każdy mężczyzna i kobieta jest gwiazdą
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
każdy mężczyzna i kobieta jest gwiazdą
podobne
450mg DXM [Acodin] 170cm, 65kg.
[txt pisany na "zejściu" DXM...12 godzin po całym zajściu]
Sytacja przedstawiała się następująco... DXM wciągnęło mnie troszeczke...
Zarzucałem w odstępach czasowych:
4dni-> 4dni-> 4dni-> przedwczoraj->wczoraj
(łącznie 5 tripów do tej pory)
Po każdej jeździe rano wypijam browarka (ekonomicznie wychodzi:P).
Dawki - 400-600mg. Tripy są na zmiane- jeden fajny, następny zwalony,
znowu fajny, znowu zwalony... nie wiem od czego to zależy.
Wyczaiłem na razie że jak chcę w jakiś sposób "wpływać" na moją banię:
tzn. próbować wczuwać się w ciało, kontrolować myśli, to faza zaczyna mijać,
i jest strasznie lightowa...(o ile o DXM można w ogóle powiedzieć że jest
lightowe)
a potem długo nie umiem zasnąć i rano budzę się z kacem i ogólnie jak kapeć.
Gdy "poddam się" fazie, pozwolę by DXM prowadził mnie za rączkę jest o niebo
lepiej, rano wyśmienity humor.
Przedwczoraj wrzucałem 450mg i był "kapeć" i (po raz pierwszy coś takiego
miałem po DXM) w ogóle odechciało mi się jeść.
W każdym bądź razie spróbowałem dzisiaj w nocy (też 450mg).
Nie będę się rozpisywał dokładnie o całym tripie
...chodzi mi tylko o jeden motyw...
A miamowicie: Różne już miałem "schizy" po DXM, najróżniejszej maści
(matrixy, lecenie tunelami dotykanie myśli itd. itp)... ale wczoraj
przeżyłem coś dziwnego:
Byłem zmęczony po przedwczorajszej jeździe, zamotany totalnie, nie spałem
ani jednej godziny bo...nie umiałem...(mniejsza z tym)...ale "coś" mi
mówiło,
że choć by nie wiem co się działo dziś też mam wrzucić... potem
stwierdziłem, że
to może być nawet niezłe przeżycie, bo jak jestem "zmęczony" (tzw. stan
zombie:-) każdy drags
działa na mnie inaczej...mocniej...i w ogóle bardziej "psychicznie".
OK. o 23 wrzucam tabsy... bania...to co zwykle...po pewnym czasie
kładę się do wyrka, sklecam jakąś play-listę w winampie, słuchawki na uszy i
się kładę.
Fajnie. luz. Wizuale zajebiste, uczucie też...no i wogóle wyczesana
bania.
W pewnym momencie wpadłem na pomysł by "poddać się" całkowicie...
Przestałem zwracać uwagę na muzykę (do tej pory, na każdej bani, co by się
nie działo zawsze wiedziałem że muza leci i mimowolnie zwracałem na nią
uwagę...
no nie wiem jak to wytłumaczyć ale postanowiłem przestać zwracać uwagę na
muzę
i ... po prostu przestałem)...ciało zaczyna się "rozjeżdżać", myślę
\'zajebiście...może
w końcu uda....stój wróć...mam nic nie myśleć....\' i po prostu patrzę co się
będzie działo... i teraz motyw:
zawsze rozjeżdżałem się najwyżej metr od ciała...tzn. czułem że jest fajnie,
ale
ten "ślad" potem ginął...myślałem że to normalne... w każdym bądź razie
zaczynam nagle słyszeć coraz głośniej szum krwi w uszach...(nie wiem
czy serce biło mocniej, czy słabiej...nie zwróciłem wtedy uwagi)...
ok. myślę...szkoda że wizuale mi się skończyły 15 minut temu....
w tym momencie zdaję sobie sprawę że nie widzę...ale to nie jest
uczucie jak bym miał zamknięte oczy...po prostu nie widziałem NIC.
żadnej czarnej plamy, żadnych zamkniętych oczu...
nie wiem....po prostu NIC. jak by mi się zmysł "wzroku" wyłączył...
i uczucie że lecę...lecę....coraz szybciej, szybciej...w końcu
czułem się prawie jak rakieta...nagle poczułem że wokoło jest rano...
jest blado niebiesko...lecę dalej...czuję jakiś specyficzny "wiatr"...
cały czas jestem całkowicie obojętny...CAŁKOWICIE...
nie zwzrusza mnie to absolutnie...nagle poczułem jak by mi na głowę
założyli strasznie dużą czapkę....jak bym miał takie wiecie...jak traperzy
noszą futrzane coś na głowie....tylko bez tego ogonka...
czułem jak coś się w środku "przelewa" z jednej części mózgu do drugiej....
w tym momencie pomyślałem
"o kurwa, a jak przesadziłem z DXM, a to wywołuje nieodwracalne zmiany w
mózgu
i mi się właśnie mózg jebie, i ... umieram?"... potem już nie myślałem...
czułem że nie należy teraz myśleć bo to jest niepotrzebne...
CZUŁEM że i tak jak umieram to po jaką cholere o tym myśleć...
tzn. pojmowałem to wszystko tak ... od razu...jak "pstryk" palcami....
i nagle...
najpierw słowo wyjaśnienia...każdy kto brał DXM wie czym są haluny po
nim....
to tak naprawdę nie są haluny tylko wizuale...w końcu w RL nie widać
praktycznie
żadnych znaczących zmian (no chyba że siedzimy w ciemnym pokoju
i dostatecznie długo wpatrujemy się w ciemność...ale to i tak nie jest to co
za zamkniętymi oczami)
tak więc wizuale wizualami...miałem już naprawdę "realne" przeżycia...
ale w tym momencie, jeśli "wizuale" porónać do fruwających
w okół 256 kolorowych bitmap, to zobaczyłem jakiś objekt w pełnym 3d,
32bitowej głębi kolorów, przy wykorzystaniu całej możliowości najszybszego
kompa świata.
Zdałem sobie sprawę żę wszystkie "wizuale" są wyprane z kolorów w prównaniu
z tym..
była to trójwymiarowa biała gwiazda z żółtym odcieniem.... tzn w śrdku
miała malutką
kulkę, a której wystawały "kolce"...ramiona gwiazdy...
ogólny kształt był "okrągły"...i zajmował całą "powierzchnię obrazu"...
wizuale zawsze mają "odcień" nieralności...tamto miałem pewność że
mimo swej "nieralności" jest prawdziwe...też nie wiem jak to teraz
wytłumaczyć....
było strasznie wyraźne...mogę nawet powiedzieć że to było bardziej
rzeczywiste od mojej klawiatury na której piszę. Czułem że "to jest to".
Środek gwiazdy jaśniał coraz bardziej i zaczął się rozstępować robiąc mi
miejsce,
w środku było niby na pierwszy rzut oka ciemno, ale cały czas było jasno.
Było nawet jaśniej (geez...ja wiem że to głupio brzmi...ale tak było).
W tym momencie pomyślałem "o kurwa". Nagle przypomniało mi się,
że ja tak naprawdę w tym momencie gdzieś leżę na ziemi,
w ciepłym łóżeczku, pod kołderką, jest od cholery gorąco i wieczorem
była burza. Otworzyłem oczy by zobaczyć czy świat jeszcze istnieje.
No i ... otwieram, patrze....sufit....szary jak obudowa kompa...
zamykam...nic....zwykły widok jak po zamknięciu...
czekam...czekam...nagle..."budzę się" jak bym był w innym świecie...
"otwieram" moje drugie oczy, widzę wszystko wściekle granatowe, świeci
dziwny
księżyc, (uczucie tak samo REALNE jak ta biała gwiazda przed tem)....
nagle zdaję sobie sprawę że słyszę jakieś syczenie...
i....koniec...
czekam jeszcze chwile....i do jasnej ciasnej...jestem troche zawiedziony....
bo w jednej sekundzie "kolor" za oczami wyblakł, zwykłe czarne powieki,
podnoszę się z wyrka, wyłączam kompa...
prawie jestem trzeźwy.... próbuję iść...prawie normalnie...
ok... łeb mnie nie boli. stoję chwilę.... wszystko takie...oczywiste...
choć nie wiem o co chodzi....
ide spać...wiem że zasnę....wiem że rano nie będę miał "kaca"...
wiem że to była dobra jazda...
[Kolejna Głupia Ksywka]
- 7664 odsłony