Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

psilocibe semilanceata - miły, domowy trip (golden afternoon)

psilocibe semilanceata - miły, domowy trip (golden afternoon)

28.09.2008

Względem wczorajszej zajebistej pogody wyszedłem na spacer w pobliskie góry, tak cobym czas mógł zabić i w domu nie zamulać. Muzyka płynie z słuchawek na uszach, słonko świeci, ja eksploruję sobie las, dopalam gibla, jest fpyte. Po ok 2h spacerku przysiadłem na polanie celem zawiązania sznurówek i zauważyłem, że pod moimi nogami znajdowały się grzyby. Hmmm, kołpaczki, chujnia w zasadzie, rozejrzałem się mocniej, okazało się że na polanie znajdują się i owcze placki i jeżyki z trawy. Myślę sobie - nie ma chuja, tu będą łysice.
Poszukiwania jak najbardziej owocne, znalazłem nową miejscówkę na grzyby, z tym że 90% okazów malutka jeszcze była, zerwałem 10 największych sztuk i udałem się do domu.

22:ileśtam, w domu szybko zrobiłem kulę z ów grzybów, połknąłem zagryzając czipsami. Czytając książkę czekałem na poprawę humoru, w końcu co mi może być po 10 grzybach.
Efekty przyszły dość szybko, literki na kolejnych kartkach książki z minuty na minutę wydawały się milsze, pulsowały, nabrały nieznanego mi koloru, po pewnym momencie nie musiałem śledzić wzrokiem kolejnych linijek tekstu, tekst sam przemawiał do mnie. Oł men, książka z lektorem... Z głośników popłynęły kawałki Shulmana, ooo tak tego było mi trzeba, kto włączył muzykę? Mało ważne, niech leci.

Wróciłem na łóżko, odłożyłem książkę i zacząłem z ciekawością obserwować pokój. Właśnie pokój.. czyj to pokój? I czemu tak fajnie pulsuje? Byłem elementarną częścią tego pokoju, oddychał razem ze mną, po tapecie chodziły jakieś dziwne postacie, a cienie rzucane przez nocną lampkę przybierały najróżniejsze kształty.

Wszystko było takie kolorowe i miękkie, nie czułem bólu, głodu, zła, smutku. Oddychałem długo i głęboko, w nozdrzach czułem zapach miłości i dobra, każdy kolejny wdech przynosił ukojenie. Czułem wypełniające mnie szczęście, miłość do świata, w ogóle wszystko było takie pozytywne. Wzięło mnie na wielkie rozkminy, nie pamiętam większości z tej lawiny myśli która zasypała mnie wczorajszego wieczoru, wiem że to co utrwaliło mi się w głowie, to tylko skrawki moich wczorajszych przemyśleń.

W zakamarkach mojej głowy doszukałem się teorii wielu wymiarów, mniej więcej chodziło o to, że w innym wymiarze nasze inne "ja" egzystuje na równi z nami, lecz rozwój jego wydarzeń jest zupełnie inny niż nasze życie, dotyczy to każdego z nas. Uświadomiłem sobie, że magiczne grzyby są właśnie przepustką do zrównania tych światów, dlatego czujemy się po nich tak wspaniale, bo możemy doświadczać empatii materii z wielu wymiarów jednocześnie. Zdawało mi się to tak oczywiste, nie byłem w stanie pojąć czemu inni ludzie jeszcze tego nie wiedzą, przecież żyjąc w nieświadomości tyle ich omija. Chciałem podzielić się z całym światem moim odkryciem, nie wytrzymam, idę nieść dobrą nowinę. Wygrzebałem się z łóżka, hmm zaraz, kiedy ja się położyłem? Mój krok jest gładki i cichy, jestem oazą spokoju. Wchodzę do kuchni, wydobywam z siebie słowa, które od zawsze czekały na wypowiedzenie:
- Tato, JA jestem szczęściem, chcę się z nim tobą podzielić.
Jaki znów tato? To tylko kurtka przewieszona przez krzesło, spoglądam na zegarek, z trudem odczytuję znaki na wyświetlaczu. Kreska, myślnik.. kropki.. ee, uhm.. znów kreska? Ah, przecież godzinę odczytuje się w drugą stronę. Jest 1:30. Kurcze, już 1:30, już jest jutro.

Dziwny ten czas. Czas.. właśnie, dziwne słowo, jak można zdefiniować czas?

Czwarty wymiar? Gówno prawda, wymiarów jest nieskończenie wiele, byłem w wielu, jeszcze więcej czuję w sobie.
Wracam do łóżka, w głowie pulsuje jedno słowo, "czas". Po co wymyślono miarę jednostki czegoś co tak naprawdę nie istnieje? Coś, co jest jest pojęciem względnym, istniejącym tylko po to by bezwiedny tłum nie ulegając panice złapał swój rytm, którego za nic nie będzie chciał odpuścić? Czas to zło, przecież wiadomo, że rano i tak wstanie nowy dzień, i tak w kółko i w kółko. Czas, sekunda, minuta, godzina, dzień, tydzień, miesiąc, rok, dekada, półwiecze, wiek, era, eon, pustka. Czasu nie ma, to tylko usilna próba doliczenia do czegoś co nazwano śmiercią, śmierci też nie ma. Jest tylko przeniesienie naszego ja w inny wymiar. Przecież to takie oczywiste.

Rozglądam się po pokoju, aura światła z nocnej lampki powala mnie. Światło ma taki ładny kształt, przypomina mi kulę ziemską nad którą właśnie wschodzi słonce, eliptyczny kształt rozświetlony złocistymi fotonami, uczta dla oczu. Muzyka koi moje uszy, ah niech będą błogosławieni Ci co robią dobrą muzykę.

Mój rozbiegany nieco wzrok utkwił na żyrandolu, na woreczku z polnymi ziołami do niego doczepionymi mówiąc dokładniej. Zacząłem dostrzegać na nim rysy twarzy, twarzy z zapadłymi oczami, smutnej, cierpiącej. To chyba jakiś totem starodawnego złego bóstwa... tak, to będzie to. Jest źle pomyślałem, ale to mój trip i to JA go kontroluję, będzie dobrze. Nie mogłem oderwać wzroku od tej strasznej twarzy, cicho powiedziałem:
- Pokaż mi coś strasznego.

To było jak rzucenie wyzwania takie automatyczne, niczym niewiedzione wypowiedzenie myśli. No i twarz pokazała mi coś, co przerosło wszystko czego mogłem się wtedy spodziewać. W całym pokoju pociemniało, twarz powiększyła się, jednocześnie stając się straszniejsza i bardziej złowroga. Pochłaniała mnie, była już w całym pokoju, na suficie i ścianach. Czułem paniczny strach? Oj nie, chciałbym czuć wtedy paniczny strach, to co czułem było strachem wszystkich ludzi, serce waliło jak oszalałe, czas stanął w miejscu na parę chwil. Istna trauma, nie mogę znaleźć słów, by wyrazić mój strach.

Nie wiem jak skończyło się to wszystko, następna rozkmina była o wiele milsza. Po teorii wielu wymiarów, przyszło kolej na teorię tripu.
Teoria tripu była ciężka do ogarnięcia, wymyśliłem, że cale moje dotychczasowe życie tak naprawdę nie jest moje.
To co odczuwam i przeżywam to jeden wielki trip jakiegoś wielkiego szamana, którym tak naprawdę jestem, w oddali słyszę bębny (to chyba była muzyka etniczna w głośnikach), wracam do swojego szamaniego ciała, zaraz się wybudzę i trip się skończy. I powiem wszystkim, że trip który trwał dla mnie - szamana jeden wieczór, trwał 20 lat, moja duchowa siła jest nieogarniona. Opowiem im wszystko ze szczegółami, o tym co widziałem, jak wygląda ten inny świat, kultura i wszystko co mnie otaczało.

Im wszystkim, huh? Komu? Zgubiłem watek, gdzie jest zegarek? 3:16 nad ranem, idę spać, jestem zmęczony.
Długo jeszcze nie mogłem usnąć, nawał myśli był ogromny, lecz nie było już to nic składnego, lecz było na tyle silne, by nie dać mi zasnąć przez następną godzinę lub więcej.
Długa i dziwna podróż ogółem, grzyby w samotności są miłym przeżyciem, ale następny trip to już raczej w plenerze w jakimś towarzystwie (hi Pilleater ;>) Za ok. 5 dni grzyby na mojej miejscówce już będą gotowe do zbioru, czekam z niecierpliwością.

Substancja wiodąca: 
Set and setting: 
mały pokój, wieczór, dobre nastawienie
Ocena: 
Doświadczenie: 
thc, dxm, hasz, salvia, tramal
Dawkowanie: 
10 średniej wielkości łysic
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media