Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

małpa

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
Po jednym kartoniku na głowę. Nie wiem ile tam było, pewnie coś koło 120 mikrogramów.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Podjarka niesamowita, fascynacja, zaciesz, wysokie oczekiwania, pycha, zuchwałe podejście typu "Należy mi się to i to..."
Czyli ogółem mocno przesadzona ambicja, za którą los potrafi ukarać.
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
Za małe i jednocześnie za duże. Ma to sens? Nie? To dobrze.

małpa

ELESDI- Wreszcie Cię mam. Mam i zamierzam skonsumować. Po całych latach (właściwie to niecałym roku, bo o mocy kwaska się dowiedziałem niedawno stosunkowo) poszukiwań, po wielu staraniach, przez ciężar pracy i przez milion poświęceń... KWAS! Mam go. Wpadł mi w ręce.

A tak serio to znalazłem go w rynsztoku przypadkiem.

A tak serio serio, nie wierzę w żadne przypadki. Nie znalazłem kartoników w rynsztoku, ale też na nie nie zapracowałem zbytnio- dostałem je, jako sympatyczny podarunek z pewnej, fachowej i doświadczonej ręki. Z ręki osoby, która jakoby była pośrednikiem ciężkiej jazdy... bo było dość dziwnie :D Ale o tym za chwilę...

Bardzo małe papierki. Nie sądziłem, że aż tak malutkie. Nie sądziłem, że to ma taką moc. Do kwaska zawsze z szacunkiem- samo wymówienie liter L S D przyprawiało mnie o erekcję. A powtórzenie ich o orgazm.

Byłem (i jestem dalej) potężnie zahipnotyzowany tym związkiem. Fascynacja wzmagała się po przeczytaniu raportów innych użytkowników. Dziś jest ten dzień, kiedy ja po pierwszej próbie mogę się z wami podzielić wnioskami z podróży.

                                      KURWA

Zaczynamy jazdę bez trzymanki. Mniej więcej o 8:30 ładujemy papierki. Każdy pod swój język :D

Po jednym kartoniku. Nie chciałem startować z większej dawki, bo wiem, że i tak mam na to wrażliwy umysł. Pozostałe dwa kwasiki zostawiam na następną okazję ^^

Udajemy się do miejsca docelowego- jest tam mały staw, ławeczki i stolik, coś na kształt plaży i przede wszystkim spokój. Praktycznie nie ma ryzyka, że pojawią się nieproszeni goście...

Jest mniej więcej 9:00, kiedy pojawia się pierwszy nieproszony gość- mój dziadek. Niech go chuj, za przeproszeniem.

Leżeliśmy sobie z Kleofasem na ławkach, dzieląc się jeszcze nikłymi zmianami percepcji. Nagle mówię doń "Jaki ku**a halun, wydaje mi się, że ktoś do nas jedzie!"

Kleofas na to: "Musiało się wkręcić na dobre, bo widzę twojego dziadka!"

Mamy z tego polewkę. Zaznaczam, że oboje wiedzieliśmy cały czas, że to nie haluny :))

Dziadek pyta się "Co tu robita?", karmi swoje jebane rybki i potem jedzie do domu.

A więc już chyba niestraszni nam nieproszeni goście. Czekamy spokojnie, aż rozpuści się papier. Okazuje się, że umysł rozpuszcza się pierwszy :))

 

                                          KURWA

Zauważalny efekt zaczyna się od tego, że mam różne powidoki- a to liść nabiera pomarańczowej poświaty, a to na twarzy towarzysza pojawia się jakiś guz, a to na niebie pojawia się wzór strukturalny jakiejś bliżej nieokreślonej cząstki... WOW. Czuję, że to będzie fajne.

Potem zwyczajnie czułem, że coś "siada na bani". Robi się tak "specyficznie".

Z czasem jest coraz bardziej "specyficznie". Kleofas rzuca jakieś poetyckie alegorie i w jednej z nich znajduje się słowo "Małpa". Zaczynamy rozważać nad znaczeniem tegoż terminu i znajdujemy wiele ciekawych odniesień. Bardzo wesoło, śmiechu było co niemiara. Potem zaczęło się pierdolone tango neuronów z dietyloamidem.

Nie wiem, co ja mam nie tak w bani- większość używek działa na mnie nie tak, jak powinna. Jestem atypowy jak cygan jedynak.

 

 

 

Zaczynam mieć totalną euforię- jakbym dał strzała heroiny prosto w mózg. Boże, cóż to był za cudowny stan. Życie zaczęło się jawić jako tak debilnie proste, świat jako tak kompletnie plastusiowy, wszystko jako cukierkowe i cholernie banalne.

Wcześniej, tzn. przeddzień tripowania, myślałem, że zaraz nabiorę zapału do pracy, zacznę rozważać wszystkie zagadnienia filozoficzne, rozwiążę nierozwiązane zagadki, stanę się odkrywcą.... a tu nic z tego! Jakoś ten nasz świat jest skonstruowany, że każdy dostanie to, co mu się należy i to, czego mu najbardziej potrzeba.

Ja, jako człowiek szczerze powiedziawszy zafrasowany światem i aktywny, chyba potrzebowałem dozy uspokojenia. Kleofas zaczął z kolei mieć bardzo ciekawe rozkiminy i widzieć wszystko "szerzej". Bardzo byłem rad z tego, że kumpel ma to czego chciał, jednak ja nie mogłem zrozumieć, czego u mnie faza nabiera takiego a nie innego obrotu.

Szczerze mówiąc, to czułem się absolutnie radosny. Miałem ochotę leżeć i leżeć, a sprawiało mi to NIE WY OBRA ŻAL NĄ radość. Zaciskałem pięści i szczęki z euforii, na bani mi się robiło ciężko i "głucho", tak jakby ELESDI zamiast mnie "włączyć" chciało mnie "wyłączyć". Z początku walczyłem z tym i chciałem coś robić- a to rozważać, a to pisać wiersz...

Jednak im bardziej chciałem robić "coś", tym bardziej przestawało mi się chcieć. Po czasie zorientowałem się, że leżę na piasku z absolutnym brakiem mocy. Czułem się, jakby ktoś wypompował ze mnie życie do ostatniej kropli. Nie chciało mi się myśleć, ani nawet ruszyć ręką. Czułem się tak osłabiony, jak to tylko możliwe. Wydawało mi się, że nawet zapaść w sen nie mogę, tak mnie umęczyło. Miałem absolutny błogostan i radochę z bycia. Nigdy nie doświadczyłem tak prostej radości, no i tak trudnej zarazem- BYĆ.

Nic nie robić, być i mieć z tego powodu zaciesz... dziwne. Miałem w bani zakodowane coś takiego, że nie muszę już robić zupełnie NIC, że mogę po prostu leżeć i się cieszyć, że prosty fenomen spokoju i ciszy mogę teraz poczuć dosadnie, że mogę dzięki kwaskowi mieć to, czego podświadomie chciałem- ciszę. No ale zacząłem walczyć. Nie wiem, czy z kwasem, czy z samym sobą.

Zacząłem chcieć chcieć. Myślałem, że "zasługuję na więcej" i że muszę coś ważnego rozkiminć po LSD. Cenna nauka, cenna rada na przyszłość- nie zasługujesz na nic zjebie!

No i w konsekwencji nabawiłem się stanu kompletnej apatii- Kwas jakby ze mnie się naigrawał. "Nie możesz nic cholerny śmiertelniku, muhahahahaha!". Miejsce zaciesza i euforii ściskającej zwieracz zajął niepokój. Jedno pytanie, jedno nurtujące pytanie: DLACZEGO???

                                                                KURWA

KURWA DLACZEGO? Dlaczego tyle osób ma na kwasie fajne wizje, dlaczego Kleofas jest wniebowzięty tym swoim stanem, a ja leżę jak trup? Czułem totalną pustkę, brak chęci, brak sensu, brak motywacji, brak pragnień... gdzieś jakby zgubiłem całego siebie. Leżałem i leżałem, w sumie to po czasie miałem absolutnie wyjebane. Nie sądziłem, że mogę cokolwiek zrobić.

Ten mój błogi chillout przestał przypominać chillout. Zrobiło się coś takiego, że wewnątrz czujesz nieokreślony niepokój i żal, pustkę i apatię, nie chcesz nic i masz "focha na świat". Leżałem kurwa i leżałem. Wszystko było zjebane. Warto nadmienić, że na trzeźwo zawsze jestem optymistą! Więc skąd coś takiego?

Próbowałem się pocieszać, że to tylko chwilowe, że to lekcja, nauka od pana nauczyciela kwaska, że to pewnie ma swój cel... ale po czasie... po czasie moje myśli wyglądały tak: "Jaki kurwa cel?!!! Jaki sens! Nic nie ma sensu! Co ja kurwa widziałem we wszystkim, jak teraz wszystko jest takie nijakie i spierdolone?! Byłem na siebie jawnie zły, że jestem takim debilem, że wcześniej tego nie odkryłem. Świat to jedna wielka spierdolina i chuj mu w dupę.

 

                                                                    KURWA

Dobra, koniec tego smutnego pierdolenia- czas się zbierać. Nie wiem, czy to jakiś przebłysk mocy, czy może boski promień, czy może Kleofas mi zrobił loda, czy też jakiś ptak na mnie nasrał- nagle wstałem. Z pustką w głowie i jednym wielkim "DLACZEGO?!"

Jedno wielkie rozczarowanie kwasem na tamtą chwilę. Dał mi skołowanie i apatię. Nigdy się tak nieswojo nie czułem- myślałem, że wszystko jest takie kurwa mdłe i autentycznie rzygać mi się chciało na ten cały świat. Myślałem o tym, co robię, co robiłem i co będę robił i wszystko sprowadzało się do jednego- TY JEBANA MAŁPO, NIC NIE RÓB!

Tylko "nic" było wtenczas dla mnie godnym zajęciem. "Nic" dla takiego zera jak ja to dobra fucha. Czułem się jak kondom, chyba nawet nie zużyty, bo w zużytym jest jakieś życie...

Idę, staram się ogarniać, nagle padam na piach i chcę przestać "być" bo to zbyt męczące. Znowu fala niechciejstwa.

Dobra, po raz drugi koniec depresyjnym motywom- przebudzenie, szmaty!!!

Wstałem ponownie- teraz to definitywnie przez ptaka. Serio nasrał koło mnie ^^ Ludzki odruch- unikamy gówna- kazał mi się podźwignąć na nogi. Kleofas do tego jebał mi motywacyjnymi gadkami i zarażał entuzjazmem, żeby mnie jakoś ożywić. No i się udało- poczułem, że moc wraca.

 

                                                                                   KURWA

Znalazłem się z powrotem przy ławeczkach. Dalej skołowanie i pustka, jednak już przypłynęła moc! Nawet chciałem robić pompki, kopałem w powietrze i skakałem jak świr. Ach, euforia wraca. Czułem, że jestem pozytywnie nakwasowany i wmówiłem sobie, że moje "Przebudzenie" będzie miało wymiar mistyczny- dziś nastanie przełom w życiu, zażegnam całe gówno myślowe.

Minęło już jakieś 4 godziny. Godzinę się ładowało, godzinę miałem ekstazę, no i dwie godziny niechcieja życia. "Nic" stało się moim bogiem. Ale to już kurwa przeszłość, wracam do gry, HAHAHAHA!

Siedzieliśmy nakwasowani z ziomem i śmialiśmy się ze znaczeń. Rozumieliśmy się bez słów prawie. Myśleliśmy nieszablonowo i nieschematycznie, ale dalej jakby czułem, że "coś jest nie tak, dalej jakby niemożność umysłowa". Pamiętam moment, w którym rzekłem "Ej, patrz na te cegły! Ruszają się kurwa! Jak po jakimś jebanym LSD! A no tak, hahaha!", a potem, uświadomiwszy sobie, że skądś znam ten widok, powiedziałem to Kleofasowi. Jego nie odpuszczało to samo wrażenie. Z pewnością znamy widok takich zakrzywień... ale skąd jak to nasza pierwsza poważna jazda z psychodelą? Nie wiem. Może pamięć poprzednich wcieleń? Może kolejny halun, tym razem myślowy?

Znowu zacząłem starać się "być". Znowu chciałem działania i rozkimin. Chyba jestem kurwa nadpobudliwy. I znowu mnie pokarało. Tym razem srogo.

 

                                                    KURWA

Już bez tej całej fizycznej ociężałości, jednak z kilkakrotnie jeszcze silniejszą psychiczną wzgardą do wszystkiego położyłem się na ławce i chciałem dosłownie przestać istnieć. Depresja w pigułce. Myślałem o tym, że świat jest tak strasznie szmaciany i chujowaty, że zaraz sobie utnę głowę pinezką z tej bezsilności. Absolutna wzgarda do wszystkiego. Myślisz o sobie- kawał chuja. Myślisz o jutrze- skurwiała mrzonka. Miałem ochotę tylko przeklinać i przeklinać, jakie to wszystko jest bezsensowne. Schopenhauer mnie opętał :D Nie byłem w stanie znaleźć w tym sensu, pomimo iż go szukałem. Sensu w bezsensie.

No i minęło mi tak z kilkadziesiąt minut. Już myślałem, że to koniec- jesteś kurwa niczym i umrzesz, bo nawet zjeść kurwa nie zechcesz! ŻAL! Ale nagle, znów nie wiadomo skąd, przypływ czegoś, co nazywa się zwyczajną chęcią. Usiadłem na ławce. Zacząłem rozkminiać. Pierwsza moja głębsza rozkmina dzisiejszego dnia- skąd ku**a u mnie mimo takiego nasilenia bezsensu i samokrytyki skłonność do szukania sensu? Zrozumiałem, że skoro go tak szukamy i tak pragniemy, musi istnieć. Na powrót we mnie zagościł. Nie było to jakieś "BUM" w stylu "O kurwa, znowu mam chęć podziwiać jebane pszczółki i kwiatki na łące pełnej krowiego gówna!" tylko bardziej powolne "dojrzewanie" we mnie pewnego rodzaju satysfakcji.

I wreszcie to poczułem- satysfakcję i chęć. Radość z tego, że mam chęć, motywację, żądzę, pragnienie. Radość z tego, że po prostu jestem człowiekiem.

Morał na dziś- chcąc wyjść ponad bogów, szybko dostaniesz kopa w dupę i pójdziesz do piachu. Nauczyłem się, jak ważna jest pokora. Nie będę już stawiał wymagań LSD (bo doń oczywiście wrócę) tylko dam substancji jakoby wolną rękę.

 

 

Poczułem, że trip schodzi i to była chyba najfajniejsza jego część. Nie to, że sam w sobie nie był fajny, bo momentami serio euforyczny i śmieszny, ale wraz z jego końcem poczułem się jak... nowo narodzony.

Mówcie mi ku**a Dżizas- moim trzecim upadkiem pod krzyżem było usilne "chcenie". Dowiedziałem się, jak to jest "nie chcieć" i to w skali MAX. Przy końcu tripa powracał mi optymizm i powoli godziłem się z sensem- bo go znalazłem.

Sensem mojej podróży było chyba to, żebym zwyczajnie dostał po ryju i poszedł do piachu. Każdy tego potrzebuje. Każdy, kto chce "więcej, bardziej, mocniej". Czytaliście mojego ostatniego trip reporta? Teraz zauważam, że to trochę ironia losu, bo tamten miał motyw przewodni "Bardziej, więcej, mocniej!" a ten z kolei "Mniej, zero, brak". Przekonałem się, że nic to też coś. I co najlepsze- nic ma miliony kurwa możliwych wersji. Ja stałem się jedną z wejsji niczego- stałem się gówniakiem. POLECAM! Żadne doświadczenie chyba nie miało dla mnie tak oczyszczającego i mistycznego wymiaru. Nauczyłem się jednej życiowej prawdy: Wszystko jest gówniane i piękne zarazem!

Jako optymista widzę na co dzień wszystko takie ładne i fajne- a może kwasiak chciał mi dać coś nieznanego? Było to tak mocne wrażenie, że nie sądziłem, że wrócę na powrót do optymizmu.

 

 

A wróciłem. I to dość łatwo. Po całym zajściu humor, energia i motywacja rozpierała mnie niesamowicie. Właściwie to dotąd (jest za 10 osiemnasta) towarzyszą mi lekkie efekty, ale tripem już tego nie nzawę. Trip zakończył się już daaaawno temu. Zostawił za sobą tylko wspomnienie. Oczyścił mnie.

Cały czas śmieszyło mnie słowo "małpa" na tripie, a jak się okazało, to też nie przypadek, bo małpą to ja się stałem. Uczucie, jakiego doświadczyłem na LSD to po prostu zmałpienie. Zasłużyłem!

Z godnością i radością przyjmuję to, co mnie dzisiaj spotkało- mocna lekcja. Sięganie dna po to, by się z niego odbić. Zesłanie na najzimniejsze rejony, by mieć gdzieś w głowie skalę tego, jak źle może być. A może być chujowo, serio.

To było dla mnie coś w stylu wskrzeszenia Łazarza albo zmartwychwstania Jezuska. Z tym że ja istnieję naprawdę ^^

 

 

Po tripie byłem mocno doławodany energią. Dalej jestem. Cieszę się ze wszystkiego. Bo mogę! Wędrówka w bezsensie pokazała mi, że sens zawsze gdzieś jest, bo go szukamy. Zawsze jest "coś".

 

Czuję się, jakby substancja, co do której miałem wręcz nieziemskie oczekiwania powiedziała mi prosto w twarz: Chciałeś mieć coś wielkiego? To masz jedno wielkie gówno! HA HA HA.

Ale z czystym sumieniem mogę przysiąc, że czasem kompiel w gównie i fakt wyjścia z niego są najlepszą możliwą opcją, najlepszym ratunkiem, ochłodą dla gorącej głowy.

Czy jestem rozczarowany tym tripem? Niekoniecznie. Można wręcz powiedzieć, że znów jaram się LSD, ale nie tak jak wcześniej, nie jak ciekawski gnojek- bardziej,  jak stary, szanujący kochanek. Jak kochanek, który wie już nieco więcej. Jak kochanek, który zdaje sobie sprawę, z czym gra. Bo okazuje się, że LSD jest jeszcze bardziej zawiłe niż można przypuszczać. Zdaję sobię sprawę, że to "tylko" jedno doświadczenie, no i w ćpaniu jeszcze jestem amatorem, jednak potrafię wyciągać wnioski i uczyć się na błędach- nigdy więcej nie powiem "muszę", "zrób to!" albo "tak ma być!"

 

Ma być tak, jak będzie, a nie tak, jak ja zachcę. Koniec końców i tak wszystko wyjdzie na dobre. I wiecie, każdy z was zapewne zna to powiedzenie "Nie ma tego złego co by nie wyszło na dobre", ale znamy je tylko z wierzchu. Warto czasem poznać je głębiej. Ja jako wewnętrznie zadufany w sobie kutas (nigdy tego nie okazywałem i nie mówiłem, zawsze udawałem skromnego) dostałem shota po ryju od kwasa. EL ES DI- ty mój najsroższy nauczycielu! Pokora! Poznałem, zaprawdę powiadam, że jestem zwykłą małpą.

Zastanówmy się na chwilę. Stańmy w tym cholernym wyścigu. Nie przesadzajmy. Nie róbmy sobie z życia kosmosu. Czasem zwykłe nic jest dużo większym czymś, niż największe coś!

Pozwólmy sobie na chwilę wytchnienia, zasłużonego zapewne. Zadajmy sobie pytanie: Kim jestem?

MAŁPĄ. Każdy z nas jest MAŁPĄ, hehe.

Tylko pytanie brzmi, którą?

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
Podjarka niesamowita, fascynacja, zaciesz, wysokie oczekiwania, pycha, zuchwałe podejście typu "Należy mi się to i to..." Czyli ogółem mocno przesadzona ambicja, za którą los potrafi ukarać.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Za małe i jednocześnie za duże. Ma to sens? Nie? To dobrze.
Dawkowanie: 
Po jednym kartoniku na głowę. Nie wiem ile tam było, pewnie coś koło 120 mikrogramów.

Odpowiedzi

Czy mogę wiedzieć, czemu napisawszy 6 śródtytułów z "KURWA", w akapicie napisałeś: "ku**a"? Noż, na ku**a litośc bo**ą!

Pewnie na początku myślałem, że będzie to kultularny rapirt, hehe. Potem jednak postanowiłem PIERDOLIĆ gwiazdki i sobie poprzeklinać w celu oddania emocji. 

Ten moment, kiedy ktoś się fascynuje używkami psychodelicznymi, innymi stanami świadomości, próbuje kaszlaka, gałkę, próbuje wycisnąć jak najwięcej z konopii i w końcu trafia na klasyczne psychodeliki.

Dla mnie od zaczęcia fascynacji psychodelikami do pierwszego kwasu minęło 3 lata, można powiedzieć, że dojrzałem, nie oczekiwałem nic, poza czymś nowym.
Ciebie zmiotło. Cieszę się, że musiałem czekać.

Sam już nie wiem jak to jest z oczekiwaniami- za mało oczekiwać nie wypada, za dużo też nie :D 

Cóż, trzeba zawsze szukać złotego środka. Mam nadzieję, że następna próba rozegra się inaczej. 

Wszystko ma jakiś swój cel... być może taki mały fail mi się przyda :D 

 

Pozdrawiam.

Nie posłuchałeś porad szamana, to dostałeś kopa w ryj ;)

Aż mi teraz trochę głupio ;D Pozostaje się pocieszać, że co się stało to się nie odstanie i że to nawet ciekawe było, dostać takiego kopa, aczkolwiek szczerze mówiąc chciałbym kiedyś też dostać coś bardziej pozytywnego.  Druga próba za mną, była dość typowa i sympatyczna, ale jednocześnie płytka. Trzeba sie zaopatrzyć w więcej towaru jak zarobię hajsik no i wyładować więcej.  Pozdrawiam ^^

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media