dwie lufki zielska (hehe szok jak ja to dobrze jeszcze pamiętam). Nie wiem nawet po jakim czasie kwasik się wmatował ale zrozumiałem, że się zaczyna jak ściana za moją kumpelą zaczęła lekko falować, rozłożyłem się więc wygodnie i patrzyłem jak mój koleś rozmawia z koleżankami i nie mogłem powstrzymać śmiechu suchając ich idiotycznej rozmowy. Koleżanki chyba się na mnie zdenerwowały, bo postanowiły sobie pójść (I bardzo dziękuję im za to :P). Faza narastała z każdą chwilą, zapaliłem fajke i zacząłem bawić się dymem, był taki plastyczny mogłem go wyginać, rozciągając, tworząc przy tym jakieś bardzo abstrakcyjne figury. Nagle koleś zaczyna płakać (jako doświadczony użytkownik na chwile oderwałem się od mojej fazy i zacząłem mu pomagać). Spytałem:


- Co się dzieje?


On pokazując na palącą się fajke odpowiedział:


- Popatrz fajka mi umiera :)


hehe wybuchnąłem śmiechem by rozładować sytuacje, wyrwałem mu fajke, zgasiłem, dalem nowa i rzekłem:


- masz zabij drugą :)


Momentalne bad trip minął i wszystko było wporządalu. Jako że faza zaczęła się fajnie rozkręcać postanowiliśmy opuścić ośrodek. Trochę nas zdziwiło, że nigdzie nie było nikogo, jak się poźniej okazało wszyscy poszli na obiad hehe do miasta. Chwilke się pokrzątaliśmy po ośrodku i dawaj na miasto. Pogoda była piękna, śliczne słońce, cieplutko itd. Schodziliśmy sobie w dół kręta dróżką, asfalt zmienił się w płynący potok smoły, od tej pory już nie chodziłem tylko pływałem razem z rzekami betonu, asfaltu, trawy (hehe). Siedzieliśmy w małym parczku na ławeczce by zapalić szluga, nieopodal rosły takie małe karłowate drzewka z powykręcanymi gałązkami, wszystko to nagle zaczęło się ruszać, tetnić życiem, było takie zakręcone, wirujące. Pamiętam że zrobiło to na nas piorunujące wrażenie, ruszyliśmy a raczej popłynęliśmy dalej. Wszystko było takie dziwacznie powykręcane, błyszczące i piękne. No może oprócz Disko Polo, które bębniło w jakimś sklepiku (hehe nawet po kwasie ta muzyka jest obrzydliwa). Przechodząc przez mostek, nie omieszkaliśmy rzucić okiem na rzekę, która była tak zajebiście piękna, że brak mi słów, mieniła się tysiącami kolorów , falowała (hehe jak to rzeka) masakra. Przez jakiś czas łaziliśmy w te i spowrotem po tym moście, drąc pały jak to pięknie wygląda (musiało to zwrócić uwagę ludzi którzy się dziwnie na nas patrzyli) ruszyliśmy więc dalej, jednak ja nagle zacząłem widzieć w dziwny sposob coś na kształt widoku z kamery jaką się filmuje deskorolkowców, wszystko się wyginało i rozciągało, a ja miałem niesamowicie szeroki kąt widzenia :). Skierowaliśmy się w stronę PKS-u, po drodze dotykając i macając te wszystkie lśniące samochody, które okazały się taksówkami hehe :) Siedliśmy na PKS-ie i chyba wtedy faza osiagnęła swoje apogeum. Na co się nie popatrzyłem to to falowało, zmieniało kolory wogóle rozpierdol maksymalny, po zamknięciu oczu jakieś niesamowite witraże, kalejdoskopy, twarze ludzi, fraktale SZOK :). Po nie wiem jakim czasie postanowiliśmy iść dalej, zaszliśmy do pięknego mostu a raczej takiej drewnianej kładki, po tym jak stanąłem na jej środku i zacząłem ponownie podziwiać rzekę, słońce zaszło i moim oczom ukazała się zniszczona kładka, bez poręczy z wyrwanymi deskami. Musiałem tak stać dopóki ponownie słońce nie wyszło z pod chmur i klatka na nowo nie stała się piękna :). Za kladką było jakieś małe podwórko na którym stał samochód marki Żuk w opłakanym stanie, koleś stanął i zaczął płakać, bo jak mówił ten Żuk był taki biedny i smutny, dopiero jak dostrzegł małą nalepkę na szybie Żuka usmiechnął się i mogliśmy iść dalej. Świat był dziwaczny taki kolorowy jak swieciło słońce i brązowy jak słońce zachodziło, a przy tym każdy z tych widoków był diametralnie inny, po drodze jeszcze musiałem masować dłońmi pokrzywy, gdyż kolega powiedział, że to jest piękne uczucie i zespoli mnie z naturą i miał poczęści racje :). Wracając do ośrodka, po drodze na małym boisku na ścianie było namalowane Graffiti które jak tęcza mieniło się tysiącem kolorów i niczym kameleon kolory te migotały i przekształacały się w inne, mmmmmmmmmmm piękny widok :D. Koleś w pewnym moemencie kazał mi kucnąć i powiedział że od teraz ja jestem panem liści, a on panem kamieni. Nagle obrzeża widzialnego obszaru otoczyła mgła, a ja widziałem tylko mały okrąg a w środku liść i kamień, ja mogłem za pomocą siły umysłu przesuwać liść, a kolega kamień ;). Heeh bawiliśmy się tak przez pewien czas po czym wróciliśmy do ośrodka. Trochę nas zdziwiło, że jeszcze nikogo nie ma ale sam nie mam pojęcia jak długo łaziliśmy po mieście. Aha, co do drogi powrotnej to była to wspinaczka pod stromą górę, mnie oczywiście to nie przeszkadzało bo ja nie łaziłem tylko pływałem razem z rzeką asfaltu, ale koleś coś marudził, że jest mu strasznie ciężko, ale po tym jak mu objaśniłem że on nie idzie tylko leci, chłopak zobaczył pod kolanami małą chmurkę na której już bez wysiłku wleciał do samego ośrodka :). W ośrodku zaczeliśmy słuchać kasety, którą wcześniej nagrał mój kumpel, początkowo było spoko, ale w pewnym momencie miałem faze, że kaseta gada ze mną i chciałem uciec z pokoju ale nie umiałem otworzyć zamka :(. Później chciałem polać magnet Colą bo byłem pewien, że się pali. W pokoju jeszcze fazowaliśmy całkiem ostro, ale juz nie wywierało to na mnie takiego wrażenia (hehe najlepiej jest po kartoniku sobie chodzić i podziwiać śliczne widoczki). Faza po paru godzinach opadła i wszystko wróciło do normy hehe był to mój najlepszy trip kwasowy full wypas bez żadnych dziwnych shiz :) zresztą słowem przewodnim całego tripu był wyraz "shizomatyczny", który to bardzo dobrze i pozytywnie opisywał cały świat dookoła :). Oczywiście cała biba tak sie nie skonczyła bo jeszcze przez dwa dni fukaliśmy, paliliśmy i żarliśmy droperki hehe nie ma to jak Kwaśne Gory :P

Ocena: 
chemia: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media