Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

ekstazowe dywagacje; za czy przeciw..

ekstazowe dywagacje; za czy przeciw..

nazwa substancji: ecstasy, drops, piguła, zwał jak zwał.



poziom doświadczenia użytkownika: hmm, no będzie pod 20-30 razy w ciągu 3-4 lat. Inne doświadczone: marihuana, LSD, feta, grzyby, DXM; mniej ważne mieszaniny prochów.




Nie wiem czy jest sens pisać, o tym jak źrenice robią się jak młyńskie koła, po nagłych dreszczach - fala euforii, energii i poczucie absolutnej harmonii? Bez sensu, obejrzyjcie sobie "Human Traffic", albo inny instruktaż klabing-ćpania...


Chciałam o czym innym, bo poczytałam kilka t-r o dropsach i ogólnym wrażeniu, że nie warto, bo nie można się bez piguły później bawić, że trzeba zwiększyć ilość żeby było ok, etc. Że nie warto to w życiu nie stwierdzę, bo dobra(tu warto wspomnieć o rolowaniu nas, zwykłych zjadaczy, na jakości piguł, ale to później), euforyczna dawka MDMA jest naprawdę przeżyciem, którego każdy powinien zaznać. Jak pierwszy raz, no; bez tego niestety nie wie się co to idealna impreza, kiedy wszystkich bez wyjątku rozumiesz, kochasz wręcz hippisowsko, a jednocześnie masz niesamowicie czysty umysł i dużo energii. Można się ze mną nie zgodzić, ale to moje subiektywne odczucie; bo alkohol zmula, po gandzie często się szydzi z bliźnich, a psychodeliki to wogóle inna para kaloszy. Powtarzam, jeśli chodzi o dobrą pigułę, nie żadne słodziki z drobiną fety. Zbyt często nacięłam się na jakieś wybitnie euforyczne wisienki "prosto z Holandii", które po 1,5h niemrawego kopa pozwalały zasnąć. Albo żółte, spidowe, z wykopem, co miały być czystą energią w pigułce - to samo, nawet specjalnie nie zatelepały. A może to też fakt, że właśnie po schrupaniu dobrych kilku extaz w swoim życiu przychodzi moment, gdy trzeba zwielokrotnić dawkę? Tylko nie po - wtedy tak było - dwumiesięcznej przerwie. Pomińmy, w każdym razie WIEM, że nie dla mnie już świetna zabawa po jednym dropsie, a nie mam zamiaru zarzucać dwóch, bo stąd prędko się dochodzi do trzech i tak z górki. Znam to, bo otoczenie tak właśnie robi łażąc od klubu do klubu. Chrzanić to, bo po pierwsze - szkoda kasy, lepiej oszczędzić dwa weekendy i kupić dobry koks ;) Po drugie - podstawowe - ile można? Jeśli się na coś uodparniasz, to zwielakratniając ilość sypie się człowiek od środka, naszprycowany chemią do białości. Szkoda siebie, tak sądzę. Poza tym zjazdy z piguły na pigułę coraz gorsze psychicznie, bo fizycznie do wszystkiego się nawyknie.



Ale to nie ma być ulotka anty-MDMA ani pean na cześć "dziękuję - nie biorę", bo wszystko dla ludzi, prawdaż? Skumuluję pare moich najlepszych jazd, każda będzie zupełnie inna.

Pierwsza była rzecz jasna świetna, choć bardzo spokojna. Po prostu posiedzenie w knajpie, milczenie, ale z absolutnym porozumieniem i afirmacją otoczenia. Wszystko było idealne, piękne, dobre, harmonijne, ludzie wokół - choć buraki bez dwóch zdań, trafiliśmy na kiepską imprezę - prości, cudni i tacy bezpośredni ;) Teraz chce mi się z tego śmiać, ale to była klasyczna życzliwa wyższość i ciche płynięcie w powietrzu pół metra nad ziemią, żadna tam rewelacja, ale bez możliwości porównania - byłam zachwycona. Jedyne co naprawdę warto z tego odnotować to dotyk, bo zero spania do rana - warto mieć kogoś obok żeby móc się poprzytulać, dotykać, miziać, etc. Naprawdę NIESAMOWITE, elektryzujące doznanie, porozumienie idealne i ponad wszystkim. Jeśli chodzi o seks to kobiety jak najbardziej, faceci niedomagają - cóż, nie ma za dobrze ;>



Inna piguła - kiedyś później - zupełnie inna, normalnie 180 stopni zwrotu, niezwykle mocna. Nie mam bladego pojęcia czym doładowana, ale źrenice były tak ogromne, że spadłam ze schodów nie mogąc stwierdzić czy schodek jest wyżej czy niżej... Poza tym zero euforii, bardziej fetowa, bym rzekła. Akurat podpasowało, bo było to na imprezie techno, także zwijać się mogłam na densflorze do tego stopnia, że muzyka za mną nia nadążała. Niesamowicie było widać, że czymś się doszprycowałam, osobiście mi to rypało, bo akurat najważniejszy był rytm, a otoczenie tym razem miałam gdzieś. A nie był to klub gdzie ochrona sprawdza źrenica i wywala jeśli się na czymś było. Inaczej zupełnie kumpela, wzięło ją na gadaczkę i płacząc(?!) w kącie zwierzała się komuś wręcz ekshibicjonistycznie ze wszystkich swoich bolączek i sięgała do najbardziej intymnych pokładów. Zdradzieckie to było bardzo, na koniec uderzył mi agresor, choć bez żadnych skutków, ale aż prosiło się żeby ktoś chciał mnie zaatakować lub okraść ;) Nigdy więcej takich piguł, do czwartej po południu następnego dnia miałam źrenice nie do opanowania.



Najlepsza - różowe, kokainowe serduszko - zarzucone zimą były określane "fazą życia" (buahaha, co za górny-durny zwrot :) do ostatnich prób z DXM - tego nic nie przebije :D. Trwało tyle, ile należało, czyli 4-5h, stabilne, z wykopem i zastrzykiem energii w sam raz. Ale co za orgazmiczna euforia... W ŻYCIU czegoś takiego nie przeżyłam, wtedy najlepiej było odstawić MDMA żeby mieć miłe wspomnienia, ale zawsze się chce jeszcze i jeszcze (mój błąd, potem same wałki i kiepszczyzna. Ale od ponad pół roku nie miałam tego już w ustach ni innych błonach śluzowych ciała ;). W każdym razie perfekcyjne połączenie - gadka z kumpelą, po której, choć wiem że iluzorycznie, ale czułyśmy jakbyśmy zbliżyły sie do siebie jak tylko się da. Potem świetna impreza z obcymi ludźmi co prawda, ale szybko poznałyśmy wszystkich, wyhasałyśmy się, ale bez utraty tchu i okrzyczanych odwodnień i pikawy serca. Poczucie wspólnoty miłe jak nigdy wcześniej i później. Podziwianie bajkowego Starego Miasta obsypanego śniegiem - tuż przed Gwiazdką - wzruszyło nas do niemal łez, podskakując przemierzałyśmy ulice nocą, ciesząc się jak dzieci z pierników w witrynach. Kolejna impreza po drodze, MDMA puszcza - dopaliłyśmy miłym zielem, znów jest dobrze, choć zupełnie inna jakość. Swoją drogą bardzo polecam dopalanie na każdych początkach i zjazdach chemii. Łagodzi i uspokaja. W każdym razie był to jeden z wieczorów, które się pamięta i do którego się porównuje wszystkie inne. Trudno opisać nie wdając się w banały i górnolotne frazesy o jedności i przyjaźni. Może przykro, że było to na dragu, a nie "na czysto", ale c'est la vie.



W tym momencie wszystkie efedrynowe mam za sobą i choć się nie zarzekam, że nigdy więcej, to normalnie nie mam już na nie ochoty. Teraz już wchodzą w grę tylko 2-3 dropsy, żeby było jak wyżej. Umiem się bawić bez tego i bezproblemowo, nie przepadam specjalnie za pochodnymi amfetaminy, mam taki kaprys, że jak nogi mi odpadają ze zmęczenia to lubię się wyspać, a nie np. zmywać gary do południa, bo powieki się nie dają zamknąć :P Poza tym umysł jest tak czysty, że aż za, zbyt wiele patetycznych słów w trakcie pada, zbyt wiele deklaracji, zwierzeń, zbyt wiele zaufania do innych - czasem źle się to kończy. Spróbowałam co moje, było świetnie, nie żałuję niczego, ale jest to coś, co zdaje mi się że wyeksplorowałam do ostatnich pozytywnych granic. Dalej są tylko większe banie, więcej gramów, coraz gorsze zjazdy i coraz mniej stabilne źrenice ;) I NAWYK, strach przed pójściem po prostu potańczyć, do ludzi, bez MDMA we krwi. Bez sensu.
Psychodeliki to jest coś, no! (nie mogłam sobie odmówić na koniec ;)



CYA, folks.

Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media