Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

pierwsze spotkanie... nie ostanie

pierwsze spotkanie... nie ostanie

Doświadczenie: wcześniej troszke paliłem trawe (średnio 2-3/mieś) i miałem pewne doświadczenia z fetą ale nic poza tym...





Substancja: Alk. 0,5 fety i 0,5 koksu na 2 osoby





Ogranicze sie tylko do najwazniejszych przeżyc pomijając info o drętwiejącym języku itd. bo w pozostalych trip-raportach odnajdziecie dokladniejsze sprawozdania.





Do pierwszego spotkania z koksem doszło w maju podczas dluuugiego weekendu. Tak sie złozyło ze miałem dość szkoly i związanych z nią problemów i ogólnej depresji. Namówilem wiec kumpla na wyjazd do Zakopanego w kilka osób na jakies "odstresowanie sie". Niestety kilka dni przed wyjazdem wszyscy zrezygnowali i w Zakopcu wylądowalem tylko ja i funfel.


Zaopatrzeni w 0,5g koksu i tak sie złożylo ze mialem jeszcze 0,5 speeda o którym kumpel nie wiedzial.





Spotkanie z koksem:





Po długim planowaniu, aklimatyzacji i paru melanzach alkoholowych przyszedl moment na spozycie kokainy. Wszystko bylo wyliczone czyli godzina 18:00 zaczynamy rozpijac butelke goldy ( chyba 0,25l) staramy sie wkrecic w mila atmosfere ( co nie jest trudne bo z tym typem zawsze nawet w 2 osoby swietnie sie rozumiemy) Ustalamy ze po załadowaniu sie woodki zaczniemy walic po kresce speeda celem podkrecenia efektow. Po 10 minutach jak juz czuje jak po speedzie wszystko sie wycisza wysypuje torbe koksu na lustro i zaczynam szpachlowanie. Jestem strasznie nakrecony. Formuje cztery krechy i az jestem przerazony ich wielkościa. Atmosfera jest zajebista. Troche sie boje wiec zaczynam grac z kumplem w marynarza kto wali pierwszy. Wygrywam i wcale sie nie ciesze... :) Ale jak trza to trza. Wale jedna kreske i po chwili kontruje. Podaje kumplowi lustro i on robi to samo. Juz nie ma odwrotu ZARAZ NAS WYJEBIE juz to wiem.





W pierwszym momecie czekam na efekty. Wszystko sie wyciszylo. Czuje jak dretwieje mi twarz. Najpierw nos, potem przelyk (efekt "guli w gardle") potem dretwieje mi juz wiekszosc twarzy. Robi mi sie niesamowicie przyjemnie cieplo. Mowie cos do kumpla i nagle czuje jak slowa wydostaja mi sie z gardla i sa milutko ciepłe. Mowie do typa jak zajebiście mi sie gada. On również zauważa ten efekt. Ale nie popadamy z tego powodu w jakaś straszna euforie tylko siedzimy i delikatnie z soba rozmaiamy o tym jak sie teraz zajebiscie czuje. To wszystko dzieje sie w jakies 3 min.


Wstajemy i wedlug wcześniejszych ustaleń idziemy na Krupówki. Mamy jakies 5 min. Kumpel idzie z ucieszona michą ja tak samo. I tylko skaczemy na okolo wolając jak zajebiście. Mam pełno energi, zero opcji negatywnych i czuje sie jak mistrz świata. Czuje sie jak BOG jestem najlepszy i TU i TERAZ jest najlepiej. (Ale nie popada sie po koksie w opcje narcystyczne ze ty jestes spox a reszta to gowno) Każdy człowiek jest moim przyjacielem a nawet bratem.


Dochodzimy do Krupówek na których full ludzi. Czuje sie jak na jakims przyjęciu rodzinnym. Kumpel tez jest wniebowzięty. Siadamy na minutke na ławce troszke ogarnąc to co sie dzieje. Otwieram pifko (portera) i zapalam szluga. Smak jest niesamowity. Mogłbym spędzić reszte zycia palac tego szluga i popijając ciemne pifko o posmaku anyżkowym :) Ale wstajemy i idziemy szukac nowych doświadczeń.


Akcja rośnie z każda chwilą. Patrzymy na ludzi i jesteśmy szczęsliwi ze oni tu też są i sie dobrze bawia ( ale nie jest to taka typowa empatia jak po pixach). Zatrzymujemy sie przy jakims młodym skrzypku i sluchamy tego co gra. A gra super zajebista muze! Wrzucamy mu jakieś hajsy i prosimy by zagral motyw z Ojca Chrzestnego. Jak typ zaczyna grać to piejemy z zachwytu bo ja i kumpel też potrafimy to zagrac bo kiedys sie uczylismy troche jako dzieci. Potem skrzypek z ktorym gadamy jak z najlepszym ziomem zaczyna grac jakims kawalem Metallici i znowu jestesmy w niebie. Roztajemy sie z typem jak z bratem ale musimy juz isc bo z kumplem stwierdzamy ze musimy poznać jeszcze wiecej ludzi. (po koksie jak bys zobaczyl najlepsza panne w zyciu to bys do niej wystartowal bez słowa, bo twoja pewność siebie bylaby kosmiczna). Robimy jeszcze kilka opcji podobnych do tej...


Podbijamy nagle do grupy Rastamanuff grajacych na bedbnach i zaczynamy z nimi gadke. Gadamy jakies 30min tak sie z typami stykamy ze juz jestem z jednym ustawiony na melanz i zakup bebna jakos pod koniec maja. Gadamy z nimi o wszystkim. Jest troche dziwnie bo typy nie sa skoksowane, maja po 18-30 lat, panny po 16-20 a my mamy 16 i 17 i jestesmy nakreceni ze az oczy z orbit wylaża.


Wszystko psuja psy które wbijaja sie i każa wypierdalać bo inaczej bebny porąbia... Rastamani zwijaja dobytek i idziemy wszyscy do knajpy posiedziec i moze wysępić kiełbaske. (szczerze mówiąc nie wiem czy typy powiedziały byśmy szli z nimi ale jakoś im to nie przeszkadzało a nam tym bardziej...) W małej knajpce otwartej całą noc zajmujemy stoliki i zamawiamy browary. Przychodzi jszecze jeden typ i dwie panny. Koleś od razu podchodzi do mnie i z błyskiem w oczach pyta się czy nie mamy narkotyków jakiś. Odpowiadam że nie niestety już nie mamy, a typ siada i mówi do mnie że jesteśmy strasznie wyjebani jakimiś dragami. Jest godzina 24:00 siedzimy i pijemy pifko. Rozmowa jest nie tyle jakas zajebista a raczej bardzo przyjemna.


Potem wszystko jest juz jak w jakims snie mało pamiętam... Siedzimy do rana i gdy typy już musza jechać to zapraszają nas do siebie ale ja juz jestem koszmarnie zmęczony wiec popstanawiam z kumplem wrócić na kwatere i położyc sie spać...





Podsumowanie:


Nie jestem dobrym pisarzem... nie umiem nawet przelewać myśli na papier. To czego tu brakuje to uczucia... Jazda z koksem byla dla mnie niesamowitym przeżyciem. Nie chodzi tu o samego tripa bo koks dzialal moze godzine poltorej ale ilosc szczęścia jakie uwolnil spowodowało że nie widziałem róznicy miedzy 30min od wziecia a 4godzinami po... By to zrozumieć trzeba spróbować.
Odpowiednie miejsce czas i nastawienie TO PODSTAWA. (brałem kilka razy potem koks tak jakoś spontanicznie i nic ciekawego sie nie stało).





Uzależnienie


ech... gdy czytałem na Hyperreal że im więcej dni upłynie tym trudnie to nie wierzyłem. Ale coś w tym jest. Dopiero po paru tygodniach pomyślałem o koksie i od tego momentu z każdym dniem myślełem o nim częściej. Nie jest to w mojej ocenie pragnienie do samego narkotyku ale do przeżycia jakie daje...


Następna akcje z koksem powtórzyłem po 4mieś. potem po tygodniu... Ale postanowiłem przystopować i mimo kilkunastomiesięcznych prób nie namówiłem kumpla na powtórke z rozrywki... Kumpel sie chyba boi... ja tez sie zastanawiam bo mimo ze nie brałem koksu od 8 mies. to cały czas wracam do tego narkotyku myślami... i wiem że napewno jeszcze nie jeden raz go spróbuje...





PS.


Wiele osób może pomyśleć że 17 i 16 lat na koks to cholernie wcześnie ale decyzja o koksie podejmowana byla przez pare miesięcy... Niech nikt nie myśli o nas jak o gówniażach którzy chcieli być HARDCOROWCAMI.... to zupelnie nie tak.

Ocena: 
chemia: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media