Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

bart simpson trip report

bart simpson trip report

Czex jak obiecalem tak tez przelewam namiastke moich doznan po

papierku marki Bart Simpson






Podzieliliśmy 2 kwadraciki na 4 rowne polowki. Delikatnie

pincetom i zyletką zeby go nie wytrzec. Na szczescie w sobote

wyszlo troche sloneczka i decyzja zapadla. ok 13.30 przyjelismy

po polowce w samochod i nad morze.Zostawilem zegarek w domu

chcialem sie zgubic w czasie i przestrzeni calkowicie. Do plazy

mam jakies 12 km. Dojechalismy do Uniescia k. Mielna. Brak

reakcji. Jak zwykle obawy czy czasem nie lewizna i dopiero teraz

wiem ze te mysli to pierwsze oznaki tripu.



Usiedlismy na plazy dojedlismy reszte, i na piwo do lokalnej

mordowni. Pod koniec browca juz wiedziałem ze spojrzenia w moja

strone z otoczenia to sugestia i czas najwyzszy spojrzec

przygodzie w oczy. Wrocilismy na plaze. Szum morza wypełniał mi

głowe. Wiało tengo znad morza, ale nie bylo sztormu (szkoda).

Opatuleni w Goretexy mielismy w sumie spoko komfort fizyczny

Poczulem ze wszystko sie we mnie gotuje. Porozpinałem kaptury

zdjąłem czapke nie byly juz potrzebne. Ach ten pierwszy speed.

Czułem drzenie skóry, przyjemne ciarki na karku. To co zapalimy

sobie. Wyjąlem z plecaka faje wodna, poszedłem do morza po

lodowata wode. Mialem z tym nie lada problemy ;-). Po

zaoplikowaniu dzieciola w pluco wspielismy sie na wydmy. Musialem

usiąść by sie chwile uspokoic. Słonce niezle dawalo. Usiadlem na

pienku i wbiłem wzrok w pien jakiejs sosny. Momentalnie

dostrzeglem w niej enta. (za duzo władcy pierscieni :-D ) seki i

rzezba kory zaczeły do mnie mowic. rozgladam sie w kolo za

kumplem - gdzies zniknal, wrocilem do pnia by wysluchac co

przyroda chce mi powiedziec. Powoli moj wzrok zaczal sie

przenosic na suche pozolkle liscie. W tym momencie właczyly mi

sie mozaiki,( z tych lisci) mienily sie wszystkimi rodzajami

żółci czerwieni i brazu
, LoL. Jest niezle mysle sobie. Szczeka mi

zdretwiala
do tego stopnia ze uswiadomiłem sobie dopiero po

chwili ze zgrzytam zebami jak opetany. Energia rozwalala mnie od

srodka. Ruszylem w las w poszukiwaniu kumpla. Byl ciagle tuz obok

mnie jak sie okazalo pozniej. Nie zrobilem nawet 20 kroków gdy

znow moje mysli wrocily na drzewa. Ach jakiz BÓG jest wielki w

swym stworzeniu. Moje mysli pochłonął dziwny dźwiek, ni to kwik

ni to skrzypienie. Rozglądam sie za źródłem tych fal i moje

zmysły kierują głowę w korony drzew. Dopiero po chwili

dostrzegłem ze to śpiweają drzewa. Dwa sosnowe konary z

pobliskich drzew w walce o światło zetknęły się ze sobą, a wiatr

powodował, że one sie na wzajem obcierały. Stałem tam z zadartym

łbem dobrą chwile, a ilosc kombinacji tego dzwieku zafascynowal

mnie bardzo mocno. Ruszyliśmy głębiej w las. Nagle stwierdzilem,

ze szum morza nie ustaje, a to dziwne bo bylismy juz spory

kawalek od plazy. Znow postanowilem rozwiklac te zagadke. Moje

zaskoczenie nie mialo sobie równych. Ten dziwny statyczny szum

powodowały nóżki mrówek tupiące po suchych lisciach,żyjące na

piaskowych podłożach. Są troche większe niz te zwykle :) mrówki i

barwe maja taka czerwienszą :) Patrze pod nogi czy mnie nie

oblaża, ale nie one maszerują w równym rządku jak żołnierzyki. I

zacząłem isc po tym sznureczku. Może znajde mrowisko. Jakies 10 m

dalej był odgrodzony płotkiem kopiec. Wlepiałem w nie gały,

obserwowałem jak dźwigają słomki i igły, kawałki suchych liści.

Oh God It Was Amazing. Dobra idziemy dalej. Weszlismy na wzgórze

i znowu zająlem sie przyrodą. Tym razem moją uwagę przykuły mchy

i porosty
. Nigdy komputer nie wygeneruje takich fraktali jakie

tam zobaczylem. Mikroskopijne listki we wszytskich odcieniach

jaskrawej zieleni mienily sie tysiącem fantastycznych wzorów i

kształtów
. Ale jazda tego sie niespodziewalem. Poczulem głod.

Siedlismy na pienku i znów mozaiki z suchych lisci. Żulem powoli

bulke z szynką. Wtopilismy sie w otoczenie. Las wracal do

normalnego zycia. Siedzac w bezruchu zauważyliśmy dwa ptaki na

pobliskiej sosnie, chyba kruki. Gadały ze sobą smiesznie skacząc

z gałęzi na gałąź. Po jedzeniu wrócilismy na plaze. Zbiegając z

wydmy ogarnął mnie dziki szał radości. Zaczeliśmy biegać i skakać

po plaży drąc mordę w niebogłosy, ryjąc pokaźne dziury na

dziewiczo płaskiej plaży. Zamoczyłem nieprzemakalne buty, po

prostu woda przelala sie prze cholewkę, a szyderczy uśmiech

dżokera wykrzywiał mi mordę w drugą stronę. Taki spontaniczny

szał
był mi potrzebny teraz to wiedziałem. Oczyszczający jak

płacz, orzeźwiający i radosny, niczym nie skrępowany. Było mi tak

dobrze, że nie chciałem przestać tarzać sie w piachu. Dziwne bo

do tej pory prawie wogóle nie gadaliśmy z kumplem (jego xywa

Hogan), ale wytworzyla sie miedzy nami dziwna nic porozumienia i

ta ochota na szał wypłynęła z nas całkowicie spontanicznie, bez

jakiegokolwiek werbalnego porozumienia. Wracamy do auta na lufe,

żeby trochę ochłonąć. Znów dzięcioł. Na plaże na razie nie

mieliśmy ochoty. Zadzwoniłem do mojej starej miłości w Unieściu

czy jest w domu i że mam zamiar ją odwiedzic. Przystała bardzo

chętnie. Laska wogóle nie kumała że jesteśmy nakwaszeni i

postanowiliśmy jej tego nie wyjaśniać. Jej pies chyba jednak coś

wyczuwał, bo po prostu nie chciał ze mnie zejsc.

Wypiliśmy herbatkę, zjedliśmy babcinego drożdżowca i znów wroćiła

nam energia i chęc do podróży. Na dworze już zmierzchało. Idąc

zadrzewioną alejką, przystawałem co chwila przy jakimś drzewie i

wlepiałem w nie wzrok. Nagle na tle zachmurzonego już nieba

dostrzegłem Łeb wielkiego smoka. To było drzewo, którego konary

pod wpływem wiatru zamieniły sie w kłapiącą paszczę wielkiego

gada ziejącą dymem z chmur. Jakość doznań zmieniła się pod

wpływem światła. W półmroku kształty wydawały się bardziej

mroczne, zaczynała działać wyobraźnia. Wrocilismy na plaże i

zaczął sie drugi rozdział. Tym razem fale były grzywiastymi

potworami
walczącymi ze sobą na skraju morza. Łaziliśmy po plaży

bez końca i znudzenia. Każda fala generowała nową sytuację w

walce morskich tytanów. Doszliśmy aż do łazów plażą. Zrobiliśmy

ładny kawałek.



Było już ciemno i chciałem wrócić do domu. Wracaliśmy do auta

asfaltem. Nie będe opisywał jakie rozmowy toczyliśmy z Hoganem po

drodze, ale wspomne że tematy oscylowały wokół metafizyki.

Po drodze zapaliliśmy jeszcze blunta. Byłem już wymęczony, ale

skurcz gęby nie puszczał. Chilowaliśmy się ziołem.

12 km do domu jechaliśmy ponad godzinę w dźwiękach FSOL, chylę

pokłony dla tych Angoli są wielcy. Lifeforms to kamień milowy w

muzyce psychodelicznej. Wróciłem do domu zeżarłem 2 tabletki

melatoniny. Ciśnienie we łbie trochę puściło. Resztę tripa

siedziałem przy kompie i dłubałem jakieś dzwięki na fruityloopie.

Usnąłem ok 3.30 w nocy.





Podsumowując:

Kwas jest dla mnie furtką, którą Bóg przekazał człowiekowi przez

ręce p.Hoffmana. Prosze maluczcy taki jest prawdziwy świat.

Zobaczcie jak to przyjemnie jest być Bogiem, ale jakie to męczące

:-D. Przez pół roku nie bede tykał papierów.




Pozdrawiam Siny Łeb

Ocena: 
natura: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media