fajfusiasty trip i rozaczarowanie filozoficzne.
detale
(Pragnę wspomnieć, że teraz weszła nowa seria zwana "tussidex mite"- dwa razy słabsza.
Mnie jednak udało się dostać wersję starszą- klasyczny tussi)
Cannabis x21
Kodeina x1
DXM x10
LSD x2
fajfusiasty trip i rozaczarowanie filozoficzne.
podobne
OPIS ZMIANY I TEGO, CO MI DAŁA
(Pomiń jeśli interesuje Cię tylko część "właściwa" opisu i leć do nagłówka "zaczynajmy ;)"
Przeżywszy ostatnią banię na cannabis, począłem zastanawiać się, jak można odmienić los moich faz. Zaniepokoiło mnie lekko, że niegdyś każda, dosłownie każda przbierała zupełnie inny obrót, a im więcej palę, tym więcej następne tripy mają elementów wspólnych. Tak samo z deksem.
I wymyśliłem- zmiana osobowości. Stwierdziłem, że aby nie dać się, na razie lekkiej, życiowej monotonii, zmienię nieco siebie. I przykładowo- zmieniłem ulubioną liczbę z 11 na 9, zmieniłem sposób wykonywania określonych czynności, a nawet skoncentrowałem się na tym, by prymitywniej myśleć. Może nie prymitywniej, a trochę inaczej. Nie wiem jak to określić. W każdym razie- poskutkowało. Polecam, spróbować choćby dla picu, takiego małego reversa. Aha- najważniejsze było to, że koncentrowałem myśli wokół zupełnie innych tematów. Już nie rozkminiałem idei nieskończoności i paradoksalności, jak to zawsze bywało, a mocniej zabrałem się za analizę człowieczej empatii i moralności. Taki ze mnie pojebany filozof.
Okej, więc teraz się pochwalę- mialem po tejże zmianie tak absolutnie wykurwistego tripa na DXM, że aż nie mogłem go opisać, by dodać raport. Był zupełnie inny, aniżeli moje dawne. Zupełnie. ZERO STRACHU. ZERO NIEPEWNOŚCI. ZERO CHAOSU. ZERO PARADOKSÓW! Jak na mnie, to już kolosalna różnica. A ćpałem na basenie, więc nie spodziewałem się tak odmienionego przebiegu przeżycia narkotycznego.
Stałem w basenie i płakałem z radości. Nie tak, że tylko łzy mi poleciały, o nie- ryczałem i szlochałem wniebogłosy, mówiąc cały czas dwóm współtripowiczom "Pamiętajcie, że jesteście zajebiści!" Jeśli miałbym wcześniejsze doznania opisane w raporcie pt. "umysł" określić jako 11/10, te najświeższe basenowe byłby określone jako 14/10. TRIP IDEAŁ. Choć, ideał w moim i Twoim rozumieniu, drogi czytelniku, to dwie różne rzeczy, więc to słowo nic w zasadzie nie określa. To taki mały, cwany zabieg literacki- napiszę, że ideał, a w znaczeniach przebierajcie sami. Zupełnie boję się przyznać przed samym, co dokładnie odczułem. A teraz każde słowo jest tak żałośnie małe, że aż mi wstyd, że jestem człowiekiem i znam tylko słowa. Głupio byłoby mi tak duchowo umniejszać wagę odczuć minionych, chcąc ubierać je w wyrazy. Sam już nie wierzę w to, co było. Sam nie wiem dlaczego, ale umysł stosuje jakby wyparcie- jakby nie mógł się pogodzić, że są takie i owakie stany. Jakby był przyzwyczajnoy do normalności i nie chciał sfiksować.
Nawet bym nie wiedział, jak to dokładnie nazwać, ot co! Wierzcie lub nie, ale skala możliwości umysłu wykracza setki, jeżeli nie miliardy albo nieskończoności razy ponad to, co kiedyś zwykłem nazywać niebem. A piszę o tym jakoby z dwóch powodów-
Po pierwsze- samego siebie chcę przekonać, że to naprawdę miało miejsce. Zapomnienie to wredna suka.
Po drugie- chcę tak jakby pobudzić czytelnika do szukania tripów jeszcze dziwniejszych i mocniejszych aniżeli miał w zwyczaju, budząc w nim wiarę, że to da się zrobić. Bynajmniej nie zwiększając dawkę!
Zwykle ładowałem po 16 kapsułek tussi, a ów idealny stan osiągnąłem po konsumpcji 12 :) Więc wiecie- dziwny bajer.
Powiem po prostu, że to był cud. No cud (tu także wyraz skrajnie względny, więc używam). Dalej się jaram totalnie samym wspomnieniem. Jaram się nie gorzej, niż Michał Karmowski treningami klaty- Pozdro dla tych w temacie :D
Okey, lecimy dalej w chronologii. Potem wrzuciłem jeszcze raz, sam w swoim pokoju. Trip również inny, ciekawy i przyjemny. Najbardziej śmieszyło mnie ziewanie (jak już ziewałem do końca, co było trudne w cholerę, czułem się, jakbym miał orgazm życia) oraz fakt, że wydawało mi się, że ekran telefonu to ciasto francuskie i czułem jego fakturę dłońmi. A ogólnikowo stan ten również był skomplikowany uczuciowo, więc znów nie dodałem raportu na tę lubianą przeze mnie stronkę, choć pisać lubię. Zjedzcie rafaello- wyraża więcej niż tysiąc słów :D
No i do sedna- trip, który miał miejsce ostatniej nocy, czyli na przełomie mojego wczoraj i dzisiaj.
Nie powiem- lekko mnie rozczarował. Stąd tytuł. Medytowałem, przygotowałem się mentalnie i jakby nie patrzeć, poczyniłem w chuj starań, by go wzmocnić. Wszystko dlatego, że miał to być mój 11 trip. A owa liczba dalej coś dla mnie znaczyła, mimo iż przekalibrowałem się na 9. Tak więc oczekiwałem najlepszego. Dosłownie chciałem, żeby mnie zmiotło i rozniosło na łopatki uczuciem kilka razy mocniejszym aniżeli na przy ostatnich przygodach.
Ale jaki by nie był- stanowił ważne pouczenie. Ogromne wręcz. Ale o moich rozkminach nieco potem.
ZACZYNAJMY :)
O godzinie 20:20 zarzucam. Poziom najedzenia się określiłbym jako 40%, czyli bardzo mało, bo lubię być syty, aczkolwiek głód specjalnie też mi nie przeszkadza. No więc wrzuciłem, wziąłem prysznic (z intencją nakierowania tripa na jak najlepszy tor) i myk do łóżka. Począłem bawić się wyobraźnią- marzyć o różnych przyjemnych sprawach, czekając, aż deks się rozkręci. Powinienem wtedy poczuć, że wyobrażenia są lepsze.
Po godzinie- NIC! Lekki niepokój pojawia się w umyśle.
Po dwóch- NIC! No kurwa. Aż sobie przypomniałem słowa HyperPalucha- "Kiedyś wrzuciłem 450mg i nic, jakbym witaminę C zjadł. DXM jest nieprzewidywalne"
Czy możliwe jest, że aż tak nieprzewidywalne?! Tego dnia miałem trening nóg, więc mój metabolizm powinien być dodatkowo podkręcony i to ostro. Ale nie był. Minęło dwie godziny i 30 minut, kiedy poczułem, że coś mi się lekko wkręca. I nagle DXM ukazał mi swoją komiczną stronę- jebany fajfus.
Otóż, leżałem sobie konkretnie niespizdgany, a jedyne co czułem, to mała lekkość ciała. To, co zwykle rozpędza się w 30 minut, nie mogło się uwolnić, choć minęło 5 razy więcej czasu. Chciałem zasnąć, ale coś mnie zaswędziało w oku. Podrapałem się w powiekę. I JEB! Nagle, na mały moment, uderzyła mnie schiza. Poczułem, jakbym sobie wydłubał oko. O kurwa, chamskie uczucie. Zacząłem panikować i sprawdzać delikatnie, czy je mam. Okej. Luz. Mam. Wraz z odpływem paniki, odpłynęło dziwne uczucie na głowie i lekkość ciała. Znowu nie miałem żadnej fazy. Udało mi się zasnąć dość szybko, chyba w granicach godziny 23;10
Budzę się- JEB! ALE FAZA! Czułem, że cały świat skamieniał, zamarzł, jest w totalnym bezruchu! I potem go poruszyłem. Jakby myśl dopiero mogła obudzić otoczenie! Poczułem to budzenie się świata razem ze mną, jak przestał być skamieniały. Czuję już mocno inne wrażenie cielesne, jest to dziwne coś na bani... Myślę więc- będzie się działo! I co się dzieje? Po 2 minutach te uczucia znikają. Znowu nie mam tripa! Godzina 23:45, mniej więcej
Znów staram się usnąć, jednak wpadam w dziwny trans- czułem coś takiego, jakbym samymi myślami śmigał gdzieś po jakichś wysepkach i czuł na nich różne inne moje myśli, a ciało dalej sobie leżało w łóżku. Niby OOBE, ale dobrze wiem, że zupełnie nie OOBE. Po prostu niefizycznie latałem między wysepkami i był tam ocean, a nawet nie czułem fizyki. Jak wróciłem, podniosłem się szybko, rozejrzałem po pokoju i krzyknąłem "CO KURWA?!"
Zrozumiałem, że to jest trip. HE HE! DOBRE! Już się pewnie wkręciło i będę mógł mieć seryjne OOBE! Odpalam autohipnozę pt "Podróż poza ciałem" i czekam. Mija jakieś 15 minut i objawy fazy poczęły zanikać. Wkurwiłem się.
Zdjąłem słuchawki i odpaliłem na YT filmik "Wyobrażenie 10 wymiarów". Podczas mojej drugiej konfrontacji z LSD, rozkminialiśmy idee zawarte w tym filmiku razem z kumplem. Doszliśmy do wniosku, że 10 to za mało. Nie będę się zgłębiał za bardzo, w jaki sposób, bo wam nie chcę spojlerować filmiku, ale po prostu jedyną dobrą odpowiedzią jest to, że mamy ich nieskończoność. Nie tych wymiarów w znaczeniu "alter-światów" (bo tych jak wiadomo jest nieskończoność) a wymiarów w sensie "Teraz mamy 3d, czwartym jest czas..."- miałoby być ich 10, czy tam 9 wg teorii strun. Przy czym- nie zapominajmy, że teoria strun opisuje tylko nasz wszechświat, a poza nim są inne, z innymi prawami. Składając się na coraz większe gromady z coraz bardziej-innymi warunkami początkowymi, w końcu muszą wyjść poza sferę jakichkolwiek warunków, więc dla nich nie istnieje pojęcie "początku" ani nawet "prawa", co czyni je jeszcze "inniejszymi".
Chodzi o to, że zawsze można znaleźć jakieś "coś" którego dany wszechświat ma, lub którego nie ma, nie tylko oscylując w sferze warunków początkowych. Bo na przykład jeden zbiór wszechświatów może istnieć i nie istnieć na raz, a to nie żaden warunek początkowy, tylko ogólnik jego egzystencji. Inny przedział może po prostu się znajdować, nie wiedząc nawet, co to znaczy istnienie. Kolejny może się nie-znajdować, bo nie ma przestrzeni. A jeszcze inny ma takie same warunki początkowe jak inne światy, ale inny sposób ich kalibracji. Czyli- jaki sens ma kminienie, że istnieje 9 płaszczyzn istnienia, skoro ponad 9cioma może być w chuj innych, skomplikowanych niczym budowa mięśni dwugłowych ramienia Moustaf'y Ismail'a?
Nie wiem, czy to, co napisałem powyżej, jest zrozumiałe, ale reasumując- skłaniam się ku wersji, że uniwersum jest kompletne. Istnieje wszystko. Dosłownie wszystko. Nie w naszym wymiarze, ale gdzieś ponad nami. Warstw jest coraz więcej, a każde ćpanie uświadamia mi coraz boleśniej, że jestem mały. Mniejszy aniżeli pindol po kuracji metanabolem.
Kto wie, czy my, operujący tylko długością, szerokością no i wysokością, nieumiejący sobie nawet poradzić z czasem, po wejściu na level 7836292648928239 nie odkrylibyśmy, że tamtejsze prawa istnienia nakazują każdą drobinkę kurzu z naszego wymiaru uczynić człowiekiem w alter-świecie 9236381917391010?
W każdym razie- na tej fazę ciężko było rozkminić tę wymiarowość, bo jedyne co czułem, to skołowanie i zmęczenie. Znowu ciśnienie w arteriach zostało podniesione przez zdenerwowanie na siebie i zgrzany mózg.
Postanowiłem coś napisać do ziomka na gg, no i robiłem taki mały, nieistotny wykład o tym, jak wiele jest zmiennych, przy czym zmiana nawet jednej zmienia wszystko i dlatego powinniśmy bardziej wierzyć w swoją moc. Do tego miałem przemyślenia, że owe zmienne zależą od naszego farta, więc nie należy za bardzo oceniać (staram się tego nie robić od dawna, wychodzi słabo :D), bo to nie wina mordercy, że ma zmienne życiowe czyniące go mordercą. Aczkolwiek nie znaczy to, że nie ma żadnej odpowiedzialności za czyny i moralności. Bo jest. Te małe niuanse, istotno-nieistotne czynniki są tym, co nas lepi. Niewielu z nas dostrzega je na co dzień. Zwykle myślimy "A, ten Kowalski to idiota", nie pytając, dlaczego nim jest i skąd to się mu wzięło. Zbyt rzadko szukamy powodów, przyczyn... zaślepieni efektem pragniemy oceniać tylko końcowe rezultaty. No cóż, taki los.
Analizując teraz to, co pisałem na gg, dochodzę do wniosku, że trochę jednak mi mózg aktywowało, bo miałem niegłupie pomysły. Cytuję "Nie wiemy, gdzie jesteśmy. Weź sobie pod uwagę, że niższe wymiary to te wyższe, bo kierują tym prawa paradoksalności" albo "Już wiem, dlaczego istniejemy! Bo nie istniejemy!"
Kolejne przemyślenia dotyczyły tego, że człowiek to nie byle co. I powinniśmy być dumni, że jesteśmy, jacy jesteśmy- ulepić takiego plastusia to w sumie nie lada wyczyn. I ostatnie przemyślenia "Jedyna bezwzględna prawda to to, że wszystko jest względne. A może nawet owa prawda jest względna? Jebany dekstro..."
No i teraz mam niedosyt myśli. Muszę rozkminić względność i to, o co w niej chodzi, ale patrząc na cholerną plastelinę zwaną światem, śmiem zaryzykować twierdzenie, że wszystko jest autentycznie względne. Nawet istnienie?
Ta wyprawa w sfery nadświadomości była dziwna i zdecydowanie za słaba. Za każdym razem po wrzuceniu deksa mówiłem "Ja już nie wrzucam przez jakiś czas" a na tej nawet myślałem, żeby sobie dorzucić, bo mam jeszcze trochę tussiklepsa. Nie, nie chcę marnować. Trochę poświrowałem, trochę pomyślałem, ale deks zszedł 100 razy szybciej, aniżeli wszedł. Obudziłem się dzisiaj i cały czas myślę, jak poskładać filozoficzne elementy układanki w całość. Cały czas szukam tej rewolucji. I choćby nawet mój trip miał skalę 20/10, szukał będę dalej. Skala też jest względna. Życzę wam jak najlepszego korzystania z tripów i osiągania 20/10. Przed nami tyle do poznania. A kto nie wrzucał, żyje w niewiedzy :D
A może to my żyjemy w niewiedzy? Jeśli wiedza to niewiedza, no i odwrotnie, jestem geniuszem!
Do zobaczenia niebawem ;)
- 8570 odsłon
Odpowiedzi
Dobre przemyślenia
Fajny TR.
Dziękuję o wspomnienie o mnie w Twoim tekście :)
Co do DXM - jak widzisz - jest totalnie nieprzewidywalny. Tak sobie myślę, że dużo zależy od nastroju, od ostatnich kilku dni, od emocji, które nami rządziły... DXM to wszystko miesza i daje konkretną papkę do przetrawienia przez nasz mózg. To jest właśnie owa magia deksa, o które sporo napisano. Daje dodatkowo odrealnienie (to w sumie dysocjant) ale odrealnienie to jest w/g mnie bardzo pozytywne.
Miło się czytało, pozdrawiam :)