Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

bieluniowy ptaszek

bieluniowy ptaszek

Cóż, właściwie to ten trip nie był w sumie wcześniej planowany, tak się jakoś złożyło, że wybrałem się z kumplem [kovens - greetz :PP ] po nasionka Ipomoea violacea do centrum handlowego [hmm `ttw dom i ogrod`].


Wyposażenie - w sumie mieliśmy ze sobą jedynie litr yerby i browara :) Tak w sumie od niechcenia zabrałem też ze sobą paczkę bielunia [datura faustousa], w sumie nie zamierzając tego wcinać.


Ostatecznie wyszło tak, że podzieliliśmy na dwie połowy, z których jedna była większa :) Tzn ja wtrąbiłem trochę więcej, teraz już nie pamiętam dokładnie. Ale jakieś 1,5 - 2 łyżeczki od herbaty. Czyli średnio-mało.


Jadąc busem - w sumie wszystko ok, ciągle bez typowych objawów. Może lekkie nudności, ale możliwe, że to przez kierowcę, który zapominał o hamowaniu na zakrętach hehe ;) Nieco później - włącza się suchość w ustach i przełyku. Dobrze, że był ten browar, bo bym chyba wysiadł. Po drodze było trochę zabawnych i mniej zabawnych zdarzeń - min. kumplowi skroili zegarynkę [takie wypite skurwysyny]. Ale do rzeczy. Źle zrobiłem, bo rozdzieliliśmy się i poleźliśmy do domu - własciwie to ja myślałem, że jakieś lewe te nasionka, bo w sumie nic absurdalnego nie bylo... Jedyne co pamiętam z powrotnej jazdy busem [tak pod jej koniec] to komentarz kovensa na temat jakiejś dziewczyny z psem, czy coś takiego. Wysiadłem, wcześniej umówiliśmy się na 18:00 w parku, miało być jeszcze kilka osob.


No więc wróciłem do domu, starzy już są :(( , ale nic - w sumie lekkie skołowanie, jak po wiekszej ilości alko czy piwa. Dziwne trochę, myślę sobie ale nic. Zjadam jakieś kanapki, siadam na łóżku i tak sobie siedzę. Ogólnie zmęczony byłem. Wtem do pokoju wchodzi starsza, siada obok mnie i o czymś tam rozmawiamy [teraz już nie pamietam o czym hehe :) ] Niby wszystko ok. Nagle patrzę sobie na wykładzine pcv, której kawałek wystaje spod dywanu i co widzę? Hmm taki dość spory, czarny robak. Hmm myślę sobie, lato się robi, to skurczybyk wlazł przez okno czy balkon. Przygladam się mu chwilę, ciągle rozmawiając z matką, a on nagle zaczyna sobie iść. Przechodzi kilkanaście cm do przodu, zawraca i z powrotem. Tak się zastanawiam - faza już się skończyła, a ten robal jest prawdziwy jak nic. No wiec odzywam się do starszej: popatrz, znowu jakiś robak ona do mnie jaki robak? a ja: no jak to jaki, tam - patrz, nie widzisz? [ i pokazuje palcem]. Starsza wstaje z łóżka, podchodzi - sprawdza i mówi: no co ty, oszalałeś, zwykły kłębek kurzu. W tym momencie załapałem, że faza dopiero się rozkreca [sic!]. W ogóle jakbym spanikował to by mogło być kiepsko - starzy w domu, a ja nie odróóżniam rzeczywistosci.


Jakoś się wykręciłem od wyjścia z psem [teraz troche żałuję] i udałem się do siebie, ogłaszając wszem i wobec idę się zdrzemnąć. I faktycznie, kładę się na wyrko - leżę minutę, dwie, pięć, godzinę... tracę rachube czasu. Zamykam oczy - nic, zero efektów. Otwieram - hmm też nic. Dziwne... po chwili patrzę na okno, słońce świeci... i co widzę? Ptaszka. Taki do wróbla podobny - zaplatał się biedny w firanke i nie może się uwolnić. Co chwila na mnie spogląda... ale nie mam siły wstać i go wyciągnać. Przenoszę wzrok na sufit. Czarna plamka przemienia się w malutki bolid formuły 1, robi kilka piruetów i zaczyna sobie szaleć po ścianach. Hmm... nawet mnie to nie dziwi. Biore to jak coś normalnego.


Peak nadchodzi w sumie niezauważalnie, niedużo z niego pamiętam - ale skończył się tak szybko jak się zaczął, wiem, że rozmawiałem z kumplem i kumpelą ze szkoły, nawet im odpowiadałem na pytania, 100% realności, trochę to trwa, nagle *pyk* i ludziska znikają. Też się nad tym nie zastanawiam specjalnie. Niby wiem, że to tylko chwilowy stan - ale daje się mu ponieść. Takie wizyty były jeszcze chyba ze trzy.


Dalej dziura w czasie jakieś 2-3 h, chyba udało mi się usnąć. Budzę się, średnia dezorientacja. Obraz lekko faluje [wcześniej w ogóle tego nie było]. Zakładam słuchawki, słucham rożnych kawałków - jeszcze lekkie haluny, 2-3 sekundowe przenoszenie się do miejsc czy zdarzeń o których traktuje muzyka... Faza schodzi. Lookam na zegar - 19:00, cholera - spóźniłem się na to spotkanie... nieważne. Może to i lepiej, że zostałem w domu... pierwszy trip bieluniowy samotny - dobrze, że taka mała dawka, bo przy większej, to już by było za bardzo absurdalnie.


Jest 14:45 next day, w sumie już po. Jedynie bardzo rzadko takie leciutkie traile kwasowe, ale prawie niezauważalne.No i to cholerne rozmycie obrazu, ale ono też powoli mija. Ogólnie gdyby nie ono, to byłoby kapitalnie.


Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media