Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

łakomstwo nie popłaca

łakomstwo nie popłaca

W ciągu 6-cio letniego romansu z białą damą miałam wiele przygód mniej

lub bardziej miłych. Ta, którą opiszę była zdecydowanie największa i

najbardziej niemiła, a poza tym jest to również opis zachowania i myślenia

typowego dla osób nadużywających amfetaminki.


A więc zaczęło się tak:





Byczyłam się na kanapie paląc papieroska, już na lekkiej bombie, ale

jeszcze nie na "takiej jak lubię" to znaczy, że jak na mnie w owym czasie

byłam bardzo przytomna. W szklaneczce na podłodze czekała na mnie kolejna

dawka ulubionego przysmaku.


Nagle mój spokój przerwało głośne buczenie domofonu. Dodam tutaj, że

dźwięk tego ustrojstwa obudziłby nawet trupa, a w dodatku nierzadko było

słychać rozmowy osób dzwoniących.


"Qrwa może to oni?" - pomyślałam.


Domofon rzęził, a ja starałam się nie denerwować, bowiem "oni" znaczyli dla

mnie bandę cholernych i niegodziwych wierzycieli, którym byłam winna to i

owo. Co lepsze wcale nie miałam zamiaru oddawać im ani to ani owo. Myślcie

co chcecie, ale sprawy tak się miały, że w gruncie rzeczy nie należało się

tym łajdakom ode mnie nic, oprócz solidnego kopa w zad. A że byli więksi i

silniejsi... to sami rozumiecie, że pozostało mi jedynie tchórzliwie udawać,

że nie ma mnie w domu, co właśnie czyniłam.


Domofon ryczał, puls przyśpieszał, gdy usłyszałam rozmowę dobiegającą z

dołu:


- Co nie ma?!


- Mmmmm mmmm (tu padły niezrozumiałe słowa drugiego osobnika)


"To oni!" - poznałam po głosie, serce zaczęło walić mi jak przysłowiowym

młotem.


- Śpi pewnie!


- Mmmmmm


- -Śpi ...Mmmmmmm





" Tak qrwa śpię i nie słyszę! Dzwoń choćby i do usranej śmierci!" -

myślałam bohatersko.


Domofon wył, "oni" coś tam burczeli, serce robiło "łup łup łup", a

nadomiar złego do tego koncertu dołączyły pośpieszne kroki sąsiada z góry.


Chama, który ciągle mnie szpiegował i podsłuchiwał, a najprawdopodobniej był

w spisku z "nimi".M


Boże, ile to ja się dni naszukałam ukrytych kamer i mikrofonów, które w

moim mniemaniu ten drań podstępnie zainstalował. No, ale nic .

Naraz wszystko ucichło. Napięcie zaczęło spadać, puls wrócił do normy.

Zapaliłam papieroska i już, już się całkowicie odprężyłam kiedy....

Łup...Usłyszałam jak otwierają się drzwi od balkonu.


"O jezu! O jezu! Włażą mi przez balkon!" - przerażenie sparaliżowało mnie.


"O qrwa! O qrwa!" - myśli bełkotliwie przebiegały mi przez głowę.


Do szurania i odgłosów ewidentnego wtargnięcia przez balkon doszły słowa

mojego prześladowców:


- No chodź! - ponaglał jeden.


- Mmmmm mmm - wymamrotał drugi.


"Co ja mam zrobić?! - zastanawiałam się rozpaczliwie - Qrwa gdzie ja

położyłam nóź?!"


Zaczęłam histerycznie szukać noża, z którym w owym czasie nigdy się nie

rozstawałam.


"Jest!" - triumfalnie wyciągnęłam go z pod poduszki.


Z nożem w łapie poczułam się o wiele pewniej.


Wierzcie lub nie, ale kiedy się boje, to najpierw się boje, a potem bardzo

szybko robię się agresywna.

Tak było tez tym razem.


"Żywcem mnie chu..e nie weźmiecie!" - byłam już całkiem porządnie

wściekła.


Z drugiego pokoju dobiegały jakieś szmery.


"Czemu oni stamtąd nie wychodzą?! Czemu jeszcze tu nie wlezą?!" -

zastanawiałam się gapiąc się na drzwi w napięciu, gotowa do boju przy

najmniejszym poruszeniu klamki.

Czas mijał.


"Co oni tam qrwa robią !?" - dziwiłam się coraz bardziej.


"A chuj nie będę bać się we własnym domu! Wstanę zbiorę rzeczy i wychodzę

.."


I właśnie wtedy po tym śmiałym postanowieniu, żeby dodać sobie animuszu

popełniłam błąd.


Z pod kanapy wyjęłam wór, otworzyłam go i niepomna, że w szklance jest coś

więcej niż tylko soczek, sypnęłam szerokim, oj szerokim gestem.


Chlup! - wypiłam bez namysłu.


Wstałam i zaczęłam wyciągać dokumenty z szafki, bez których nigdy nie ruszałam się z domu. Zaczęłam też mimo woli przekładać jakieś papierzyska...W

końcu byłam gotowa...Prawie gotowa ..


"Reszta papierów jest w kuchni" - przypomniałam sobie


Wstałam ścisnęłam nóź i gwałtownie otworzyłam drzwi od pokoju, skoczyłam

do następnych i otworzyłam je ruchem godnym brawurowych akcji policyjnych

i.....


"O qrwa tu nikogo nie ma! - patrzyłam osłupiałym wzrokiem.


"No nic do kuchni".


Wparowałam do kuchni i już miałam otworzyć szufladę, kiedy stwierdziłam, że

coś jest nie tak, kolory, obrazy lekko zawirowały, jak na przyspieszonym

filmie


"Co jest..? - pomyślałam mętnie.


Położyć się - jedyna rada.


Odwróciłam się żeby wyjść....Lu ...Przewróciłam się na ziemie, dosłownie

jakby mi ktoś nogi podciął. Nie wiem, może zemdlałam

Bezładne myśli, całe tabuny i nagle ból, a wśród nich jedyne sensowne to

strach i świadomość, że: "O qrwa chyba przesadziłam"


Na czworaka dowlokłam się do kanapy w moim pokoju. Wzięłam telefon,

zadzwoniłam do mojego kolegi i wybełkotałam, żeby przyszedł natychmiast.

Chciałam czekać pod drzwiami, więc na czworaka zaczęłam pełznąc w ich

kierunku, Drzwi w obu pokojach pootwierane były na oścież, podniosłam głowę

i zobaczyłam jak cały blok obserwuje mnie przez firanki.


Gówno mnie to w tym momencie obchodziło, więc dzielnie pełzam dalej.

Usiadłam na ziemi pod drzwiami.


Jezu moje ręce i nogi były jak balony, jak na jakiś filmach rysunkowych i

ten ból, którego nie sposób opisać, nie chodzi mi tu akurat o intensywność,

ale o rodzaj.

Nogi podkuliłam i objęłam je rękoma, paluchy jak parówki zaciskałam i

puszczałam. Nie wiem po co, jakoś instynktownie, żeby chyba pompować krew, w

każdym razie dawało mi to jakąś ulgę.


Co dziwne mimo, że myśli miałam skołtunione to byłam świadoma bólu i tego co

się dzieje, a chwilami myślałam zupełnie normalnie.

Zastanawiałam się czy faktycznie to ten wiekopomny moment kiedy to biednej

Gombce przyjdzie wyciągnąć kopyta.

I tu się musze pochwalić.


Zawsze potwornie bałam się śmierci i byłam przekonana, że kiedy ta smutna

chwila nadejdzie to będę jęczeć i prosić jak robak, a tu nie.

Filozoficznie stwierdziłam, że jeśli to koniec to trudno, to tak widocznie

miało być. Czułam też jakąś ulgę, że to może nawet lepiej, że już nie będę

się męczyć.


Po tych głębokich wnioskach, pomyślałam o ludziach w kostnicy:


"Cholera mam nie ogolone nogi. No trudno..".


To, że myślę o goleniu w takiej chwili nawet mnie rozbawiło i gdyby nie ten

cholerny ból i inne dolegliwości, które mnie pomału wykańczały... jakoś bym

to zniosła sama, bez niczyjej pomocy...

No właśnie, sama...


Zrobiło mi się smutno, nie chciałam umierać w samotności. Chciałam, żeby

ktoś przy mnie był, potrzymał mnie za łapę, pogłaskał po głowie, może nawet

uronił parę łezek.


Otworzyłam trochę szerzej oczy, kolory dywanu po prostu płonęły...

Nie, tego nie da się opisać.


Nie da się opisać ani tego, ani bólu, który rozsadzał mi głowę, ciało i

nagle wybuchł w oku, które otworzyłam ciut za szeroko.

Zamknęłam oczy i zaczęłam wlec się do pokoju.

Zimno... ojojoj jak zimno!


Zrobiło mi się cholernie zimno, mimo, że ciało miałam gorące.

Chciałam się położyć i przykryć kocem. Wdrapałam się na kanapę, na oślep

sięgnęłam po telefon. Czułam się coraz gorzej. Stwierdziłam, że czas

zadzwonić i się pożegnać...

A tu dupa! Żadnych mówek pożegnalnych - zero kasy na karcie. I wtedy mi się

przypomniało:


"O jezu! Przecież drzwi są zamknięte na zasuwę!"


Rada nie rada musiałam znowu dowlec się do drzwi i ostatkiem sil wrócić do

barłogu.


Mijały wieki, ja cierpiałam męki pańskie, kiedy w końcu ktoś zaczął się

dobijać.

"Wezwał pogotowie... qrwa... przecież prosiłam... No trudno..."


- Wejdź! - próbowałam wolać.


Nic. Cisza. Zwlekłam się wiec z kanapy i pojękując "wejdź" pełzłam do

przedpokoju.


Drzwi otworzyły się na oścież. Mój kolega stal w progu. Jego oczy zrobiły

się wielkie jak spodki kiedy mnie zobaczył.

No cóż pewnie nie wyglądałam zbyt pięknie.





A teraz najśmieszniejsze:


Kilka dni później znalazłam w skrzynce jakiś świstek z poczty, na którym

pisało cos w rodzaju: "Dnia tego i tego o godzinie... dostarczono przesyłkę dla pani..., a ze nikt nie otwierał to proszę odebrać paczkę na poczcie..."


Data i godzina zgadzały się...Tak wiec począwszy od głosów, a skończywszy na

rzekomym wtargnięciu przez balkon wszystko to były halucynacje, jedynie

domofon był prawdziwy.


Tylko, że to nie dzwonili żadni "oni", ale bogu ducha winny pracownik

poczty, który przyniósł mi paczkę.

Jak wiec widzicie o mało nie wykończył mnie nieszkodliwy listonosz

lub...moja własna głupota...jak kto woli.





I tak to właśnie było.


Opisałam to, jak pamiętam, a nie wszystko pamiętam. Zresztą niektóre rzeczy

nawet nie da się opisać słowami...

Wiem ze moje powyższe zachowanie może się momentami wydawać bezsensowne, no

ale w owym okresie...nie było ze mną najlepiej.





W każdym razie uważajcie łakomczuszki, żeby się wam przypadkiem nie

przydarzyło coś w tym stylu, bo było to naprawdę straszne.

Ocena: 
chemia: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media