Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

czerwona jak nigdy

czerwona jak nigdy

Nazwa substancji: Grzybki halucynogenne

Dawka: 75 świerzych

Doświadczenie: Mnóstwo jarania, amfetaminy, piguł, trochę kwasów

i niewiele opiatów. Różne mieszanki. Grzybki poraz chyba 7, ale

pierwszy raz w dwace powyżej 60.






Piękny letni dzień. Ja, dwóch kolegów (J i S) oraz koleżanka (K)

wybraliśmy się 15 km za miasto. Przystąpiliśmy natychmiast do

zbierania. Policji nie było więc mogliśmy się odprężyć. Po około

2 - 3 godzinach podsumowaliśmy nasze zbiory i podzeliliśmy się.

J zjadł 90, S 100, ja 75, a K 65. Wcześniej moja największa

dawka wynosiła 60. Usiedliśmy wśród drzew na trawie i

przystąpiliśmy do spożycia. K zrobiła sobie gigantyczną kanapkę.

Reszta jadła na "sucho".



Po spożyciu położyliśmy się i czekakaliśmy na efekty. Po jakiś

30 - 40 minutach poczułam, ze coś zaczyna się dziać. Jednak

rpzez następne 20 nic się nie nasiliło. Jedynie żołądek wzywał

pomocy. Poszłam do sklepu po papierosy i piwo. Na szczęście

byliśmy na wsi więc nie bałąm się tłumów ludzi, których mogłam

spotkać w mieście.



Kiedy wracałam faza robiła się coraz większa. Kiedy wróciłam na

miejsce K leżałą i bełkotała coś pod nosem, ze jej się wszystko

rusza. J był tak rozbawiony drzewami, że nie mógł oderwać od

nich wzroku. S miał chyba najgorzej. Strasznie poczerwieniał,

leżał, śmiał się i wogóle nie było z nim konatku. Miał tak fajną

banię, ze nie chcieliśmy mu przeszkadzać.



Postanowiliśmy przejść się. Ruszyliśmy więc wzdłuż altanek i

ogródków działkowych. Droga coraz bardziej się zniekształcała. K

zaczęła siać panikę że ona tam nie idzie, że to, że tamto. W

sumie mnie i J okropnie to bawiło. W końcu ujrzeliśmy jakieś

melanżowe miejsce. Duży betonowy kanał, wokół szkła, butelki,

podarte ubrania i dywany. Usiadłam na kanale i piłam piwo. Niebo

miało piękny pomarańczowy kolor. Słońce zachodziło. Popatrzyłam

na K. Jej twarz raz była okrągła jak piłka, a raz okropnie

podłużna. Wszystko robiła jakby w zwolnionym tempie. Spod

dywanu, na którym stała zaczęły wychodzić robaki. Takie małe

larwy. Wogóle było ich pełno pod tym dywanem. Cały czas się

ruszały. Twarz J też zaczęła się wydłużać. Jego poliszki opadały

w dół. To wszystko było tak zabawne, że nawet nie mogłam im o

tym wszystkim powiedzieć. Zaczęłam poruszać nogą. Ona była jak

nie moja. Albo w ogóle jakby jej nie było.



Wypiliśmy piwo i zaczęliśmy wracać. Przyjechał po nas brat J. W

samochodzie było jak w kinie. Wszystkie obrazy za oknem były jak

film. K zaczęła panikować, że wszyscy poumieramy. Że hamulce

wysiadły. Nie wiem co sobie wkręciła, ale ta jej panika była

strasznie śmieszna. Pootwieraliśmy okna w całym samochodzie.

Było gorąco. Nagle S się ockną (cały zcas żył w innym świecie) i

prawie cały wychylił się przez okno. Miałam wrażenie jakby

chciał poprostu polecieć sobie. A kiedy przejżdżaliśmy przez las

myślałam że uderzy w drzewo i urwie mu cały tłów. Wciągneliśmy

go do środka. Siedzenia wyglądały jakby wrzała pod nimi woda.



Pod moją skórą też. Dłoń się zmniejszała. Palec był coraz

krótszy. Trochę spanikowałam, bo wogóle nie wiedziałam już co

się dzieje. Wszystkie przyciski, dźwignie ruszały się. Falowały,

gibały się na boki. Szyby były zajebiście wypukłe. Wszystko się

dosłownie rusząło. Czułam się cholernie osaczona. Jak w klatce

bez wyjścia. Nie wiem czy jeszcze kiedyś wsiądę do smaochodu po

grzybach.



Wysiedliśmy koło błękitnego bloku. I przez ten błękit wszystko

wtglądało jak pod ultrafioletem. K świeciła się bluza i zęby.

Świeciły się moje trampki. Wszystko wyglądało jakby niebo było

wilekim ultrafioletem. Ściany wierzowców falowały. A bus

wyglądał tak jakby go rozpychała woda. Jakby miał za chwilę

pęknąć, a woda by nas oblała i już nuie byłoby gorąco. Ja i K

poszłyśmy wysikać się w krzaki. One wszystkie były żywe, rusząły

się. To nie było przyjemne. Tak jakby nas obserwowały.

Poszliśmy wszyscy do piwnicy. Ja usiadłam na czerwonej kanapie.

Ale ona była tak czerwona jak nigdy. Musiałam z niej wstać, bo

aż mnie parzył ten czerwony. Cegłówki zaczęły falować, bumbox

coraz bardziej się uwypuklał. Dym z papierosa bardzo powoli

przesuwał się po stoliku.



Jeszcze przez jakiś czas miałam halucynacje, jednak coraz

delikatniejsze, aż w końcu zanikły. Został tylko lekki wir w

głowie. Po przepaleniu tego skunem zacz ęło nam się tak

pierdolić w głowie, że rozeszliśmy się do domu.




Trip był tak psychodeliczny, tak inny. Może w opisie tak tego

nie widać. Ale momenatmi miałam trochę dosyć tego ciągłego

ruchu. A szczególnie w samochodzie. Jednak nie żałuję tego

tripa. Planujemy teraz wszyscy zjeśc po 100.

Ocena: 
natura: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media