luźno spędzony dzień
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
luźno spędzony dzień
podobne
Planowaliśmy ten dzień wiele wcześniej, gdyż wszystko musiało być dobrze zorganizowane biorąc
pod uwagę okoliczności niesprzyjającej w ostatnich dniach pogody oraz ilości uczestników naszej
podróży, przygody, tego niebezpiecznego, iście narkotycznego zjawiska.
I oto jesteśmy.. stoimy na przystanku i patrząc po sobie sprawdzamy kogo jeszcze brakuje:
uśmiecham się do uli i doroty, słyszę przemawiającą do nich anię, czuję obecność ewy no i widzę
tomka, który zupełnie nieskrępowany przecina żyletką na pobliskim murku wszystkie
"czerwone koty" zostawiając w całości dwa "elvis'y" i rymując przy
tym do grającego obok radia. Chwila... nie ma drugiej ani. Jednak pogoda, atmosfera i
niecodzienne nastroje nie pozwoliły nam niepokoić się ani na chwilę. Nim tomek zakończył
powierzone mu zadanie nadeszła ania witając nas widocznym z daleka uśmiechem. Jesteśmy teraz w
pełnym składzie, za trzy minuty nadjeżdża autobus, więc tomasz prędko zwołał zbiórkę i niczym
proboszcz z mojej parafii wręczył każdemu "ciało obce" w postaci skrawka tekturki na
język, a raczej pod. Mmm.. gorzkie, a jak dobrze smakuje! Kończymy już tylko papierosa, ula
ustawia nas do pożegnalnego zdjęcia z rzeczywistego świata po czym wsiadamy do busa i zajmujemy
miejsca na samym końcu. Celem naszej wycieczki jest... działka. Całkowicie odizolowana,
usytuowana nad rzeką, znakomicie zakamuflowana, wręcz skitrana między drzewami, bez świadków
oraz zbędnych osób, idealne miejsce do narkotycznej imprezy jaka się tam odbyła. Przed nami
siedzi pan z siwymi włosami oraz wąsem ze swoją żoną równie sfrustrowaną jak on. Gdyby nie to,
że co jakiś czas odwracał się do nas i z pretensjonalnym wyrazem twarzy, próbując przebić się
przez barierę muzyki za którą się znajdowaliśmy, wypluwał jakieś słowa, to jego obecność byłaby
mi zupełnie obojętna.
Widzę ulgę na twarzach pasażerów, gdy zbieramy się do wyjścia, więc kulturalnie żegnamy się
oraz dziękujemy kierowcy za przyjemną podróż po czym opuszczamy autobus kierując się do sklepu
spożywczego będącego naszym ostatnim kontaktem z cywilizacją. Jedyna ekspedientka jaką
zastaliśmy na miejscu przerwała swój przedpołudniowy letarg i błyskawicznie zerwała się z
krzesła, gdy rozbawiona grupa tanecznym krokiem wtargnęła do jej lokalu. Była bystrą kobietą,
więc sprawnie poradziła sobie z obsłużeniem wszystkich wykonując w głowie zawiłe działania
matematyczne i zręcznie poruszając się pomiędzy wszystkimi pięcioma półkami z których dwie były
puste.
Podczas naszej wycieczki przypadła mi rola DJ'a, więc włączam płytkę, którą podrzuciła mi
ania i kierujemy się w stronę rzeki, by zasiąść na lekko podtopionej łódce przycumowanej do
drzewa. Jego rozłożyste gałęzie opadają mi na głowę, kątem oka widzę tomka zabierającego się do
kręcenia blanta, natomiast sam zakładam pomarańczowe gogle i delektuję się piwem, które przed
chwilą otworzyłem. W międzyczasie rozmawiamy o łabędziach, które podpływają coraz bliżej i
otaczają nas ze wszystkich stron. Są już w niebezpiecznej odległości, na tyle blisko byśmy mogli
dostrzec, że ich dzioby przedziurawione są na wylot. "Czy one nas nie ugryzą?" - zadaje pytanie jedna z dziewczyn wprowadzając tym samym spore zamieszanie oraz niemałe
obawy, które znikają podobnie jak łabędzie zaraz po tym jak tomasz odpalił blanta. Nasza łódka
coraz bardziej się kołysze, z każdym machem przybywają nowe kolory oraz nowe efekty i wiem już,
że to nie fale mną bujają, bo przecież nie ma ich na rzece. Mamy wyjątkowo miękkie nogi i luźne
zawieszenie, co znacznie utrudnia nam wydostanie się z pokładu na brzeg. Jeszcze tylko krótka
rozmowa z rybakami na pobliskim pomoście: "są jakieś lorbasy?" -"nie,
padaka, chuj zimuje, nie ma eldorado..." odpowiada pan w czapce z powbijanymi w nią
spławikami. I możemy już wyruszyć na działkę, o której mało co byśmy zapomnieli. Z towarzyszącą
nam muzyką wyruszyliśmy drogą prowadzącą przez las. Naszym jedynym zadaniem jest teraz znaleźć
jak najwięcej grzybów. Zadanie jest dość trudne biorąc pod uwagę, że najmniejszy szczegół, każdy
żywy element lasu pochłania całkowicie naszą uwagę. Jeszcze tylko jedna przerwa na napotkanego
przez ewę żuczka, nad którym pochyliliśmy się teraz wszyscy obserwując jego niezdarne ruchy.
Ogarnęła nas wielka empatia, więc przeprowadziliśmy sprawną akcję przetransportowania tego
mieniącego się metalicznymi odcieniami żyjątka na łąkę; to wyjście bynajmniej wydawało się dla
niego najlepsze. Zmieniamy teraz trasę na widokową i podążamy kurzącą się przyleśną drogą
wystawieni na słońce, które jest dziś po naszej stronie. Atmosfera staje coraz bardziej
sielankowa w pewnym momencie wręcz nie do opanowania. Dorota - pani biolog zajęła się łapaniem
pasikoników, ania w roli kwiaciarki zbierała stokrotki do swojego bukietu, ewa rozmawiała z
drugą połową tułowia napotkanej jaszczurki, natomiast tomek wyrwał z lasu drzewo i uprzedził nas
krótkim okrzykiem, po czym spuścił je w naszą stronę z wyjątkowym, instynktownym wyczuciem;
drewniany pal wylądował tuż przed naszymi nogami nie zdejmując przy tym uśmiechu z naszych
twarzy ani na moment. Nadeszła teraz chwila wyjaśnień ze strony doroty. Otóż nikt z nas nie
posiadał kluczy do działkowego przybytku, a okno które jej brat zawczasu zostawił otwarte
specjalnie dla nas znajdowało się na piętrze.. Rola włamywacza- akrobaty przypadła mi, więc
mianowałem tomka swoim pomocnikiem. Niecierpliwi kolejnej przygody oraz gotowi na akcję
wybraliśmy skrót prowadzący przez pole sołtysa, by jak najszybciej znaleźć się na fotelach w
salonie. Ta myśl znacznie przyspieszyła nasz krok, który na ostatni nieokreślony odcinek czasu
zamienił się w malutkie kroczki zaburzając nasze poczucie czasoprzestrzeni.
Stoimy teraz przed działką, unoszę głowę i widzę okno przez które muszę się dostać do środka,
by uratować sytuację. Zdejmuję koszulę i buty, rozgrzewam się przez moment: trzy skłony, wymachy
rąk do tyłu, jestem gotowy! Staję na ramiona przycupniętego tomka, łapię równowagę, po czym
tomek unosi się umożliwiając mi dosięgnięcie parapetu na którym podciągam się i wpadam przez
okno do środka prosto na kanapę. Słyszę z dołu brawa i entuzjastyczne okrzyki, wychylam się
przez okno i uśmiecham do zdjęcia. Po chwili wlatują do środka dwa buty. Schodzę na dół i
otwieram drzwi od tarasu, na którym czekają już moi goście. Siedzimy teraz przy stole i w
oczekiwaniu na kolejnego blanta prowadzimy rozmowę na temat wspaniałej pogody jaka nam dzisiaj
dopisała, śmiejąc się przy tym głośno i beztrosko. W tym momencie tomek zdradził nam pewien
sekret. Otóż dzisiejszego ranka na balkonie swego domu wytańczył dla nas tę wspaniałą pogodę.
Krótko mówiąc ta wiadomość zabiła nas wszystkich; czas się zawiesza, co łatwo można było ocenić
po grających w tle utworach które po prostu się nie kończyły. W śmiechowym amoku oraz z lizakiem
w ręku trwamy na czas bliżej nie określony. Lizak posłużył nam za klepsydrę dzięki której
wiedzieliśmy kiedy nadeszła pora by przenieść się do "chaty u Murzyna". Znajdowała
się ona w małym pokoiku na drugim piętrze, gdzie zebraliśmy się wszyscy by spalić blanta oraz
dzięki technice cyfrowej wysłuchać parodii lekcji historii nagranej przez naszych klasowych
kolegów podczas jednej z imprez na wycieczce szkolnej. Skrajne warunki w jakich się znaleźliśmy
wywołały paranoiczno- krytyczną, narkośmiechową atmosferę. Schemat lekcji historii oraz
wyjątkowo zabawnej nauczycielki wkradł się w nasze umysły zmuszając mięśnie brzucha do
nieprzerwanej gimnastyki. Chyba czas przenieść się do kolejnego świata, gdzieś gdzie jest widno
i gdzie można zaczerpnąć świeżego powietrza, by ulżyć sobie trochę po inhalacji z TeHaCe w
"kanciapie u Murzyna". Nie byliśmy jeszcze w ogrodzie! Szybka weryfikacja sprzętów
niezbędnych na pikniku: sprzęt grający, zośka, chrust, jedna zapałka, ingredienty do blanta,
poper, no i pomarańczowe gogle by lepiej widzieć jabłka na drzewach–wszystko jest.
Po przyrządzeniu ślimaka po francusku na życzenie ewy nadeszła pora na skoki przez ognisko oraz
turniej zośki, który z powodu naszej ograniczonej zręczności zakończył się dość szybko- fontanną
z węża ogrodowego. Naszą uwagę zwróciło słońce, które powoli już zachodziło nabierając
pomarańczowego, prawie że czerwonego koloru. Nie wiedzieliśmy która jest godzina, gdyż jedynym
zegarem były komórki które wyłączyliśmy jeszcze przed wyjazdem co swoją drogą było bardzo dobrym
posunięciem. Wiedzieliśmy jednak, że nadszedł czas by opuścić naszą sielankową krainę, co było
to tylko niegroźnym, złudnym objawem świadomości. Zerwaliśmy jeszcze po jabłku na drogę po czym
udaliśmy się do domku na rewizję. Wszędzie porozrzucane były nasze rzeczy oraz mnóstwo śladów
beztroskiego gospodarzenia. Zorganizowanie i uporanie się z tym nie należało do najłatwiejszych,
ale gdy każdy zajął się zadaniem, w której najlepiej się odnalazł, współpraca przebiegała gładko
choć nie tak szybko. Odprawiłem ekipę zamykając za nimi drzwi, po czym udałem się na piętro by
wydostać się tą samą drogą którą wszedłem, a raczej się wspiąłem. I muszę przyznać, że w drugą
stronę nie było już tak łatwo, choć z pomocnym ramieniem pospieszył mi tomek. Jednym z punktów
naszej drogi powrotnej była imponujących rozmiarów zapora, którą kontemplowaliśmy przez chwilę w
ciszy. Drogę na przystanek, którego miejsce znaliśmy jedynie w przybliżeniu, urozmaicił nam
niewinny ziemniak towarzyszący nam w marszu. Pod koniec dnia, gdy wracaliśmy autobusem, i co
najdziwniejsze z tym samym panem w siwych włosach, czułem się jak po dobrej terapii leczenia
śmiechem, która działa odstresowująco, rozwijająco, dobrze nastraja, poszerza percepcję, pozwala
odnaleźć nowy punkt widzenia, odpręża, zbliża do współuczestników terapii, pozwala lepiej
zrozumieć zachodzące relacje oraz zjawiska, czyli krótko mówiąc lepiej poznać świat, a dodatkowo
silnie rozwija mięśnie brzucha. Po tym doświadczeniu powstała zainicjowana przez koleżankę anię
idea Luźnego Spędzania Dnia, czyli profilaktyczne i zapobiegawcze leczenie dobrym humorem.
- 7713 odsłon