Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

po długiej przerwie...

po długiej przerwie...


jesli ktos jeszcze pamieta to mialem przestac palic, czytac [u], skonczyc z

uzywami. otoz nic z tego nie wyszlo ;-) udalo mi sie zrezygnowac z [u], ale

z mj nie do konca. w moje abstynenckie lapki trafilo w pewien przedziwny

sposob (dlug o ktorym zapomnialem splacony w "zielonej naturze") troche

grassu i hashu.


nie wiedzialem co z tym zrobic. sprzedac nie sprzedam, bo szkoda, wyrzucic

tym bardziej. jedyne wyjscie to.. spalic :-)



dwa dni mialem wolna chate. w piatek wieczorem zaczalem bakac. siedzialem

najarany do 5 nad ranem w sieci. po kkilkutygodniowej przerwie w jaraniu

pierwszy mach mial sile huraganu :-) od 22 do 3 nic nie musialem dopalac. o

3 walnalem kolejnego ostrego macha... sluchalem muzy. okolo 6 zasnalem. w

sobote wstalem o 11. od razu kilka maszkow... muzyka... pozycja

horyzontalna... godzina mija... mach... muzyka... mach... mach... mach... i

tak cala sobote, na przemian hash i grass.


w niedziele identycznie. zakosztowalem raju :-) wiedzialem jednak ze w

poniedzialek nie bede mial mozliwosci dopalenia stuffu. w poniedzialek o 4

rano zrobilem jeden z wiekszych bledow w swoim zyciu - ubakany jak swinka

walnalem dwa zaaaaaajebisteeee machyyy, i na sam koniec zaczalem zuc 2 gramy

hashu. nie wiem co dzialo sie ze mna przez godzine. potem chyba zasnalem.

o 11 pobudka. spacer z psem (nic z niego nie pamietam), schizy, wyobraznia

podsuwala mi obraz siebie w psychiatryku, drgawki na calym ciele, zimno,

skurcze miesni... i tak do 16. w koncu ktos przyszedl do domu. ja zjebany,

do niczego sie nie nadaje.


 


- co ci synku?


- a nic mamo... chyba ta grypa mnie bierze. jakis taki oslabiony jestem



to "oslabienie" trzymalo mnie jeszcze dzisiaj. dopiero po kilku godzinach

snu przeszlo mi calkowicie. jeszcze ciezko kleci mi sie zdania, ale

przynajmniej balem sie bac o swoja psyche i nie mam dola.

moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina! w tekstach o mj ktore

znalazlem w sieci byly informacje o przedawkowaniu i schizach, ale je

omijalem. dopiero dzis przeczytalem jeszcze raz uwaznie co tam bylo

napisane... moja wina.



acha... kilka spostrzezen:



- podczas ostrego, co godzinnego jarania brak potrzeby snu (!) spalem nie

dlatego, ze mi sie chcialo. po prostu zdawalem sobie sprawe, ze powinienem.

od piatku wieczorem do niedzieli wieczorem spalem w sumie 8 godzin.


- odwrotnosc gastro-fazy. gdy ostro jaralem nie mialem w ogole ochoty na

jedzenie (teraz tez za specjalnie nie chce mi sie jesc)


- male zapotrzebowanie na plyny


- DUB - w ogole nie polecam tego typu muzyki na leczenie marihuanowego kaca

(uwierzcie mi, jest cos takiego!)... wczoraj wieczorem i dzis rano

zastanawialem sie ciagle czy jestem normalny, czy schizuje ;-) gdy wlaczalem

dub - schizy sie nasilaly. przeswiadczenie o wlasnej "nienormalnosci". w

kazdym badz razie ja osobiscie tego typu muzy nie polecam na takie stany. za

to czyste reggae to jest to :-) pozytywne wibracje hehehe

Ocena: 
natura: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media