iii a
detale
90 mg MDMA
Setting: Okolice zwrotnika Raka, od godziny 11. do 19., pustynia przechodząca w plażę, wilgotna niecka na uboczu, w obszarze zalewowym, potem suchy piach nad samym oceanem.
raporty t.rydzyk
iii a
podobne
Dynamika:
T=0 – 1,5 Hofmanna z roku 2009
T=1h – pierwsze zauważalne efekty
T=4h – 90 mg MDMA
T=16h – możliwość zapadnięcia w sen
Soundtrack: Słuchaj
Jak pęknie, pięknie! Obejrzałem się przez ramię – od wściekle żółtej plaży-pustyni dzieliło nas pół kilometra kipiącego turkusu. Tu, gdzie brodziliśmy, woda sięgała wciąż lekko powyżej kostek, tylko większe fale moczyły kolana. Brnęliśmy w stronę horyzontu, jak ćmy do światła. Czułem, że peak narastał, słyszałem zakłócenia psychedelicznego przerwania*, modulującego szum fal, jak efekt gitarowy: uuuaaauuu-uuuaaauuu-uuuaaauuu ZAGROŻENIE jakiś instynkt wywoływał uczucie dyskomfortu, niepewności... bzdura, przecież jesteśmy tu sami, brodzimy w wodzie po kostki! Coraz dalej i dalej, w wodną pustkę, w turkus, w szum, między białe grzywacze ZAGROŻENIE po drobniutkim piasku, kropelki lśnią na jej pośladkach i plecach, czy jest tak sfazowana, że nie wie, że nie powinna iść tak daleko w ocean? że nagle może trafić na głębię, że między wyspami są prądy i wiry? czy powinienem ją zawołać, żeby ocknęła się z tego transu? odczarować? ZAGROŻENIE może to ten instynkt, który ostrzega zwierzęta przed zrobieniem czegoś niebezpiecznego?
Zniekształcenie dźwięku narasta - uuuaaauuu-uuuaaauuu-uuuaaauuu... Jak tu pięknie, turkus, błękit, biel ZAGROŻENIE...
Ni stąd ni zowąd ocean zasyczał i stanął dęba, jak kobra, która rozkłada kaptur…
***
Czekamy na pierwsze oznaki działania. Wydaje nam się, że szczególnie ciekawe może być czytanie książki podczas powolnego narastania dziwności i pomieszania. „Raga” Le Clézio szybko jednak staje się nie do udźwignięcia, ogrom gwałtu, którego dokonali chrześcijanie na Polinezji staje się czarną chmurą na nastroju, chce mi się płakać; okrucieństwo tej głupawej, krwiożerczej religii, mordowanie, niewolenie, wykorzenianie oryginalnych wierzeń, odbieranie ludom ich tożsamości, od Ameryki Południowej, przez Afrykę, po Oceanię... to... To coś niepojętego dla normalnego człowieka. Odkładam książkę.
— A wiesz, czytałem w takim blogu, jak w wielkanoc wystąpili w radio ksiunc i pop. W programie pierwszym ksiunc pluł się że tylko kośkat posiadł prawdę, a wszyscy inni którzy myślą inaczej, spłoną w piekle. W programie siedemnastym lub dwudziestym trzecim był prawosławny pop i odczytał wiersz, mniej więcej taki: „nie ważne kim jesteś, czy mnie znasz, czy nie, czy każdego dnia żarliwie się modliłeś, czy nie wierzyłeś we mnie albo mówiłeś »pierdol sie, boże«, i tak się spotkamy, czekam na ciebie z otwartymi ramionami”. Rozumiesz? Prawosławie-Katolstwo 1:0...
Półtora Hofmanna wchodzi długo, wydaje mi się, że dłużej niż zwykle, może dlatego, że leżę na plecach, w pełnym słońcu, CEV-y muszą przebić się przez jego jasność, z początku jako nikłe linie, jakieś tęcze, macice perłowe... Dopiero, gdy w uszach mam no stimuli can stimulate all minds - blossoms of days to come, wyraźnie widzę młodych ludzi, pary porzucające „zachodnie działa”, z lubością nurzające się w psychedelicznej symbolice. Naga dziewczyna i chłopiec schodzą z brzegu, zarośniętego pałkami wodnymi, do fraktalnego jeziora, fale rozchodzą się łagodnie, zmieniając wzory wody; inna para brnie w fraktale łanów żyta, porośniętego sporyszem. Kraina wielkich jezior, fraktale chmur odbijają się w taflach, chłopiec i dziewczyna mkną kabrioletem, pośród tęczowych motyli...
Otwieram oczy, prosto na waciane obłoki – nagle olśnienie wyciska mi łzy z oczu.
— Gdybyś miała przy minimalnych nakładach energetycznych przenieść miliony hektolitrów wody na odległość tysięcy kilometrów, jakbyś to zrobiła?
— Nie wiem...
— To spójrz nad siebie. Cysterny wody płyną po niebie. Ziemia podnosi je sobie ze zbiorników, przepycha tam, dokąd są potrzebne i zrzuca. Nad naszymi głowami istnieje kilkupoziomowy system cyrkulacji i dystrybucji wody. Kolejna warstwa podtrzymywania życia. Pomyśl, ile ich jest – pamiętasz, gazowe olbrzymy łapiące swoją grawitacją większe ciała niebieskie, chronią Ziemię przed kolizjami...
Faza narasta. Jest coraz mocniej, mózg zmienia mi się w magiczny arytmometr-ploter-symulator. Przypomina mi się twierdzenie o funkcji ciągłej nałożonej na powierzchnię kuli. Zawsze istnieją co najmniej dwa, lezące naprzeciw siebie (czyli po dwóch stronach odcinka wyznaczającego średnicę) punkty, w których funkcja przybiera identyczną wartość. Czyli ZAWSZE da się przeprowadzić przez kulę ziemską taką średnicę, że panująca z jednej jak i z drugiej strony temperatura jest taka sama. Nie jest to prawo fizyczne, ale czysto matematyczne. Irracjonalne, aintuicyjne, niewiarygodne.
Miejsce, w którym się rozłożyliśmy traci jakoś swój urok. Rano wydawało się idealne - na uboczu, z dala od tropów wydeptanych stopami spacerowiczów w wilgotnym piachu. Teraz widzę, że to zimna niecka, wilgotna po nocnym przypływie. Strefa gnicia, kontrastująca ze złotym piachem suchej plaży. Wstajemy i idziemy taplać się w wodzie. Brodzimy po rozległym jęzorze, który w porze odpływu staje się długaśną mierzeją, odcinającą od oceanu sporą, spokojną sadzawkę. Dochodzimy do jego końca. Przedziwne zjawisko: napływające z dwóch stron fale zderzają się po środku piaszczystej ścieżki, tworząc literę V.
— Patrz! Jesteśmy, jak Mojżesz! — faktycznie, wody rozstępują się przed nami, ukazując dalszą część trójkątnego cypla. Siadam w płyciutkiej warstwie wody, fale liżą mnie z dwóch boków. Spoglądam z dołu na żonę: zależnie jak stoi względem mnie (obracając się ciekawie i podziwiając zmieniony przez LSD krajobraz), dostrzegam inną ją. Targane wiatrem włosy, stylowe okulary słoneczne, tajemniczy uśmiech (co ogląda? jak to widzi?) zadziornie sterczący sutek, gęsia skórka, wygolony wzgórek, oblepiony piachem, z małą kępką odrosłych włosów w okolicy gdzie wargi zbiegają się kryjąc łechtaczkę - moja kochanka. Charakterystyczny pagórek pod pępkiem, którego kształt jest informacją, stygmatem każdej kobiety, która kiedykolwiek dała życie - matka naszych dzieci.
Gigantyczna plaża-pustynia ciągnie się po horyzont, ostatni ludzie, gdzieś tam, hen, wyglądają jak ziarenka maku.
— Popatrz, jak to dobrze, że te ludziki chcą tam chodzić za nas, że my nie musimy, tylko możemy sobie tu siedzieć...
— Ale przecież chodzić jest też fajnie. Brodzić w wodzie...
Schodzimy z łachy, dalej w głąb oceanu. Woda jest bardzo płytka, ledwie do kostek, i nie zanosi się, aby kiedykolwiek miało zrobić się głębiej. Surrealistyczne. W ogóle świat wygląda jakby nie był prawdziwy, jakbyśmy byli tylko częścią skomplikowanej symulacji w futurystycznym kinie.
— Wszystko wygląda sztucznie — słyszę jak mówi — jak byśmy byli tylko obserwatorami rzeczywistości wirtualnej...
Obejrzałem się przez ramię – od wściekle żółtej plaży-pustyni dzieliło nas pół kilometra kipiącego turkusu. Brnęliśmy w stronę horyzontu, jak ćmy do światła, ocean szumiał, jakby przetworzony przez efekt gitarowy: uuuaaauuu-uuuaaauuu-uuuaaauuu ZAGROŻENIE jakiś instynkt wywoływał uczucie dyskomfortu. Brodzimy w wodzie po kostki, coraz dalej i dalej, w wodną pustkę, w turkus, w szum, między białe grzywacze ZAGROŻENIE po drobniutkim piasku, kropelki lśnią na jej pośladkach i plecach, czy pamięta że powinna zawrócić? Kwas pcha ją w ocean! ZAGROŻENIE mózg próbuje zniechęcić do dalszej eskapady.
Ni stąd ni zowąd ocean zasyczał i stanął dęba, jak kobra, która rozkłada kaptur, fale nadęły się i zjeżyły białymi kropelkami.
— Przypływ! Przypływ — krzyczy i śmiejąc się zawraca w stronę plaży. Biegniemy, choć woda nadal sięga tylko do pół łydki.
* * *
Znów na naszym prześcieradle, ale na złotym piachu, namiot został w wilgotnej niecce. Słuchamy muzyki, prężąc nagie ciała w słońcu. Sekcja III A z muzyki dla 18 muzyków Steve'a Reicha. Wiatr, niosący z pustyni setki piaskowych igiełek, zdaje się smagać mnie z każdej strony, jakbym spadał swobodnie, obracając się bezwładnie to w tę, to w inną stronę. Knykciami czuję grzbiety fal powstających na wydmach. Sięgam po MDMA i zapijam je wodą...
* * *
Mętlik. Za zamkniętymi oczyma wybucha orgia abstraktów narządów kopulacyjnych. Rzeczy wyglądające jak penisy i rzeczy przypominające rozchylające się kwiaty warg mniejszych z czekającymi eksplozji łechtaczkami. Kolorowe, nabrzmiałe, wariackie, splątane, drżące. Ostrzegam żonę, że za chwilę mogę być niezdolny do komunikacji, a myślę o tym, że nie będzie w stanie pokazać mnie ludziom, charczącego i chichoczącego na widok niebieskiego chuja w żółte paski i cipowego motyla. O dziwo po paru minutach faza stabilizuje się. Zalewa mnie fala empatii i miłości.
Okręcam się jak jętka, wokół nagiej żony, siedzącej i pogrążonej w lekturze. Uderzenia ziaren piasku, spacerowicze, kajciarze, fale, góry, odbłyski światła, chmury, wszystko to wpisuje się idealnie w rytm i melodię sekcji III A.
Sekcja III A. Wiatr, niosący z pustyni setki piaskowych igiełek, zdaje się smagać mnie z każdej strony, jakbym spadał swobodnie, obracając się bezwładnie to w tę, to w inną stronę. Narastające pulsy muzyki wypełniają pole widzenia coraz szczelniej bielą. Czuję, jak moje ciało to sypie się, jakby było z piasku, to znów odpada plasterek po plasterku, aż niknie, niknie zupełnie. Biel! Biel!
...
BIEL
Światło i nicość. Nie, nie nicość, ale po prostu BRAK WSZYSTKIEGO. Coś, co pozostało po usunięciu całokształtu rzeczywistości. Zadziwiający dodatni wynik odjęcia całości od całości. Było przed początkiem i trwać będzie po końcu. Bo i też koniec i początek są tylko iluzją, prawdziwa jest tylko bezustanna przemiana, którą "koniec" zwiastuje, a "początek" objawia. Przejrzyste światło. Ekstaza niebytu, niestworzenia, nieuformowania.
Odzyskuję siebie, a zaraz potem – ciało. Biel blednie, przez chwilę jeszcze myślę sobie, że TO tam jest płótnem, na którym wymalowano rzeczywistość, i że kiedyś przyjdzie dzień ponownego zespolenia, który przywitam z radością.
Otwieram oczy. Chmury burzą się, kurczą i puchną; wiry są dosłownie wszędzie, strzępki mają kształty fraktali. Słońce praży niemiłosiernie, idziemy więc znów na łachę Mojżesza. Falująca woda zmienia się w srebrną powierzchnię, wykres uderzeń wiatru w taflę.
— Pomyśl tylko, gdyby lepkość, napięcie powierzchniowe, gęstość wody miały odrobinę inne wartości, nie byłoby tego spektaklu, tego falowania, piany, bałwanów, mgiełki kropelek odrywanych od nich przez wiatr... Czyż to nie niesamowite?
Spoglądam w piach... O, cudzie psychedelii! Ziarenka układają się w halucynacje geometryczne! Kwiaty, rozety, arabeski – jakby ktoś wziął malutką pęsetę i klecił te misterne wzory w zasięgu mojego wzroku, zamazując je, gdy patrzę gdzie indziej i budując nowe, niepowtarzalne, w miejscach, na których spoczywa moje oko. Jak, jak, jak?! Przecież to piach, biały szum! Ziarenka muszą leżeć przypadkowo, a nie układać się, jak szalone kwiaty w kalejdoskopie! Pochylam się bliżej – jak w mordę! – na piachu są wymalowane fraktalne cudeńka. Bliżej – nadal je widzę! Nosem dotykam wilgotnej plaży... No! wreszcie chaos zwykłych ziarenek...
Wstajemy i dumnie obnosząc naszą nagość, brodzimy pośród fal, sadzawek, małych strumieni pędzących po plaży, szczególnie jeden z nich zachwyca nas fakturą dna - czarnego piachu wymieszanego z białym, na którym to tle, niczym przezroczyste łuski, albo miriady lśniących soczewek, gna szeroki i na parę milimetrów płytki strumień. Od słońca robią się zajączki, zdać by się mogło, że to przezroczyste owady, albo szklane ludziki biegnące setkami ścieżek do jakichś swoich zajęć…
Wracamy na suchy piach i obserwujemy mijających nas ludzi. Nagich staruszków, młode dziewczyny w kostiumach kąpielowych, chłopaka w gatkach do kolan i jego dziewczynę z naturalnie zarośniętą cipką.
— Czemu więcej ludzi nie chodzi nago? Przecież ciało jest takie ładne...
— Nawet ciało starych ludzi.
— Wstyd jest dla mnie czymś niezrozumiałym. To musi być jakoś wyuczone, jakiś wpojony strach...
Chodzimy, pokazujemy innym nasze, piękne ciała. Pluskamy się, moczymy, wracamy na brzeg. Nie potrzebuję już prześcieradła, padam na plecy, rozkładając szeroko ramiona, nagi oddaję się we władanie piachowi, pustynnemu wiatrowi, planecie. Grajek leży w piachu. Słuchawki-cudeńka: w piachu. Wciskam je w pełne piachu kanały uszne. Sekcja III A. Zamykam oczy. Wiatr uderza ze wszystkich stron, targa mną jak pyłkiem. Każde ukłucie maluje kropeczkę na powierzchni kory wzrokowej. Chwilę potem widzę, jak leżę nieruchomo na pustyni. Obojętny, albo martwy. Wiatr okrywa mnie warstewką piasku. Lata potem zostają tylko białe kości. Sekcja III A…
W pewnym momencie słyszę głos żony:
— Hej, to co robisz jest chyba niebezpieczne!
Próbuję otworzyć oczy, ale stało się coś dziwnego - powieki nie odmykają się, a jednocześnie coś zaczyna mnie szczypać. Piach wypełnił oczodoły! próbuję go zetrzeć, ale przylepił się też do tłustych od filtra przeciwsłonecznego palców.
— Oczyść mi oczy! — proszę, ale pomoc nie nadchodzi. Macham lewą ręką w przestrzeni, w której ona była jeszcze chwilę temu, trafiam w pustkę. Delikatnie i powoli dłubię w oczach, coś widzę... Pobiegła łapać namiot, wyrwany widać przez któryś z silniejszych podmuchów! Pomagam jej zwinąć namiot w kłąb, chowamy do torby wszystkie nasze bambetle i siadamy bezpośrednio na piasku.
— Ciekawe, czy nasz syn wybrał się na zuchy… — zastanawia się, owijając chustą, w coraz silniejszym wietrze. Sięgam więc po telefon i sprawdzamy.
— Poszedł, poszedł. Mamy mu kupić mundurek, jest cała lista zakupów.
— Mundurek?!
— Każą mu kochać boga, Polskę i chodzić w mundurku, widać chcą wychować nam małego nazistę! Wrócisz któregoś dnia do domu, a tam cały twój towar płonie na stosie: „Matko!, ojcze! Spaliłem to świństwo!!!”. Czy nie po to właśnie tresuje się harcerzyków? Żeby mieć nazistowskie wtyki to tu, to tam? Ściskodupców, którzy zorganizują ci czas i wprowadzą faszystowski dryl?
— Ależ to człowiek musi się zeszmacić dla dziecka…
Zachodzi słońce i wiatr staje się przenikliwie zimny. Idziemy na kolację, gdzie jakiekolwiek przetworzone jedzenie okazuje się niejadalne, ohydne albo zwyczajnie bez smaku. Smakują nam tylko orzechy, winogrona, sery i wino.
* * *
Bardzo zmęczeni przewracamy się po łóżku, z boku na bok. Do godziny trzeciej nad ranem sen nie nadchodzi, a nasze mózgi niestety nie obdarzają nas już żadnymi cudownościami. Męka i lekkie rozdrażnienie.
Następny dzień – 100% powrotu do trzeźwości.
Jasne światło dało mi do myślenia, choć im bardziej blednie jego wspomnienie, tym większą ułudą się wydaje…
Patrząc wstecz - grudzień 2014
Jako że pojawiło się ostatnio parę raportów osób opisujących podobne doświadczenie (w tym jeden, który przedstawia przejście od ateizmu do pełnego uznania istnienia boga), postanowiłem skrobnąć parę słów aby przybliżyć moje, dość pobieżnie zarysowane spotkanie z absolutem. W czasie pisania powyższego raportu uznałem, że im więcej powiem o świetlistym miejscu, tym bardziej zakłócę obraz jego dualnej istoty: pustki buzującej zawartością. Proszę oczywiście nie zakładać, że doświadczenie zmieniło mój światopogląd - nadal jestem racjonalistą. Jeśli w wyjaśnieniach poniżej posłużę się słowami takimi jak „bóg”, „absolut”, "uniwersalna świadomość" lub „życie po śmierci”, będą się one odnosiły tylko i wyłącznie do opisu „narkotycznej” wizji, nie przekonania że któreś z wymienionych pojęć określa realny byt. Opiszę Wam więc dziesięciogłowego smoka, którego widziałem na tripie, z zastrzeżeniem jednak, że absolutnie nie wierzę w istnienie smoków. A teraz do rzeczy.
W filmie dokumentalnym „Inside LSD” (polski tytuł: „LSD - podróż do piekła”(sic!!!)) wspomniano o programie podawania LSD i grzybów psylocybinowych osobom terminalnie chorym, w celu „usunięcia strachu przed śmiercią”. Widzowi nie mającemu pojęcia o działaniu enteogennym psychodelików, oczywiście trudno było zrozumieć jak „STRASZLIWY NARKOTYK” (bilet do piekła...) może niwelować najbardziej pierwotną i absolutnie nie zamazywalną obawę istoty ludzkiej. Zakładając, że wizja „przejrzystego światła”, doskonale znana użytkownikom LSD (wspomina o tym choćby Leary w „Doświadczeniu psychodelicznym”, czy Grof w „Obszarach nieświadomości”) jest dokładnie tą samą wizją, której doświadczają osoby w stanie śmierci klinicznej (najczęściej padają stwierdzenia takie jak: „jasne światło”, „uczucie błogości”, „bycia jedności z całym stworzeniem” itp.), bardzo łatwo jest wyobrazić sobie, że doświadczający jej może utożsamić tę halucynację z bogiem lub stanem „ponownego zespolenia z całością stworzenia”. Jeśli miałbym 100% pewności, że tak właśnie wygląda śmierć, to powiedziałbym Wam ze śmiechem, że zupełnie nie ma czego się bać (to miałem na myśli pisząc w raporcie: „kiedyś przyjdzie dzień ponownego zespolenia, który przywitam z radością”).
Czy da się jakoś przybliżyć słowami, to co przeżyłem? Spróbuję za pomocą paru analogii.
Co czułem w „tamtym miejscu”?
Co neuron w Twoim mózgu wie o Tobie? Nic. Czy pojedyńczy neuron wie, że jest neuronem? Oczywiście, nie wie nawet tego. Wtedy, przez tę parę sekund, czy też ułamków sekundy, poczułem się, jak neuron, który nagle odkrył, że jest jedną z cegiełek budujących wspaniałą strukturę, jaką jest mózg. Czułem, że moja świadomość jest tylko malutką wypusteczką Uniwersalnej Świadomości. Neuronem w mózgu, którym jest cały wszechświat. Wiele religii mówi o tym, że bóg jest wszędzie: gdziekolwiek padną Twoje oczy - patrzysz na kawałek boga. W tamtej chwili czułem dokładnie to: jestem wypusteczką wielkiego kosmicznego fraktala, nigdy nie byłem osobną istotą, jestem połączony z absolutną całością istnienia (oddałem to słowami: „TO tam jest płótnem, na którym wymalowano rzeczywistość”). Czym jest ta całość? Dla Was może być bogiem, lub Bogiem. Dla mnie - funkcją falową całego wszechświata - jak na powerzchni wody: dochodzą mnie koliste fale wytwarzane przez wszystkie zanużone w czasoprzestrzeni obiekty, a do nich docierają koła, które na „płótnie” [funkcji falowej] wytwarza moje istnienie.
Czym jest świadomość?
Wezmę tu trochę racjonzlizm pod włos: nie dopuszczając istnienia świata nadprzyrodzonego muszę zakładać, że świadomość budują jedynie znane już nauce oddziaływania fizyczne. Jeśli świadomość jest wypadkową skomplikowanych oddziaływań pomiędzy fizycznymi strukturami mózgu, co stoi na przeszkodzie, aby tworzyły ją także dużo większe struktury fizyczne? Takie jak, dajmy na to... cały wszechświat?
W świetle powyższego - co więc dzieje się ze świadomością po śmierci?
Wyobraź sobie skomplikowaną wodną strukturę wiszącą nad powierzchnią sfalowanego jeziora. Ten szalony twór to Twoja świadomość, utrzymywana w swoim przedziwnym kształcie i zawieszeniu przez „machinerię do zmniejszania entropii”, potocznie nazywaną mózgiem (wraz z karmiącym go żywym ciałem). Kiedy mózg przestanie działać, misterny twór wpada z pluskiem do rozpościerającej się pod nim wody, tworząc w niej koliste fale i mieszając się z innymi falami w tym nieskończonym zbiorniku. Może jeszcze przez chwilę, przed pluskiem, pomyśli sobie: „ojej! jestem kroplą wody! właśnie lecę w kierunku Nieskończonej Wody!”, a potem jest PLUSK! i już tylko to, co kiedyś było małą jednostkową świadomością, miesza się z tą niepojęcie wielką. Przestaje być Tobą, przyrasta ponownie do świadomości, z której się wyłoniła. Jak kawałek układanki, który całe życie myślał, że jest liściem, wpadający na swoje miejsce do puzzla przedstawiającego pełen drzew, nieskończony las:
„Ach, więc to TYM zawsze byłem!”.
„No more I but WE”.
„Witaj z powrotem”.
___________________
* Za Jamesem Kentem, „Psychedelic Information Theory: Shamanism In the Age of Reason” – charakterystyczne dla danej substancji zakłócenie procesów percepcyjnych, charakteryzujące się obwiednią ADSR.
- 31682 odsłony
Odpowiedzi
3 Gwiazdki
Napisales ze to doswiadczenie mistyczne, nic takiego, choc przyznaje ze ladnie mozna sie wkrecic a ten watek z piaskiem w oczu to az to poczulem na sobie .pozdrawiam.
He, he, he. Zależy, co kto
He, he, he. Zależy, co kto uważa za mistyczne. Dla mnie śmierć ego i spotkanie z "przejrzystym światłem" było szczytem mistycyzmu.
Moje przeżycia były bardzo
Moje przeżycia były bardzo podobne do Twoich. Napisałem, że w wszczytowym momencie widziałem na raz wszystkie kolory. To była prawda, płynąłem wśród miliarda barw i kształtów, ale wszędzie obecna była BIEL. Jej świetlisty blask dominował, ale nie "zasłaniała" ona innych kolorów, ale się z nimi jakby... pokrywała, tak, że oba były widoczne.
Zagadka życia i śmierci towarzyszy człowiekowi od dawna. Niewielu zdaje sobie sprawę od jak bardzo dawna. Przecież już w jaskini w Lascaux widzimy obraz umierającego żubra i człowieka, połącozny z aktem kopulacji. Tu miesza się motyw śmierci i narodzin. Jeszcze bardziej zagadkowym jest obraz umierającego człowieka z głową ptaka i obok ptak siedzący na lasce. Czy ma to oznaczać duszę ulatującą w górę po akcie zgonu? Tego można się tylko domyślać. Pewne jest natomiast, że człowiek już 15 000 lat temu (albo i więcej) ukorzył się przed tą niewiadomą i fascynował go jej temat. Co jeszcze ciekawsze; nawet wśród niektórych zwierząt, np. słoni, zauważamy obrzędy pogrzebowe (cmentarzyska słoni).
Obawa przed śmiercią jest najbardziej pierwotną, tak jak piszesz, gdyż każdy żywy organizm rodzi się po to by żyć i to jak najdłużej. Nie jest jednak niezmazywalna. Wystarczy spojrzeć na daleki Wschód i systemy reinkarnacyjne (które wcale nie muszą zaprzeczać prawom fizyki i racjonalizmowi, o czym później), gdzie ludzie ponownych narodzin są pewni jak amen w pacierzu. Dla nas brzmi to paradoksalnie, ale w chwili śmierci znajdujemy się najbliżej Życia i narodzin w kolejnym wcieleniu. To, tak jak piszesz, nie jest straszne, a nawet może to być coś wręcz... radosnego. Podobnie sprawa wyglądała u Indian obu Ameryk. Kiedy na starca przychodził jego czas udawał się on w odosobnienie z najbliższą osobą lub sam by spokojnie wyzionąć ducha. Wiadomo, nikt z nich nie pragnie śmierci, ale kiedy ona przychodzi, przyjmują ją spokojnie. Dobrze obrazuje to scena w filmie Apocalypto kiedy wódz napadniętego plemienia z nożem na gardle patrzy tylko w oczy pierworodnego i mówi spokojnym tonem: "Nie lękaj się mój synu", po czym z podciętą szyją unosi oczy ku górze, a kamera pokazuje przez moment szumiące drzewa.
Czułem dokładnie to samo jeśli chodzi o neuron. W momencie posiadłem świadomość ogromu Wszechświata i wszelkiego istnienia. Nikola Tesla, jeden z jatęższych umysłów naszej planety powiedział: "Our entire biological system, the brain and the Earth itself, work on the same frequencies."
Istnieją teorie, że nim pojawił się materialny Wszechświat najpierw istniała Świadomość. Siła inteligentna i twórcza. Piszesz o fukcnji falowej Wszechświata. To jak najbardziej prawda. Ale czy w tamtym momencie nie odczuwałeś, jeśli nie totalnego połączenia, to chociaż obecności Wszechwiedzy i Siły Stwórczej, która tchnęła dech Życia we wszystko? Czy nie znalazła się w Twojej głowie pamięć o tym jak wszystko co żyje na Ziemi było tylko wodą i węglem? Ja to właśnie czułem. Życie na naszej planecie nie wzięło się z niewytłumaczalnego przypadku. To Wszechświat w swej pierwotnej miłości, szczęściu i chęci po prostu bycia stworzył formę jaką są organizmy żywe. Powtórzyć można za Alanem Wattsem: "You yourself are the eternal energy which appears as the Universe. You didn't come into this World. YOU CAME OUT OF IT, like a wave from ocean".
Nie uważam też, że to co napisałem musi zaprzeczać w jakikolwiek sposób prawom fizyki. Wręcz przeciwnie. Nauka rozwija się teraz bardzo szybko. Jeśli tylko wielkie religie tego świata zdecydują się na kilka dogmatycznych ustępstw to za 5-10-20 lat Religia i Nauka podadzą sobie w pewnym momencie ręce, a wtedy zacznie się wspaniały czas dla ludzkości. Uczestniczyłem 3 lata temu w konferencji naukowej na Uniwersytecie Jagiellońskim pt. "Dusza. Umysł. Ciało". Wielka sława neurobiologii prof. Jerzy Vetulani, w swoim wykładzie, przyznał otwracie, że dusza istnieje. Powiedział także, że współczesna nauka nie ma jednak na razie narzędzi do badania tego tematu. Podobno Duszę czy też Świadomość rozłączną od ciała da się określić językiem fizyki. Możliwe nawet, że ma ona także masę (!). Czytałem także opinie wielu lekarzy, którzy na salach operacyjnych widzieli zgony. Każdy z nich mówi o momencie śmierci, kiedy ten blask Życia w oczach nagle gaśnie i stają się one dziwnie puste. To czas kiedy świadomość opuszcza ciało. A skoro już mamy trzymać się praw fizyki to w przyrodzie nic nie znika i nie ginie; może jedynie zmienić swoje miejsce (reinkarnacja). Czy można pominąć fakt, że w tak wielu różnych cywilizacjach i kulturach, niezależnych od siebie, pojawia się moty ulatywania w górę po śmierci? Ta wiedza jest w każdym z nas, jest ona dostępna dla każdego. Każdy człowiek ma zdolność dzięki swojemu umysłowi połączyć się z Najwyższą Inteligencją i odkryć wszystkie tajemnice rządzące Wszechświatem. Takie doświadczenia jak Twoje czy moje zbliżają nas tylko do jej poznania, a dróg do nich jest wiele. Modlitwa, medytacja, kontemplacja, a także zamykanie się w ciemnych pomieszczeniach czy komorach sensorycznych. Wszystko co odcina nas od świata z zewnątrz, a pomaga na wejrzenie wewnątrz siebie. W naszych umysłach zapisane jest wszystko. Wystarczy tylko dotrzeć dostatecznie głęboko i odkryć to.
"Przestaje być Tobą, przyrasta ponownie do świadomości". Oto i cały Buddyzm i cel wszystkich praktyk buddystów. Całkowite zniszczenie swojego ego, poczucia jakiejkolwiek odrębności i indywidualności we wszystkich możliwych płaszczyznach. To ma być stan ostateczny i przerwanie łańcucha ponownych narodzin. Połączenie się na Zawsze z wszechobecną Najwyższą Świadomością.
Grzeczność wymaga, aby
Grzeczność wymaga, aby odpowiedzieć na koment (który nb. czytałem już wiele razy, za każdym razem odnajdując inspirację do kolejnych poszukiwań), nie zrobiłem tego do tej pory, bo po prostu nie mam nic do dodania. Może tylko poza odpowiedzią na Twoje pytanie:
Ze wstydem muszę przyznać, że tak. I choć to odczucie było tak rzeczywiste, jak wszystko co czuję w każdej sekundzie trzeźwości, jako racjonaliście nie pozostaje mi nic innego, niż powiedzieć: a ileż to dziwniejszych rzeczy ludzie widują po narkotykach!
zazdroszczę małżonce tak
zazdroszczę małżonce tak wartościowego i inteligentnego partnera ;)
Arriving somewhere but not here
Kazała napisać: "bo męża to
Kazała napisać: "bo męża to trzeba se umieć wychować".