oświecenie na wynos, poproszę.
detale
MDMA, 6-APB, 5-APB, 5-API, MDAI
Salvia divinorum, DXM, MXE, gałka muszkatołowa
raporty gluciorro
- Odwarstwianie ego
- Changa: spotkanie ze Świętą Uzdrowicielką
- Oświecenie na wynos, poproszę.
- Hippie fliping. Na szczycie szczytów
- Na pełnym pizdingu! Dzień 2: Cała polana już nie wie co się dzieje
- Na pełnym pizdingu! Dzień 1: Tu jest tak fajnie, a tam w pokrzywach tak śmiesznie
- Wylaliśmy się z siebie złotą kałużą włosów dłoni i ust
- Wszechświat jest Miłością!
- Ciepłą, kwaśną nocą... las jest żywszy niż wy
- Grzybomyśli... czyli każdy ma głowie cały wszechświat, boga i sens
oświecenie na wynos, poproszę.
podobne
I. Wprowadzenie
Gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, od razu wiedziałem, że to będzie noc pełna przygód. Podekscytowany przemierzałem rozległe przestrzenie pokoi, wciąż znajdując drzwi do kolejnych pomieszczeń. W większości z nich rozstawione były głośniki, z których sączyły się już transy albo chillouty.
Na dobry początek przeszedłem przez tradycyjny i jakże przyjemny rytuał wyściskania wszystkich roześmianych, przepięknych ludzi tworzących tę jedyną w swoim rodzaju społeczność. Mówi się, że sajtransowa subkultura jest jak jedna, wielka rodzina. Prawdę powiedziawszy, z częścią mojej rodziny nigdy nie miałem tak bliskich więzi, jakie szybko nawiązałem z niektórymi z tych niesamowitych i inspirujących istot.
Dziewczyny pląsały radośnie w kuchni, przygotowując pełne miski kolorowych sałatek i innych wegetariańskich posiłków. Jedzenie smaczne, zdrowe i lekkie na tyle, żeby nawet ostro nagrzani ludzie mogli coś skubnąć od czasu do czasu i wzmocnić swoje organizmy. A nie wątpiłem, że ostro nagrzanych ludzi tej nocy nie będzie w tym domostwie brakować…
W powietrzu wręcz unosiła się atmosfera otwartości, szczęścia i wspólnej celebracji życia. Każdy z nas czuł się w tym towarzystwie całkowicie swobodnie, pozwalając sobie na bycie prawdziwym sobą w dużo większym stopniu niż na co dzień. Mimo, że nic jeszcze nie wrzucałem, czułem się jak na dobrym empatogenie – przepełniony miłością, radością i poczuciem łączności z innymi. W pewnym momencie wtuliła się we mnie Kikimorka, a na jej twarzy zobaczyłem łzy. Łzy zalewające szczęśliwą, uśmiechniętą buzię.
- Co się dzieje Kikimorko, już ci tak dobrze? – spytałem przytulając ją czule.
- Bo…ja…obierałam pomarańczę! – zdołała z siebie wykrztusić. – I…nic więcej nie istniało… tylko to obieranie pomarańczy… - dodała wzruszona. No tak, nic więcej nie musiała mówić, wszystko było jasne.
– Ha, gratulacje dziewczyno! – ucieszyłem się - Przeżyłaś właśnie satori, przebłysk oświecenia!
Im późniejsza zapadała pora, tym dziwaczniejsze i bardziej pokręcone sceny można było ujrzeć w tym wyjątkowym mieszkaniu. Gdy wyszedłem z kuchni, dostrzegłem Olę chodzącą po ziemi na czworakach, owinięta w należącą do mnie chustę z jaszczurami. Powarkując, rzucała się do nóg przypadkowych osób.
- Widzę, że zdążyłaś się już oswoić z moimi jaszczurami?! – zaśmiałem się na jej widok.
- Bo jaszczuuury trzeba kooochać! – zawyła człapiąc w moim kierunku.
Nie pierwszy już raz poczułem, jak wielka mądrość kryje się w prostych słowach tej dziewczyny. Jaszczury, symbolizujące moje wady i ograniczenia, szalały i miały się znakomicie, dopóki próbowałem z nimi walczyć, tym samym karmiąc je i dodając im sił. Dopiero kiedy poznałem je, zaakceptowałem i oświetliłem ciepłym promieniem swojej miłości, okazały się mniej groźne. Dostrzegłem, że można się dzięki nim uczyć i bawić się z nimi, jak z wszystkimi formami tego pięknego świata.
To cudowne, że mogę mieć wokół siebie bliskie osoby, w których mogę przeglądać się jak w lustrze i dzięki temu stawać się lepszym – pomyślałem i przekazałem to Oli w swoim spojrzeniu, wiedząc, że ona zrozumie.
Kiedy wyszedłem na korytarz, zobaczyłem Ducha pełznącego po podłodze do swojego pokoju. Nieporadnie podciągał się na rękach, ciągnąc za sobą niemal całkowicie bezwładne nogi. Jedno spojrzenie w jego oczy wystarczyło, aby wiedzieć, że jest na naprawdę mocnym tripie. To wszystko zaczęło coraz bardziej przypominać naszą własną wersję Las Vegas Parano.
II. Podróż
Gdy nastał wieczór, poczułem, że to najwyższy czas, aby także nieco podkręcić swoje postrzeganie świata. W tym miejscu ja i Kędzior, który zdecydował mi się towarzyszyć, stanęliśmy przed klasycznym problemem matematycznym:
Jaś zjadł w piątek na sajtransach 50mg 2C-D i miał euforycznego, kolorowego i bardzo miłego tripa. Ile mg tej samej substancji powinien spożyć, aby - uwzględniając tolerancję - w sobotę miał doświadczenie o podobnej mocy?
Po konsultacji z naszym farmaceutą, Kazikiem, zdecydowaliśmy się na 80mg na głowę. Wypiliśmy swoje porcje radośnie, nieświadomi tego, co wkrótce nadejdzie…
W oczekiwaniu na załadowanie się substancji, wróciłem do jednego z pokoi i położyłem się na materacu obok Oli. Wtulony w nią, odpływałem przyjemnie, zanurzony we wiecznej błogości tej oto chwili. Bardzo szybko zacząłem jednak odczuwać pierwsze oznaki zbliżającego się tripa. Nadwrażliwość na bodźce zewnętrzne, poczucie przytłoczenia i narastający mindfuck, zwany potocznie nieogarem. W tej samej chwili zacząłem żałować, że w ogóle zażyłem ten środek.
Czułem się dzisiaj tak wspaniale. Jestem w towarzystwie ludzi, których kocham. Leżę obok cudownej dziewczyny. Po co, jak zwykle, potrzeba mi było czegoś więcej? - strofowałem się w myślach, czując, że tym razem chyba przedobrzyłem. Wstałem nieporadnie z materaca, udając się na desperacką misję poszukiwanie jakiegoś spokojniejszego miejsca. Korytarz falował i pokrywał się już pierwszymi fraktalnymi wzorami.
- A miała być tolerka! – zdołałem tylko wyksztusić mijanym po drodze ludziom. Wtoczyłem się do małego pokoiku, tego samego, do którego wcześniej czołgał się po podłodze Duch. Podobnie jak on, poczułem teraz, że pokój ów będzie najlepszym azylem dla mojej skołatanej duszy. Urządzony w ascetycznym stylu – tylko materac, ściany i zawieszone na nich chusty – stanowił bezpieczną przystań dla podróżnika pragnącego odciąć się od nadmiaru bodźców. Przez chwilę poczułem się lepiej. Szybko dołączył do mnie także Kędzior, najwyraźniej w podobnym stanie jak ja. Nasz spokój nie trwał jednak długo. Po chwili w progu pojawił się Duch, spoglądając na nas badawczo.
- Oo, widzę, że tripujecie sobie tutaj. To ja wam pomogę! – powiedział radośnie, włączając dwie potężne lampy UV, po czym zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Niczym duch. Ultrafioletowe światło zalało pokój i mój umysł. Chusty rozświeciły się od środka hipnotycznym blaskiem, wszystko ożyło. Tego było za wiele, poczułem jak mój mózg smaży się niczym jajko na patelni.
Wypełzłem z mojej niedoszłej bezpiecznej przystani i wróciłem do wielkiego pokoju w którym wszystko się zaczęło.
- Oh, chcesz przyjść do nas się położyć? – powiedzieli na mój widok Kika i Łepek, wypoczywający na łóżku w oczekiwaniu na wjazd kartonika określanego jako LSZ. Wtoczyłem się na miejsce obok nich. Dołączyła do nas także Ola, która przytuliła mnie uspokajająco niczym matka płaczące dziecko.
- Trzeba mnie wyprowadzić na spacer – powiedziałem żałośnie, chwytając się tej myśli jak zbawienia.
- Ok, my z tobą pójdziemy – odparła Kika.
Na korytarzu moi tymczasowi opiekunowie odnaleźli moją kurtkę i buty, a także cierpliwie pomogli mi je na siebie założyć. Mój umysł funkcjonował dość sprawnie, jednak ciało oplątane fraktalną siecią odmawiało posłuszeństwa. Jak gdyby problemów ze mną było mało, w tym samym momencie Łepkowi zaczął wchodzić karton. To był najwyższy czas na ewakuację!
Kiedy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, poczułem ulgę. Zupełnie jakbym wydostał się z ciężkiego pola energii wytworzonego przez zbyt wiele osób tripujących w jednym budynku. Powiew chłodnego wiatru zadziałał na mnie orzeźwiająco.
- Czuję się lepiej… chociaż chyba jest mi zimno – wyjaśniłem moim towarzyszom, człapiąc powoli chodnikiem. W tym samym momencie zobaczyliśmy zbliżającą się do nas Ewelinkę.
- Idziemy wyprowadzić na spacer Gluta, jest na ciężkim tripie – wprowadziła ją w sytuację Kikimorka.
- Oj Glucik, co ty znowu ze sobą zrobiłeś? – spojrzała na mnie z troską. – To idę się przejść z wami!
Po przemierzeniu krótkiego odcinka drogi, Kika wybuchła salwą tęczowego śmiechu (choć podejrzewam, że tylko ja odbierałem go w kolorach tęczy).
- Ewelinko, dobrze, że ciebie spotkaliśmy, bo mi właśnie wchodzi! – wykrzyknęła radośnie.
- Oo nie – odparła z dramatyzmem Ewelinka. - Czy ja naprawdę idę sama przez miasto z trzema naćpanymi ludźmi?
Tym sposobem nasze Fear and Loathing in Poznań osiągnęło swą kulminację. Z trudem rozpoznawałem, że w ogóle przemieszczamy się ulicami miasta. Czułem się bardziej jak na przedstawieniu cyrkowym, pełnym fajerwerków i kolorów. Moim oczom ukazywały się feerie barw, świateł i wciąż zmieniających się wzorów.
- Nie…mogę…w to uwierzyć – szeptałem z zachwytem. – Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałem!
Przeszliśmy obok jakiegoś kościoła, który emanował światłem i świętością. Chwilę później znaleźliśmy się przy osiedlowym śmietnikach. Również od nich bił mistyczny blask.
- Mam najmocniejszego tripa w swoim życiu, a my stoimy przy śmietnikach? – ośmieliłem się zauważyć. – Może już lepiej wracajmy do tego kościoła! – zażartowałem.
Zamiast tego, postanowiliśmy jednak kierować się w stronę mieszkania. Z każdym krokiem mój trip ciągle przybierał na sile. Cały świat promieniował intensywnym światłem, dosłowne rażącym mnie w oczy! Wszystko stało się takie czyste i piękne. Czułem ogromną wdzięczność za możliwość postrzegania rzeczywistości w ten sposób, a jednocześnie wiedziałem, że muszę ukrywać się ze swoimi reakcjami, gdyż zwykli ludzie mogą – być może słusznie - widzieć we mnie szaleńca.
Gdy znaleźliśmy się już naprawdę blisko mieszkania, blask wypełniający przestrzeń zaczął narastać jeszcze bardziej. Spojrzałem w niebo nade mną, bezskutecznie usiłując osłonić się ręką przed nieskończoną jasnością. To było Światło Boga! W tym momencie spłynęła na mnie Prawda, Miłość, Wieczność i Piękno. Wrota percepcji zostały otwarte. Z mojego postrzegania odpadły wszystkie filtry, pozostawiając tylko najczystszą percepcję. Ujrzałem jasno jak nigdy wcześniej ostateczną rzeczywistość jako emanację Jedności. Świat zatopił się w Ciszy i Spokoju. Otaczających mnie ludzi i obiekty oplotła nieskończenie skomplikowana faktura, symbolizująca jedność i połączenie ze sobą wszystkiego.
Stałem na niewielkim podwórku przed blokiem, oniemiały, z wyrazem największego zachwytu w oczach, podczas gdy moi towarzysze zastanawiali się, co też widzę przez te rozszerzone do granic możliwości źrenice. Czułem się jakby spłynęła na mnie łaska Boga. To było najbardziej mistyczne doświadczenie w mojej dotychczasowej egzystencji. W oknie naprzeciwko jakiś dziadek palił papierosa, gdzieś w oddali szczekał pies, ulicą obok przejeżdżał samochód. A pośrodku tego wszystkiego ja przeżywałem jeden z najbardziej niezwykłym momentów swojego życia, doznając Chemicznego Oświecenia.
- Kika…Przypomnij mi koniecznie, żebym kiedyś ci o tym opowiedział – stwierdziłem tylko, wchodząc za nimi do klatki schodowej. Byłem im szalenie wdzięczny za to, że zaopiekowali się mną podczas tego spaceru, w pewien sposób umożliwiając mi to wyjątkowe przeżycie.
Teraz czekała nas męcząca wspinaczka na 6 piętro, jednak nawet tutaj moja percepcja szalała. Schody promieniowały tą samą światłością, którą widziałem wcześniej na niebie, a spomiędzy nich wydobywały się kłęby dymu lub chmur. Nagle ciszę przeszył kryształowo czysty dźwięk anielskich chórów. Byłem Mesjaszem kroczącym Schodami do Nieba! Jednocześnie jednak czułem też absurdalność całej tej sytuacji. Tego wszystkiego było już za wiele!
Kiedy doszliśmy na górę, jeden z lokatorów otworzył nam drzwi mieszkania, rozpromieniając się na nasz widok.
- Oh, dobrze, że to wy, wchodźcie, wchodźcie – cieszył się. - Uwielbiam patrzeć na tę ulgę na twarzach wracających ze spaceru.
Kiedy wszedłem znowu do pokoju stanowiącego swoiste epicentrum mieszkania, czułem się, jakbym powrócił tu po całych latach świetlnych, mimo, że – zgodnie z tradycyjnym pojmowaniem czasu - spacer był raczej krótki. Dostrzegłem ekstatyczną minę Kędziora – a więc on także odnalazł się w swojej podróży. Wciąż nie będąc w stanie pozwalającym na interakcje z innymi ludźmi, oddałem swoje strudzone ciało pod opiekę miękkiego łóżka.
Natychmiast pogrążyłem się w stanie, który mógłbym opisać jako absolutne przeciwieństwo bad tripa. Stałem się całym Wszechświatem, miałem poczucie wszechwiedzy i wszechmądrości. Wypełniło mnie dobroć i piękno tak wielkie, jakiego wcześniej nie byłem sobie w stanie wyobrazić. Tej wiedzy i piękna nie mogłem w żaden sposób pomieścić w wąskich granicach mojej ludzkiej formy. Czułem, że to coś przekraczającego możliwości pojmowania naszego umysłu. To przepełniało mnie i wylewało się ze mnie.
- Niemożliwe! Niemożliwe, żeby istniało takie piękno! Przecież musi być jakaś granica! – krzyknąłem w końcu, nie mogąc utrzymać w sobie wciąż narastającej fali doznań.
Tymczasem wokół w pokoju toczyło się najnormalniejsze, imprezowe życie. Ludzie pili piwo, śmiali się i rozmawiali. Kazik w swoim kolorowym poncho poruszał się powoli w rytm elektronicznej muzyki. W jego oczach dostrzegłem zrozumienie. Miałem poczucie, że ten człowiek wie, co ja przeżywam, że doświadczał tego samego – ale skurczybyk nauczył się podchodzić do tego ze spokojem!
Na bliżej nieokreślony czas pogrążyłem się znowu w nieskończonej doskonałości Wszechświata. W pewnej chwili usłyszałem obok siebie Kazika rozmawiającego z kimś.
- O co właściwie chodzi w śpiewaniu mantr? – zapytał go tamten.
- Mantry służą aktywizacji energii w twoim ciele – wyjaśnił jak zwykle spokojnym głosem Kazik. - Mogą podnieść poziom wibracji twojej energii i ukierunkować ją, skupić jej przepływ – dodał, po czym pokój wypełnił się niskim, przeciągłym OOOHHHMMMMM.
Na ten dźwięk, jak na komendę moje ciało od stóp do głów zalało wibrujące drganie energii. Poczułem się jakbym wpadł do rozszalałego oceanu, którego wzburzone fale obmywają i oczyszczają moje ciało i umysł. Cały drżałem. Kiedy Kazik skończył mantrować, przylgnąłem bez ruchu do łóżka. Niesamowicie intensywne przeżycie.
- A wibracje? Te gardłowe dźwięki, które śpiewają indiańscy szamanie?
- Hmm, wibracja to również bardzo potężny instrument – odparł Kazik, a ja zdążyłem tylko pomyśleć: Nie pokazuj jego potęgi w praktyce, nie teraz! Jednak z jego gardła wydobyły się przenikliwe, wibrujące dźwięki, a moje ciało przeszyła kolejna energetyczna błyskawica.
III. Lądowanie
Niedługo później trip zaczął znacznie tracić na mocy. Jednak po tak silnym doświadczeniu, trudno było mi powrócić do świata, którego zwykliśmy nazywać rzeczywistym. Dostać dar nieskończonej percepcji, być całym Wszechświatem, a potem powrócić do zwykłego ciała, z jego kilkoma ograniczonymi zmysłami! A jednak wiedziałem, że to, co przeżyłem, w jakiś sposób będzie już we mnie na zawsze. Jeśli nie mogę pomieścić w sobie piękna, którego doświadczyłem, pozostaje mi dzielić się nim z innymi ludźmi, wypromieniowywać je z siebie!
W tym momencie wtuliła się we mnie Justyna, jedna z najpiękniejszych istot, jakie widziały moje skromne oczy.
- Ah, dziewczyno, ja tutaj nie mogę sobie poradzić z nieskończoną wspaniałością Wszechświata, a teraz przychodzisz jeszcze Ty, uosobienie wszystkiego co piękne i czyste? Nie znasz dla mnie litości! – śmiałem się.
- No właśnie, po czym ty się wprowadziłeś w taki stan? Masz tego jeszcze troszkę? – spytała z czarującym uśmiechem.
- Wiesz, właśnie postanowiłem sobie, że resztę życia spędzę na dzieleniu się dobrem z innymi ludźmi – odparłem poważnie. – Oczywiście, że mam jeszcze! Tylko radzę ci, nie jedz aż tyle co ja…
Reszta nocy polegała już na chillowaniu i stopniowej integracji przebytego doświadczenia. Jednak kiedy dopaliłem nieco marihuaniny, trip powrócił z niemalże pełną mocą, chociaż w typowo dla zioła splątanej i przymglonej formie. Kiedy z peakującą właśnie Justyną i kilkoma innymi osobami wyszliśmy ponownie na spacer, miałem wrażenie, że trafiłem do fraktalnej, tripowej pętli, znowu jestem na szczycie tripu, z którego już nigdy się nie wyrwę! Wszyscy byliśmy tak porobieni, że idąc na oślep przed siebie trafiliśmy do miejskiego parku. W pewnym momencie usłyszałem wyraźnie dobiegające zza krzaków dźwięki tranców, coś jakby darki albo forresty.
- Wy też to słyszycie? – ktoś spytał. Wszyscy słyszeli. Nie trzeba było długo czekać, abyśmy poderwani tymi dźwiękami zaczęli poruszać się rytmicznie. Cóż to musiał być za widok, grupka ćpunów tańczących ciemną nocą w poznańskim parku pomiędzy krzakami! Po krótkiej chwili radosnych pląsów rozpoznaliśmy wreszcie w tajemniczych dźwiękach…śpiew ptaków! Dziesiątki małych skrzydlatych DJów poukrywanych w krzakach odegrało dla nas ten nocno-poranny live act.
Wracając oczywiście zdołaliśmy się zgubić i wiele czasu zajęło nam odnalezienie swojego mieszkania. Ale czyż czasem nie trzeba zgubić drogi, aby potem odnaleźć się bogatszym w nowe doświadczenia? Następnego ranka obudziłem się w doskonałym nastroju. Kolejny raz przeżyłem coś najbardziej niezwykłego, kolejny raz przebyłem podróż, która mnie zaskoczyła.
A dopóki podróże mnie zaskakują i uczą czegoś nowego, dopóty chcę być podróżnikiem!
- 32042 odsłony
Odpowiedzi
Przepiękny trip. Ja niestety
Przepiękny trip. Ja niestety nie miałem zaszczytu dostąpić tak wspaniałego mistycznego przeżycia ;___;
Ten zaszczyt nastąpi wtedy,
Ten zaszczyt nastąpi wtedy, kiedy ty, mniej lub bardziej świadomie, uznasz, że jesteś go warty. A jesteś, bo jesteś człowiekiem, niczego więcej nie trzeba :) Głębokich lotów życzę!
I podwójne frytki do tego.
I podwójne frytki do tego.
"Dziewczyny pląsały radośnie
"Dziewczyny pląsały radośnie w kuchni, przygotowując pełne miski kolorowych sałatek i innych wegetariańskich posiłków." Co za seksistowska subkultura!
Krótko i na temat
Piszesz jak oświecony, gdy byłeś szaleńcem po chwili zwątpienia zażycia złej dla towjego organizmu usbstancji :]
Ja powiem tylko tyle, że ci którzy w to nie wierzą, niech nadal patrzą na swój świat : ]
Dobry opis, usmialam sie
Dobry opis, usmialam sie nielicho. :)
Bardzo udana podróż i
Bardzo udana podróż i przyjemnie spożytkowany czas, dobrze się czyta Twój tr. Głębokich podróży. :)
śmiać mi się chce - nie z
śmiać mi się chce - nie z raportu tylko z was
sorry za szczerość