Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

to tylko pół kasztana

to tylko pół kasztana

Wydarzenia te miały miejsce w październiku 1997. Był dzień nauczyciela więc nie było szkoły

i postanowiłem przyjechać do domu. I tak jakoś wyszło że znalazłem się na imprezie u kumpla.

Nic nadzwyczajnego, każdy coś pił, leciala muza itp. W pewnym momencie kumpel wyciągnął kilka

kasztanów. Rozłupał jednego i spytał czy chce. Nie czekając na odpowiedź zaczął wpieprzać jego zawartość. Skusiłem się i zeżarłem z pół kasztana. Smak był całkiem ok tylko suchość mnie później denerwowała. Później nic się nie działo, więc zapomniałem o całej sprawie.Impreza skończyła się z 1,5 godziny później bo ktoś zaczął robić burdel w mieszkaniu. Wyszedlem więc i postanowiłem że idę do domu.


Idąc spokojnie wzdłuż głównej drogi zaobserwowałem dziwne zjawisko. Kępki trawy, które wyrastały między płytami chodnikowymi pełzały do przodu jak jakieś gąsienice. Ciekawy jest fakt, iż nie zdziwiło mnie to tylko wydało mi się najnormalniejszą czynnością jaką wykonuje zwykła trawa. Może to przez to że wcześniej nic nigdy nie brałem (MJ zapaliłem rok później)? W domu zostawiłem tylko plecak i przywitałem się z babcią, która przyjechała tylko na jeden dzień. Później gdzieś na osiedlu spotkałem dwóch kumpli, którzy właśnie szli do domów. Odprowadziłem ich więc do chaty. Po krótkim pożegnaniu poszedłem w swoją stronę a oni ze mną. Przeszedłem tak chyba z 5 minut i zdziwiło mnie to że ludzie tak dziwnie na mnie patrzą. Nie przerywając rozmowy z kumplami przeszedłem jeszcze kilka metrów i nagle zorientowałem się ze ich tu NIEMA!(to był dla mnie szok). Wtedy zrozumiałem że coś jest ze mną nie tak i postanowiłem odpocząć w domu. W chacie zrobiłem się senny i czasami zapadałem w lekki sen. Oprócz tego chodziłem od ściany do ściany i chyba z 5 razy spadłem ze schodów robiąc przy tym dużo hałasu. Nikt się jednak nie połapał że zachowuję się dziwnie. Pamiętam też że stara kupiła mi wtedy jakąś gazetę (chyba Komputer świat,bodajże pierwszy numer). Otworzyłem ją i zaczęłem przeglądać. Wrażenia były nieciekawe... żółta plama, niebieska, szara, zielona, biała, czarna itd. Stwierdziłem iż poczytam ją później. Wieczorem musiałem jechać do internatu, tak się złożyło że babcia mieszkała w tym samym mieście w którym się uczyłem, więc wracała ze mną. Na niezłym haju poszedłem na autobus. Gdzieś w połowie drogi babcia zagadała do mnie:


- Teraz jest tyle narkotyków w szkołach, ale ty chyba nic tam nie bierzesz?

- Nie babciu - odpowiedziałem


Podróż autobusem to było ciężkie przeżycie. Siedziałem sobie i nic specjalnego się nie działo do momentu, w którym zobaczyłem psa biegnącego ku przodowi autokaru. Zdziwiło mnie to i chciałem się spytać kto jest taki głupi, że puszcza psa swobodnie i bez kagańca. Jednak gdy się rozejrzałem nie było psa ani jego pana. Później doszedłem co to było, mianowicie autosany maja takie przeźroczyste lufciki w dachu i światło latarni, które wpadało do środka przesuwało się środkiem. Pojawiły mi się również siedzenia na zewnątrz tak że odnosiło się wrażenie że dwa autobusy są ze sobą sklejone bokami, co ciekawe siedzieli w tym drugim moi znajomi. Potem zresztą pojawiali się na wszystkich wolnych miejscach w autobusie a ja zastanawiałem się po co jadą do Wrocławia tak późno. We Wrocławiu babcia koniecznie chciała mnie odprowadzić na autobus a ja nic już nie rozumiałem. Doszedłem więc na przystanek i czekam a babcia do mnie:


- Zobacz o której masz autobus.

Spoglądam na rozkład jazdy a tam dwa kilo ni chuja, ciemno jak w dupie. Wyjęłem zegarek i świecę sobie tarczą, ludzie się na mnie patrzą.

- Mam 8 po 20 - mówię po około 5 minutach.

- Ale jest już 20:42?!

- No to za chwilę przyjedzie :)


Babcia poszła na swój przystanek a ja nie mogłem odczytać wielkiego świecącego napisu na autobusie. Musiałem wsiąść do 125 ale widziałem tylko wielkie żółte jajo. Wsiadlem i autobus ruszył. Musiałem liczyć ile razy otwierają się drzwi bo nic na zewnątrz nie widzialem. Wysiadałem na 4 przystanku, więc się nie pomyliłem. W internacie wejście na 3 piętro było jak wejście na Pałac Kultury. Torba ważyła chyba ze 150 kg. Gdy już dotarłem do pokoju to 10 minut usiłowałem włożyć klucz do zamka który nie istniał. W końcu zamek znikł i zobaczyłem ten prawdziwy, który bez problemu się otworzył. Gdy wszedłem do środka i zapaliłem światło odwróciłem się by zamknąć drzwi. Po ponownym odwróceniu natknąłem się na wszystkich moich współlokatorów, a ponieważ wiedziałem że przyjeżdżają dopiero jutro to powiedziałem do nich:

- Was tu nie ma! - i znikneli. Pojawił się jeszcze mój drużynowy z harcerstwa i kilka znajomych mi osób. Wszyscy jednak znikali po powyższym stwierdzeniu. Byłem tak zmęczony że poszedłem spać. Potem nie mogłem nic przeczytać przez 3 dni a ręce i nogi miałem jak z ołowiu.


Kumple też mieli niezłe haloony. Jeden widział jak taki drugi schował się przed nim w nadkolu fiata 126p,inny robiąc sobie kanapki śledził wzrokiem padalce i jaszczurki na swojej ścianie w kuchni, jeszcze innemu po łazience latały pumexy. Najlepszy jednak był koleś, który o 3 w nocy poszedł do kibelka za potrzebą i obudził całą rodzinę aby zobaczyli takie małe czerwone pajączki, starzy mu się połapali że coś jest nie tak i koleś się przyznał. Po tej akcji wycięli wszystkie krzaki bielunia na osiedlach, chociaż po tym jak się plotka rozeszła że jest po nim faza to niewiele pozostało do wycięcia. Ogólnie bieluń polecam ale tylko raz w życiu. Gdyby nie skutki uboczne było by spox.




Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media