Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

koktajl z czasu i myśli.

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
Ja- 4,5 orzecha
Kleofas- 6,5
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Dobre towarzystwo, miejscówka spokojna, nastawienie pozytywne, tylko zmęczenie lekkie, bo spałem ledwie 6 godzin.
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
Gałka
Marihuana
Kodeina
DXM
LSD

koktajl z czasu i myśli.

A więc tak- siedzę teraz tak spizdgany, jak nigdy. Tylko cudem udaje mi się nie popaść w obłęd. Tylko skupienie na czymś uwagi choć przez chwilę mnie koi. Strach i panika w obliczu tego wszystkiego, co nas tworzy.

 

W obliczu nowego oblicza otoczenia i mnie samego. 

 

 

A zaczęło się niewinnie- o godzinie 11:30 wrzucamy z Kleofasem orzechy muszkatołowca w formie sproszkowanej, zalane sokiem pomarańczowym. On zjada 6 "gałek", a ja cztery. Udajemy się nad staw teoretycznie należący do mojego dziadka. A że jest to zapuszczone, płytkie gówno, nikt tam nie chodzi. Tylko my. Bo są tam ławki. I natura.

 

 

Mija jakieś 70 minut, a ja już czuję pierwsze objawy fazy. Zmysł smaku i zapachu się jakby łączy i zaczyna mi wnikać wgłąb głowy, jakby promieniował. Dziwne, jednakowoż słabe odczucie. Potem dochodzą kolejne objawy- mocna zamułka, dezorientacja w chuj, znaczne problemy z pamięcią krótkotrwałą.

 

W nieco ponad trzy godziny mirystycyna przemieniła mnie w pół-myślącego i w pół-ślepego robala. Gra ze mną.Czy można mówić, że roślina mnie opętała?

 

 

Około 14:30 jestem już mocno rozłożony na łopatki, zaczynam się bać, bo co chwila zapominam, gdzie jestem i sobie coś wkręcam. Wkręty mają maksymalne natężenie. Tylko pomyślę o piekle, już się w nim znajduję. Oczywiście tylko takim, które sam sobie zrobię.

 

 

Około 15 wpadam w apogeum. A przynajmniej tak myślę. Mam powidoki, słyszę jakieś nieistniejące dźwięki, a odległość nie ma znaczenia. Zarówno dla myśli, dla czasu, jak i dla oczu. Nie wiem już kompletnie CO? JAK TO? I GDZIE?

 

Nie wiem nawet tego, straszna urojona niewiedza, niepewność w obliczu zagadek. Ujmę to tak- czuję się, jak gracz we "wszechświat" na levelu 50, by nagle wbić na setny i zobaczyć, jak to jest, kiedy nic nie rozumiesz. Straszna nowość. Boże. Gdzie jesteś?! A NO TAK- DAŁEŚ SIĘ ZAJEBAĆ NA KRZYŻU, HE HE! Ja się nie dałem i nie dam. Przyjmuję mistyczny klimat i wcielam się, w kogo chcę. Jakbym mógł żyć na chwilę namiastką wspomnień innych istot.

 

 

 

Około 16:10 Kleofas i jego kobieta jadą do siebie, a ja idę do domu. Wpierw biorę prysznic i jest on przyjemny jak cholera. Potem siadam na kompa, by to pisać. Piszę dalej.

 

 

Czuję się tak naładowany mocą, jakbym przez 100 lat wpierdalał sobie stokrotną dawkę metanabolu dziennie. To mnie zajebiście rozpiera. Rozpierdala mózg. A czy ciało też się poddało? CZAS NA TEST MOŻLIWOŚCI FIZYCZNYCH... Wykonany. Werdykt- dysponuję mocą około 75% tego, co mam zazwyczaj. Więc ciało działa. Dobry znak. Wszystko jest okey, no prawie. Mózg się onanizuje dildosem wiedzy :D Erotyczne porównania zawsze na propsie, bo przecież całe życie to kontakt z przeciwieństwem.

 

 

Mózg się wyłączył, teraz działa czarka korony. Pomyślałem o tobie, Jurek! I widzę, widzę schemat przyszłości, jak jakiś Jurek to czyta, no i przez moment zadaje sobie pytanie- co kurwa?!

 

 

Widzę w chuj wersji czasu na raz. Dosłownie w chujjjjj. W chuuuujjj. I dlatego mnie to niepokoi, bo każda jest realna, jakbym tam był. Są piękne, ale są i złe. Kieruję się tam, gdzie myśl prowadzi, więc zachowuję optymizm. Ale pierdolony haos rangi wybuchu bomby wodorowej w głowie to dla mnie zupełna nowość i boję się po prostu wiedzy pokazanej mi w nieprzystępny sposób, chyba tylko po to, bym poczuł się debilem. Czuję się jak typowy dresiarz zmuszny do czytania fizyki kwantowej dla zaawansowanych. Dosłownie wiem, że ta wiedza jest piękna, kocham ją, ale też dosłownie czuję, że jest skomplikowana do tego stopnia, że coś mi się pomyli w odbiorze i pójdę do psychiatryka. Bardzo ciekawa opcja, kusi mnie. Jednakowoż utrata umysłu na rzecz nowych, nie wiadomo jakich poglądów (bo nie wiem teraz czym dokładnie jest to, co przeżywam i jak to kurwa chociażby sklasyfikować...) byłaby lekko smutna dla mnie.

 

 

Piszesz coś i po chwili dochodzisz do wniosku, że go ma, ale go nie ma. I to kasujesz. Tak jakbyś pisał swoją księgę życia i kminił nad tym, które buty sobie kupisz w przyszły piątek. Kminił nad małym chujostwem wagi nie większej niż koliber, w obliczu chujostwa wielkiego jak cały wszechświat, bo łatwiej się patrzy na rzeczy małe. Przeważnie sądziłem, że nic mnie nie może przerazić na tripie tak, bym się bał i zastanawiał nad ewentualnościami. Teraz gałka bierze mnie za bety i wpierdala w sfrę "NIE WIEM". Nie wiem, bo widzę za wiele, szum informacji. Która odnosi się do mnie, która do nas? Która do jutra, która do wczoraj? Która jest słodka, a która słona? Która zmusiła do ugięcia kolan? Genialne zamieszanie, ale może już zbyt pomieszane nawet dla szaleńca!

 

 

Nie wiem, gdzie dokładnie jestem, póki tego nie przemyślę. Nie czuję, co jest, a co może być, bo świat jest dyskiem. Teraz danych linia załamała się,  czas przestaje istnieć. Biała barwa bardziej biała, Słońce oczom za bliskie.

 

 

Sens? Gdzie ja go kurwa zawarłem?! Zapomniałem. Już dawno. Piszę chyba od godziny, idzie mi bardzo dobrze. Ale cały czas zapominam. Czasem usiłuję to sobie przypomnieć, czasem urywam.

 

 

Czuję, że nie ważne co teraz napiszę, to już było w planach. Jakby na jednej lini leciała moja wersja- zrealizowana, a po drugiej wersja oczekiwania. Jakby świat mnie prowadził za rękę jak sparaliżowanego. Tym, że już nie ona ma władzę. Znaczy, nad sobą ma, ale nad drogą, w jaką wyruszy jego świadomość NIE. Nie mam na to wpływu, lecę jak plastikowa torebka w czas huraganu.

 

 

Dokucza mi brak podstaw, brak wytycznych. Na nowo je stawiam, bo jestem zupełnie gdzie indziej. Dwa światy pięknie się przenikają. Wchodzę połową siebie w tę inną.

 

 

Widzę jakieś blaski i cienie- dosłownie, na monitorze błyskała dziwna tęcza, a zaraz obok postać czarnego człowieczka. W ogóle to litery zdają się załamywać i wyginać. A jak patrzę na klawiaturę, to wyskakują z niej. Kurwa mać. Chciałem halunów, to mam. Najprawdziwsze haluny. Moje oczy latają jak kamień wystrzelony z procy, ale widzę to- mam dość ciekawe halucynacje. Tylko wiem, że są nieprawdziwe. Oprócz tych dźwięków.

 

 

Jebane ułudy, wszystko pomieszane, a to już moje 4 apogeum, bo wbija coraz wyższy level. A ile zjadłem? Cztery i pół orzeszka. Mało xd Czyli pewnie będę żył i nie zwariuję. Bo od tego można, jebie banię.

 

 

Moim zdaniem ta cała mirystycyna to taka duchowa partnerka świadomości, która lubi klimaty rozkminowego Sado-Maso. Lubi sobie pofiglować na terenie duchowych rozterek. Chuj wie, o czym myślałem i do czego zmierzam. Chuj wie, o co mi chodziło. Ale za to wiem jedno- mogło być różnie. I nie wiem niczego- bo nie obowiązuje mnie teraz wiedza. Jest losowość, domysł, emocja. Strach, bo nic o tym nie wiem.

 

 

Idę poddać się autohipnozie, aby osiągnąć oobe. Może coś się uda ;)

 

 

[PISANE DO GODZINY 17:58- Nie wiem kurwa co i jak tam pisałem, serio. Zdaję się na losy, ciosy i zaskoczenia.]

 

Oczy suche w chuj, pić się chce i nos suchy jak wióra.

 

OD TEGO MOMENTU PRZESTAŁEM PISAĆ "W TRAKCIE"

 

 

 

Więc jest 17:50 dnia następnego. Spałem od 19 do 11, a i tak jestem zmęczony i wypompowany z siły. Na domiar złego mam fatalną koordynację. OOBE wczoraj nie osiągnąłem, ale było skrajnie emocjonująco. Dla mnie ten trip był wielki, a dla Kleofasa... no cóż, gałka go ledwo musnęła, za to side efekty miał. Nie wiem, może do tej używki trzeba mieć łeb :D

 

 

 

Trip całościowo bardzo odkrywczy i niemal poetycki. Czułem niebywałe wyostrzenie myślenia abstrakcyjnego i skojarzeń. Leżałem, nie mogąc zasnąć i wymyślałem jakieś konstrukcje oparte o nano-cząstki i fraktalne figury przestrzenne. Do tego miałem ostre cevy pokazujące bardzo konkretne rzeczy, na przykład ulice pękającą na kawałki, pocztówkę z narysowanym domkiem, pokręcone mechanizmy... W uszach cały czas grała mi muzyka, której nie było. Mogłem sobie pomyśleć o jakimś utworze, którego dawniej słyszałem i rozbrzmiewał w głowie lekko stłumiony i metaliczny. Dotyk cały czas na fenomenalnie zachwycającym poziomie- pamiętam, że jeszcze nad stawikiem brałem w dłonie uschnięte liście i kruszyłem w palcach, bo miały zajebistą fakturę. Jak wszystko. Potrafiłem odczuć, które miejsca w ciele mają największy nacisk podczas leżenia, potrafiłem odczuć rozmiary ziarenek piasku i wszelakie rysy na korze drzew.

 

 

 

Smak w ogóle zwariował- potrafił promieniować w głąb głowy, rozchodzić się, załamywać i rozdzielać w jamie ustnej. Jedząc suszone owoce, odczułem, jak złożoną mają budowę. Trochę słodyczy, trochę szczypania w język, kwasek, specyficzny aromat... piękna rzecz!

 

 

 

Cały czas zmagając się z pobudzeniem, gorącem i suchością w przełyku i na oczach, leżałem na łóżku i strasznie się bałem, że przyjmę za dużą dawkę bodźców i mózg mi się spali. Czułem niesamowitą niepewność co do tego, gdzie i kiedy się znajduję :D Leciało mi na świadomość po kilkanaście skojarzeń na raz, po kilkanaście odniesień, wersji, rozważań. Wszystko działo się baaaardzo szybko i bardzo nachalnie. Co najdziwniejsze- Nie miałem nawet ochoty określać czasu. Pierwszy trip, na którym nie obchodziło mnie, ile trwa, bo grunt, że trwa. Ale chciałem, żeby nie trwał. Przerażała mnie perspektywa spędzenia jeszcze 15 godzin na takiej bani, a jeszcze bardziej perspektywa tego, że tak jak inny gałkowy amator, skończę poryty na kilka miesięcy. Przerażał mnie własny mózg! "Chuju, nie wiedziałem, że tak potrafisz!" - krążyło mi w głowie.

 

 

Odczuwałem swędzenie i mogłem się podrapać myślą. Wydawało mi się, że spadam albo że się wznoszę, albo, że otacza mnie jakaś elastyczna powłoka. Całe spektrum dotykowych ułud, a nawet ułudy halucynacyjne przy otwarciu oczu- jebane tęcze, twarze, rozbłyski i nawet konkretne przedmioty- czasem się pojawiały i gdy się na nich mocniej koncentrowałem, znikały.

 

 

 

Czułem się z lekka podjarany, jednak bardziej zaskoczony i zaniepokojony, bo w ogóle nigdy aż tak mnie nic "nie odcięło" z tego świata i nie spowodowało takiego szoku. Gałka wkręcała się bardzo, bardzo powoli, ale kiedy zorientowałem się, że nadchodzi BANG, byłem już uśmiechniętym na banana, przytępiałym geniuszem mówiącym coś o filozofii.

 

 

 

Moja pierwsza delirka. Skutki uboczne są stosunkowo męczące, ale udało mi się nad nimi panować. Na łbie coś niesamowicie dziwnego, jakby nowy punkt patrzenia, w którym znika 90% tego, co wiesz i pojawia się 50% tego, czego nie byłeś świadomy. Czyli myślisz mocniej. Jesteś przerażony, bo są takie stany, których nie da się nazwać. Nie operujesz słowami, tylko dukaniem. Jesteś jak noworodek, który dopiero pierwszy raz styka się z ogromem. Czujesz się jak uwikłany w grę o zbyt wysokich wymaganiach.

 

Coś umiera, coś się rodzi- nieustanny bieg myśli, nie da się żadnej zachować na dłużej. Jebany sprint. Wszystko czujesz naprawdę "od nowa", no i nagle uświadamiasz sobie, że czuć można nieskończoność stanów na nieskończoność różnych sposobów i w nieskończoności kombinacji, a ty i ja jesteśmy tylko jedną możliwością z pętli wszystkich możliwych.

 

 

 

Gałka- wszystko cię jebie. Nie masz czasu dłużej usiedzieć. Musisz lecieć po tym nowym świecie.

 

 

 

Jednak najdziwniejsze w tym całym tripie było... naprawdę nie wiem, czy da się to określić.. HMMMM.... coś jak Synestezja, ale nie zmysłów, tylko rejonów mózgu. Mieszanie się  "danych" w mózgu, jakby sygnały się na swojej drodze krzyżowały i tworzyły jakiś synergistyczny kod. Nie wiem co i jak, ale czułem, że czuję jakieś kilka rzeczy naraz, kilka pozornie odmiennych rzeczy, biorę jednym wzorcem. To gromadka niezwiązanych ze sobą abstrakcji, stających się skupionym bodźcem.

 

 

 

To coś jakby wziąć kilka przypadkowych myśli, wrzucić je do młynka, wypić i odczuć smak za pomocą nowego języka i nowego nosa. Pokurwienie. Jakby wszystkie myśli leciały dwojako, były odbierane przez wiele kanałów naraz. Jakby cała głowa mi się połączyła.

 

 

 

Chaos, ale zupełnie inny niż na DXM. Inny niż na LSD, choć pod pewnymi względami podobny do typowych relacji ze stosowania kffffasu, bo też perfidnie zapala mózg. Chaos roślinny, typowo gałkowy i nie do podrobienia. Czułem, że wartości fizyki i duchowości się przeplatają. Byłem matematyką, która łączy wykres A z wykresem B. I frustrowała mnie nieprzewidywalność i dynamika całej tej zabawy, więc chciałem końca tripa. Gałka na szczęście puściła już po paru godzinach, choć suchość odczuwam dalej, ale dużo mniejszą, rzecz jasna.

 

 

 Nadaję temu rangę przeżycia mistycznego, bo poznałem boskie oblicze boga, tj samego siebie i wszechświata. Poznałem tę energię zwaną absolutem. Ukazała mi się jako skrajnie skomplikowany twór. W takich momentach masz pewność, że jesteś mały, ale jest coś więcej- całkiem blisko.  Energia boskości jest wszędzie i ma różne oblicza. Czasami skomplikowane i nowe. Ale zawsze uczące i na swój sposób wartościowe. Jaki jest sposób gałki, zapytacie? Popierdolony do tego stopnia, że przyznałem, że jest większym zmiataczem niż DXM, które ostatnio pięknie mnie wystrzeliło. Ale gałka oprócz wystrzelenia łączy, szokuje, wzbudza, przyśpiesza... kojarzy? Jak dla mnie to działa jak połączenie MJ, DXM, LSD i jeszcze jakiegoś bielunia trochę. Ryje system, pieści wszechświat doświadczeniem, razi mózg prądem nowości i kaleczy ostrzami dezorientacji. Kolejny raz byłem jak szczur, jak zwierze zamnkięte w nie swojej klatce, próbujące z niej wyjść i przerażone tym, co widzi dalej. Jak tam się nie zgubić? Jak się nie zgubić i nie zatracić w dziwności? Nie wiem.

 

 

Ale jedno jest pewne- labirynt. Tworzy go umysł. Tworzy go wszechświat. Rozgryza go człowiek i rozgryźć nie może. Wzmacnia go gałka.

 

 

A tu wiersz, jaki napisałem dzięki woli koncentracji:

 

Piękne słowa się rzucają same na język,

Jest jedna wersja- jedna zwycięży,

Przeważnie nie da się przerwać tych wierszy.

W jednym "być teraz" trzymają mnie więzy.

 

 

Rozszarpany w strefie zmiany,

Mózg chce złamać te kajdany.

Jego zamysł mi nieznany,

Różne światy wypełniamy.

 

Ja i wszechświat biegnący przez pole,

I trzymający się za dłonie-

Stan schizowy, że ja pierdolę,

I tak złożony, że pali mi skronie.

 

Koniec- jednej myśli- nastaje

Druga- myśl- i tak dalej...

W ułamkach czasu rzeczy umieszczane,

I stany tak nowe, że aż znane.

 

Symboli mieszanina- sy-ne-ste-zja

Nerwowy koktajl zdarzeń,

Steruje mną, choć mnie nie zna,

Zjada świat nietypowych marzeń.

 

 

 

 

I KONIEC.

 

 

Pozdrawiam czytelników!

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
Dobre towarzystwo, miejscówka spokojna, nastawienie pozytywne, tylko zmęczenie lekkie, bo spałem ledwie 6 godzin.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Gałka Marihuana Kodeina DXM LSD
Dawkowanie: 
Ja- 4,5 orzecha Kleofas- 6,5

Odpowiedzi

Przymierzm się do przygody z DMT i tak trafiłem na Twoje raporty. Uważam, że są dobre pod względem literackim. W bardzo ciekawy sposób opisujesz przeżycia swoje i kolegów, pozytywne i negatywne doświadczenia z różnymi substancjami. Na pewno przeczytam wszystkie Twoje raporty. Na podstawie dwóch przeczytanych do tej pory myślę, że są tego warte.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media