Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

entuzjazm zaraża.

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
Wszystko w raporcie.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Piękny dzień i trip z Bratem.
Wiek:
28 lat
Doświadczenie:
Ganja, feta, MDMA, LSD, Szałwia Wieszcza.

entuzjazm zaraża.

Witam. Standardowo informuję, że jakby ktoś coś, to wszystko sobie wymyśliłem;-)

Puk, puk... puk, puk, puk... puk, puk, JEB, JEB, JEB... Nosz kur.. JEB, JEB, JEB, JEB... Dobijam się do drzwi... JEBJEBJEB, JEB...Spróbuje oknem... pukpukupukupuk... Nareszcie się obudził! Zaspany O. otwiera mi drzwi. Co...?.. Która godzina? - pyta. Dochodzi 10:00, a umówieni byliśmy na 8:00! O. przemywa twarz, wyciąga z szafki 5 bartów, podaje mi 2 i mówi, że to dla mnie na później. Pozostałe trzy, ułożone w szeregu przecina z chirurgiczną precyzją na pół wzdłuż! Tak oto 1,5 kartona ląduje na języku. Dobra, a teraz mamy niecałą godzinę, by opuścić miasto. O. się ubiera i po chwili wychodzimy na autobus. Jesteśmy w centrum, więc możemy jechać, w którym tylko chcemy kierunku. Wybór pada na hałdy... Szybka wizyta w sklepie celem zakupu wody i papieru toaletowego (zawsze warto być przygotowanym na ewentualność wypinania dupy w krzakach;-) ) i jedziemy na "nieodkrytą" jeszcze sztuczną górkę.

Jest sobota, piękny, wręcz upalny, późnolipcowy dzień. Pierwsze odczucia pojawiły się już w pojeździe, ale udało nam się dostać na to zadupie (w sumie to dzielnica z blokami, ale to i tak zadupie). Mijamy sklep, do którego przyjdzie nam jeszcze dzisiaj zawitać. Mozolnie wspinamy się na hałdę, czując, że kwas pełnię spektaklu zaserwuje nam, gdy osiągniemy cel wędrówki. Już prawie na samym szczycie dostrzegamy piękną roślinę, bogato przyodzianą we fioletowe kwiaty, o delikatnych, jak powiew płatkach. Jest straszny upał i jednogłośnie stwierdzamy, że chce się jej pić. Wiadomo, wszystkim się chce, ale ona taka piękna na tym gruzowisku (w końcu to hałda) wyrosła. Półtora litra muszynianki ląduje na i pod roślinką. Idziemy dalej i znajdujemy dogodne miejsce, by przycupnąć. Panorama wspaniale rozciąga się na całe miasto. Z daleka widać ile lasów jest dookoła, a choć drzewa zlewają się w cudownie pływający miraż, to każdy listek przyjemnie "drapie" po oczach. Z nieba leje się żar. Turkusowe niebo gdzieniegdzie przecina tylko jakiś owad, zostawiając za sobą smugę. Motyle tańczą w powietrzu, a my siedząc na skarpie kontemplujemy obraz całości. Wszędzie jest blisko. Tak blisko, że siedem kroków do horyzontu. Dużo rozmawiamy. Otwarcie, jak zawsze, bo przecież znamy się od zawsze. Wzięliśmy ze sobą okulary przeciwsłoneczne (te opisane w "Trójlokacji", co to wszystko w nich jest niebiestsze) i doszliśmy do wniosku, że obydwoje chcemy je mieć na nosie. Rodziło to już na kilku poprzednich tripach delikatne niesnaski, więc zauważyliśmy, że mają one jakąś negatywną energię. Pewnie nikt ich nie zgubił, tylko zostawił, bo też o tym wiedział. Tak. Wyrzucamy je więc tak, by już nikt ich nie znalazł. Od razu lżej na duszy.

Mimo wszystko uznajemy, że warto dorzucić pozostałe dwa kartony (muszę zaznaczyć, że nie jestem zwolennikiem dorzucania kwasiwa, bo z reguły nie przynosi to pożądanego efektu, aczkolwiek możliwe, że przedłuża tripa). Z papierami w gębach schodzimy do sklepu, gdyż powoli wdziera się głód i kończy się woda. Podlewamy resztkami tejże, mijaną ponownie roślinkę. Na dole, ale kawałek jeszcze od celu zauważamy malutki stawik, do którego przyleciały kaczki. Kaczki, jak kaczki, ale kaczor! Jego pióra mieniły się tysiącami opalizujących barw. Wybornie się prezentował. O. odciąga mnie od niego, kiedy przychodzą jacyś ludzie z dziećmi, by nakarmić ptaki. Wchodzimy do sklepu. Tutaj, to już nie dało się ukryć naszego stanu. Łoooooo! Drzemy się, śmiejąc jednocześnie - widziałeś tą sałatę!?! - A Ty tego arbuza? Haha - hahaha. Krzyczymy do siebie przez cały sklep, gdy jeden poszedł po wodę, a drugi został na owocach i warzywach. Napakowaliśmy do koszyka więcej, niż mogliśmy zjeść, oczywiście w ogóle nie zwracając uwagi na coś tak prozaicznego, jak ceny produktów. Wymieniliśmy jeden papierek (w sensie banknot) na dwa inne, garść metalowych krążków i wałówkę na reszte dnia. Ha. Zadowoleni wracamy na szczyt hałdy. Roślinka znowu podlana. Usiedliśmy smakując warzywa i owoce z pieczywem. Grejpfrut ma smak młodziutkiej, pachnącej cipeczki. Mmmm.. Po jedzeniu i ciągłych ponadczasowych rozmowach przyszedł czas na powrót.

Jedziemy na nasze osiedle. O. już tu nie mieszka (tak gwoli ścisłości). Tylko najpierw trzeba się dostać do centrum. Wsiadamy w autobus z nieschodzącymi bananami na ustach. Siadamy. Ja za kierowcą, O. po prawej stronie i wesoło rozmawiamy, w ogóle nie przejmując sie ludźmi. Patrzymy, a tu ucieka nam tramwaj. Komentujemy ten fakt, że szkoda (była już 22:00), ale najwyżej poczekamy na następny. Nagle odzywa się kierowca, że nie będzie się z nim ścigał. My ździwieni, że w ogóle podjął rozmowę, odpowiadamy z niemalejącym, dobrym humorem, że no przecież, że nie, że tak sobie tylko mówimy. Po chwili okazuje się, że jednak go gonimy:-) Dogoniliśmy. Wybiegając dziękujemy kierowcy, życząc dobrej nocy. W tramwaju entuzjastycznie opowiadamy sobie, co właśnie się stało. Zarażamy wszystkich uśmiechem i O. stwierdza, że cały tramwaj jedzie z nami:-) Wysiadając, brat powiedział jeszcze do jakiejś kobiety, że znają się z poprzedniego wcielenia, a ona odpowiedziała uśmiechem.

Idziemy na boisko, gdzie jest grupa naszych znajomych. Ubrani w jasne, lekko ubrudzone ciuchy, z plecakami, opaleni i cały czas uśmiechnięci nie pozostawiamy złudzeń, skąd wracamy. Ktoś poszedł po piwko, reszta usiadła, lub położyła się na tartanie. Obok mnie położyła się koleżanka, której pokazywałem gwiazdozbiory na niebie. Fantastyczny trip. Pozdro!

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
28 lat
Set and setting: 
Piękny dzień i trip z Bratem.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Ganja, feta, MDMA, LSD, Szałwia Wieszcza.
Dawkowanie: 
Wszystko w raporcie.

Odpowiedzi

Szlachetnym czynem jest podlewać rośliny i wierzę, że zrobiliście to w dobrej wierze. Jednak zapamiętajcie: nie wolno robić tego w godzinach innych niż od 22 do 6 rano, w innym wypadku rośliny dostają oparzeń.

TR całkiem fajny.

Szlachetnym czynem jest podlewać rośliny i wierzę, że zrobiliście to w dobrej wierze. Jednak zapamiętajcie: nie wolno robić tego w godzinach innych niż od 22 do 6 rano, w innym wypadku rośliny dostają oparzeń.

TR całkiem fajny.

Dzięki. Raport pisany był z pamięci, a wydarzenia miały miejsce kilka lat przed ich spisaniem (stąd wydaje mi się mało szczegółowy).

 

Co do podlewania rośliny, to nawet całkiem logiczne, co piszesz (krople wody mogą zadziałać, jak soczewka), ale przecież zdarzają się krótkie deszcze w upalne dni i taka roślinka musi sobie z tym poradzić. Mam nadzieję, że wchłonęła wodę szybciutko i obyło się bez oparzeń;-)

To tylko sen samoświadomości.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media