nikt nie jest nieśmiertelny
detale
Brak jakichkolwiek problemów, szczerze mówiąc chciałem przeżyć coś miłego i ciekawego - niekoniecznie głębokiego
Miejsce akcji to działka wokół domu jak i sam dom.
PSYCHODELIKI
- marihuana (dużo )
- muchomor czerwony ( 3 razy)
- DXM ( około 10 razy )
- gałka muszkatołowa ( 2 razy)
- grzyby psylocybinowe (około 10 razy)
- MXE (dużo)
- ho-met ( 3 razy)
- LSD (1 raz)
- aco-dmt (2 razy)
- 25d-nbome ( 5? razy)
- 2cp (3 razy)
- 25c-nbome ( 1 raz)
- AM-2201 ( za dużo)
- UR-144 ( za dużo)
- JWH-307 ( sporo)
DEPRESANTY
- alkohol (dużo)
- GBL ( dużo)
- kodeina ( 10? razy)
- opium ( 2 razy)
- tramadol (1 raz)
- glistnik ( kilka razy)
- buprenorfina ( 6 razy)
STYMLUNATY
- Nikotyna (dużo)
- Bufedron ( około 6 razy)
Inne
- Jedna próba z ronsonem
raporty fatmorgan
nikt nie jest nieśmiertelny
podobne
Od tamtych wydarzeń upłynęły 2 miesiące i zebrałem w końcu myśli na tyle, aby opisać najgorszy stan w całym życiu.
Akt I Dobre złego początki
Miałem wolne mieszkanie przez 2 dni, postanowiłem więc przyjąć 40mg hometa, aby przeżyć część tego czasu w miły sposób. Homet zaczął powolutku wchodzić, a ja nie bacząc na sąsiadów, łaziłem ze słuchawkami na uszach po działce. Działanie było trochę słabsze niż przy ostatnich hometowych próbach, ale euforia utrzymywała się na najwyzszym poziomie. Rozmyślałem nad tym, jak bardzo ludzie mogą być przywiązani do ziemi, która jest ich własnością, przechadzając się wśród układających się w rybo-anioły chmur i trawy, która zdawała się szeptać do mnie po cichutku. Po parunasto minutowym spacerze usiadłem na ławce i sącząc cicho piwo zachwycałem się rozkwitającymi pod zamkniętymi oczyma kwiatami. Większą część fazy spędziłem na dworzu i gdy poczułem, że jest już słabiej, wróciłem do domu. Zmieniłem ciuchy, zrobiłem sobie herbatę i brzdąkałem leniwie na gitarze.
Zamiast pozwolić fazie spokojnie schodzić postanowiłem przedłużyć ją na siłę jedną z maczanek, które posiadałem. Zrezygnowałem z AM, które bardzo źle komponuje mi się z klasycznymi psychodelikami i nabiłem metalową fajeczkę UR-144. Po dwóch ostrożnych buchach zrobiło się dziwnie i wtedy też powziąłem najgorszą decyzję w całym życiu. Nagrzałem mocno materiał i ściągnąłem potężną chmurę.
Akt II Koszmar
Wypuszcząjąc dym poczułem, że coś jest nie tak ... że coś jest bardzo, kurewsko nie tak. Najpierw odczułem nieprzyjemne mrowienie na całej twarzy, nogi ugięły się pode mną i opadłem ciężko na skraj łóżka. Pomyślałem sobie, że ogarnę, że będzie spoko, że przy mojej tolerancji na maczanki to potrwa najwyżej parę minut. Jak bardzo się myliłem.
Część umysłu wysłała do świadomości sygnał, że najzwyczajniej w świecie zdycham. Serce przyspieszyło niesamowicie, poczułem uderzenie krwi do głowy i rozpierające mnie od środka ciśnienie. Zrobiło mi się strasznie gorąco - miałem wrażenie, że otacza mnie wrzątek. Niewiele myśląc pobiegłem do łazienki i rozebrawszy się szybko wskoczyłem do wanny. Oblałem się zimną wodą, ale w ogóle tego nie poczułem - dotarło do mnie jak bardzo muszę być rozgrzany. Niespodziewanym zwrotem akcji była myśl " dorosły człowieku nie odpierdalaj, ubierz się i idź ogarniać w spokoju". Nie panując zupełnie nad sobą, wyszedłem z wanny, ubrałem się automatycznie jak robot, i sztywnym krokiem przemieszczałem się w stronę łóżka. W połowie drogi usłyszałem przerażająco głośne rytmiczne łupanie. Jakaś część mózgu podsunęła mi sugestie jakoby była to jakaś maszyna pracująca w okolicy. Przeszedłem jeszcze jeden krok i z przerażeniem uświadomiłem sobie że owo "łup, łup, łup, łup,łup" to odgłos krwi napływającej do uszu z każdym uderzeniem serca. Pompka pracowała strasznie szybko, do tego wydawało mi się momentami, że odgłos staje się nieregularny. Poczułem (wkręciłem sobie ?) nieprzyjemnie uciskający ciężar na klatce przez co zmienił mi się oddech; serce co kilka uderzeń kuło. Wiedziałem, że jest źle. Jedynym co mogłem zrobić było uspokojenie się i ograniczenie ruchów, co miało spowolnić pracę serca i zmniejszyć złe odczucia. Usiadłem.
Wytrzymałem w pozycji siedzącej parę sekund, po czym zorientowałem się, że cały obraz ciemnieje, a mi jest coraz ciężej złapać oddech. Bojąc się utraty przytomności wstałem i podszedłem do otwartego okna. Nie było już pięknych rybo-aniołów... Niebem władały byty zgoła odmiennej natury. Z zapadającego półmroku materializowały się istoty, które odbierałem jak absolutnie złe. Zdawało mi się, że zbliżają się do mnie. Sam ich wygląd (którego niestety nie potrafię w żaden sposób oddać) sprawiał mi niewypowiedziany ból psychiczny. Zamknąłem więc okno i powiedziałem zdanie, z którym zapewne wielu z was zetknęło się w trakcie narkomańskiej kariery - niech to się już wreszcie skończy. Nie wiedzieć czemu położyłem się na podłodze i patrząc na zegarek postanowiłem zmierzyć sobie puls (kurwa jakie to było głupie!). Pikawa zwariowała - uderzała około 190 razy na minutę.
O ile to możliwe zrobiło mi się jeszcze gorzej. W tym momencie wstałem z ziemi i wyruszyłem w stronę schodów - coś mnie tam ciągnęło. Ostatnie promienie słońca wpadające przez zachodnie okno i gra cieni materializowały mi przed oczami dziesiątki ostrych odłamków szkła pokrytych krwią. Słyszałem agonalne jęki dziesiątków potępieńców. Chcąc nie chcąc wróciłem do pokoju.
Akt III Głos
Wbrew wszystkiemu stało się coś w miarę normalnego. Zadzwonił telefon. Szybko odnalazłem komórkę mając nadzieję, że to jakiś dobry znajomy, który trochę mnie uspokoi. Żeby było zabawniej dzwonił ojciec. Kurwa nie chcę tej rozmowy – pomyślałem odbierz ty cholerny głupi ćpunie ! - pierwszy raz słyszałem w trakcie fazy jakikolwiek wyraźny głos w głowie , do tego miał czelność mi rozkazywać. Rad nie rad odebrałem i do dzisiaj nie wiem jakim cudem ogarnąłem się na tyle, żeby przeprowadzić krótką, rzeczową rozmowę. Po raz kolejny wstałem i poszedłem do łazienki. To co zobaczyłem w lustrze było przerażające. Zza szkła patrzył na mnie umierający mały chłopiec, który zdawał się puchnąć z minuty na minutę – jego eksplozja była nieunikniona. Napiłem się wody i uciekłem do pokoju.
Od dłuzszego czasu rozważałem telefon na pogotowie. Po tym co zobaczyłem w swoim odbiciu nie chciałem więcej zwlekać . Miałem już telefon w ręku, ale w tym momencie głos interweniował po raz kolejny nie! zanim przyjadą minie czas ! połóż się kretynie ! usłuchałem głosu po raz kolejny i w pozycji leżącej walczyłem z potwornym badem. Puściłem cicho muzykę i zamknąłem oczy. Z halucynacji których doświadczyłem jestem w stanie opisać jedną, wystąpiła w formie synestezji. Widziałem samego siebie z góry, na moim ramieniu pojawił się element matowej zbroi pokrytej jakimiś zawiłymi wzorami. Z każdym uderzeniem perkusji zbroja rozrastała się na moje ciało zyskując nowe elementy.
uwaga ! głos wydawał się przerażony. Nie wiedząc skąd, dowiedziałem się nagle, że zbroja należy do istoty pokroju tych za oknem i jeśli pokryje mnie całego to ów byt natychmiast zmaterializuje się w moim świecie. Otworzyłem oczy.
Won z mojej głowy ! - powiedziałem i głos definitywnie ucichł
Akt IV Salvation
Nadszedł moment w którym zebrałem resztki sił psychicznych i skoncentrowałem się na tym jak wyjść z tego psycho-koszmaru. Pierwszym możliwością, którą wymyśliłem było samobójstwo. Szybko jednak odrzuciłem tą opcję – co ciekawe powodem były dragi porozrzucane na biurku i parapecie. Nie chciałem, żeby rodzina znalazła moje zwłoki, niecały metr od hometa i i dwóch dilerek z maczanką. Na szczęście nie przyszło mi wtedy do głowy, że można by je gdzieś schować. Przez chwilę walczyłem z przemożną chęcią modlitwy – ten pomysł jednak też sobie odpuściłem. Stwierdziłem, że skoro nie wierzę w Boga to i modlitwa nie na wiele się zda. Z zazdrością pomyślałem o ludziach, którzy na takie sytuacje mają przygotowane benzodiazepiny. Mógłbym rozgryźć kilka tabletek i po jakimś czasie...
Zaraz ! – niemal wykrzyknąłem – mam resztkę giebla w szafce ! Chwyciłem się tej myśli jak umierający na raka eksperymentalnej terapii, która ponoć dawała niezłe wyniki na szczurach. Wstałem... i natychmiast usiadłem. Między mną a szafką ściemniało powietrze. W tamtym momencie byłem absolutnie pewien, że to jedna z tych demonicznych istot przedostaje się właśnie do mojego świata by uniemożliwić mi powrót do rzeczywistości i zatrzymać w tym piekle na zawsze. Bałem się stawić jej czoła. Nadzieja przezwyciężyła jednak strach. Na każdego tripa zabieram ze sobą mały nóż – po psychodelikach lubię strugać w drewne jakieś zawiłe kształty. „Broń” dodała mi otuchy. Na chwiejnych nogach ruszyłem w kierunku mojego wybawienia, będąc jednocześnie gotowym do walki o moją duszę jak i szybkiej ucieczki. Halucynacyjny stwór zaniechał jednak tego co miał właśnie zrobić. Z małego pudełeczka wyjąłem strzykawkę i niewiele myśląc wlałem sobie jej zawartość do ust. Zmusiło mnie to do kolejnego kursu w stronę łazienki - bałem się, że bez popicia wyrzygam wszystko tracąc tym samym ostatnią deskę ratunku.
Napisałem na gadu (które swoją drogą okazało się włączone) do kumpla, że jest bardzo źle i żeby teraz nawet nie myślał gdzieś sobie pójść. Nie było go przy mnie, ale nawet e-konwersacja wydawała mi się dobrym zajęciem na czas w którym będę czekał, aż depresant zacznie działać. Witamina gamma zadziałała inaczej niż zwykle. Biorąc pod uwagę mój stan w tamtej chwili nie jest to specjalnie dziwne. Nagle zdałem sobie sprawę, że nie muszę już cierpieć ani umierać. Uśmiechnąłem się, odetchnąłem i poczułem ulgę. Ulga przerodziła się w radość, która narastała lawinowo, aż do osiągnięcia przeze mnie psychicznego orgazmu. Gieblowa euforia połączona z myślą, że oto jest kres cierpienia sprawiły, że każdy element mojego ciała zdawał się krzycześ – EKSTAZA !
Epilog
Po wypiciu rozpuszczalnika udało mi się szybko zasnąć. Rano obudziłem się nieco rozbity, ale wciąż szczęsliwy. Doświadczenie mnie zmieniło. Jestem teraz ostrożniejszym w kwestiach używkowych człowiekiem. Jeśli nie jestem pewien jak coś zadziała razem, zarzucam projekty miksów. Maczanki wywaliłem ze swojego menu raz na zawsze – to chyba jedyny pozytywny aspekt tej podróży. Od czasu tego bada czasami po mocnym spaleniu pojawiają się jakieś chwilowe schizy sercowo-naczyniowe, także zielska też staram się palić mniej. Najważniejszą rzeczą jaką uświadomiłem sobie następnego dnia było to, że nie jestem nieśmiertelny.
Na tym zakończę. Wszystkim wam życzę powodzenia w podróżach dalekich i bliskich
- 40076 odsłon
Odpowiedzi
Niech to bedzie przestroga
Niech to bedzie przestroga dla mnie, zebym nie zamawiala syntetycznych kanna. Bo mialam w planach, pewnie palilabym je po DOx, albo po dysocjantach, a mam sklonnosci do zapasci. Choc kiedy przyjdzie do zarzucania pewnie zapomne o Twoim TR :d Serio, gdyby powietrze zaczelo gestniec pomiedzy mna, a dawka narkotykow, to odlozylabym to na pozniej, hehe. Raczej slucham glosow. :D
4-ho-met może wywołać sam w
4-ho-met może wywołać sam w sobie problemy z układem krążenia, tymbardziej w miksie z syntetycznymi kannabinoidami.
Czytałem podobną historię po połączeniu (AM-2201 z 2c-p). Z tym, że tam jeszcze doszło do trwającej kilka minut utraty widzenia w jednym oku.
Może Cię zainteresować:
http://talk.hyperreal.info/problem-t35313.html?hilit=AM%202201
GBL nie był najlepszym wyborem na zbicie działania tych substancji gdyż też zwiększa on tachykardię. Dużo bezpieczniejsze byłyby benzodiazepiny.
Wezwanie pogotowia było niegłupią opcją, nie potrzebnie się wahałeś.
Nie 4-HO-MET, czy UR-144 były
Nie 4-HO-MET, czy UR-144 były tu przyczyną problemów z sercem, ale strach użytkownika podbity przez te substancje. Świadczy o tym to, że po gieblu nie było po nich śladu. HOMET, czy UR same w sobie nie wywołują tachykardii.
OD MACZANEK, CZY HOMETA JESZCZE NIKT NIE UMARŁ NA ZAWAŁ, KURWA
dobry wieczór
Greenboy jeśli chodzi o temat, który wysłałeś to znam go lepiej niż wszyscy inni bo to ja go założyłem - spójrz na nick z hajpa i NG. Pomyliłem się myśląc że UR (dla mnie relatywnie sporo lżejsze niż AM) zadziała w porządku z psychodelikiem. Tego błędu więcej nie powtórze
GBL był dla mnie w tamtej chwili jedyną opcją. Od chwili zapalenia maczanki do momentu w którym go wypiłem minęło niecałe 15 minut - nie wiem jak psychicznie zniósłbym taki stan dłużej i czy w ogóle bym go zniósł.
Co do pogotowia pewnie masz racje.
Rzeczywiście. Nie zauważyłem,
Rzeczywiście. Nie zauważyłem, że jest to temat założony przez Ciebie. Swoją drogą dziwi mnie, że po pierwszej niefortunne przygodzie z AM-2201 i 2c-p nie dałeś sobie spokoju z dopalaniem mieszanek będąc pod wpływem silnie działających psychodelików.
pozdro!
Każdy czasem zbacza z krętej
Każdy czasem zbacza z krętej i wąskiej drogi RDU. Nauka nie pójdzie tym razem w las ; ]
pozdrawiam również
Skutki DOX'u.
Napisałeś,że czasem po spaleniu masz zaburzenia psychiczne związane z pikawą. Ja zauważyłem,że ostatnimi czasy po spaleniu strasznie się trzęse,jakby było mi zimno i inaczej zwracam uwagę na dźwięki.Strasznie mnie hipnotyzują i przypominają o nieprzyjemnym przeżyciu.Nie jest to przyjemne doznanie,ponieważ towarzyszą temu rozkminy typu "a co by było,gdyby ktoś po cięższym psychodeliku stracił panowanie nad sobą jak mój kumpel i wkręciłby sobie,że jest np. rycerzem i zacznie zabijać ludzi,po czym sam na końcu popełni samobójstwo. Jak chcesz to możesz poczytać mój TR to przybliży Ci mniej więcej o jakim straceniu kontroli mówię.
Dobry TR ;) Pozdrawiam
Nigdy nie poddawaj się urojeniom.