o mojej programowanej fazie na thc słów kilka
detale
6x THC
1x Kodeina
3x DXM
o mojej programowanej fazie na thc słów kilka
podobne
POCZĄTEK ZACNEJ OPOWIEŚCI
Pisząc wczoraj trip raporty, sam siebie natchnąłem na odkrywczość- a może znów sprobowałbym zioła z imbirem, aby poczuć coś nowego (za każdym razem, kiedy mieszam imbir z narkotykami, fazy są kosmiczne!)? A może by tak zrobić to na łonie natury? Tak się składa, że znam fajne miejsce. Jest ławeczka, budka w środku lasu, spokój i cisza... może być miło. A może by tak po prostu wykorzystać tę resztkę towaru, niech już nie leży w szafce? :D Dodatkowo motywował fakt, że wczoraj się nauczyłem zaciągać! Tak, teraz mogę prawdziwie wykorzystać dym! Zwykle musiałem brać z siedem buchów (wiem, strasznie nieekonomicznie), bo tylko część dymu szła w płuca. Na szczęście teraz już wiem, o co chodzi w tym całym kabarecie :) Napisałem do Kleofasa (zmienione imię kumpla), czy miałby ochotę zajarać na łonie natury. Dom mam ostatnio aż przepełniony i nie ma co się wciskać gdziekolwiek- najlepiej na spokojnym, neutralnym gruncie. Okazuje się, że przyjaciel i jego dziewczyna Hieronima (zmienione imię, ale istnieje takie) dzisiaj mają ważne plany o godzinie 11stej (właściwie to szykuje się podróż), ale spoko, możemy przypalić z samego rana.
Ważna informacje: ja jem imbir od 4 dni, Kleofas od 3 tygodni, ale nieregularnie, a jego dziewczyna nic. Jedna łyżeczka każdego dnia. Ma on działanie wzmacniające fazy. Towar mamy czyściutki (od szwagra dobrego kolegi).
O godzinie 6:00 jem w miarę solidne śniadanie i ogarniam się. 20 minut później Kleofas i Hieronima dzwonią do drzwi. Idziemy powolutku do sklepu po chipsy, a potem do mojej miejscówki. Kiedy tam docieramy, okazuje się, że już nie ma tam ani budki, ani ławek :( No nic, faza na stojąco może być ciekawa :D Nabijam lufkę i wiem, że będzie za mało. Sądzę, że z pewnością nabiję ją jeszcze drugi raz. Pierwszy ciągnę ja- o tak, wspaniale, prosto do płuc! Kleofas i jego sympatyczna kobita nie mają problemu z zaciąganiem się, bo palą na co dzień tytoniową truciznę. W sumie to ja biorę trzy buchy, a reszta towarzystwa po dwa. Po minucie zaczyna się- czegoś tak dziwnego po ziole nie miałem! O ku**a, dzięki Cannabis, kocham cię!
THC shocked me like a TNT
Nie mogę wsadzić lufki do ust. Nie trafiam. Kompletne rozregulowanie odległości, maksymalne odseparowanie obrazu przedmiotów dalekich od bliskich. Straciłem orientację we własnym ciele- nie wiem, gdzie mam usta, gdzie nos. Chwilowo wszystko mi się znieczuliło. Stoję jak wryty, a po chwili mówię, że nie dam rady wsadzić lufki do ust. Strasznie dziwny stan. Hieronima zaczyna się ze mnie śmiać, po chwili wtóruje jej Kleofas. Ile minęło od pierwszego zaciągnięcia się? Minuta może półtora. Zwykle bierze mnie po 5. Hm, działa! W końcu sam nie wytrzymuję i obsesyjnie się śmieję. Po czasie udaje mi się jednak zaciągnąć trzecią porcją dymu. W lufce zostaje jeszcze trochę zioła, o, wspaniale!
Zaczynam znowu klatkować jak na DXM. Rzeczywistość robi się niestała, poruszam się po amplitudzie, tzn. falowo nachodzi mnie taki bardzo specyficzny stan... tak jakby mój umysł zakrywała mgła na chwilkę, tak jakbym był przez mini sekundę nieświadomie wrzucony w wir wspaniałości mojej fazy. Po takiej minisekundzie znowu nachodzi lekkie orzeźwienie umysłu- i tak w kółko. Pamięć krótkotrwała zaburzona. Wydaje mi się, że istnieje tylko to, na co patrzę. Normalnie człowiek ma wyobrażenie tego, co znajduje się z tyłu jego głowy (większość nawet nie wie, że coś takiego jest, dopóki nie straci tej orientacji), a u mnie powstaje wrażenie kompletnej pustki w obszarze tego, czego już nie obejmuje wzrok. Świat już nie jest dla mnie całością- jest jakby podzielony na segmenty pustki i materii.
Czuję, że zagubiłem się w świecie. Muszę mocno koncentrować się, jeżeli chcę określić, gdzie jest jaka strona- w ogóle przerasta mnie zadanie odnalezienia swojego położenia. Każda rzecz (włącznie z moim ciałem) wydaje się znajdować raz blisko, raz daleko. Zaczynam tracić 3D, świat staje się bardziej płaski, obraz ma mniej głębi. Bardzo przytłacza mnie uczucie segmentowania się tego wszystkiego- zarówno czas, jak i miejsce są dla mnie podzielone na kawałeczki. Ciężki stan do opisania.
Pomyślałem sobie, że spizdgało mnie za mocno. Byłem (co najlepsze) cały czas świadomy tego, że zachowuję się komicznie podjaranym głosem i obszerną gestykulacją ukazując, jak świat jest zajebiście dziwny, ale nie mogłem przestać. Tak jakby zdjęto ze mnie ograniczenia normalności- z czystym sumieniem mówię, że zachowywałem się jak świr, dobrze o tym wiedziałem, ale jednocześnie czułem się z tym znakomicie.
Czuję się zjednoczony z naturą, chrzani mnie niska temperatura, czuję znowu mocną więź z wszystkim, co istnieje i nic nie może wyprowadzić mnie ze stanu ekscytacji. Nie napawa mnie strachem myśl o tym, że jestem absolutnie ujarany. Czuję się jak poddany pozytywnym prądom podróżnik przez wspaniałe zakamarki świata, którego dawniej nie dostrzegałem.
Jaram się niesamowicie, każde nowe dziwne uczucie próbuję opisać, skaczę zadowolony po chruście, śmieję się sam z siebie. Po chwili wydaje mi się, że drzewa mają twarze. Ubzdurałem sobie, że mają też charaktery i chyba 3 czy 4 z nich przypisałem jakieś atrybuty.
Mija jakieś 20 minut, a ja czuję się coraz lepiej. Uświadamiam sobie, że czuję, jakby od Ziemi przez stopy do oczu przepływał mi taki bardzo miły prądzik. Wspaniale! Po jakimś czasie ten prądzik zmienia się w rurkę i przechodzi na nos- teraz mam wrażenie, że jestem jakąś rurką połączony z ziemią. Zastanawiam się- skoro były oczy i nos, to może teraz usta? Dokładnie w tej chwili ta subtelna i dotykowo wspaniała energia przechodzi na usta- jestem połączony za pomocą jakiejś spirali z ziemią! Niesamowite! W tej chwili przychodzi myśl, że mogę sobie wywoływać dowolne wrażenia dotykowe! Hu hu hu! Mistrz dotyku! Jakie znacie najprzyjemniejsze wrażenie dotykowe? No jasne, orgazm :D
Opieram się o drzewo i próbuję wywołać jego imitację myślą. Udaje się dopiero po minucie, ale nie jest to jakiś super intensywny szał, tylko może 70 procentowa namiastka normalnego. Na szczęście jest dużo dłuższa- stoję oparty o drzewo jakąś chwilę i wyobrażam sobie erotyczne cuda wianki, rozkoszując się plastycznością wyobraźni. Wczoraj oglądałem ciekawy film "Don Juan DeMarco" (Polecam gorąco), w którym mistrz kochania kobiet mówił psychiatrze, jak wspaniały jest dotyk i co można zdziałać za jego pomocą :D Być może stąd właśnie u mnie taki, a nie inny obrót fazy- zacząłem jeszcze mocniej doceniać potencjał dotyku. Wspaniale, cielesność jest dla mnie źródłem wielkiej satysfakcji. Doznania zmysłowe postrzegane przez niektórych za prostotę i prymitywizm, mi niosą również duchowe uniesienie. Czuję się jak dotykowy guru, który w stu procentach może oddziaływać myślą na swoje cielesne wrażenia. Jest to stan przepiękny.
Dobra, chrzanić erotykę, czas zrobić coś ciekawszego... wyobrażę sobie, że łamią mi się żebra... o ku**wa, aaaa! Nie myśl o tym! Matko, czułem autentyczne pękanie kości, jakieś przesuwanie się tego w środku. Pozbawione było to (o dziwo) zupełnie bólu, ale sam fakt, że coś we mnie pęka, był powodem odczucia intensywnego myślowego dyskomfortu. O nie, już o tym nie myśl!
Potem opieram się o drzewo ponownie i wyobrażam sobie między innymi płynięcie krwi przez nerki, pękanie czaszki i rośnięcie płuc. Wszystkie są miłe i pozytywne. Kiedy przypominam sobie o pękających żebrach, szybko zagłuszam tę myśl jakąś inną. Mogę swobodnie poruszać wrażeniami! Wystarczy chwila i znowu czuję prąd idący do oczu albo co tylko zechcę. Mistrzowska faza!
Obraz stał się rozmyty. Kleofas nagle wkręca mi, że jadą psy! Przez dwie sekundy faktycznie się wzdrygnąłem i czujnie obróciłem łeb w stronę ulicy. Najlepsze było to, że widziałem przez chwilę radiowóz :D Zlewał się z tym całym rozmytym obrazem doskonale, więc trochę się zagubiłem. Kiedy dotarło do mnie, że ziomek robi wkręta, sam się z siebie śmiałem. Zauważyłem, że na wrażanie wzrokowe też mogę wpływać, chociaż dużo słabiej niż na dotyk. Wyobraziłem sobie grupkę SWATów otaczających mnie kołem i faktycznie widziałem ludzi stojących na obrzeżach pola widzenia! Byli pozbawieni kolorów, ale jednak byli. Trochę wyblakli, po prostu trzeba im Perwolu xD Potem wyobraziłem sobie, że górka nieopodal to raj i poszedłem tam, gdzie na piasku ukazała się twarz. Z początku była to uśmiechnięta twarz Azjaty, a potem jakiś insekto-człowiek. Dziwne. Jednak tak mocno wkręciłem sobie, że tam jest raj, że gdy już tam doszedłem, czułem się oczyszczony i oświecony z negatywów. Najlepsze było to, że cały czas miałem świadomość tego, że się wkręcam, a jednak żyłem swoim wyobrażeniem! Wiedziałem jasno, że to tylko fikcja wykreowana przez mój umysł, a jednak fikcja ta tak wspaniale wplatała się w realia, że nie sposób było z niej nie korzystać i nie cieszyć się faktem przebywania w raju!
Po czasie stwierdzam, że wyobraźnia to tak jakby „paint umysłu” :D Odkrywam wiele nowych znaczeń i ładuję metaforami jak cholerny poeta. Kleofasa tak dla informacji też mocno klepnęło. Możemy się w pewien sposób zrozumieć. Jego dziewczyna stosunkowo normalna, tylko się śmieje często.
Zaczynam opowiadać śmieszne historyjki, tworzę aluzje do rzeczy, które znam. Mocno aktywowana kreatywność, brak barier przed wydurnianiem się i mówieniem śmiesznych tylko dla mnie rzeczy, a jednak samokontrola jest.
Zaczyna nam się robić zimno, Kleofas jest trochę chory, więc Hieronima nie chce od niego kurtki. Ja daję jej swoją i mówię, że mi to lotto w sumie, bo i tak zaraz sobie wykreuję uczucie ciepła. To było najtrudniejsze, jednak i tak się udało, może po 2 minutach. Chciałem nawet dłońmi wysłać im ciepło na odległość =D
À propos dłoni- pamiętam też, że wydawało mi się, że mam w nich laser i jak na coś kierowałem dłonie, to czułem tam taką jakby energię skupioną. Fajne. Przypomniałem sobie również, że wcześniej miałem coś takiego, że gdy długo przyglądałem się jednemu punktowi (szczyt drzewa na tle nieba), to wydawało mi się, że się tam wznoszę, oddalam się, odrywam od podłoża i zbliżam ciałem do tego miejsca. Niesamowite wrażenie. Niestety udało mi się coś takiego złapać tylko dwa razy.
Czuję skupienie swoich oczu- pole widzenia mocno zwężone, do tego stopnia, że widzę czarne smugi na krańcach :D Jednak jest to ciekawy efekt, typowy- widzenie tunelowe. Ja nigdy wcześniej go nie miałem, ale teraz miło mi było z takowym żyć. Podczas gdy oczy są skierowane w jeden punkt, myśli przeciwnie- rozproszone jak wolne mewy nad Bałtykiem. Cały czas mam te miłe prądy w ciele, cały czas świat się dzieli na nicość i byt, czas klatkuje, a ja odczuwam stan zagubienia w czasoprzestrzeni.
Chciałem jak najwięcej czuć sobie wykreować, jednak się nie udało, bo „zmarnowaliśmy czas” na rozmowę i śmieszkowanie. Zrobiłem sobie potem kocyk do siedzenia z kurtki, no i oparłem głowę o korę wspaniałego drzewa, chcąc w ciszy nacieszyć się swoim stanem. Nie udało się jednak- coś mnie rozproszyło. Pamiętam, że w pewnym momencie spojrzałem w ekran telefonu i zobaczyłem swoją twarz tak nieziemsko przystojną, tak sympatyczną, tak wesołą, jak nigdy. Czułem się jak Adonis, jak Don Juan DeMarco, a nawet lepiej :D Nie w głowie mi były oczywiście interakcje z kobietami, bo żadnej wolnej w pobliżu nie było, ale pokochałem swoje ciało i jego możliwości. Dosłownie zacząłem widzieć własne piękno, własną wspaniałość. Nie wiem jak wy, ale ja po ziole zawsze wydaję się sobie jeszcze bardziej kuszący fizycznie ;D
Wkręciłem sobie potem, że ktoś mi wbił nóż w udo i to też było niesympatyczne uczucie. Szybko się go pozbyłem. Mocno zamulałem, miałem problemy z mową. Gdy faza osiągała apogeum, moja zdolność tworzenia sobie wrażeń wyobraźnią jeszcze się wzmocniła. Zacząłem też słyszeć nieistniejące dźwięki i widzieć litery/symbole na słońcu i na chmurach.
Faza mijała spokojnie, a kiedy już powoli zaczęła schodzić, udaliśmy się na przystanek niedaleko mojego domu. Hieronimę puściło praktycznie po 2-2,5 godzinach, a jarała w życiu mniej niż my, więc oto mamy kolejny wspaniały przykład, że z imbirem lepiej. Muhahaha sam to odkryłem ;D
Schodzi, czy nie schodzi?
Ciekawą rzeczą jest to, że kiedy zeszło mi już prawie wszystko, siedziałem na przystanku wtulony we własną kurtkę, ogrzewając dłonie, no i wciąż czując te prądy w ciele! Minęło mi nawet wrażenie mieszania się odległości. Pomyślałem, że faza schodzi. Zaprosiłem znajomych do siebie. W domu babcia, ciotka z dziećmi (długoterminowi goście) i pewna pani z okolicy- plotkara. Starając się wyglądać normalnie, poszliśmy do pokoju. Siedzieliśmy w nim jakąś godzinę, zamulając po prostu. Każdy w swoich myślach, na fotelu i na łóżku- wszyscy siedzieliśmy cicho wpatrzeni w podłogę, albo z zamkniętymi oczami i myśleliśmy o nie wiadomo czym. Mnie jak zwykle naszły chęci na nieco smutniejsze refleksje i w pewnym stopniu zatraciłem naturalną dla mnie głębie myślenia- myślałem podstawowo, o podstawowych problemach. Ich nasilenie emocjonalne było przesadzone, dobry nastrój prysł, miejsce jego zastąpiła bierność i apatia.
Kiedy Kleofas stwierdził, że chce mu się jeść, poszedłem z nagłym kopem werwy robić gorącą czekoladę na mleku sojowym. W kuchni (przy wszystkich) znowu mnie jebło troszeczkę, bo odległości się myliły i skupienia nie mogłem złapać. Dobrze, że już przynajmniej mowa mi znormalniała xD Potem dałem mu zwykłą czekoladę, no i niestety sam sporo jej zjadłem (jestem weganinem, no ale zdarzają mi się takie wpadki jak ta. Do tego zajmuję stanowisko przeciwnika słodyczy)... taki fail... czułem się trochę winny, ale chrzanić to, smakowała fenomenalnie! Odpokutuję za ten "grzech śmiertelny" napisaniem jakiegoś dobrego trip raportu! O, już! Miał być dobry! Cholera =D
Po czekoladowej przesadzie obu nam zachciało się czegoś słonego, jednak nie znalazłem nic szybkiego, a kombinował nie będę. Wysiedzieliśmy więc spokojnie do 11:00, a potem tripowiczów na przystanek, skąd miał ich zabrać za 10 min autobus- część pierwsza ich podróży.
Teraz jest godzina 14:16... I wiecie co? Dalej mam te prądy! Jasna cholera, dalej czuję przyjemne mrowienie wszędzie, a nasilone jest w miejscu, na którym koncentruję uwagę! Okresowo pojawia się jeszcze to zagubienie w odległościach i wrażenie obcości świata. Jestem zmęczony. Niemniej trip znowu miałem wspaniały!
Moja ocena dzisiejszych przeżyć:
Efekt główny: 11/10 - super odpał, super radocha
Efekty poboczne: 9/10 - prawie brak nieprzyjemnych skutków ubocznych.
Długość fazy- 9/10- Skoro dotąd czuję te lekkie prądy i to coś mi się robi ze wzrokiem, to jest zajebiście długa faza jak na marihuaninę. Przeżyłem jednak 25 godzinną na gałce muszkatołowej :D
Kontrola: 8/10- Ktokolwiek obcy by przyszedł, od razu by się obczaił, że jestem spizdgany. Nie dało się „znormalnieć”, ale sporym plusem jest kontrola własnego ciała.
Przyjemność- 8/10- bo zimno było
Niecodzienność przeżycia- 11/11 - wspaniale, znowu faza daje mi coś nowego.
Wpływ na dalsze życie- nie wiem, bo piszę to w dniu, w którym wszystko się zaczęło, no i w sumie dalej nie skończyło. Prądy, wspaniałe prądy!
Morał: Zapuście sobie Don Huana DeMarco przed fazowaniem albo po prostu zaprogramujcie fazę na dotyk - fajna sprawa. Cannabis jest po to, by dawać nam to, czego chcemy i oczekujemy. W sumie większość substancji tak działa, tylko trzeba mieć wyraźną intencję. Będziecie mogli odczuć stan zwiększonej kontroli nad zmysłami, jeżeli nastawicie się konkretnie na dany rodzaj przeżycia, w tym wypadku na intensywne dotykowe wariacje. I jeszcze polecam imbir jak zwykle ;)
Cześć czołem, miłego dnia, nocy, poranku albo wieczoru!
- 6653 odsłony