stęskniłem się, psychodelio
detale
niby 15, bo tam zawsze jest koło 18
raporty gryby
stęskniłem się, psychodelio
podobne
Tęskniłem.
Chciałbym czuć to już zawsze.
Własnie skończyłem jeden z najmocniejszych tripów w życiu.
Ale od początku.
Jakiś czas temu pisałem, że czas na trip, muszą być grzyby itp. ale zdecydowałem się na trufle. Jako, że daaaaaaaaaaawno nie tripowałem to zakupiłem najsłabsze - mexican, ledwie dwa i pół na pięć w skali mocy. A tutaj psikus był niemały, bo zmiotły mnie jak ŻADNE wcześniej.
Zaczęliśmy dzień koło trzynastej, leniuchowo. Miało być malowanko, kupiłem akryle, akwarele i pastele. Rozłożyliśmy gazety, wszystko przygotowane, malujemy. Włączyłem też Shpongle, które leciały przez cały trip. Zabrałem się za pastele, bo ostatni raz miałem z nimi do czynienia w szkole podstawowej. Zajebista sprawa, ta "poświata" która się tworzy, no zajebioszka.
Oszamałem pół paczki (nie wiem czemu tylko pół, ale pół) i zacząłem maziać. Klasycznie szybkie wejście, po około dwudziestu minutach czułem już zmianę percepcji. Śmiech, radość. Jak rzadko na wejściu w moim przypadku, bo zazwyczaj jest podenerwowanie, takie whathafuck. Moja ukochana (nie tripowała nigdy) mówiła mi, żebym zjadł jednak całą paczkę, bo lepiej, bo mocniej, nie ma co się rozdrabniać. Nawijała mi jak stary triper komuś kto będzie jadł pierwszy raz :D Stwierdziła też, że zostawi mnie samego, cobym sobie pogmerał we wnętrzu jaźni. Oponowałem lekko, ale co tam, ona ma doświadczenie nie ja. Posiedzieliśmy jeszcze razem i poszedłem po resztę trufli. Skala mocy 2,5/5 przypominam...
Już podczas dojadania czułem dosyć potężne efekty psychodeliczne. Jak nigdy oddychanie przedmiotów, jak popatrzyłem w jeden punkt to dana płaszczyzna pokrywała się "obrusem" w zajebiste wzorki, które oddychały. Nooooo, fantastycznie.
Leżąc w pozycji płodowej, patrzyłem na F. Zajebało mi wizualami jak na fotkach w internecie, bardzo mocno. Jednocześnie, na wejście pierwszej partii nałożyło się wejście drugiej. Ouch. Zgniotło mnie. Dosłownie. Czułem jak coś w stylu poduszek delikatnie acz stanowczo zgniata mnie z każdej strony. Nagle zacząłem musować. Jak wstrząśnięta butelka napoju gazowanego. Mussssss, całe ciało. W tym momencie F stwierdziła, że zostawia mnie samego i zawinęła się do sypialni.
Trip wybitnie przybierał na mocy, OEV'y był potężne - zawijasy, wykrętasy, wygibasy, całe lasy. CEV'y - zaczęło się od jakichśtam wzorków, potem zmieniły się w siatkę, pomarańczowo-czerwoną. W kartę. W falującą kratę. No, nic specjalnego. Nagle przybrały cielisty odcień, wyglądały jak falująca skóra jakiejś istoty, przypomniały gotowaną skórę kuraka. Przez chwilę były to pola sutków, potem znowu cieliste coś. Oddychanio-falowanie przybrało na sile, dziki taniec popierdolenia. Zaczęło przemakać bielą, każdy oddech powodował coraz to większe nasączenie. Znalazłem się w pomieszczeniu skórnym, wyglądało jak po DMT i odczucie podobne. A skala 2,5/5.
Po otworzeniu oczu stwierdziłem, że ona zniknęła, a wizuale zjadły rzeczywistość. Oprócz nich nie widziałem nic. Nic. Nothing. Niks. Nada. A faza rosła. Jeszcze chwilę wcześniej myślałem o tych biedakach, niedoświadczonych, którym odpierdala po porcji grzybów, a tutaj sam zaczynałem lekko panikować. Ej, trochę mocno, c'nie?
Po truflach praktycznie zawsze rzygam, ale dzieje się to zaraz na wejściu, a tutaj mdłości i osłabienie złapały mnie na podwójnym wejściu. Zacząłem czuć się zajebiście chujowo, z kolorowego, radosnego tripu przeskoczyłem w stan "niech mi już zejdzie, jebać to". Zniknęło światło, nastała szarość i rezygnacja. Ot tak, jakby ktoś wyłączył lampę. Poszedłem do ubikacji, coby pozbyć się balastu, ale nagle mdłości przeszły więc sobie usiadłem. I wróciły. Padłem na kolana, zdjąłem okulary i puściłem solidnego pawia. I jak zwykle jak rzygam to czuję, że czegoś się pozbywam i idzie mi to dosyć gładko, tak teraz zdecydowanie targały mną torsje. Targały to dobre słowo. Czułem uścisk w żołądku, a każdy rzyg był też bolesnym spazmem ciała. Przyszla F zaniepokojona odgłosami z sali tronowej. Zapewniłem, że jest oka, tylko lekki pawik. Zostałem jeszcze chwilę na klęczkach tripujac na muszli klozetowej i poszedłem przytulić sie do F. Powiedziałem jej, że nie jest tak zajebiście i fajnie jak było co niemało ją zadziwiło. Poszedłem do łazienki umyć zęby i wysmarkać nos i spotkałem dziwnego gościa. Twarz mu się zmieniała, stroił do mnie miny. Pośmieliśmy się trochę i wróciłem do F.
Przenieśliśmy się do salonu. Chwilę jeszcze mi zarzucała doświadczone gadki w stylu - idź, sam potripuj itp. ale powiedziałem jej, że jednak jej potrzebuję, chyba nawet bardzo. Położyłem się, ona obok mnie. I zaczęła mi mówić rzeczy jak kompletnemu noobowi - to ci przejdzie, nie umierasz, wszystko będzie dobrze, to tylko trip. I o dziwo pomogło. Z całkowicie szarego i bezsensownego tripu wskoczyłem z powrotem w piękno i radość. Jednocześnie trip zaczął słabnąć, chyba rzyg tak podziałał, albo przestały wchodzić. I zgłodniałem, osz kurwa! Wpadłem do kuchni, ale dzień wcześniej nie kupiłem chleba. A jak ja chciałem zjeść chleba, kanapeczkę, zapełnić tę pustkę. A nie było. Wygrzebałem "zupkę chińską barszcz czerwony", wrzuciłem do miski, zalałem. Ale to za mało. Wziąłem się za smażenie jajek ale zostałem rozbrojony z patelni i po chwili miałem przed sobą dwa smażone jajeczka. Lądowanie w salonie na podłodze, wpierdalanko, oj jakie dobre, tego mi było trzeba, omnomnomnom.
Położyłem głowę na jej nogach, zamknąłem oczy, a ona zaczęła głaskać mnie po twarzy. Uczucie jakby tańczyły mi na niej wróżki, czułem te ich bose stópki jak śmigają wokół oczu, ust, po brodzie. Poczułem się jak dziecko w ramionach matki. Trip osłabł już konkretnie. Afterglow, ahhh jak ja tęskniłem. To uczucie, że wszystko jest OK, nadal wyostrzone kolory. Naszła mnie chęć na jointa ale, że już nie jaram to na jakiś dymek. Stwierdziłem, że pojadę do sklepu po fajki, jakieś picie może. I chleb, o tak, chleb. Zmieniłem ciuchy na grubsze i mniej tripowe, założyłem buty i wbrew wcześniejszym założeniom ruszyłem piechtomobilem po fajorki.
Heheh dawno mi tak nie szło. Się. Prawie leciałem nad chodnikiem, czyli jednak nie do końca wróciłem na ziemię. Wpadłem do sklepu, promieniejąc pozytywną energią i radością aż się ludzie dziwnie patrzyli. Albo to przez bałagan na głowie, dziwne ciuchy, krzywe okulary i uśmieszek pod wąsem. Może.
Przystanek pierwszy - chleb. Miał być chleb, ale ten holenderski jest strasznie chujowy, poszedłem więc po bułki. Przy bułkach sytuacja wygląda tak, że urywasz sobie torebkę i przy pomocy nieporęcznych szczypczyków próbujesz wydostać z pojemnika bułki. W takiej nieszczęsnej sytuacji zastałem pewną panią z kilogramem tapety na twarzy, zasmuconą straszliwie, ale nie dziwota skoro musi się męczyć z tymi bułkami. Urwałem torebkę, ręka w pojemnik - raz, dwa, trzy, cztery bułeczki do torebeczki i lecimy dalej. A pani niech sobie uprawia bułczaną szermierkę.
Przystanek drugi - jakieś picie. A i miałem ją czymś zaskoczyć. Hmmmm. Jakiś napój z pomelo z PRAWDZIWYM CUKREM! no kurwa, to muszę mieć. Jebs do koszyka. Jakiś mleczno-truskawkowo-gazowany napój. Biere. Minęła mnie smutna para. Ponure twarze, coś tam do siebie pomrukują. Prawie ryknąłem śmiechem. Proszę państwa, mam dla państwa lekarstwo - tripnijcie sobie, raz dwa! Ruszyłem dalej zostawiając duet rozpaczy za sobą, w stronę soków. Wbiegając prawie pod lodówkę minąłem jakiegoś gościa. Chudy, wysoki, ponury. Modne ciuchy, włosy przylizane do tyłu, wyraz twarzy jakby nie srał... nigdy. A ja mam na to lekarstwo, kilka orzeszkopodobnych cosiów, panie, zjedz pan, poczujesz się lepiej! Rzuciłem mu uśmiech, chwyciłem sok pomarańczowo-truskawkowy i dziarskim krokiem ruszyłem do kasy.
Przystanek trzeci - kasa, fajki. Stanąłem w kolejce za kolejnym smutnym kimś. Poważna mina, rurki, skóra. Zawadiaka jak nic, pod pachami telewizory. Ale i na to mam lekarstwo... no, jakie? Co to było? A, no tak, to samo! Ledwo powstrzymałem się od śmiechu. Wyłożyłem wszystko na kasę, wcisnąłem numerek 33, LM niebieskie (nie robi mi różnicy kolor, ot tak kliknąłem). A no tak, zapalniczka. Dołączyła do reszty ferajny i ruszyłem w drogę powrotną.
Ale jaka to była droga! Obserwowałem lot ptaków, chmury, niebo, trawę, dzieci. Wszystko. Ewidentnie resztki tripu. Odpaliłem małego raka i znów poleciałem nad chodnikiem, tym razem do domu.
Może trip nie opisany jakoś masywnie, ba, nawet mi opis wydaje się zbyt płytki, ale to co czułem było jednym z najsilniejszych doświadczeń w moim życiu. A zdecydowanie najbardziej wizualnym jeśli chodzi o fraktale - nigdy tylu nie widziałem po truflach. Czuję się jak po pierwszym tripie. Przerwy robią swoje.
Teraz szamię chipsy i piszę ten trip raport. Z głośników leci Panda Dub - The Lost Ship.
I jest mi dobrze.
Arrrrrr!
- 23334 odsłony