Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

czekając na oświecenie

czekając na oświecenie


29 września 2001


   Od pewnego czasu, powiedział bym dość długiego, chodziła mi po głowie taka myśl. Święte grzyby, psychodeliczne doznanie, odmienne stany świadomości. Nie chciałem tego traktować jako zawodów, tylko jako nowego doznania. Dlaczego grzyby? Ponieważ kiedyś powiedziałem sobie, że tylko do tego momentu mogę dojść. Być może śmiesznie to brzmi i aż ciśnie się na usta żeby powiedzieć, każdy tak mówi. Ale nic nie jest regułą, chociaż wracając do przeszłości, to dokładnie pamiętam jak i owe święte grzyby wydawały mi się czymś tak, mistycznym, nieosiągalnym, czymś czego nigdy w życiu nie spróbuje, bo nie potrzebuje upiększaczy rzeczywistości. Widać niczego nie można przewidzieć. Zresztą jak to ktoś mądrze powiedział, rzeczywistość stworzono dla ludzi którzy nie potrafią zmierzyć się z narkotykami.


Kiedy to wszystko się zaczęło? Może pół roku temu, a może dużo wcześniej. Na pewno ostatnie miesiące spędziłem na czytaniu raportów innych podróżników, oglądaniu zdjęć. Powoli oswajałem się psychicznie z nieznanym. Czy to w ogóle możliwe? Można to porównać do tego, że ktoś opisze ci skład chemiczny, wygląd, pokaże zdjęcia cukru a ty nigdy go nie próbowałeś i całe te wyobrażenia są tylko namiastką tego co cię może spotkać.


Czytając wszystkie raporty, oglądając zdjęcia, próbowałem sobie tylko wyobrazić czego się mogę spodziewać, jednak, jak łatwo się domyślić, było to niczym. Czytałem wszystkie raporty, nie bałem się bad tripów i nawet gdyby taka negatywna jazda się przytrafiła, wydaje mi się że potrafił bym ją opanować. Wszak grzyby same w sobie niczego ci nie pokażą, one tylko odkrywają ciebie i pokazują ci to co jest w twoim wnętrzu, wszystko to jest wytworem mózgu osoby która je zjada i to jest właśnie w tym najpiękniejsze. Indywidualność, każdy człowiek jest inny, każda podróż jest inna.


   W końcu się udało, widziałem że jestem na to gotowy, czułem się przygotowany na spotkanie z duchami grzybów, uzbrojony tylko w silną wolę i głęboką chęć eksploracji swojego wnętrza, ujrzenia innego świata, może lepszego. Spojrzenia na wszystko z innej perspektywy.


Bardzo chciałem te pierwsze grzyby znaleźć samemu. Jednak po wielu nieudanych wyjściach, czułem że jeżeli nie znajdę osoby która ze mną na to pierwsze grzybobranie nie pójdzie nic z tego nie będzie. Była jeszcze jedna ewentualność, ta przed którą się tak bardzo broniłem - "załatwienie" sobie grzybów od innej osoby. Udało się zrealizować ostatnie założenie. Cóż, może następnym razem, od samego początku uda mi się to zrealizować. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie była ta pierwsza, grzybowa podróż. Jak daleko udało mi się dotrzeć? Co wyniosłem z tej psychodelicznej podróży w głąb własnej świadomości... odpowiedź w dalszej części tekstu.


   Około 40 sztuk suszonych grzybków zjadłem, może bardziej pasuje określenie wypiłem, w zupce knorra. Cała podróż zaczęła się u moich znajomych w domku, u mnie niestety nie było takowej możliwości. Być może to wpłynęło na jakość i intensywność doznań podczas tej podróży, ale nie było innej możliwości. Na początku zakładałem, że od samego początku, będę sam, u siebie w pokoju - miejscu gdzie czuje się pewnie, gdzie niczym nie musiał bym się przejmować. Było to bardzo ważne, ponieważ wszystkie ujemne czynniki zostały by po prostu wyeliminowane. Podczas podróży miała mi towarzyszyć moja muzyka. Ozric Tentacles, esencja psychodelicznych doznań. Jednak, u znajomych w domu, zbytnio nie miałem możliwości posłuchania swojej muzyki. Zbyt wiele rzeczy odciągało moją uwagę.


Po około piętnastu minutach pojawiły się pierwsze efekty. Samo wyczekiwanie aż wszystko się zacznie było też niezapomniana rzeczą. Podniecenie, adrenalina, na pewno zrobiły swoje. Jednak efekty, które zaczęły się pojawiać, na pewno nie były ich wytworem. Delikatne dreszcze i zmiany kolorów. Leżałem na łóżku i oglądałem telewizor, obok mnie znajomi, którzy byli raczej wpatrzeni w telewizor. W pokoju, były takie duże białe szafki, na jednej z nich było namalowanych kilka rybek, śliczne kolory, którymi były namalowane stały się jeszcze bardziej wyraźne.


Po kolejnych paru minutach, zauważyłem delikatne deformacje przestrzeni, ściany zdawały się delikatnie poruszać, pojawiły się fraktale. Delikatne z początku halucynacje stawały się coraz bardziej intensywne, jedna z rybek na szafce, zdawała się żyć własnym życiem. Tapeta stała się taflą wody, która równomiernie falowała niczym, woda w jeziorze. Cała podróż i tak nie miała odbywać się w domu, ponieważ mogłem tam być tylko przez pierwsze półtorej godziny.


Wyszedłem na taras, żeby złapać troszkę świeżego powietrza i niejako oswoić się z przyrodą. Domy falowały powoli, na niebie raz na jakiś czas pojawiały się błyski, ściemniało się już powoli. Jeżeli się patrzyło w jedną stronę było już całkiem ciemno, z drugiej natomiast dzień dobiegał dopiero końca.

W zasadzie w którą stronę bym się nie patrzył, widziałem błyski, światła z latarni stawały się coraz bardziej intensywne. Czułem że wchodzę do innego świata. Powoli zaczynałem też odczuwać, chęć opuszczenia domu. Po mimo iż, był on naprawdę duży i przestronny, czułem się jak w klatce, ta myśl stawała się coraz ważniejsza, przestałem myśleć o wszystkim innym i z utęsknieniem patrzyłem na okno. Cały czas starałem się wszystko opisywać domownikom, jednak to co mówiłem coraz bardziej stawało się bełkotem. Chciałem tak wiele im powiedzieć, tak wiele mądrych rzeczy ciałem im przekazać. Jednak kompletnie mi to nie wychodziło, wszystko pozostawało w mojej głowie, w formie myśli, które były naprawdę inne i dalekie od wszystkich przyziemnych spraw.


Proste czynności takie jak ubranie się (założenie koszuli), czy nawet zjedzenie cukierka, którego dostałem od przyjaciela u którego byłem w domku, wydawały się tak skomplikowane, że nie mogłem sobie z nimi poradzić. Chodziłem tak z nim przez około godzinę, cały czas trzymając go w dłoni. Siedząc w kuchni, wpatrywałem się w stół, który tak fantazyjnie falował, sprawiało mi olbrzymią radość, oglądanie tego mistycznego tańca. Marmurowy grzejnik na ścianie, żył swoim życiem, fantazyjne kształty rysowały się na jego powierzchni. Wszystko nabrało innego wymiaru i znaczenia. Kiedy trzymałem woreczek z ryżem w ręku, ziarenka wydawały się być robakami, które są tam zamknięte. Nagle zdałem sobie sprawę, że wszyscy żyjemy w klatkach. Nasze domy, mieszkania, nie są wcale naszymi schronieniami, tylko klatkami. W których jesteśmy zamknięci przed otaczającą nas przyrodą. Jednak ja nie chciałem się przed nią chować, zdawało mi się że cały czas mnie woła, że nie mogę już dłużej siedzieć w zamknięciu i muszę wyjść w końcu na zewnątrz. W między czasie Arek puścił moją muzykę, która na dobrą sprawę wcale nie przyciągnęła mojej uwagi, bo tyle innch ciekawych rzeczy było wokół. Kiedy szedłem do łazienki i spojrzałem w lustro, zobaczyłem jak powoli moja głowa ulega deformacją, wiedziałem że to dopiero początek podróży i jak bym później spojrzał na to lustro, to być może widok był by całkiem inny. Wychodząc z łazienki jeszcze raz wsadziłem tam głowę przytrzymując drzwi. Była ona piękna, cudowne kafelki, niesamowita kabina prysznicowa, wydawały się być tak piękne. Przez głowę przelatywało mi wiele myśli. Myślałem o dobrach materialnych... o tym czym są pieniądze, o swoim domu, mieszkaniu, przez chwilę zrobiło mi się smutno, ale zaraz potem zdałem sobie sprawę, że przecież dom tworzą ludzie a nie rzeczy i wszystko nabrało innego wymiaru, jedna myśl zmieniła całe moje postrzeganie i klimat całej podróży. Nagle stało się to dla mnie tak oczywiste, cały czas jest takie, jednak wtedy miało to całkiem inny wymiar, było tak ważne. Można powiedzieć, że było to pierwsze oświecenie podczas tej podróży.

Cały czas jednak czułem się jak w klatce i po odprawieniu mnie przez domowników, spakowaniu plecaka. Chciałem już iść na spotkanie z naturą. Arek odprowadził mnie do końca ulicy, po czym dalej miałem ruszyć sam. Trochę rozmawialiśmy po drodze, mnie wychodziło to nijak. Cały czas zasypywałem go pytaniami, jak to możliwe że te samochody tak jeżdżą, co to jest życie. Niczym w piosence dżemu. Wszystkie te pytania były dla niego oczywiste, jednak ja nie mogłem tego pojąć. Przez chwilę straciłem sens, nie wiedziałem o co chodzi w życiu, nie wiedziałem dlaczego w poniedziałek zaczynam studia. Szukałem odpowiedzi o co chodzi w życiu. Szukamy szczęścia i ja wtedy chciałem je poznać, tylko nie wiedziałem co to jest. Kiedy próbowałem wybiec myślami w przyszłość, wydawała się tak nieprawdopodobna i trudna, skomplikowana i ponad moje siły. Znowu na chwilę stałem się smutny. Przez głowę zaczęły przelatywać mi myśli, czy jak wszystko się skończy, cała podróż, to znowu będę wiedział o co w tym chodzi. Ale wyjątkowo szybko ten stan minął i chciałem już w końcu wyjść z tego cholernego miasta. Na końcu ulicy, kiedy arek odszedł poczułem się taki zdezorientowany, mimo iż mój blok był sto metrów ode mnie, nie wiedziałem gdzie jestem, nie wiedziałem co robić, gdzie iść. Widziałem jak on odchodzi, zawołałem go nawet, ale potem kiwnąłem ręką i po prostu zacząłem iść przed siebie, szybko chciałem wyjść na drogę pod las, bo światła mnie oślepiały, zostawały za nimi smugi, które jeszcze kilka sekund po odwróceniu głowy powoli rozchodziły się w powietrzu.


    W końcu udało mi się wyjść z osiedla. Zmierzałem wprost na spotkanie z przeznaczeniem, z celem tej podróży, cały czas rozglądałem się, stawałem zdumiony, byłem zaskakiwany. Wszystko wydawało się takie nowe. Kiedy szedłem uliczką między działkami i otaczały mnie drzewa czułem się wyjątkowo spokojnie. Chciałem sobie puścić muzykę, jednak ta czynność wydała się zbyt skomplikowana i skończyło się na tym, że wystarczyła mi świadomość posiadania kastety w plecaku. Czułem się dobrze, wiedząc że ona tam jest, tak jak bym jej właśnie słuchał. Praktycznie co klikanaście metrów się zatrzymywałem. Halucynacje dźwiękowe były bardzo intensywne, zdawało mi się że słyszę jakiś śpiew, a może to był płacz. Który rozchodził się w przestrzeni i wracał co chwile, nie przeszkadzało mi to wcale. W pewnym momencie podróży przypomniało mi się, że tak bardzo czekam na spotkanie z duchami grzybów, czekam aż czegoś mnie nauczą, coś pokażą. Przypomniały mi się raporty które poruszały ten temat. Zacząłem się zastanawiać dlaczego ich nie ma, dlaczego nie chcą co mnie przyjść, dlaczego nie chcą mnie niczego nauczyć, a przecież one cały czas były, to właśnie one pokazywały mi cały ten świat i podsuwały tak ważne wnioski. Jednak wtedy całkiem na to inaczej patrzyłem. Chciałem z nimi porozmawiać, zobaczyć, a ich nie było. Zacząłem w nie wątpić, ale tylko przez chwilę, bo zaraz potem zdałem sobie sprawę, że to co robię jest brakiem szacunku dla nich. Mniej więcej wtedy też, przestałem nerwowo patrzeć na zegarek, bo do tej pory robiłem to nagminnie czekając na nie. Pozwoliłem wydarzeniom żyć własnym życiem. Czasowi płynąć i zatrzymywać się. Nie to było istotne. Chciałem jak najwięcej wyciągnąć dla siebie z tej podróży. Wracając przez osiedle domków jednorodzinnych, szczekające psy wzbudziły we mnie lęk, który po chwili przerodził się w zaciekawienie. Nie bałem się już szczekania, zdawałem się go w ogóle nie słyszeć. Każde drzewo, które mijałem zdawało się żyć własnym życiem i tak zresztą było, tak jest, tylko dopiero wtedy udało mi się to dojrzeć. Na niebie widziałem piękną zorzę, której słowami nie da się opisać, tych kolorów, tych emocji. Kilka olbrzymich drzew zdawało się rosnąć aż pod samo niebo, tak majestatycznie, wpatrując się w nie, nabierałem coraz większego szacunku dla przyrody. Wracając do domu, wszystko powoli wracało do, nazwijmy to normalności. Myśli powoli stawały się coraz bardziej przyziemne, grupka napotkanych znajomych była już tylko znajomymi, myśl że w poniedziałek zaczynają się studia nie wywoływała już takich samych emocji. Jednak wszystko to zostało głęboko we mnie. Wchodząc po schodach, zauważyłem że zmysł słuchu wyostrzył się tak niesamowicie, że słyszałem dosłownie wszystko co się dzieje na danym piętrze, kroki, rozmowy, zamykanie szafek, telewizory. Zrobił to na mnie niesamowite wrażenie. Percepcja pracowała na najwyższych obrotach. Łapiąc za klamkę od mieszkania nie martwiłem się niczym, rodzice którzy byli u siebie w pokoju w ogóle nie robili na mnie wrażenia. Podróż dobiegała końca, nie cieszyło mnie to, ani nie byłem smutny. Widziałem, że dostałem coś wielkiego.


    Cała podróż była naprawdę wspaniała, otworzyła mi oczy na wiele rzeczy. Nawet to, że przeczytałem tak wiele raportów nie zmieniło niczego. Przez chwilę właśnie tego się obawiałem, że będę sobie sugerował co ma być, jednak minęło się to z prawda, bo każda podróż jest wyjątkowa, dokładnie tak jak my sami. Grzyby nie powiedziały mi niczego czego bym nie wiedział, one były tylko kluczem do tej wiedzy, do tych myśli, które okazały się ważniejsze, niż tak wiele przyziemnych spraw.



Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media