Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

wycieczka

wycieczka

Moje przeżycia są nieco trudne do opisania, bo była to moja pierwsza jazda w

życiu i nie mam do czego jej przyrównać.



Mam 21 lat i jeszcze nigdy przedtem niczym się nie odurzyłem. (zero alkoholu,

trawy, nawet papierosów itp.) Była to moja wielka życiowa idea i żadne namowy

ze strony kolegów nigdy mnie nie przekonały. Coś widocznie we mnie pękło, bo po

opisie aviomarinowych halucynacji jednego z moich przyjaciół postanowiłem

"sprawdzić jak to jest".



Kolega zarzucił 20 tabletek, ale że był to mój pierwszy raz z czymkolwiek, to

na moje 70 kilo wagi postanowiłem kupić 3 paczki, czyli 15 tabletek. Wybrałem

się sam, prosto z apteki, w stosunkowo odludne i spokojne miejsce. Mamy w

Bydgoszczy Leśny Park Kultury i Wypoczynku - pełna kultura i spokój. Tabletki

wziąłem zaraz po dotarciu tramwajem do lasu (12:30), zapiłem wodą i poszedłem

na długi letni spacer do botanika.



Przez pierwsze 30 minut marszu brak reakcji, może lekka ciężkość na żołądku. Po

około 45 minutach pojawiły się pierwsze, lekkie zaburzenia widzenia, typu: co

to tam leży na drodze, jakieś 20 metrów perzede mną? Gałąź, czy ptak? Albo:

widzę, że chyba są już jagody, sprawdzam z bliska, nie, nie ma. Świadomość przy

tym całkiem zachowana, czystość myśli, lekkie uspokojenie. Szedłem dalej w

upalnym słońcu, popijałem czasem wodą i około 13:25 poczułem lekkie zawroty

głowy, trochę mną



bujało i z czasem zaczęło to się nasilać. Myślenie miałem spowolnione i w

konsekwencji ograniczyło się do jednego wątku i tylko odbierania wrażeń

zmusłowych. Nie było możliwośi muślenia o przeszłości i przyszłości, tylko

jeden prosty temat w danej chwili. Idąc poboczem drogi musiałem skupiać całą

uwagę, żeby nie wpaść pod samochód. Przelatujące na niebie stado ptaków

widziałem najpierw wyraźnie, a potem jak jakieś mrówki, albo ławica czarnych

kropek. Około 13:40 dotarłem do tego botanika i byłem tak zmęczony, że nie

myślałem o niczym innym, jak tylko o znalezieniu wygodnego miejsca w cieniu,

żeby odpocząć. Jak zaległem zaczęło się. Uświadomiłem sobie, że jestem poważnie

zatruty, mam typowe objawy do zatrucia jedzeniem: te zawroty głowy, miękkie

nogi, do tego drżenie rąk, chyba temperatura, sucho w ustach, ale nie było

nudności i bólu brzucha. W sumie odbiór pozytywny, nie uciążliwy, szybko się

przyzwycziłem do tego stanu.



Oglądam las dookoła i stwierdzam, że mam trudności ze skupieniem wzroku

(akomodacją). To co jest blisko zlewa mi się z tłem. Przez kilka sekund muszę

wpatrywać się w szczegóły, żeby rozpoznać (albo nie) co widzę. I tu pojawiają

się pierwsze konkretne hacucki: Patrząc na korę drzewa zobaczyłem zamazane,

wyryte nożem na pniu, napisy pismem klinowym, lub jakimś takim. Potem patrzę, a

nic tam nie ma. Wiem więc, że to są zwidy. Patrzę w las, a na skarpie wysataje

kamienna, stara tablica, też z jakimiś napisami, jakby tajemne wejście do

świątyni Azteków w dżungli. Ale widzę to tylko sekundę i znika, to tylko ziemia

i krzaki. Popijam wodą i mam kłopoty z trafieniem butelką do ust. Nagle widzę,

że ścieżką idzie mój kumpel, chyba z jego rodzicami. Myślę sobie, że

powinienem się przywitać i pogadać, ale wiem, że on rozpozna mój stan, więc

lepiej się nie ruszam, może mnie nie zauważy. Podchodzą bliżej mnie i okazuje

się, że to wcale nie on, tylko jakaś dziewczyna, wcale nie podobna. Przez ten

cały czas trzy razy na ręce lądowała mi jakaś natrętna, mała muszka, którą

zabijałem.



Wstałem, żeby wracać do domu, ale nogi miałem za miękkie i usiadłem spowrotem.

Czułem się bardzo zmęczony i chciałem się zdrzemnąć ,ale bałem się, że mogę się

już nie obudzić, bo przestanę oddychać. Oddycham parę razy głęboko. W końcu

jednak dałem radę wstać i poszełem na "wąskotorówkę". Na stacji był jakiś

dziadek z wnuczkiem. Sprawdzam, która godzina - 15:22, o której będzie ten

pociąg - 15:35, ale trudno stwiedzić z rozkładu, w którą stronę pojedzie. Gapię

się dłuższy czas, jest ok. Dziadek pyta, za ile minut jedzie,



ja liczę..."chyba za dwanaście"- Pomyślałem, ale nie mogłem tego powiedzieć!

Wyjąkałem to jakoś



i nie będac pewnym, czy dobrze policzyłem dodałem "tak mniej więcej". Usiadłem,

za chwilę był ten pociąg, wysiedli jacyś ludzie robiąc zamieszanie, czas mi

jakoś szybko zleciał. Miałem wątpliwości czy dam radę kupić bilet, ale jakoś

poszło. Jadąc



około 10 minut miałem w głowie przez ten czas tylko trzy myśli: zająć miejsce,

jak usiadłem to spojrzałem na tory



przed sobą, że idą prosto i lekko są pofalowane od gorąca, trzecia, że pociąg

wolno jedzie, można wy wyjść i wejść w czasie jazdy i już była wysiadka.



Przesiałem się na tramwaj. Patrzę za okno i widzę znajomą na ulicy za oknem,

myślę że musi mi chyba zazdrościć, ja to mam dobrze, jadę sobie wąskotorówką z

Myślęcinka i miło spędzam dzień, a ona to się kisi w ten upał w mieście. Widzę

jakieś domy i słysząc dzwonek zorientowałem się, że właśnie przegapiłem swój

przystanek, ale to nic, z następnego też nie mam daleko. Jakoś doszedłem do

domu, nic się nie wydarzyło, nie pamiętam drogi, położyłem się spać. Pod

biurkiem widziałem wychodzącego zza szafy pająka-skorpiona-ślimaka, który

łapkami nawijał jakiś kokon, czy zjadał ofiarę. Patrzę uważniej nie ma nic. Nie

boję się go, bo iem, że nie istnieje, Patrzę baz uwagi, jest i nawija, ale

wiem, że to tylko zwidy, eee tam. Mama wchodzi i mówi, ze mam zadzwonić do

swojej dziewczyny. Ja wiem, że nie mogę, bo mam kłopoty z wysławianiem się i

wszystko się wyda. Przespałem, się jakiś czas, po czym włączyłem sobie płytę

"Enya" i ta muzyka docierała do mnie bardzo głęboko. Dzwoni kumpel, krzyczę do

rodziców, że ja odbiorę, aha, czyli już umiem mówić, rozmowa się nie klei, coś

mnie wyczuł, ale wyjaśniam, że mnie obudził, ten upał. Nie mam już zwidów.

Najadłem się i spałem do rana. Rano było mi całkiem dobrze, ale umysł działał

tylko na jakieś 80% przez cały dzień. Długo zajęło mi przypomnienie sobie

całego poprzedniego dnia.



Wnioski jakie mi się nasuneły po tej wycieczce mam takie: Ale była jazda,

następnym razem zrobię to lepiej, bo nie będę nigdzie łaził bez sensu, tylko

zapodam sobie jakąś muzę, filmik, ksiązkę z ilustracjami na pobudzenie

wyobraźni itd. Potrzeba na to mieć cały dzień wolny, albo chociaż popołudnie i

wieczór, żeby od następnego ranka normalnie funkcjonować. To jest inny świat,

chociaż halucynacje nie zastępują rzeczywistości, tylko się do niej dodają,

szczególnie w miejscach, gdzie się niedowidzi, w ciemnych kątach. Musi być

fajna jazda wieczorem. Następnym razem wezmę 20 sztuk, bo samych halo miałem

mało i tylko po kilka sekund. Wiem już dlaczego ludzie ćpają, to jest jak

szósty zmysł, albo jakby cię wypuścili z klatki. Zdaję sobie sprawę, że to może

pociągnąć za sobą reakcję łańcuchową i mogę się stoczyć. Już jestem zerem, bo

zacząłem i złamałem swoją własną obietnicę, nie mogę sobie ufać. Nigdy więcej

tego nie wezmę. Ale to jest fajne i pobudza wyobraźnię, dla mnie klimat fantasy

wkrada się w życie, zawsze tego chciałem, to są moje marzenia. Sen łączy się z

jawą. Można zbadać inne stany świadomości. Koszt byłby jednak za wysoki.

Wszystko dotychczasowe traci sens. Myślę jak narkoman, kołowanie kasy,

kłamstwa, zdrowie, studia. Z tym jest inaczej, ale mam piękne życie i bez tego.

Gdybym nie miał w życiu celu i wspaniałej dziewczyny, to kto wie. I tak od

trzech dni bez końca, natłok myśli za i przeciw. Ona już wie i ma mnie pilnować

dopóki o tym myślę.

Ocena: 
apteka: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media