???
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
???
podobne
O dekstrometrafogenie
dowiedziałem się z sieci, w którąś niedzielę grudnia. W dwa dnia później
ruszyliśmy już z kolegą, nazwijmy go Krokodyl, na podbój warszawskich aptek. W
pierwszym lokalu powiedziano nam, że jakiś tam Acidon w ogóle nie istnieje. Na
szczęście nie jesteśmy naiwni i wyczuliśmy ściemę. Jednak na wszelki wypadek w
następnym punkcie farmakologicznym spytaliśmy o Tussal, ten nie jest na receptę,
więc nikt nie powinien robić nam trudności przy jego kupnie. I rzeczywiście
problemów nie było, ale pod nazwą Tussal
było dopisane odkrztuśny
, a w
składzie substancji nie uwzględniono żadnego DXM,
może to kwestia tego dopisku, nie wiem. Skoro jednak kupiliśmy już to świństwo,
zżarliśmy je(w opakowaniu było 10 tabletek-po pięć na głowę), skutki uboczne,
pozytywne lub nie, nie wystąpiły. W kolejnych dwóch aptekach upomniano się o
receptę. Piąta i szósta okazały się dla odmiany trafione i w każdej kupiliśmy po
niewielkim kartoniku z napisem Acodin (polecam małe osiedlowe apteczki).
Konsumpcję zaplanowaliśmy na
następny dzień, mieliśmy mieć wigilię klasową w naszej szkole i trzeba było
jakoś wykorzystać wolne popołudnie. Przyłączył się do nas jeszcze jeden kolega,
tego nazwijmy Pelikanem. Jeść mieliśmy w domu Krokodyla, który mieszka dwa
przystanki autobusowe od naszej szkoły. Ja już w autobusie zjadłem pięć
tabletek, na nikim nie zrobiło to specjalnego wrażenia (w autobusie było wielu
młodych warszawiaków, którzy tak jak my jechali się trochę zabawić). Po drodze
wstąpiliśmy jeszcze do sklepu, Pelikan kupił sobie parę piw-miał nie jeść
Acidolu. Aha, w drodze wypiliśmy jeszcze ćwiartkę wódki na trzech.
No dobra zaczynamy. Krokodyl
szybko zjadł 27 tableteczek, Ja 22(w sumie był remis), te sześć, które zostało,
zdecydował się skonsumować Pelikan. Popijaliśmy soczkiem wieloowocowym (takim ze
złotówką w logo). Zajęło nam to jakieś pięć minut - teraz trzeba czekać na
efekty. Pelikan sączy kolejne piwa, a my się niecierpliwimy i obserwujemy nasze
zmysły, kiedy zaczną wariować? Żeby je popędzić strzelam sobie jedno piwo-minęło
już pół godziny, a ja czułem się całkiem normalnie.
U Krokodyla zaczyna się coś dziać-położył się na łóżku i śpi.
No nieważne. Ja z Pelikanem gadam w drugim pokoju. Od zażycia narkotyku minęła
już godzina, a ja czuję się normalnie, zaczyna mnie to wkurwiać. Pelikan idzie
na balkon zapalić, a ja sprawdzić, co u Krokodyla. Budzę go i zmieniam muzykę z
techno na Big Cyca
. Zaczynam rozmowę z Krokodylem. Mówimy jak się czujemy, mi
coś jakby poprawił się humor, jak po paru dobrych buchach. Nagle Krokodyl mówi,
że się źle czuje, wstaje i idzie do kibla pawiować. Ja myślę, że to świrki, ale
przekonuję się, że naprawdę rzyga. Biegnę po Pelikana. Proponujemy Krokodylowi
pomoc, mówi że da sobie rade i dzielnie pawjuje. Zanim skończył Acidol mi
zaskoczył, jeszcze się jednak nie zorientowałem jak bardzo. Po chwili siedzimy
we trzech w łazience. Pieprzymy coś, że dolegliwości Krokodyla to wina tego
taniego soku i klniemy na wszystko dokoła, właściwie to nie wiem, o czym
mówiliśmy (Pelikan też był nieźle wstawiony). Tak minęły nam następne dwie
godziny. Krokodyl wymiotował jeszcze dwa razy, cały czas jednak z uśmiechem.
Mówimy coś, że dobrze, że nie przyszły koleżanki, po które dzwoniliśmy, bo by
się zdołowały naszym stanem.
Dochodzi piętnasta, od
zażycia minęły trzy godziny, Pelikan jest w miarę trzeźwy, Krokodyl coś jakby
lepiej się czuł z żołądkiem, ja cały czas zajebiście, ale zero kontaktu, ciemno
w oczach – kosmos. Pelikan mówi, że musi już iść, ma jeszcze korki dzisiaj
(dobrze, że jego korepetytor to żur). Decyduje, że pójdę z nim, boję się, że sam
nie dam rady wyjść z bloku. Żegnamy się z Krokodylem, Pelikan cały czas pilnuje
żebym nie zapomniał czegoś zabrać, np. pustych opakowań po leku (chodziłem już
od ściany do ściany, nogi z waty, właściwie to poruszałem się na czworaka).
Krokodyl w ogóle się nie rusza, jego nogi są z tytanu, siedzi w koncie i patrzy,
ale chyba mu dobrze. Wychodzimy, pierwszy szok, ja jestem taki mały, a świat
taki wielki, jak ja dam sobie radę? Mam ochotę wracać do Krokodyla, tam byłem
bezpieczny, tam było miło, tu jest strasznie. Jestem jak Neo, którego odłączono
od Matrixa, a on chce wrócić. Wydaje mi się, że z tyłu głowy mam gniazdo.
Chętnie bym to sprawdził, ale to zbyt skomplikowane, wymaga zbyt dużo wysiłku, a
ja muszę zachować siły, żeby wrócić do domu. Czuje, że to nie będzie łatwe. Mam
ochotę usiąść na ziemi i zostać tu, na ulicy. Na szczęście jest przy mnie
Pelikan, wstyd mi się przy nim rozkleić. Staram się, więc dotrzymać mu kroku i o
czymś rozmawiać, żeby do reszty nie odpłynąć. Po kilkuset metrach musimy się
jednak rozstać.
Iść samemu to coś innego niż
z kumplem, samemu jest dużo trudniej, nie mam nikogo bliskiego, kto mógłby mi
pomóc. Zastanawiam się czy do kogoś nie zadzwonić, mówiłby mi cały czas jak mam
iść. Myślę sobie jednak, że nie dam rady obsłużyć komórki, poza tym wiem, że
zaraz się przyzwyczaję i powrót nie będzie już dla mnie problemem. Po paru
metrach jest lepiej, postanawiam nawet kupić sobie gumę do żucia, będę miał, na
czym się skupić, to pomoże mi zachować kontakt z rzeczywistością. Kioskarka mnie
nie rozumie, pokazuje jej palcem. Dostaję gumę, ale nie wydaje mi reszt. Nie mam
jednak siły się kłócić (to było tylko czterdzieści groszy), cieszę się z
zakupów. Teraz kolejny problem jak wyjąć gumę z papierka i włożyć do ust? Przy
tej czynności połowę pogubiłem, resztę wsadziłem do ust i żuję. Jest ok.
Przyzwyczajam się do nowej sytuacji. Przede mną jeszcze jedno trudne zadanie.
Muszę się nauczyć przechodzić przez ulicę, a widzę tylko rzeczy w promieniu 10
metrów, kolorów świateł nie rozróżniam. Postanawiam czekać na jakieś starsze
panie i przechodzić razem z nimi. Pomysł okazał się dobry, staruszki, poruszały
się równie sprawnie, co naćpany siedemnastolatek. Dzięki Bogu za starcze
niedołęstwo. Właściwie to z myśleniem nie miałem problemów, byłem wstanie
trzeźwo ocenić sytuację i znaleźć z niej wyjście. Problem był z wykonywaniem
jakichkolwiek pomysłów. Ale ogólnie cały czas zajebiście, jak przystało na
sangwinika, przyjmuje wszystko z uśmiechem i patrzę z optymizmem w przyszłość
(myślę, że DXM to nie jest środek dla melancholików). Z powrotu do domu
autobusem rezygnuje - myślę, że nie dałbym sobie rady nawet z wsiadaniem do
niego. Rozważam taxi, ale uświadamiam sobie, że nie będę wstanie powiedzieć
gdzie mieszkam, właściwie to byłem w stanie dotrzeć tam jedynie instynktownie.
Decyduję się na spacer, poza tym mam nadzieje, że powietrze trochę mnie ostudzi.
Idę automatycznie, co jakiś czas przebudzam się i przypominam sobie, gdzie
jestem i po co.
Po godzinie jestem na
miejscu, staram się skupić myśli. Wiem, że w domu jest niewiedząca o niczym,
młodsza siostra. Najpierw muszę jednak znaleźć moje drzwi. Trzy razy sprawdziłem
numer domu, tabliczkę z nazwiskiem, piętro i przywoływałem wspomnienia, żeby
mieć chodź cień nadziei, że wejdę do mojego domu. Naciskam klamkę, popycham
drzwi, wchodzę, skacze na mnie jakiś pies-spory. Przypominam sobie, że mam
takiego. Muszę być u siebie. Oceniam sytuację, ściany mi fruwają, zamiast szafy,
która zawsze stała w przedpokoju widzę czarne drzewo (to z logo filmu
Przepowiednia
). Staram się opanować, mówię Cześć
siostrze, na szczęście nos
ma wlepiony w komputer i nie zwraca na mnie uwagi, biorę smycz i wychodzę z psem
na spacer. Obrożę udaje mi się założyć mu dopiero na schodach po pięciu minutach
przekleństw i nie wiem ilu próbach, z tym, że tylko prowizorycznie, porządnie
zrobię to dopiero na ławce na dworze. W drzwiach mijam jeszcze sąsiadkę, coś do
mnie mówi, odruchowo się uśmiecham, mówię jakieś Dobry
, i idę dalej, właściwie
to nawet nie wiem, która sąsiadka to była, prawie nic nie widziałem. Jeszcze ją
w myślach wykląłem, tak na zapas. Nie wiem jak minął mi spacer. Dobrze, że byłem
z psem, w gruncie rzeczy to on mnie wyprowadził.
Wracam do domu, jakoś zmieniam ubranie i nalewam sobie zupy. Siostra cały czas ma mnie w dupie, bardzo
dobrze. Zupa nie ma smaku, jem ją z przyzwyczajenia. Myślę, że ktoś dolał do
niej wódki, nie wiem czemu, ale fajna idea – zupa na wódzie. Z drugiego
rezygnuje. Siadam w innym pokoju niż siostra, włączam telewizor i zapadam w
letarg. Wybija mnie z niego dźwięk domofonu, to wraca matka. Nie wiem co robić.
Wyłączam TV i idę do siebie, próbuje otworzyć książkę, ale nie potrafię. Wchodzi
matka, mówi jakieś „Cześć”. Po chwili dociera do mnie, że chce żebym wyczyścił
tapicerkę krzeseł „tym środkiem, który wczoraj kupiła”. Jestem zachwycony, za
godzinę ma iść z siostrą do teatru, jeżeli przetrwam ten czas będzie okej. Potem
jakoś dojdę do siebie. Przez godzinę siedzę i bezmyślnie trę krzesło jakąś
szmatą i spryskuję tym środkiem, zużyłem cały, z krzesła kapie na podłogę, ale
wyczyściłem.
Wreszcie poszły, zamykam za
nimi drzwi i przewracam się na podłogę, wreszcie mogę poruszać się tak jak mam
ochotę - na czworaka. Biorę telefon i chcę dzwonić do krokodyla, ale się boję,
że napędzę mu strachu. Na pewno na dźwięk dzwonka pomyśli sobie, że to jego
starzy i spanikuje, nie chce go stresować. Dzwonię do koleżanki i jednego
kolegi. Nie mogę się jednak z nimi dogadać. Kładę się spać i przez jakieś trzy
godziny mam wizje. Są to figury geometryczne, stworki z „Predatora”, a nawet
jeszcze lepsze (jeden mnie zjadł). Spadałem też w jakąś przepaść. Było trochę
jak przy wysokiej gorączce w dzieciństwie, tylko kolorowo. Cały czas zajebiście,
choć trudno to opisać w paru słowach. Koło dziesiątej wstałem, umyłem zęby,
wyszedłem z psem i poszedłem spać. W miedzy czasie wróciła rodzinka, ale obyło
się bez zgrzytów.
Jeśli ktoś dotarł do końca
tego długawego opisu to ciszę się, że mogłem się z nim podzielić moimi
przeżyciami. Nie wiem czy jeszcze kiedyś zjem DXM. Ale nie, dlatego, że mi się
nie podobało, po prostu na razie zaspokoiłem ciekawość. Jednak, jeśli ktoś
wyjdzie kiedyś z propozycją zażycia tego środka raczej nie odmówię. Gdyby ktoś
chciał żebym porównał DXM do innego narkotyku nie będę potrafił. Na pewno nie
nadaje się dla osób o słabej psychice. Trzeba również przygotować się na długą i
trudną, a przy większej dawce niemożliwą do opanowania jazdę (mnie trzymało
jeszcze następnego dnia, coś w rodzaju kaca dekstrametrafogenowego). Do skutków
ubocznych należą „szklane oczy”. Moje były przez dwa dni jak u lalki Beybe Born
– duże, nieruchome, świecące się. Poza tym ziewanie, jest mało przyjemne (na
chwilę zatrzymuje się oddech-wyjaśnia to ulotka w opakowaniu z lekiem). No i
jeden dość oryginalny, przez dwa dni bolały mnie zęby (regularnie chodzę do
dentysty, więc nie była to próchnica).
Na koniec pozdrawiam
Krokodyla i Pelikana. Życzę sobie i wam jeszcze wielu wspólnych jazd.
- 68408 reads