Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

subtelny lot w przestworza i rozpuszczanie się ego / by nautic

subtelny lot w przestworza i rozpuszczanie się ego / by nautic

Autor: nautic

Substancja.: 0.5g susz i 0.8g ekstrakt x5 Salvia Divinorum

Wiek: 21 lat

Od dłuższego czasu szałwia stała się obiektem moich zainteresowań, polecana przez dobrego znajomego szybko zwróciła na siebie uwagę. Po wnikliwej analizie informacji dostępnych w internecie o danej roślinie postanowiłem spróbować...

Pierwsze głębokie tripy, czasem trochę szorstkie, za mną ale nie o nich chciałem dzisiaj napisać. Kilka dni temu poczułem wewnętrzny zew na kolejną przygodę z Lady Sally, czekając na dogodny moment dotrwałem do dzisiejszego południa. Siedząc przed monitorem lekko rozmiękczony MJ, powiedziałem sam do siebie... "Chyba już czas" i zabrałem się za przygotowanie nastroju. Zasłonięte, dość szczelnie okna, na środku pokoju położyłem koce, kołderkę i poduchy, coby się miętko leżało;). Z głośników przez cały trip wydobywają się powtarzane dźwięki Chicane - Salt Water, przygotowałem lufę z duży cybuchem, 2 kule suszu na wejście i owy ekstrakt w ilości jw.

13:00

Na początek przyjąłem ekstrakt, gładko wsypany pod język zaraz później została spalona pierwsza kula suszu. Muszę dodać, że zapalone światło, lampa centralnie nad głową. Lekkie wejście, lekkie efekty. Pierwszym symptomem wpływu Szałwi było nasilające się zainteresowanie dźwiękami oraz nutka odrealnienia. Przy zamkniętych oczach lekkie cev'y, niby nic niezwykłego, lecz bawiłem się tym stanem.

13:06

Kula nr. 2, czyli koniec z suszem. Poszła równie przyjemnie, co pierwsza. Nasilanie się cev'ów. Przy otwartych oczach, kiedy nie skupię wzroku na czymś konkretnym, wyczuwam lekkie rytmiczne falowania obrazu. Niestety przy mrugnięciu, kiedy dostraja się ostrość, falowanie ustaję na sekundę, więc przyjmuję taktykę: powstrzymuje się od mrugania jak najdłużej, zalewam się potokiem łez, po czym zamykam oczy i rozkoszuję się natłokiem lekko przelatujących fraktali.

13:15

Stało się coś niespodziewanego dźwięki z głośników przeplatają z inną melodią... O ja głupi zapomniałem wyłączyć telefon. W pośpiechu wyciszyłem "gnoja", co mi zakłóca. Jedynym plusem tej sytuacji, o czym się później okazało był fakt, że zgasiłem światło.

Leżąc tak jeszcze chwile dotarłem do granicy pomiędzy rzeczywistością a totalnym rozpłynięciem. Kiedy ogarniałem swój umysł i dochodzące do mózgu bodźce, mój tok rozumowania był w miarę logiczny, obraz widziany oczami po lekkich przekształceniach, głównie perspektywy ulegały deformacji.

Natomiast, kiedy przestawałem się skupiać dosłownie się rozpływałem, pozostał tylko obraz mojego sufitu, nie liczyłem się "ja". Jedynym stałym elementem był klosz, który dla mnie przyjął formę oka. Trochę ciężka sytuacja, gdyż nie mogłem temu oku się przyjrzeć, bo wracało moje ego i logika a razem z nimi wracał klosz z żarówką.

Po kilku minutach pomimo zgaszonego światła czułem się jakby powrócił powidok od patrzenia na lampę, lecz był on nieco wyblakły i niespodziewanie zaczął się przemieszczać. Kręcąc się wkręcił też mnie, dałem luz wyobraźni i cały obraz zaczął się lekko skręcać, na początku tylko troszeczkę. Później coraz bardziej. Im bardziej i dłużej był skręcony tym bardziej moje ego zanikało. Poczułem, że moje "ja" zostaje wciągane do wiru, który rozpościerał się przede mną. Po krótkiej chwili wróciła myśl, że dalej leże na środku pokoju... Starałem się odepchnąć i znowu zostałem pochłonięty... tym razem na nieco dłużej. Było mi błogo, bez jakiejkolwiek myśli. Czy przeżyłem namiastkę nirwany? Możliwe... Kiedy się ocknąłem, poczułem się jak wyrwany ze snu na jawie. Wzrok na zegar...

13:30

Zamknąłem oczy. Zdawało mi się, że zaczynam się unosić i lecieć w stronę gwiazd, żeby czar nie prysł postanowiłem w ten sposób spędzić resztę tripu...

Unosząc się drogą mleczną mojej jaźni, widziałem przesuwające się układy czerwieni i żółci na czarnym tle... Najbardziej przyjemną fazą lotu był moment, gdy spontanicznie lecz powoli wyciągnąłem przed siebie ręce. Kiedy zbliżałem je i dotykałem twarzy, widziałem je pomimo zamkniętych oczu. Były widoczne jako szkielet, lecz zbudowany nie z kości, a z wiązek energii. Delektowałem się tym stanem, aż efekty zaczęły zanikać...

14:06

Żegnając resztki cev'ów, otwarłem oczy... Nie wstawałem jednak, rozmyślając o przyjemnych doświadczeniach minionej godziny...

Tym miłym akcentem w postaci TR chciałem się przywitać na forum, gdyż jestem "świeżym" użytkownikiem.

Liczę na wyrozumiałość, jeśli czegoś poza wrażeniami, zapomniałem napisać.

Ocena: 

Odpowiedzi

Twoj trip bardzo mi sie podoba, z opisu wynika, ze byl raczej spokojny i bez przykrych jazd. Najbardziej urzekla mnie historia widzianych rak przez zamkniete powieki, moze dlatego ze kiedys doswiadczylem czegos podobnego. Ogolnie lajcik, pozdrawiam!

"Chaos nie daje odpowiedzi, nie ma celu. Jest tym, czym jest, i to wystarcza" Paul Kemp

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media