Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

matrix- jak z lęku przejść gładko do paranoi

matrix- jak z lęku przejść gładko do paranoi

Trip był w okresie, kiedy codziennie marzyłem o tym, żeby się zabić.

Mniej więcej było to tak, że zabrałem się ze swoimi kolegami na imprezę. Tym razem miało być inaczej, bardziej grubo. Na odwagę zaczęło się tradycyjnie od trawy w niewielkich ilościach. Trochę zmuliło ale wprowadziło też w odmienny nastrój. Potem leci feta. Niestety diler dał ciała i nie był to produkt pierwszej klasy, nie klepał.

Jesteśmy w środku wielkiej imprezy techno. Muzyka przenika ciała mocnym basem, światła biją po oczach, a ja czuje się rozczarowany. Żadnej euforii, klub mi się nie podoba, jest za dużo ludzi, ścisk, duchota. Szukam z kolegami po całej imprezie kogoś kto załatwi coś dodatkowego. Obchodzimy przybytek rozpusty i w końcu spotykamy koleżankę kolegi, która widzi świat w ten sam sposób co my. Prowadzi nas do nowego dilera. Ostatnie czterdzieści złotych wydaje na jedną tabletkę o nazwie Matrix. To jakiś dopalacz. Nie pytam co to dokładnie jest i jak będzie działać. Idę do męskiego i popijam pigułkę wodą z kranu, nie stać mnie już nawet na butelkę coli, całą kasę wydałem na dragi.

Czekam cierpliwie pół godziny i nic. Jakieś subtelnie brzęczenie w tle i tyle. A ja tylko chciałem się czuć lepiej, tylko tego chciałem. Straciłem nadzieje, że w tym dniu coś jeszcze będzie się dziać. Machinalnie ruszałem ciałem w rytm muzyki i z zazdrosnym okiem spoglądałem na porobionych towarzyszy. Po dwóch godzinach coś się jednak odezwało. Coś się zaczęło dziać z widzianym obrazem. Falował w peryferyjnym polu widzenia. Błyszczał.

- Chyba mam halucynacje- powiedziałem wtedy do kolegi.

Zaczęło się na poważnie od zniekształcania twarzy. Gdy patrzyłem przez dłuższy czas na buzie swoich kolegów one się zmieniały, deformowały, przeobrażały. Muszę tutaj nadmienić, że nie przywitałem tych symptomów z otwartymi ramionami. Faktycznie to zdanie sobie sprawy z jaką substancją przyjdzie mi „tańczyć” zasiało ze mnie ziarno niepokoju. Wiedziałem co nie co o substancjach halucynogennych, ale nigdy ich nie używałem, nie wiedziałem też jak długo będzie ta mikstura działać, nie miałem pojęcia o odpowiednim przygotowaniu się do takiego doświadczenia. W przeszłości miałem halucynacje po haszu, jednak było ona bardzo delikatne i bardziej były to przewidzenia niż prawdziwe haluny.

Mimo, że jasno i wyraźnie oznajmiłem kolegom, że zaczynam mieć coraz mocniejsze przewidzenia, oni trochę zlekceważyli to. Zabrali mnie na moment do auta, by pośmiać się, że na nieświadomce wziąłem taki specyfik, a później z powrotem, jak gdyby nigdy nic wróciliśmy do klubu. Wtedy też ta magiczna tabletka i to co miała w środku, na poważnie zaczynało mnie kopać po mózgu. Zdawało mi, że droga prowadząca do wejścia jest pochyła, było to dosyć dziwne wrażenie. Momentalnie przechylałem swoje ciało by złapać pion, lecz słabo to wychodziło. Musiałem przy tym śmiesznie wyglądać, coś na kształt chodu głównego bohatera z „Las Vegas Parano”. Przynajmniej tak to pamiętam.

W środku klubu, przy całym tym spędzie ludzi rozpoczęły się rzeczy okropne. Wszyscy ludzie byli nienaturalnie dużych rozmiarów. Ich ciała były rozciągnięte, twarze większe i szersze niż zazwyczaj. Zastanawiałem się w środku swojego naćpanego mózgu czy faktycznie tak ludzie wyglądają zawsze, czy tylko ja coś źle widzę. Po jakimś czasie brałem to za normalność. Miałem też dużo trudność z oceną odległości. Wysoki facet, który przede mną tańczył zdawał się podchodzić mi pod twarz, nie byłem w stanie też powiedzieć jaka jest odległość między moją głową a ręką. Wyciągałem ramię przed siebie, obserwowałem je z przejęciem, zachwycałem się, że jest taka nienormalnie długa. Nie myślałem w ogóle, albo nie przejmowałem się, jak głupio musi wyglądać z boku moje zachowanie. Kompletnie było to nieistotne dla mnie.

Po pewnym czasie (trudno mi ocenić po jakim, bo straciłem poczucie czasu) muzyka, która leciała z głośników straciła dla mnie sens. To nawet nie była muzyka, to był jakiś bełkot przy którym nie dało się tańczyć, więc stanąłem na środku parkietu, gdzieś między swoimi kolegami i nie ruszałem się. Pamiętam, że w tamtym momencie byłem istotnie upodlony, mocno naćpany. Mózg wariował na całego. Załączyło się widzenie w 3D, ostre krawędzie i duży kontrast. Wszystkie kolory zabrały niesamowitego nasycenia. Stałem jak głupi, chyba z otwartą buzią i oglądałem zachwycony jak jakaś dziewczyna tańczy w klatce. Wydawało mi się to najpiękniejszym widokiem jaki w życiu widziałem. Potem coś się zmieniło, ktoś ( chyba kolega) dotknął mojego ramienia i pokazał mi żebym poszedł z nim do baru. Odwrócił moją uwagę na chwilę i wszystkie halucynacje na moment znikły.

Jak szedłem za kolegą do baru, to tak naprawdę dla mnie samego, leciałem w powietrzu. Byłem lekki jak piórko, poruszanie się nie sprawiało mi żadnego wysiłku, mógłbym tak latać dookoła całego klubu. Przy barze wypiłem coś, a później dostałem od kogoś listek gumy do życia. Niby nic takiego, nie? Otóż ta guma po czasie stała się dla mnie tak słodka, że jedzenie samego cukru przy tym to nic. Najsłodsza słodycz pomnożona razy dziesięć. Wyplułem gumę, już mi nie smakowała. Wracamy na parkiet. Patrzę na klub i widzę jak odległość rozciąga mi się jak gumka recepturka. Nagle ten klub robi się taki wielki i długi, że ledwo widzę koniec sali. Jesteś pod wrażeniem, nie widziałem, że jesteśmy w jednym z największych klubów w Polsce. O jakie szczęście mnie spotkało.

Próbuje poruszać ciałem do tego bełkotu, który puszcza d-j, w międzyczasie myśląc, że to chyba szczyt tych halucynacji, chyba nie może być gorzej, przecież tyle czasu minęło. Ale nie. Ktoś cos do mnie mówi, próbuje mu odpowiedzieć, lecz słyszę własne słowa jak echo, w dodatku pojawiają się po piętnastu sekundach, kiedy tamtego kogoś dawno już nie ma. W jednej sekundzie widzę jak wszyscy ludzie rozmawiają na mój temat, bo stoją w grupkach i szepczą do siebie, patrząc na mnie. Pstryk i ten widok znika. Ale lęk rośnie. Już nie chce tych halucynacji, już mi się nie podoba. Zamykam na chwilę oczy, by się uwolnić od tego. Pod powiekami dzieją się jeszcze gorsze rzeczy, na powrót otwieram oczy.

Ludzie podchodzą do mnie i mówią mi coś na ucho. Jest ich kilku, tylko ja już wtedy nie wiem, czy to w ogóle miało miejsce. Lęk się potęguje, ciężko mi się oddycha. Myślę resztką trzeźwego umysłu, że źle ze mną i może już mi tak zostanie do końca życia. Widzę na projektorze wyobraźni jak reaguje moja rodzina na mój widok. Widzę ich smutek, ich łzy. Przecież ja bym nawet nie wiedział, że to oni, nie rozpoznałbym własnej matki przy tak mocnych halucynacjach. Już nie lęk, a panika wkrada się w mój umysł za pomocą tej myśli. I było jeszcze coś. Miałem nieodpartą chęć podzielenia się swoimi tajemnicami z wszystkimi, ledwo byłem w stanie to opanować.

Nie wiem co działo się potem, czy ktoś ze znajomych zauważył, że ze mną gorzej, czy po prostu ten wieczór upłynął mi w nie do końca świadomym stanie, ale wyszliśmy z klubu i zawineliśmy się na chatę. Po drodze słyszę jak koledzy mówią, że źle ze mną i mam coś ze wzrokiem ale moim głównym zmartwieniem jest teraz zahamowanie rodzącej się paniki. Nie potrafię się uspokoić, nic już nie mówię, nie odzywam się w ogóle, tylko próbuje zwalczyć tą nadciągającą burzę. Nie udaje się. Z nerwów robi mi się niedobrze. Może też jakieś znaczenie ma to, że w aucie jest okrutnie gorąco. Wymiotuje przez okno co z dzisiejszej perspektywy jest dosyć żenujące, wtedy miałem to gdzieś. Kierowca się zatrzymał, coś tam zwymiotowałem jeszcze i z powrotem do auta, bo komuś się spieszy. I następne nudności i następne zatrzymanie auta. Z kolejnym opróżnieniem żołądka robię się coraz bardziej trzeźwy, wracam na powrót na normalnej rzeczywistości łono i jestem gotowy niemal całować ziemię, że faktycznie wychodzę z tego horroru. Jeszcze jedno zatrzymanie, jeszcze jedno klękanie na kolanach w szarpiącym nudnościami żołądkiem i nadchodzi coś nieoczekiwanego. Panika nagle otwiera się i wychodzi rozprostować kości na wierzch. Nie wiem co się dzieje. Oddycham szybko, sprawdzam sobie puls palcem, a on jest coraz szybszy. Coraz gorzej się czuje, nie mogę nawet wstać na proste nogi, bo kręci mi się głowie. Wydaje mi się, że umieram. Autentycznie jestem przerażony. Proszę, błagając kolegę by wezwał karetkę, bo nie chce umierać. Proszę go tak kilka razy, mając łzy w oczach i śmierć na swoim ramieniu(przynajmniej tak mi się wydawało). Najlepszy przyjaciel próbuje mnie jakoś uspokoić słowami, nic do mnie nie trafia. Ktoś inny mówi, że wkręciłem sobie fazę, że nic mi nie jest. Gdybym mógł wstać, okładałbym tą osobę pięściami za takie słowa. Nieważne.

Najlepszy kolega przystaje na moją prośbę i wzywa karetkę. Reszta ekipy na słowo karetka reaguje alergicznie, bo dopowiadają sobie, że zaraz pewnie zjawi się policja, a oni mają przy sobie pewne ilości tego, no i tamtego. Także zostawiają mnie, odjeżdżają. Zostaje przy mnie tylko też jeden wierny przyjaciel. Karetka odmawia przyjazdu jak tylko się dowiaduje, że jestem pod wpływem narkotyków. Niech umiera narkoman, mamy pilniejsze sprawy.

 

Panika po piętnastu długich minutach trochę ustaje. Zostaje mocny ślad w sercu i doszczętnie rozwalony nastrój. Podły, najpodlejszy zjazd. Najgorszemu wrogimi takiego nie życzę, tego nie da się opisać prosto słowami. Po takim czymś człowiek szuka tylko gałęzi, gdzie by tu się powiesić. Ale jakoś przeżyłem tamten dzień, a później było z górki. Mogę dodać jeszcze, że nasi najdrożsi koledzy zostawili nas jakieś 80km od naszej miejscowości, nie mieliśmy przy sobie żadnej kasy, po drodze zatrzymywaliśmy się na stacji i piliśmy wodę z kranu. Padał deszcz i było wyjątkowo zimno. Tamten kierowca po kilku godzinach ulitował się nad nami i wrócił po nas, ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
19 lat
Set and setting: 
Chciałem wykorzystać wyjazd do klubu jako odskocznię od wrednej rzeczywistości, byłem w kompletnej rozsypce psychicznej. Przestałem się przejmować konsekwencjami i tym jak dużo biorę. Liczyło się jak największe oderwanie od bólu i zapomnienie o problemach natury egzystencjalnej. Otoczenie do takiego doświadczenia wybrałem bardzo źle, ale też przez to, że nie widziałem z czym przyjdzie mi się zmierzyć.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Amfetamina, marihuana, MDMA, kodeina, kokaina, dopalacze i inni wynalazki.
Dawkowanie: 
Ciężko powiedzieć ile było mg substancji w jednej tabletce, ani co dokładnie to było. W każdym razie działało coś jak LSD.

Odpowiedzi

Czekaj, czekaj... Jak ten twój koment ma się do tamtego? Coś się zmieniło w Twoich poglądach od tamtej pory? Przecież najpierw piszesz butnie niczym autorytet, odnosisz się do wiedzy oficjalnej, że to raczkowanie, i zdradzasz, że lepiej wiesz jak to tam jest w KOSMOSIE(do słownika szamanku, nie pompuj nieporozumień, nie musisz pprzypominać że posługujesz się własnym zasobem słów, ja jednak pozostanę przy tradycyjnym ich znaczeniu), by teraz przyznać że to wątpliwe. Czyli rozmawiamy o jakimś Twoim domyśle. W takim razie nie mamy o czym.

Od kiedy gwiazda odpowiada jądru? To może być co najwyżej niedoskonałą analogią, to że tu coś ma element centralny i tam, oraz że coś tam orbituje wokół nie czyni jeszcze z tego systemów identycznych. Nie te siły, nie te zjawiska, nie te elementy. Jeśli powiesz mi że wszystko to jest unifraktalne, to spoko, jesteś moim drapaniem się po tyłku, a Adolf słońcem narodu(polskiego).

Ja niczego kuźwa nie twierdzę, to Ty twierdzisz, z tym dyskutujmy.

Super, nie wiemy tylu rzeczy. Kiedyś nie wiedzieliśmy zapewne więcej, kiedyś indziej - mniej. Ale jednak coś wiemy, i na tym możemy opierać swoje twierdzenia, nie na tym co możemy sobie wydumać, tzn na tym też możemy, ale to dalej sobiedumanie. Więc kiedy sobiedumasz, nie chrzań jak autorytet w rzeczach pewnych, boś autorytet co najwyżej we własnych fantasmagoriach. Tak czy nie?

Nie trudno sobie wyobrazić cokolwiek - ale ile z tych wyobrażeń będzie odpowiadało realiom, ile upadnie? Mogę sobie wyobrazić wszędobylskie smarki rozpowszechnione w galaktyce, inteligentne, mogę w to uwierzyć że tak jest. Tak właśnie jest. Tak jest?

aha, piszesz o ropieprzniu atomówek, i znów mieszasz plączesz aby wpasować w jakieś sobie tylko znane wyobrażenia o ludzkości jej poziomie i rozwoju, no to otóż pomyliłeś przyjacielu drogi naukę z jej użyciem... Jedno to rozszczepianie atomu w fizyce, nawet z użyciem atomówki, drugie to Nagasaki, Hiroshima i mój ukochany Car. A jednak - i owo użycie takie czy śmiakie, staje się obiektem naukowych dociekań - np przed Hiroshimą gówno wiedzieliśmy o napromieniowaniu organizmów. Sposób w jaki skorzystamy z nauki nijak nie musi tej nauki i jej poziomu determinować, więc pudło.

Nie muszę być niczyim autorytetem. Już mówiłem wielokrotnie, że pewny jestem tylko śmierci. Myślisz, że nic nie twierdzisz? Wysyłając mi linki o wierze w nieistnienie Boga chyba twierdzisz, że go nie ma, ale nic to. Z resztą chociażby ostatnie zdanie: "Sposób w jaki skorzystamy z nauki nijak nie musi tej nauki i jej poziomu determinować, więc pudło", to już twierdzenie, a dodatek "... więc pudło", to już nawet drugie twierdzenie w jednym zdaniu. Pozwolisz, że się z Tobą nie zgodzę. Otóż sposób w jaki wykorzystujemy naukę determinuje samą naszą naukę. To jest nierozerwalne, jak materialny i duchowy świat, kolego. Jedno rodzi drugie. Suma kroków stanowi drogę. 

O rozpieprzaniu atomówek mówiłem w kontekście corocznych setek detonacji na ziemii, w atmosferze, pod wodą i pod ziemią, a nie o akcie eksterminacji japończyków. Ach i o ile się nie mylę, to wpływ promieniowania znany był nam już dużo wcześniej (przed pierwszym zrzutem). 

I znów, jeśli wyobrażasz sobie "smarki", to one w jakimś wymiarze, w jakiejś skali, gdzieś(!) istnieją, skoro Umysł jest Kosmosem, a zajęło to jakieś miejsce w Twoim Umyśle. Moim zdaniem w Kosmosie jest nieskończenie wiele Wszechświatów, stąd rozróżnienie. Kiedy mówię o Kosmosie, to mówię o dużo szerszym pojęciu.

To tylko sen samoświadomości.

Tobie trzeba najprostsze rzeczy rozrysowywać, a mierzyc sie chcesz z galaktykmi. Tak, twierdzę. To był skrót, odnośnie tego, że rzucasz twierdzeniami niczym oczywistościami, choc są poparte czym - niczym. Filmik nie był tyle o Bogu i jego istnieniu, co o cwaniaku, któremu w końcu tez sie zaczyna wydawać coś nie gorzej niż naiwnym, że obcuje z czymś zakrytym przed pospólstwem.

Atomówek nie detonujemy bodajże od '96, nie licząc Korei. W każdym razie przede wszystkim więcej w tych testach było prężenia muskli i trzymania morale niż badania czegokolwiek - to już nie nauka.

Przyznam, determinuje, napędza. Czy to świadczy o jej poziomie? Jeśli tak, to musisz mieć jakieś porównanie nauki naszej z nauką - jaką? - skoro orientujesz sie w jej poziomie. Czy może zajmujesz się też radiastezją?...

Wpływ był znany, jednak w nikłym stopniu. O pewnych rzeczach jak np o hormezie radiacyjnej dowiedzieliśmy sie zdaje się dopiero po katastrofie Czarnobylskiej. Jak widzisz, znów wykorzystanie staje się źródłem kolejnych odkryć, kółko się zamyka, ale wciąż nauka jej poziom to jedno, użycie drugie.

Skoro wyobraziłem sobie smarki, to istnieją w mojej wyobraźni. Moja wyobraźnia to pozór wymiaru, choć z innymi wymiarami w inny sposób jak ten obcować nie będziemy mogli nigdy. Jednak to dalej tylko imaginacja.

Słońce ma świadomość bo świeci? Czyli co, wszepienie mi genów odpowiedzialnych za luminescencję np jakich bakterii przysporzy mi dodatkowej swiadomości? Szamańska logika przedszkolnego rocznika.

Porównałem obecny stan naszej wiedzy, do starożytnych i niestety wypadamy blado (piramidy, to tylko dobitny przykład).

Tak Słońce ma świadomość. Ziemia też jest żywym organizmem - nie jest martwą kulką. My na Ziemii żyjemy, jak bakterie na skórze człowieka.

To tylko sen samoświadomości.

czyli na bakteriach zyja inne "bakterie" a na tych "innych bakteriach" zyja "inne inne bakterie"? z analogiami i metaforami jest ten problem ze rzadko kiedy sa trafne

Na protonach żyją "ludzie" itd. Nieskończoność. Dlatego nie ma najmniejszej cząsteczki. Analogicznie nie ma największej istoty, czy struktury, a Absolut jest całością. Wszystkim i niczym. Życie jest wszędzie. Już to kiedyś pisałem, że jakby naukowcy odwrócili myślenie i szukali nie tyle śladów życia, co dowodów na jego brak, to by się dopiero ździwili.

To tylko sen samoświadomości.

ale ja nie o protonach itp itd tylko o bakteriach na ktorych zyja inne bakterie. to jak to ejst z nikt ich nie znalazl?

To kwestia skali. Czy z poziomu galaktyki da się zaobserwować człowieka na Ziemii? Nie mamy instrumentów do ich wykrycia.

To tylko sen samoświadomości.

Ale już możemy być pewni że są, idąc droga Szamana.

Wracając do poziomu nauki i piramid... Świadczy to co najwyżej o rozwoju budownictwa. Podobno są dowody na to, że bloki z jakich postawiono piramidy to odlewy ala nasz beton. Twój przykład to żaden przykład. Czy fakt że umieli coś takiego postawić ma świadczyć np o ich poziomie wiedzy na temat atomu, kwantów, podróży kosmicznych - niekoniecznie.

Może tak piszę, jakbym miał co do czegokolwiek pewność, ale nie mam. Już to wiele razy podkreślałem. Śmieszy mnie tylko takie bezgraniczne zaufanie nauce. Przedstawiam tylko to, co wydaje mi się być najbliższe prawdzie. To dokładnie tak, jak Ty Abli.

Co do piramid, to nie słyszałem teorii, że te bloki są odlewami. Btw na pewno nie były to prefabrykaty, bo każdy blok ma inne kształty i wymiary (Mówiąc o piramidach nie mam na myśli tylko egipskich). Machu Picchu (podobno XV wiek) to dopiero pokaz inżynierii. Samo datowanie nam nie wychodzi - no bo niby połowiczny rozkład węgla (najczęstsza metoda), a kto i jakim cudem zmierzył, że węgiel rozkłada się w około 50 tys. lat? Przecież wszystko zależy od warunków. W laboratorium się nie zmierzy wszystkiego. Baterie bagdackie, czy niektóre hieroglify przedstawiające bezprzewodowe żarówki świadczą o poznanej dawno temu elektryczności. Kamienne narzędzia chirurgiczne precyzyjniejsze, niż nasze - stalowe, których zastosowania (przynajmniej połowy z nich) nie znamy... 

Wielka piramida w Gizie ponoć powstała w 25 lat (skąd to info?), a ma bodajże ponad 2 mln bloków. Policzcie sobie co ile sekund musiałby być stawiany blok. Egiptolodzy, to w ogóle dinozaury nauki.

Powracając jeszcze do tych bakterii na bakteriach, to czas ich życia byłby liczony zapewne w nanosekundach, albo i jeszcze mniej.

Są na tym świecie rzeczy, co się filozofom nie śniły, a co dopiero naukowcom...

To tylko sen samoświadomości.

http://kopalniawiedzy.pl/piramidy-egipskie-beton-odlano-skala-blok-wapie...

co do egiptologów, fakt, to konserwatywni pseudonaukowcy, trzęsąc tyłkami o posady wciąż blokują rozwój badań wokół zagadnienia profesjonalistom.

Podobno już rosjanie pół wieku temu zbadali te bloki, im też wyszedł ten niby-cement.

nie wiem czy z poziomu galaktyki da sie zaboserwowac czlowieka na ziemie, ale podejrzewam ze tak. czemu nie? bakterie nie sa znowu takie male

rozpalilem ogien przy pomocy run. dziekuje i zegnam

Z żaru dłońmi za pomocą aury i koncetracji. 

Mikroskop elektronowy nie da rady (a i tak fałszuje obserwacje), do tego trzeba by to nagrać w ilości milionów klatek na sekundę. Bakterie nie są takie małe, ale gołym okiem ich nie widać. To wybierasz te nieskończone możliwości, czy jednak ograniczone nauką?

To tylko sen samoświadomości.

Ja już spojrzałem z innej strony. Gdzieś od szóstego roku życia byłem ateistą i to wojującym. Nagrywałem nawet kawałki o przypadkowości życia. Ale już pierwsza przygoda z LSD mnie zmieniła. Zacząłem zauważać pewne zależności.

Psychonautyka prowadzi w mrok, ale poprzez mrok można dotrzeć do światła. Pozdrawiam.

To tylko sen samoświadomości.

polecam sceptycyzm

no offence oczywiscie w zadnym przypadku. moze agresywnie pisze ale tak juz mam

W sumie to trochę przegiołem z tym swoim nazewnictwem, ale już tłumaczę. 

Jak pisałem o przeciwieństwach jako pokoju 8m^2 i -8m^2 chodziło mi konkretnie o to, że niektóre przeciwieństwa nie funkcjonują a drugie np. sześcian i kula są czysto iluzoryczne. Wszechświat jest walką 2 przeciwstawnych sił i stąd wszystkie dualizmy a postrzeganie rzeczywistości zakrzywiane jest przez ludzki umysł do różnych fikcyjnych schematów. Stąd też ta gadka o kolorach. "Lewą i prawa " strona wszechświata nie jest moją negacją kierunków. Bo naturalnie można wyznaczając środek je określić  . Tylko taka aluzja do tego jakie bzdury ludzie potrafią powtarzać po kimś i w jak nieistotne podziały wierzyć. 

KARMA. To o czym pisałem to miałem na myśli równowagę rządzącą światem. Tylko zdarzyło się, że nie chciało mi się pisać "równowaga" to dałem "karma". Później się kapłem, że to nadużycie znaczenia tego słowa. Jako, iż nie da się edytować komentarza tak to zostawiłem i zastąpiłem pojęciem "równowagi dotyczącej ludzi" wiedząc, że jest trochę spaczone choć wierząc, że zrozumiecie co mam na myśli 

"Nie bez przypadku podzielono energię na kinetyczną i potencjalną". Tzn. siły rządzące światem nie muszą od razu, automatycznie się wyładowywać na naszych oczach, a zwyczajnie mogą krążyć, gromadzić się, oddziaływać gdzieś poza naszym zasięgiem stąd wniosek, że "karma" (miałem na myśli równowagę) nie działa od razu. Bo w karmę taką, że wszystko co dasz zostanie zwrócone jest nieprawdą zwłaszcza jak w grę wchodzą długie okresy czasu, a życie bywa krótkie. To nie jest żadną magia. A co do wątku na temat płaszczyzn immanencji, warstw rzeczywistości to co mogę powiedzieć: irracjonalizm. Tego się nie da wyrazić, to trzeba przeżyć. 

Taknaprzyszłość to nie żaden debil ani troll. Po prostu nie umiem aż tak precyzyjnie określać co mam na myśli. Nie ma się co temu dziwić, bo rzadko rozmawiam z kimkolwiek a konto na tej stronie mam od niedawna. Próbowałem oczywiście z kimś rozkminiać, zmusić go do myślenia coś się dowiedzieć od niego, ale zwykle jak to bywa- "nie wiem", "nie znam się na tym", "coś w tym jest", "nie gadam z tobą, bo w Biblii jest napisane...". No kurwa. Ja sam zawsze wiem co mam na myśli, ale nie wiem jak ktoś by o tym myślał.

Pozdro

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Spoko, mi się zdarza czasami overreact i wrzeszczę po ludziach, ale tak już mam i niektórzy to tu wiedzą. Początki bywają trudne bo człowiek wie ale nie wie co, a właśnie to ewidentnie widać w Tobie, polecam książki/wykłady/blogi inaczej to nie przejdzie.

""Nie bez przypadku podzielono energię na kinetyczną i potencjalną". Tzn. siły rządzące światem nie muszą od razu, automatycznie się wyładowywać na naszych oczach, a zwyczajnie mogą krążyć, gromadzić się, oddziaływać gdzieś poza naszym zasięgiem stąd wniosek, że "karma" (miałem na myśli równowagę) nie działa od razu."

Spróbuj ponownie bo dalej nie czaje. Co ma energia kinetyczna i potencjalna do sił rządzącym światem, a jest ich 4. Co oznacza wyładowanie na naszych oczach, co oznacza krążanie i w jaki sposób mająsię gromadzić. I co ma do tego energia K i P? A tym bardziej karma? :D

Chodzi o to, że wszystko jest siłą. Świat przedmiotowy istnieje tylko dlatego, że 2 przeciwstawne siły ścierają się. Gdyby przestały oddziaływać świat przestałby istnieć. A co ma do tego energia K i P ? Chodzi o to, że kinetyczną działa a potencjalna gromadzi się. A z tą karmą i działaniem na naszych oczach to jest tak, że nie wszystko widzimy i trudno stwierdzić z perspektywy życia czy się zwraca czy nie, do tego jeszcze nieswojego [życia]. 

 

"polecam książki/wykłady/blogi inaczej to nie przejdzie." Znaczy się że mam pisać skąd to wiem?

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Są dwa rodzaje bułek. Kinetyczne i potencjalne. Potencjalne magazynują w sklepach, a kinetyczne spożywamy. A może to te same bułki?

To tylko sen samoświadomości.

Niby te same, ale jednak nie, bo energii potencjalnej nie widać tak jak kinetycznej. A gdy jej nie widać, nie bierze się jej pod uwagę. To tak jak z tą równowagą. Jak nie ma deszczu, ale są ciemne chmury to można powiedzieć, że nie ma deszczu i są ciemne chmury, a nie że nie ma wody.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

W twoim przypadku to tylko iksdekać można

Te Filozof, kim jesteś? Szamanem? Grybym? Aksamitem? godziną śmierci papieża? Bo widzę że trollujesz, kurwa proszę skończ i wypier^&laj :D
Dzięki.

Godzina śmierci papieża to przecież Aksamit;-]

To tylko sen samoświadomości.

Pomieszałem z Inniejszym :D

Ja myślałem, że wy macie otwarte umysły, ale nie.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

cchyba wszyscy jestesmy jedna osoba

Wystarczy przeczytać mój raport o k-hole i wiadomo od razu, że to prawda.

Strony

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media