Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

wiosenny weekend w zielonych kolorach

wiosenny weekend w zielonych kolorach

Wlasnie sie zakonczyl pierwszy weekend tej wiosny, wg mnie

najlepszy czas na ladowanie haszu, gandzi, skuna ale

twierdze tak raczej z sentymentu niz z praktycznego

wykozystania warunkow zewnetrzych (no chyba ze w czasie

cieplego kwietnia/maja), czy cos. Jest po weekendzie i

siedze w robocie, nie chce mi sie pracowac i sciemniam jak

moge (znowu :) ale z checia opisze sobie te pare dni.



Cofamy sie wiec o pare dni wstecz, jest piatek po poludniu,

przyjechalem z pracy, zjadlem cos i slucham muzy...okolo

18.00 zaczyna mnie nosic i tradycyjnie doskwiera nuda, w

takich sytuacjach plan jest prosty - wyskakuje z domu i

gonie do Druliego, tam to samo...kumpel zmeczony robieniem

niczego wlasnie sie podniosl z wyra i snuje sie po domu. Z

kasa kiepsko niestety, w tygodniu przejaralismy zbyt duzo

monety ale jakies zbladzone grosze kazdy jeszcze ma. Bakamy

razem od lat wiec nic dziwnego, ze nikt sie z nas nie pyta

co mamy zamiar robic, po prostu wyskakujemy i idziemy do

dilera po `male.co.nieco` (czyli 0.25 grama dobrego skuna).

Jest zimno wiec po zakupach szybko lecimy do `Holandii`

(nazwa prywatna btw. ;), jest to jedno z dwu miejsc w naszym

malym miescie gdzie mozna sobie na pelnym legalu usiasc,

rozrobic, zapalic i isc dalej...wszystko pod warunkiem, ze

sie kupi chociaz jedno male piwo :) No wiec zaczynamy

degustacje, material dobry...lagodnie wchodzi, w pietnascie

minut po naszym przyjsciu w knajpie robi sie totalny chaos -

inwazja punkow. Dosiada sie do nas paru znajomych punkow z

ktorymi sie jeszcze da pogadac i cos zapalic...maja troche

wiecej materialu i chetnie czestuja. Zaczynamy bufac, dziwne

rozmowy i oczywiscie opowiesci o jaraniu i najlepszych

ostatnio zlapanych klimatach, na szesnascie osob siedzacych

w pubie jakies dziesiec poddaje sie inhalacjom,

fantastycznie. Motyw ktory mnie rozwalil i nawet udalo mi

sie to zapamietac to opowiesc punkow o tym co robia jak maja

duzo materialu - ida do knajpy (w ktorej tez mozna palic),

siedzi tam zazwyczaj zawsze jakis zul i sepi kase na wino

ew. kupil juz wino i przyszedl sobie obalic, wtedy daja mu

do zapalenia lufe czystego skuna i... ogladaja reakcje :D,

upalony zulek pokreci sie i idzie do domu a oni zabieraja

sie za jego winiaka...zalosne w sumie ale widac chlopaki to

lubia. Wypalamy wszystko co mamy, mily lajtowy klimacik i

zmywamy sie z knajpy, na zewnatrz calkowiecie zwalona pogoda

i w sumie okazuje sie ze jest jednak troche bardziej jak

lajtowo pod czaszka bo ciezko sie lazi. Idziemy do mnie

zamlucic w jakas gierke, gramy niedlugo, jemy cos i

spowrotem na miasto. Okazuje sie, ze z braku gotowki Druli

idzie na jame...ja mam za to zloty plan, biore zajebiscie

oblepiona rure po haszu do opalenia i gonie do nastepnego

kumpla, Pancka, ktory wylazi z roboty o 22giej wieczorem.

Musialem przejsc cale miasto ale dotarlem szybko - poszedlem

na skroty i do tego...hmm, zdaje sie bieglem sobie :) padal

snieg z deszem. Wchodze do domu kumpla i odrazu laduje sie

do pokoju...tradycyjnie dowiedzialem sie na wejsciu ze nie

mam oczu, w pokoju zajebisty klimat...kupa muzy, ktora sie

przewija bez przerwy. Opalamy rure, po kilku wirkach zaczyna

mi siadac pamiec i w sumie teraz tak mniej wiecej tylko

pamietam ze sie nic nie dzialo, ale gadane sie wlaczylo

strasznie i pieprzylismy o glupotach przez pare dobrych

godzin. Fifka jest niesamowita, nie opalana od dwoch tygodni

i wychodzi z tego calkiem niezle palenie za darmo, chociaz

zre po gardle troszeczke. Pod koniec lufy kumplowi urywa

dupe i dostaje zamuly, ide sie wtedy odlac ale nie chce mi

sie schodzic na dol to puszczam strumyk z balkonu (1 pietro

, brak poreczy btw), widok z balkonu bardzo mi sie jednak

podobal. tez mnie troche skosilo i totalnie zamuleni

siedzimy bez zadnych reakcji przez jakis czas...w koncu

wstaje i ide do domu gdzie jestem okolo 3 w nocy, jedzonko,

papierosek i spac. Sobota. Wstaje po poludniu jakos - 13:30

moze. Obiad, na blogosci leze przez pare godzin i slucham

Rage`ow...dzwoni Lysy, kumpel ktory teraz siedzi w [padnij]

armii [powstan] i mowi, ze dostal przepustke i bedzie za

godzine. Do tego czasu dalej rozwijam moj kochany syndrom

amotywacyjny. Wpada i idziemy do Druliego, nie ma planow na

wieczor i mamy tylko na pol grama ale jest dopiero 18sta i

moze cos sie jeszcze wykreci, zostawiamy go w domu i idziemy

do Irka, Irek zawsze ma kase...no i kase pewnie Irek ma ale

Irka nie ma :). Idziemy do mnie na kolacje, za jakas

godzinke wpada Druli i ma kase, nie wiem skad wzial, pewnie

gdzes pozyczyl bo inaczej tego nie widze...idziemy kupic

grama holendra. Po zakupach przypadkiem trafiamy na Pancka

ktorego puscili wczesniej z pracy i przyjechal samochodem. U

mnie na jamie rozrabiamy wszystko, pakujemy i wyruszamy do

knajpy, jestesmy juz w komplecie przewidzianym na dzisiejszy

wieczor (Ja, Lysy, Druli i Pancek), ladujemy znowu w naszej

stalej holenderskiej palarni. Piwko, skun i jazda...slabo mi

sie pali dzisiaj chcociaz material genialny. Pancek zaczyna

pierdzielic glupoty wywolujac klasyczne hi-hawy i zakrecone

czit-czaty, dochodzimy jednak po czasie do wniosku ze w

knajpie jest do dupy i zmywamy sie, wszyscy idziemy znow do

mnie...nie wiem nawet po co. Pogoda jest ultra-srednia ale

calkiem klimatyczna, cieplo i dookola zajebista

mgla...niewiele widac w sumie, tymczasem wylaczaja nam prad,

zreszta nie ma pradu w calym miescie. Bez pradu w domu nie

ma co siedziec wiec wyruszamy na miasto...niesamowita

sprawa, kompletnie nic nie widac i rzadna lampa nie swieci,

cos takiego przezylem drugi raz i jest naprawde

niesamowicie...kompletna ciemnosc, zwlaszcza do czasu az sie

oczy przyzwyczaja. Pakujemy sie do gabloty Pancka bo tam

jest prad, muza, mamy jeszcze sporo materialu a Pancek wziol

nawet blube...na podbicie klimatu puszczamy dobra muze

(koRn) i jedziemy, jazda samochodem po miescie bez pradu tez

jest niezla, zwlaszcza jak sie wylaczy swiatla :) jejzdzimy

i buchamy, jejzdzimy i buchamy az do ostatniej lufy, w koncu

nudzi nas to (a raczej calkiem jestesmy zzielenieni) i

wszyscy postanawiamy zaliczyc troche czegos innego.

Mieszkamy na pogorzu wiec dookola kupe gorek i postanawiamy

wjechac na jedna samochodem, wyjejzdzamy z miasta, kawalek

bezbarwnej jazdy po lesie i jest droga ale calkiem

zajechana, mimo wszystko probujemy, im wyzej wiejzdzamy tym

wieksza sie robi mgla. W pewnym momecie prawie nic nie widac

a Pancek jedzie od lewej do prawej i tak w kolko, Druli ma

bombe, Ja mocno wczuwam sie w to co widac przed samochodem,

Lysy tez...to nie rajd, to nie rajd...dajemy rade,

wjejzdzamy na sama gore gdzie nic nie widac i okazuje sie

mniej zajebiscie nic mialo byc :(. Wracamy, tym razem z

gorki, do miasta...w miescie okazuje sie ze juz prad jest,

Druli sie zmywa do domu bo ma bombe i chce mu sie tak

pozatym jesc. Zostawiamy go, sami jedziemy jeszcze na

parking...walimy sobie po szludze jak to zwykle na

zakonczenie bywa. W tym czasie na parking podjezdza Policja

w swoim starym Polonezie (jedyny radiowoz w miescie :).

Pancek jest w szoku ale opanowany idzie porozmawiac, to nie

jego pierwszy raz wiec ma doswiadczenie, sciemnia ze nie

mamy kasy i jejzdzimy bo w knajpach pustki (w sumie prawda,

pradu nie bylo przez godzine gdzies tak i wszyscy z knajp

pouciekali), gliniarz spokojnie sprawdza tylko dowod (nawet

papierow nie bierze) i odjejzdzaja...pelny luz. Rozjezdzamy

sie do domow, w domu jestem...niepamietam...wiem ze sie

przestawialo zegrek na czas letni i przez to polozylem sie

jeszcze nacpany dopiero gdzies o 5tej rano chyba...sobota

zakonczona (a mielismy sobie tylko lekko zapalic i isc na

kobiety...hmm). Niedziela zaczyna sie dla mnie tak jak

sobota, z malym wyjatkiem, budze sie tym razem o 14tej. Dwie

godziny po mojej pobudce wpada Lysy i mamy isc po Pancka,

ktory sie tymczasem zjawia sam, a raczej sam z samochodem.

Jedziemy do Drula, jak sie okazuje ten jeszcze ma mala jazde

i nie chce mu sie z domu ruszac, pozatym mamy malo kasy do

przewalenia na ten dzien i nawet nie warto mu wychdzic przez

to z domu, po paru tekstach mamy jednak wpasc za pol

godziny. Ja, Lysy i Pancek w tym czasie wsiadamy w woz i

jedziemy, MJ krecace sie jeszcze w glowach znowu zaprowadza

nas w calkiem odjechane rejony. Tym razem jedzemy na

najwyzsza gore naszego pogorza, widac z tamtad Sniezke,

Karpacz itd. (btw. Mieszkam w woj Dolnoslaskim, wiecej nie

powiem :), jednak na szczycie okazuje sie ze znowu widac

gowno bo jest mgla...postanawiamy opalic rurke z dnia

poprzedniego, pare wirkow i odrazu robi sie lepiej. Wracamy

do miasta znowu z gory, po drodze najglupsza czesc naszej

jazdy samochodem, Puncek sie jeszcze nie nacpal i po prostej

lesnej drodze cisnal 110 km/h co po lekkim upaleniu nie jest

predkoscia przyjemna (za to jak juz sie upali to jejzdzi

20-30 na godzine wiec ok :) po dojechaniu wstakujemy po

Drula, znowu nie chce mu sie ruszac dupy z domu ale

wychodzi. Tym razem mamy na jedyne cwierc grama :( jednak

wrodzona przedsiebiorczosc Pancka zapedza go do domu gdzie

wykreca (nie wiem skad, od starychg? :) troche gotowki i

mamy juz na polowe. Zakupy, tym razem u innego dila, inny

material i dozo wiecej, jakosc jeszcze nie znana. Palimy

troche na miejscu, material okazuje sie niezly i nawet wali

po glowce; wyruszamy w kolejna wyprawe. Tym razem jedziemy

na zamek (w okolicy mamy ruiny sporego zamku

sredniowiecznego) na zamku wyskakujemy i lazimy do okola

murow, klimaty nieziemskie...pelen odlot, nikt nie wlazi do

srodka bo po cholere placic zeta za wiazd od lepka. Po

przechadzce (po zajebczym zreszta blocie) pakujemy sie do

auta gdzie wpatrujac sie w zamek zamek spalamy troche skuna.

Calkiem zgrabnie upaleni ruszamy spowrotem, po drodze Pancek

wjejzdza na boisko pilkarskie zeby sobie porobic troche

baczkow - efekt jest taki ze caly bok samochodu jest

upierdzielony blotem...no coz, trudno...shit happens. Na

komore Druliego dzwoni kolejny kumpel, Cygan. Przyjechal

wlasnie z panna znad morza (gdzie pracuje i sie uczy) na

pare dni do domu i nas szuka. Jedziemy po niego, w

samochodzie brakuje juz miejsca wiec zostawiamy gablote i w

stalym skladzie plus Cygan, jego brat i panna brata -

idziemy do knajpy na piwo. W kanjpie ladujemy sie na

zaplecze gdzie stoi stol billardowy, zamykamy drzwi i

wykupujemy 5 gier z gory. Tam puszczamy dyma z koncowki

materialu jaka nam zostala, do palonka pogrywamy w

billard...okazuje sie ze nie jest jeszcze tak zle bo

Cyganowi zostaly jeszcze dwa blanty na skunie z podrozy. Po

wypaleniu, my, ktorzy palilismy troche wczesnie zaliczamy

kolejna bombe tego weekendu. Gra idzie ciezko ale zabawy

kupa, czasem ktos dostaje chwilowego zawieszenia ale tak

generalnie jest zajebiscie, swiat `otacza mnie banka,

kolorowanka`. Strat niewiele, tylko jeden rozbity kufel. Z

knajpy wychodzimy poznym wieczorem, Druli znowy ma kompletna

mase i idzie do domu cos zjesc. My Przenosimy sie do domu

Cygana. Tam na zjazdach ogladamy `Od Zmierzchu Do Switu`

(klasyka po trawie, napewno znacie). Calkiem zwalony z

dziurami wielkosci pilki lekarskiej w mozgu ide do domu, nie

wiem czy cos w domu robie, pewnie slucham muzy do tego

prawdopodobnie cos jem, papierosek i spanko :) I tu

nareszcie nastepuje koniec weekendu, dzisiaj w Poniedzialek

o 6tej rano pobudka do pracy, jeszcze mialem niezle hallo.

Teraz jest juz 14:10 i zaraz zmywka do domu a tam

prawdopodobnie to samo co wczoraj, Cygan stawia...ale, ale

to juz nie weekend tylko szary zwykly tydzien, na bombie :)

Ocena: 
natura: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media