Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

poza ciało

poza ciało


Sobota. 6 Stycznia 2001.

Samochod. Kwas i bakanie.


Wzialem go, nie wiem nawet kto mi go podsunal, ale jestem mu wdzieczny.

Bakalem wczesniej dosc duzo mocnego sqna..szukalem haszu po miescie... spotkalem 3 kolesi i zabralem sie z nimi na

`przejazdzke` ...ciezkie slowo...stalismy gdzies na obrzerzach miasta i bakalismy...i wtedy ten ktos wyjal papiera...niby mielismy

go podzielic i zjesc na 2 ale jakos tak, nie wiem jak caly znalazl sie w moich ustach...przezulem, zmietolilem i polknelem...bakam

dalej...co mi tam ten 1 zwietrzaly papier...troche dymu dalej nic sie nie stalo..bakanie dzis mnie lepiej zrobilo..poza tym ze nie

bylem juz w swoim ciele...bylem wyzej...unosilem sie nad soba i obserwowalwem cale towarzystwo spod dachu...moze bylem

mucha...moze ukryta kamera...stracilem swoje ego...swoja tozsamosc..czulem ze jestem jak istota wyzsza..a moje cialo to tylko

marionetka z ktora laczy mnie cienki kanal komunikacyjny przez ktory wydaje mu polecenia...albo i nie wydaje...podsuwam sobie

mysli...analizuje...widze wszystko i dostosowuje sie, a wlasciwie swoje cialo, do sytuacji...kaze mu (sobie) sie

smiac...plakac...patrzec...bakac i nie bakac...trawa wtedy wzbudzila we mnie wstret...dym mnie dlawil..moje cialo dlawilo sie

dymem..a ja tonelem w oparach wytwarzanych przez ten dym....dym i mysl...to przesycalo powietrze...i poczulem ze musze

uniesc sie wyrzej...jeszcze wyzej...wyleciec ponad dach samochodu i zobaczyc wiecej...polecec jeszcze wyzej i dowiedziec sie

nowych rzeczy....objac spojrzeniem wszystkich ludzi...tych z ktorymi bylo moje cialo juz wykorzystalem...zmielilem i

wyssalem...poczulem ze musze wyjsc...odciac sie od tej kukly ktora siedzi w samochodzie i czeka na impulsy z mojej

strony...kazalem mu wyjsc...posluchal...jak zawsze...oni sie opierali..ale on nie mial szans sie opierac...szedl tam gdzie mu

kazalem...aby zaspokoic jego niepokuj kazalem mu palic...znowu dlawil sie dymem...a ja myslami...wrocilem..nie moglem

wzniesc zie wyzej....niebo ktore wydawalo mi sie tak czyste i ulegle nagle zapelnilo sie siatka przeszkod...swiecacych sie

straznikow nie dopuszczajacych nikogo obcego do swych tajemnic...tylko jakas istota wyzsza mogla tam sie dostac nie zrywajac

do konca wiezoow z tymi na dole...a ja dopiero ucze sie patrzec. wiedza nie moze byc zdobyta za szybko....musze zapanowac

nad swoim cialem...musze wrocic alby przejsc choc pierwszy stopien, umiejetnosc bycia w sobie....znowu zadflawilem sie

dymem...paskudny smak sqna...suchy i duszacy...wlewa sie do pluc i przelyku...dusi...lyk wody mnie ukoi...jest cieplo i

zasypiam...moje ja wrocilo do swojej otoczki..a teraz znowu siedze i czekam kiedy znowu uda sie uniesc....
o krok dalej.

Ocena: 
chemia: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media