Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

kaszlak sigma+ marry jane = omg

detale

Substancja wiodąca:
Apteka:
Dawkowanie:
450 mg DXM, a potem bodajże 3 spore buchy blanta z konopnicką.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Dzionek był przepiękny, humor też. Jedynie zmęczenie to minus.
Wiek:
19 lat
Doświadczenie:
Gałka, MJ, kodeina, DXM, LSD, mix ziołowy, efedryna, szałwia

kaszlak sigma+ marry jane = omg

Do czytania poniższego tekstu najlepiej puścić sobie tę składankę https://www.youtube.com/watch?v=eu_MZy84dUc - w dziwny sposób nadaje płynności i pozwala mi się utożsamiać z sobą z tamtej chwili, kiedy to piszę. Może i wam nada rotacji.

>>>Jak doszedłem do tego stanu<<<<

[Przejdź od razu do nagłówka "Uderza!", jeśli się śpieszysz ;)]

Była niedziela, a mnie dopadła bezsenność. Dnia następnego- do szkoły poszedłem po 4 godzinach snu i walczyłem o to, żeby nie usnąć. Poniedziałek za plecami- a w plecaku paczka Tussidexu. Zażywam około godziny 20:00. Faza ładuje się, po czym nagle znika! Kompletne nic! Akurat w momencie, kiedy czułem, że "weszło". Kładę się spać, nie powiem- rozczarowany.

Budzę się po trzech godzinach i jestem w dziwnym stanie- jakby pomieszały mi się pojęcia realności i wyobraźni. Czuję, że leżę na łóżku, a jednocześnie też czuję, że mam w psychice jakieś kształty i między nimi latam. Bardzo specyficzne, senne, a jednak dobitne złudzenie. I nic poza tym. Oprócz, rzecz jasna, bezsenności. Tak więc całą noc przesiedziałem, pisząc z przypadkowymi ludźmi na GG. Mamy 28 marca- moje zakichane urodziny. Trzeba iść do szkoły, a o siódmej deks dalej trzyma! Tak- czuję lekkość, bardzo znaczącą. I mam dziwną twarz. Zbieram się, zamulony od braku snu na przystanek. Pytam znajomego-jaracza, czy widać, że jestem na bombie. Odpowiada, że nie- sam więc zaczynam wątpić, czy dalej są efekty. Moment wejścia do autobusu jednak rozwiewa moje wątpliwości- schody są dwa razy krótsze! Albo moje nogi dłuższe- mniejsza.

Na urodzinki postanowiłem przeżyć coś miłego, więc poprosiłem Kleofasa, żeby skołował grama. Powiedział, że się nie uda. Rozczarowanie- znowu. Idę do apteki po Tussidex- daje mi ten dwa razy lżejszy "mite"- kolejne rozczarowanie! Czy może być lepiej?! Idę do drugiej, w której praktycznie nie spodziewałem się dostać towaru- ale dostałem. Mite. Więc wychodzi na to, że mam 450 mg.

Po szkole od razu idę spać. Trzy godziny robią mi dobrze na mózg. Pisze do mnie Kleofas, czy spotykamy się na stawiku pić piwo. Nie lubię alko, piszę bez owijania w bawełnę, że mam lepsze plany i przynajmniej sobie polatam. On nalega. Czuję, że coś jest na rzeczy. Wbijamy na stawik i dostaję od niego "Acodin Junior" :D Potem zarzucam deksa. Kleofas mówi, że mi potowarzyszy.

-Wyciągnąłeś mnie z domu tylko po to, by dać mi Acodin Junior? I mogłem leżeć w łóżku i lecieć w tunel, a teraz siedzę tu, chociaż pizga chłodem, na kiepskich S&S?

-Dokładnie!

-Ty to masz łeb stary, he he he. Tak szczerze to myślałem...

-O czym?

-Że jednak masz grama... ale no... nadzieja matką głupich.

-Nie no sorry, chciałem ci załatwić, ale się nie dało.

-Okej, to przynajmniej podekszę. Gdzie masz piwo?

-Jakie?

-Miałeś pić. Po to się tu zebraliśmy.

-A, jednak nie chce mi się pić. Zaraz się zmywam na chatę i sobie pójdziesz w spokoju na tunel.

-Dzięki. To nie tak miało być. Mogliśmy jarać... ale dzięki za to... próbowałeś... echhh....

[Kleofas wyciąga małe zawiniątko i kładzie na stoliku]

-... mogliśmy, ale cóż... ach... chujowe urodziny... ach... ech...- kontynuuję monolog bez wartości- to nic, czekam, aż się załaduje... dzięki za towarzystwo...

-A ja czekam, aż się zczaisz!

-Co to?- pytam, z uśmiechem wskazując na folię.

Kleofas rozwija, a mym oczom ukazuje się piękna zieleninka!

-Wszystkiego najlepszego, Albin! ***ZMIENIONE IMIĘ :D***

-O kurwa! Jaramy!

-Nie, ja spadam do domu, bo serio piździ. Its Your day bro, miłego tripa!

-Kurwa, ty to jednak jesteś! Dzięki! Dzięki!

Tak więc wracamy, każdy do siebie. 450 mg już powolutku wchodzi, a ja zawijam blancika z liści tytoniu, Damiany, no i oczywiście MJ.

Kiedy deks już wyraźnie siedzi, zapalam 3 buchy. I wtedy...

 

 

>>>UDERZA!<<<

Ostatnia trzeźwa myśl, jaką miałem, to słowa jednego koleżki, który powiedział "Podobno DXM z MJ działa jak szałwia..." NIE NIE NIE NIE! Wszystko tylko nie ona. Boże...

Ależ się przeraziłem. Moje ciało zaczęła stopniowo wypełniać pustka, niemal identyczna z  Divinorum i bardzo dla DXM nietypowa. Ponadto powietrze zrobiło się totalnie gęste, a czułem to mniej więcej tak, jakby zgniatało mi łeb do wewnątrz.

Wtem panika w oczach i puls 130 (z motoryką problemy, ale zawsze potrafiłem ją jako tako ogarniać, więc zmierzyłem). Jeśli mam przez najbliższe 3 godziny mieć a'la szałwiowego tripa, będę płakał.

Pamiętacie pewnie, jeśli czytaliście wcześniejsze opowiastki, moje słowa, że "równie dobrze możesz sobie zamiast "dxm" wstawić "salvię""- z ulgą odwołuję! Wszak uczucie szałwiowatości nie rozwinęło się do stopnia, który mógłby doprowadzić mnie do łez.

-Ufff, to tylko wkręta... to... matko... chyba... minie- pocieszam siebie na głos.

Jestem o krok od srogiego bad tripa, ale w pięknym stylu opanowuję- zaczynam się histerycznie śmiać:

-JAKA SZAŁWIA?! HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH! TO "TYLKO" DXM!!!!!

Cały świat nabiera nagle zupełnie kolosalnej, wyczuwalnej, magicznej otoczki. Drugie dno.... SETNE! Coś, czego nie jestem w stanie opisać. Sigma. To jest to. Na sto procent. Znam DXM, ale żeby aż tak jebało w dyńkę? Może przez zmęczenie?

Łączyłem wcześniej kaszlaka zarówno z konopią, jak i z mixem "ziołowym", ale tripy były średnie. Teraz czuję, że to jest to, po co żyłem zasrane 19 lat.

S-I-G-M-A- przelatuje mi przez łeb myśl, że tego nie przetrwam. Doskonale wyczuwam, co jest działaniem MJ, a co DXM. Po pewnym czasie to się jednak łączy.

 

Stoję. Nie minęła nawet zakichana minuta, a ja boję się, że to już za dużo. Siadam. Miałem dziwne przemyślenia o tym, że zasadniczo to obiegają mnie miliony mrówek, ale przez fakt, że jestem "na wpół-czuciem, na wpół-byciem", wisi mi to. Rozkminę o tym, dlaczego tak jest, że niektóre nieprzyjemności gdzieś umykają uwadze, a niektóre powodują z premedytacją, że się na nich koncentrujesz (chodzi mi o suwak w moim odczuciu na Divinorum, zdecccydowanie złe uczucie, choć inni niby też je mieli, ale nie odebrali w ten sposób). Nie wiem. Rozważań są miliony, ależ chciałbym każde skubnąć! Ależ chciałbym odpowiedzi!

Perspektywa mojego myślenia jest wręcz mityczna- cokolwiek nie pomyślę, będzie prawdą. Mógłbym każde zagadnienie rozłożyć tak, by wyszło, że wynikiem jest zero, a potem z równą łatwością uczynić wynikiem cyfrę "1". Niesamowita kontrola nad umysłem- zaczyna mi się to cholernie podobać.

I teraz info- na deksie wszystko to zabawa. Ta. Każdy z moich 20 poprzednich tripów podsumowywałem sobie mniej więcej tak- "Niezła schiza, heh". A teraz nie- toż to najczystsza prawda! Właśnie zostałem wybrańcem, hahaha. JESTEM W TYM LEPSZYM ŚWIECIE, JESTEM POTĘGĄ!

Uświadamiam sobie prawdziwość i jednocześnie złudę tego przekonania- reakcją znów jest robotyczny, zdekszony śmiech.

Potem jeszcze przypominam sobie kilka dziwności szałwiowych i się na chwilę wkręcają, ale o włos od paniki- przejmuję kontrolę. Jak ja kocham kontrolę, matko bosko.

Byłem w stanie tak rozległej świadomości, że po prostu nie dało się myśleć o tym, co będzie jutro, co było wczoraj. Nie dało się nic poważniej przeanalizować. Wszystko, cokolwiek bym nie poczuł czy nie starał się myśleć, sprowadzało się do jednego prostego słowa- DXM.

-Ile ta faza trwa? Hmmm.... czekaj.... hmmmmm! O kurwa, siedzę sobie! To przez DXM!

-Ale fajnie się świat kręci. Trzymaj się Albinek, trzymaj się! Trzymaj się! Jesteś odklejony jak co niektórzy stali użytkownicy tej... co ja wziąłem... yyyy... Nie ważne, grunt, że jest DXM!

-O ja, ciekawe, dlaczego świat istnieje? Może dlatego, że DXM?

-Hmmmm... muzy bym posłuchał... jak to się włącza? DXM DXM DXM DXM... ok...

-Albin, ogarniasz sytuację? Co?! DXM?

No brak w tym logiki. Ale co zrobię?

 

 

Chodzi mniej więcej o to, że podczas gdy konopia odcina to, co się "liczy", dekstro pomnożył wartość wszystkiego o pizdyliard procent, sprawiając, że świat jawił się jako ABSOLUTNIE DOSKONAŁY ZEGAR, w dodatku o nieocenionej potędze wartości. I tylko jedno mogło wytłumaczyć fakt, że jest, jak jest, że jest cokolwiek- DXM.

Gdy sprzeczność kaszlaka łączy się ze sprzecznością sprzecznej doń marihuany- powstaje niemożliwy zgiełk.

Jak powstał świat? Może się naćpałem i go stworzyłem? Zawiłe rozkminy, niczym z moich kwaśnych chwil z Kleofasem, kiedy to oglądaliśmy filmiki o warstwach rzeczywistości i pytaliśmy siebie- gdzie jest ta ostatnia? Zawiłe myśli, bo niemogące się przebić przez barierę nieświadomych czynników. Coś mnie wyzwala, coś mnie ogranicza...- DXM. Zawiłe stany, bo choćbyś nie wiem, jak daleko zaszedł w myślach o początku, dojdziesz do wniosku, że mogło go nie być. Ja obstawiam, że jest uroboros, pętla i infinito. A nie "finito"

Jak powstał świat? Coraz bardziej to rozumiałem- JEST I CHUJ. Niby proste, ale zaraz.... jest? Co to znaczyło?

No więc tak- jakkolwiek bym nie próbował zanegować swojego szaleństwa, ono siedziało we mnie i się działo, a nie było to przyjemne, lecz się jakoś je opanowało, myśląc, że wszystko jest względne, a skoro dało się zaistnieć... to może choć przez chwilę poniebędę?

Po prostu sobie siedzę. Chcę ogarniać. Włączam autohipnozę, ale na niewiele się to zdaje, bo jak tylko zamykam oczy, z moim ciałem dzieje się coś dziwnego- nie mam go. Nie to, że sobie wyszedłem i było OOBE- ja po prostu nie miałem nic. Byłem pustką, po stokroć bardziej smutną i żałosną, niż można sobie wyobrazić. Masz swój niebyt, chłopcze.

Wstaję. Zapuszczam "Z tym będzie ci jeszcze łatwiej", czyli album o jednoznacznie pozytywnej treści. Rap- niby nie muzyka, ale to on wyznaczył pięciolinię fazy. Ludzie od dawna o tym pisali, ja obczaiłem na dobre dopiero teraz- muzyka gra ogromną rolę w fazowaniu!

I od tej pory wszystko jest po prostu jak z bajki. Jak z totalnie kosmicznej bajki, którą nauka mogłaby negować przez najbliższe sto lat- ale to się rozegrało, mówię wam, to się autentycznie przebiło.

Więc tak- OXON i jego każde słowo opisywali moje życie. Na dziesiątki różnych sposobów, trafnie w stu procentach! Cokolwiek nie chciałem pomyśleć, on zaraz o tym śpiewał. To było po prostu niewytłumaczalne, jak doskonale odzwierciedlił mnie w swoim tekście.

Może on to ja? Może ja to on? Nie wiem. Ale próbowałem myśleć racjonalnie i sceptycznie- to przypadek. Zdarza się. Ok. Raz coś powiedział, użyłeś nadinterpretacji i tyle... wtem- powiedział coś drugi raz... piąty... dziesiąty... no i czterdziesty... cały jego tekst- to ja.

Wtedy już nie mogłem wierzyć w przypadki. Po prostu nie mogłem. Wkręciłem sobie, że jestem dziełem OXONA i kawałkiem jego tekstu, a on to sam Bóg (choć w takową osobę nie wierzę).

 

 

Najlepsze było to, że nawinął w swoim kawałku:

Za wielu ludzi ciągle kmini jak wiele potrzeba do szczęścia
jeszcze im
badają czas przeszły, szukają najlepszych chwil, by wezwać
słoneczne dni
lecz dopóki dopóty nie zamkną nareszcie się te przeszłe dni
nie znajdą szczęścia, które tu jest, to podejścia kwestia -
wierzcie mi,

A ja akurat postanowiłem czytać swoje stare raporty, by przemyśleć sedno swej osoby. Oczywiście nie dało się czytać. Ale słuchać- jak najbardziej.

Wtem koleżka napisał, że akurat rozważał, dlaczego tak bardzo lubię wracać do przeszłości :D

Pomyślałem- nadinterpretacja! N-A-D? A może chodzi właśnie o to, że to, co jest NAD taflą znanej nam rzeczywistości, w jakiś sposób ją określa? Nie wiem, oj nie wiem. Jednak wtedy czułem, że to faktycznie NAD-myślenie, bo widziałem w swoich reakcjach, w relacjach między zdarzeniami i w rekreacyjnym stanie spizgania- tyle sensu! Oj, było go tam z pięć wiaderek. Wszystko to tylko "NAD-odczucia"

Napisała do mnie przyjaciółka, pomogła mi kilka razy opanować bada, chyba nawet nieświadomie, ale dzięki niech jej będą za to! Co więcej- jej słowa idealnie pokrywały się z tym, o czym akurat pomyślałem i o czym zarapował BÓG :D Trip był coraz lepszy, a mnie coraz rzadziej nachodziły czarne chmury. Wszystko było na swoim miejscu. Paląc szałwię, naprawdę trzeba mieć mocną psychę, oj naprawdę. To wrażenie bycia gdzieś indziej- a na SIGMIE kaszlakowej- bycie w centrum. Także prosty wniosek- pokory nauczą nas tylko bad tripy. Ów kaszlakowy lot pokazał "tylko" moją boskość- nie powiem, miłe.

Miało to formę fenomenalnego mistycyzmu- kontakt z czymkolwiek odbierałem jako dotyk samej nieskończoności. Wszystko było tylko kawałkiem mnie. Znów nieco szałwią zawiało, ale to nie to samo. Teraz kiedy już wiem, jak działa Wieszcza, nie omieszkam jej porównać do deksa-  czerwony kaszlaczek nie ma aż takiej realności, wszystko ukrywa za mgłą niejasnego przeświadczenia, że... że właściwie to nie musisz o nic pytać- akceptujesz świat. A Salvia, choć schizowa, nie pozostawia żadnych złudzeń- pokazuje rzeczy, które możesz OCENIAĆ, a nie zawsze są to rzeczy dobre. Tak czy siak- SĄ. O to chodzi, heh. Bo dekstrometorfan nie istnieje.

Ocena? Dlaczego? Jak? Komu to potrzebne? Skąd? Może przez DXM?

 

 

W pewnym momencie przestałem odczuwać swoje istnienie i dla pewności zapytałem 3 osoby przez internet, czy ja tak naprawdę żyję. Odpowiedź była pocieszająca. Jeden kolega napisał "Tak, a jutro idziesz ze mną pokazywać pisiora na komisję!"- powrót do rzeczywistości? A może cały czas byłem, ale w tej... głębszej?

Już tłumaczę, o co chodzi z pisiorem- dnia następnego czekała mnie komisja wojskowa. Chciałem dostać D, dostałem A. Choć byłem dalej trochę w szoku i na bombie. Choć obraz był rozmazany i ciężko się czytało literki.

Wracając- Kleofas odpisał "Nie, nie żyjesz", co z początku spowodowało u mnie srogi lęk, ale potem zorientowałem się, że to CHYBA żart. I się śmiałem.

Przyjaciółka odpisała: "Wydaje mi się, że żyjesz w równym stopniu, co my wszyscy. MY- czyli głosy w Twojej głowie".

Oppppsss, jakie głosy? Nie wiedziałem, że są obok :( Ale znowu- byłem ponad nimi, więc zanim zdążyły mnie przyprawić pieprzem depresji, zorientowałem się, iż to tylko trip, a ja w zasadzie jestem wciąż sobą.

Gdzieś w międzyczasie weszła do pokoju mama, coś się pytała, a ja tylko przytaknąłem. Wkręciłem sobie, że się cofnęła w czasie. Nie wiem czemu. Napisałem o tym kolegom, ubierając to w słowa jak najbardziej gimnazjalne- "Lol, mam takiego tripa, że wydawało mi się, że moja stara się cofła w czasie", a kolega skwitował to prostym "XDDDDD"

 

 

Potem albo przedtem, cały czas walcząc z uciekającym wzrokiem i z nieporadnością, przeczytałem wiadomość od pocieszycielki z GG, która zapytała, czy zaspokoiłem swoje dzienne zapotrzebowanie na trawę... trawkę znaczy. Weganizm wszak zobowiązuje.

Wysłałem jej rozmazane zdjęcie blanta, którego wcześniej skopciłem, a potem zdjęcie towaru. Włączył mi się artysta- "Oto gibon krzywy i rozmyty niby sam Tussidex. A na dole ziele- które daje schizę. Połączenie wierne- umysł to tylko transmiter. Świadomość? Co kurwa?! Może jeszcze "granice"?!"

Potem zacząłem słuchać rocka i odważyłem się zamknąć oczy, a muzyka była mną. Jakież to piękne.

Przesłano mi na gg temat do rozważań- "A co jeśli marihuana żyje sobie w marihuanowym wymiarze, a jej świat to wieczna faza? I czas tak spowolnił, że wydaje się nieruchomy? To wszystko żarty Albinie, ale wyobraź sobie, jakby to było być samą MJ..."

Ależ ciężki temat! Poczułem, że to przecież ponad nami- że ja, słaby człowiek, nigdy nie dorównam Bogini Fazy. Jednakowoż- zielona królowa, w duecie z czerwonym Od-Matrixo-wywaczem zdawała się robić wszystko, by pokazać mi, jak to jest być fazą. Odpisałem- "Przecie... to było świetne! Rozkmina jak u weganina naćpanego DXM! Czy coś!"

Na myśl przyszła mi książka, którą mógłbym być- ja albo świat- Jej tytuł- "Cisza głośności śpiewających ptaków muzyki bez dźwięku gitara strunowa- czyli jak poprawnie tussidex." Zaproponowałem koleżance, by też została książką- "Szumy dnia naćpane nocą- historia rozkmin na temat czasu". I gdyby tak każdy z nas opowiedział historię... gdyby nasze słowa... streścić- czy wtedy... DXM?

 

Odezwał się Kleofas- "Skoro spoglądanie w tył daje szczęście, po co idziemy do przodu? Możesz też wybrać przyjemność z tego, że idziesz naprzód- ale to zależy od CIEBIE." Elokwentnie tussidexycznie odparłem- "A co kiedy... przyjemnością jest IDZENIE naprzód w przyjemności?". W miarę moich skromnych możliwości- zajebiście operowałem językiem.

"Dzięki ziom, to trip, którego jesteś częścią #nohomo"- wylałem z siebie, bliski wzruszenia. Na co koleżka- "Mój sut jest. On zawsze jest częścią każdego tripa, jaki mieliśmy"- ależ słodko!

"Arogancja z betonu. Największa beka ever- kiedy nie wierzysz nawet w siebie. A wiesz, co jest najlepsze? Że to TY, że to JA, że to WSZYSTKO"- #niezidentyfikowane_przemyślenia. Wtedy oczywiście były wspaniałe i spójne, trafne, wielorakie, lekkie, zwiewne, pochłaniające. Wydawało mi się, (więc tak w istocie być musiało!) że pojąłem "adekwatność wielowymiarową"- czymkolwiek jest. Chyba tym, że każde słowo, jakie wypowiesz, ma milion odzwierciedleń w innych realiach, w innych czasach i... i tak dalej?

Rozważałem, dlaczego te wszystkie rośliny (i chemia też) mają tak ogromny wpływ na nas. To już nie zamykało się w obrębie neuroprzekaźników- to było czymś więcej. Palcami ciężkimi jak życie, napisałem takie oto słowa "To my jesteśmy sługami roślin i deiksema, czy one naszymi?", na co dostałem odpowiedź "Jesteśmy planszą, pionkiem i grą- jednocześnie". Byłem w szoku. Jasna sprawa. A tak przeoczyłem!

Następnie (a może wcześniej...)- "Oxon zna moje życie. Brzmi jak schizofrenia, prawda? Może o tym zapomnę... Powiem tak- schizzzzofrenia to tylko kontakt z wszechświatem- jeden umysł, jeden system myślenia. Ta sama struktura"- nie wiem, o co mogło mi chodzić. Czułem się jak zdrowy szajbus. Jak wyleczony, ale jednak dalej jebnięty. Cóż znaczy być jebniętym? Kto dał innym prawo, by mówić nam, czy jesteśmy normalni?

Gdzieś w międzyczasie mój puls wynosił 112, co na szczęście nie było znakiem nadchodzącej katastrofy. Godzinę... (ile?) dalej- kolejny pomiar. Ku mojemu zajebistemu zdziwieniu- 71. Jest to puls niemal książkowy, a w stanie, w jakim byłem, bałem się, że osiągnę 180. Jednak serce zwyciężyło- ciało sprawne, umysł sprany. Nie ma idealniejszej fazy- kiedy tylko psychika obrywa. No i może trochę wątroba :D

Jebut- leci "psychodelic trance mix" i odczuwam (z zamkniętymi oczyma), że nabieram kolosalnych rozmiarów i rotacji, że się rozpędzam, a pędem mym jest sama świadomość. Pojawiają się bardzo ciekawe CEVy, ale nie pamiętam już jakie. Tylko jeden widok szczególnie zapadł mi w pamięć- oddalająca się Ziemia i miasta nocą. Było to potężne, realne i cudowne widowisko.

Kolejny ziomal wysyła mi swoje dziwne rozmyślania: "Wyobraź sobie, że jesteś telefonem. Całe życie walczysz o to, żeby mieć najlepszy procek i RAM, a kiedy już jesteś na szczycie, nikt cię nie chce, bo jesteś za drogi XD". Życiowe w sumie. Świat już taki jest, że typowy obywatel z chęcią podeptałby drugiego człowieka, byle tylko samemu czuć się droższym telefonem. I ci, którzy gdzieś już zajdą, nie mogą się cieszyć sukcesem w stopniu proporcjonalnym do ilości wylanego potu- bo przecież normalność jest dzisiaj trendy. Tylko nieliczne dzieci mogą mieć IPHONE.

Piszę jeszcze "Ziomy, rozkminiłem cały świat!", a gdy pada pytanie "jak?", nie odpisuję nic, bo zapomniałem :D Potem mówię, że wiem co, jest po śmierci- tripy. Koledzy nie wykazują chęci samobójstwa- chyba nie wierzą.

Cały czas mi się wydaje, że jestem w jakimś polu... czegoś. Najprościej będzie to nazwać energią, choć to nie do końca to. Moje ciało ulega transformacjom, łeb napęczniały, ręce totalnie wygibas-tyczne.

Tak więc obraz powolutku robił się czytelny, a świadomość- jakoś przetrwała. Nie mogłem spać, więc spaliłem jeszcze trochę zielska i jakoś się udało- całe dwie godziny snu!

Potem komisja. No i życie toczy się dalej.

 

Bezsens, czy sens- nieważne. Mnie się ten trip bardzo podobał. Urodzinowa energia spożytkowana ^^

 

Dzięki za czytanie, trzymajcie się! ;)

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
19 lat
Set and setting: 
Dzionek był przepiękny, humor też. Jedynie zmęczenie to minus.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Gałka, MJ, kodeina, DXM, LSD, mix ziołowy, efedryna, szałwia
Dawkowanie: 
450 mg DXM, a potem bodajże 3 spore buchy blanta z konopnicką.

Odpowiedzi

Nie, żebym Ci prawił jakieś morały, bo przecież każdy chadza własnymi ścieżkami, ale na DXM ani się niczego nie nauczysz, ani nie wzrośniesz. Pamiętaj również, że za wszystko przyjdzie kiedyś zapłacić, a gdy przyjdzie ten czas, to lepiej mieć jakąś naukę. Poszukaj bardziej klarownych nauczycieli - już czas. Co do muzyki i tekstu, to hip hop (od którego nomen omen zaczynałem swój artyzm) ciężko mi nawet nazwać muzyką - tak bardzo jest prymitywny. Oczywiście są przeróżne gusta, więc nie będę wypisywał Ci swoich osobistych preferencji, ale posłuchaj sobie Variete, albo Lecha Janerkę, bądź chociażby Dżem z czasów Ryśka Riedela. Tam to dopiero usłyszysz monumentalne prawdy. Jeszcze słowo do Szałwii: pewny jesteś, że paliłeś x5? Mnie x5 delikatnie wyrzuca na pół metra przed ciało i nie ma w ogóle porównania do x30 (która kiedyś wystrzeliła mnie poza granice Wszechświata na kwasie). Ja osobiście nie ogarnąłem tylko x60... ale zlekceważyłem wtedy tego/tą nauczyciela/kę. Btw zapal Szałwie tuż przed snem. Sny po niej są smugowo-kolorowe;-) Czytałem dużo lepsze (w mojej subiektywnej ocenie) Twoje raporty. Tak, czy inaczej owocnych poszukiwań odpowiedzi, których nikt z nas nie znajdzie;-) na pytania, które wszyscy zadajemy:-) Pozdro.

To tylko sen samoświadomości.

Skąd ta pewność? To fatalna generalizacja, bo DXM wcale nie jest tak kiczowaty, jak to mówią. Nawet jeśli na 99% osób działałby dennie, nie znaczy to, że ten schemat tyczyć się musi każdego. Myślę, że w to też jakiś nauczyciel nauczyciel- nie ważne czy "klarowny" czy bijący po mordzie- bo może czegoś nauczyć. Mi akurat pokazał sporo. Pokazał, jak wielka jest ludzka świadomość, jak nieskończony jest świat i jak plastyczny jest umysł. Raz lepiej, raz gorzej, ale opanowałem ten związek i dogaduję się z nim zajebiście. Powiem Ci, że nawet alkohol wiele mnie nauczył- choć głównie obserwowałem pijanych ludzi, a nie piłem ;) Więc wystrzegam się jak ognia odrzucania pewnych rzeczy, bo "są złe i już". Potrafię dostrzec piękno nawet w "gównie". Czy to szkodliwe?

Co do rapu- prymitywny? :) Nie wiem czy słyszałeś jakiś głębszy tekst, ale pewnie nie :D Jasne, muzyka "wyższych lotów" też jest dobra, ale z rapem jak z DXM- ma swój urok. Nie widzę powodu, żeby go odrzucać, bo przecież chodzą słuchy że to dla dresiarzy. To trochę myślenie na życzenie innych. Gdyby ludzie nagle zaczęli mówić, że LSD jest złe, połowa by przestała je szamać. Dziwne.

A co do Salvi- myślę, że w coffeshopie nie oszukali. Choć pewności nie mam. Zanim ją zapalę ponownie, pewnie minie kawał czasu.

Pozdro :D 

Hehe, po rozmowie z panem szamanem widzę, że jesteś na etapie, dorabiania ideologii do swojego ćpania. Już dawno przestałem to robić, bo to głupie. Czasami dragi cię mogą czegoś nauczyć, ale nie ma co się oszukiwać. Bierze się je dla zaspokojenia własnych chwilowych potrzeb, a nie po to aby się czegoś nauczyć.

Jest jednak inna sprawa którą chciałem poruszyć. Z tego co napisałeś wynika, że Ci się tam gdzieś doznania po szałwii przebijały. Jak dla mnie jest to niepokojący objaw. Miałem kiedyś podobnie, opiszę Ci w skrucie moja historię abyś wiedział dlaczego na to zwracam uwagę.

A więc kilka lat temu miałem serię bad tripów po grzybkach (podobnie jak Ty po szałwii), potem jak brałem inne sajko to ta grzybowa faza mi się też gdzieś tam przebijała. Skończyło się na tym, że musiałem sobie zrobić dłuższą przerwę od brania czegokolwiek, bo bym chyba ześwirował. Tak więc uważaj, jakby się sytuacja z przebijaniem szałwiowej fazy powtarzała, to chyba też taką przrewę będziesz musiał sobie zrobić.

Hmmm, zasadniczo masz rację, to tylko usilne próby wartościowania czegoś na swój marny, człowieczy sposób. I tak każdy sobie zinterpretuje ćpańsko pod siebie. Dlatego będę z tym czujny, jeszcze bardziej się zdystansuję wewnętrznie. Żeby sobie przypadkiem nie pomieszać. Temat to ciężki i niezgłębiony, a im bardziej o nim myślę, tym bardziej czuję, że to mechanizm podobny do wymyślenia boga- nie rozumiemy słońca, uczyńmy zeń osobę :D Filozofia filozofią, życie życiem. Wezmę radę do serca, wyznaczę granicę. I się nie odkleję ;) Tak przynajmniej planuję ;)

 

Co do przenikania starego tripa- jeśli by to zaczęło narastać, oczywiście nie widzę nawet innej możliwości jak tylko mały off. Zbyt straszne, by mieć to częściej i dłużej. 

 

Dzięki za koment, trzym się ;)

o jeeez zawsze się dorabia ideologię do swojego ćpania. Ja np. ćpię tylko konstruktywnie- nie ćpię w pracy i w sytuacjach, kiedy nie będę mogła w pełni wykorzystać potencjału płynącego ze stanu. Mało tego, jak nie ma perspektywy na drugą kreskę, bo jest np. tylko gram na kilka osób, to czasem wolę lecieć na zielonej herbacie. Ale tak, to jest taka bozia o mordzie Madonny z Kaplicy Sykstyńskiej, którą się nawet najlepiej z ołtarza wciąga ;P uważajcie na siebie, Panie Żelazny Aksamit!!

lozadlavipow.blox.pl

blogerkoćpunka

Im więcej czytam TR tym bardziej rozumiem dlaczego ludzie nienawidzą ćpunów.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media