Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

co za dużo, to schizowo...

detale

Substancja wiodąca:
Apteka:
Dawkowanie:
15 tussidexów, co odpowiada 450 mg DXM. I sok z grejpfruta.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
W sumie brak oczekiwań, humor bardzo dobry, spokój we własnym pokoju, noc
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
MJ ~18 razy
DXM 6 razy
Koedina raz (trochę mała dawka)
Gałka muszkatołowa 4 razy (w tym pierwsza próba- niewypał)
LSD 2 razy

co za dużo, to schizowo...

Dzisiejszy trip-raport będzie dość długi, tak jak i długie jest pasmo potencjału mózgu ludzkiego i spektrum możliwości tego, co można doświadczyć. Za każdym razem mówię sobie "Chcę więcej" i za każdym razem zaskakuje mnie substancja, którą biorę. Czasem pozytywnie, czasem negatywnie. I mam tak, że zawsze się dziwię, ileż jeszcze zaskoczenia na mnie czeka. Ale zawsze po tripie znowu pojawia się chęć na "więcej". Tym razem jednak tak mnie poskładało, że w pewnym momencie obiektywnie stwierdziłem "Za dużo bodźców. Za dużo wszystkiego. Chcę mniej!". Był to pierwszy raz, kiedy myślenie tak mi podskoczyło, że powodowało kolosalne zmęczenie.

Zdaję sobie sprawę, że DXM to substancja dość nielubiana w środowisku fachowych psychodellautów, bo kojarząca się z gimnazjum i nastoletnią głupotą, no i prawdopodobnie niemistyczna. Takiemu stanowisku wychodzę naprzeciw. Być może ten raport zostanie odebrany negatywnie (tak jak to ostatnio jest z raportami HyperPalucha), ale w sumie, co mi szkodzi? Napiszę, bo pisać lubię. Napiszę relację z fenomenalnego tripa na DXM. Nie, żebym specjalnie lubił tę substancję, bo w sumie mi się już nudzi i przeraża z lekka, ale po prostu chwilowo nie mam dostępu do czegoś konkretniejszego, a mózg był głodny wrażeń ;) No więc wrzuciłem tego czerwonego diabła. No więc dałem się ponieść. No więc zmiotło mnie pięknie. DXM to chemiczna namiastka psychodeli, jednak w odpowiedniej intencji potrafi zdziałać cuda. I tym dla mnie właśnie było przeżycie poniższe- cudem.

 

Wejście

Wpierw nastąpiło wejście mojej osoby do apteki. Tussidex coraz bardziej rozpoznawany. Aptekarki zaczynają kłamać, że jest na receptę. Obszedłem cztery apteki, nie dostałem "czerwonego diabła" i tracąc nadzieję, zobaczyłem jeden "chemiczny bazar leków", o którym istnieniu nie miałem pojęcia i na całe szczęście były tam upragnione tabletki. Potem (w domu, o godzinie 21:00) wejście Tussidexu do mojego przewodu pokarmowego. Dokładnie 15 tabletek, do tego zapitych 100% sokiem z czerwonego grejpfruta, który, jak wiemy, ułatwia absorpcję chemii. Masa ciała 83 kg, wrażliwość duża, więc dla mnie to dawka kolosalna. Następne wejście to wejście tripa. Czekałem jakieś 35 minut na pierwsze zauważalne efekty- lekkie oszołomienie, specyficzne uczucie na głowie i "inne" chodzenie. Potem włączyłem nagranie autohipnozy i okazało się strzałem w dziesiątkę, bo pomogło mi się pozytywnie nastawić i zaprogramować, a także bardzo głęboko rozluźnić. Nagranie się jeszcze nie skończyło, kiedy zacząłem się tarzać na łóżku, by odczuć przyjemną gładkość kołdry, a potem wstałem, by po prostu się poruszać, bo było to niezmiernie piękne. Czułem się niczym wolny ptak. Wolny do tego stopnia, że jego własne, choć często niezschynchronizowane ciało okazuje mu stuprocentowe poddanie. Wolny i wyzwolony, radosny z samego faktu istnienia ciała. Działanie się zaczęło. Od tego momentu zaczęło być coraz mocniejsze i coraz bardziej mieszać mi w głowie.

 

Skołowanie

Usiadłem następnie na łóżku, by pokręcić trochę głową. Spróbujcie kiedyś na DXM obracać szybko dokoła głową i nagle się zatrzymać- świetna metoda sprawdzania jak bardzo już substancja wami włada. Mną władała mocno. Wpatrywałem się na piękny obraz w telewizorze, ten z filmiku autohipnozy. Już nie pamiętam, co przedstawiał, ale zdawał się być tak wspaniały, że aż zacząłem się uśmiechać. Po jakiejś minucie zrozumiałem, że się ślinię. Tak moi drodzy- tak mocno odleciałem dzięki czynności podziwiania obrazu, że zacząłem się ślinić.

Wtem postanowiłem nagrać filmik i zdać relację z tego, co się dzieje, jednak nic to nie dało. Słowa wypowiedziane przeze mnie, mające wtedy jak najbardziej sensowną kolejność, logiczną składnię i formę, teraz widzę jako absolutny bełkot. Da się gdzieniegdzie zrozumieć pojedyncze wyrazy, ale aby odczytać przesłanie, musielibyśmy się cofnąć w czasie i to przetrawić pod wpływem dekstro. Jednakowoż ja mniej więcej pamiętam, co czułem, dlatego wam to streszczę:

Przenikanie?

Otóż zacząłem mieć świadomość bardzo wielu rzeczy, które MOGĄ się wydarzyć, ale się nie wydarza. Najtrudniejsze było wybieranie, ponieważ przyprawiało mnie o totalny rozpierdol pod kopułą. Przykładowo podczas wyboru nagrania autohipnozy (a na YT jest do wyboru kilkanaście dobrych i lubianych przeze mnie) w stanie normalnym, miałbym określoną preferencję i dążył do zrealizowania jednego celu, a "pod wpływem" wszystkie cele wydawały się jednakie i wszystkie wizje atakowały mnie z jednoczesną intensywnością, taką jaką ma realny świat. Tak jakbym emocjonalnie odbierał bardzo wiele stanów na raz. Bardzo wiele konsekwencji, bardzo wiele dróg wbijało się we mnie i raniło niczym igły, bo stan ów był skrajnie męczący. Tak jakbym dowiedział się o teraźniejszości zbyt wiele. Dało mi to cenną naukę- każda wersja Twojego, mojego, naszego, każdego życia jest dobra. Niezależnie od tego, co wybierzecie i tak będzie to decyzja dobra. Wręcz najlepsza, bo jedyna prawdziwa w danym "tu i teraz". Tak jak kiedyś jeszcze miałem wątpliwości co do tego, czy są może jakieś inne światy i wydawało mi się, że to trochę SF i nasz świat może być niestety tym jedynym, tak w konfrontacji z niebywałym napływem informacji o MOŻLIWYCH scenariuszach i ich skutkach, poczułem dosadnie, iż nie jesteśmy sami. Są inni. Inni my. Inne realia. I dla nich (tych, co tam żyją) są równie realne, jak nasze dla nas. A dla mnie w czasie działania DXM wszystko stało się równe i już nie wiedziałem, co jest moim poletkiem, a co alter-poletkiem. Innymi słowy- siedząc na łóżku i mówiąc do kamery, czułem się, jakby setki mnie mówiły do setek kamer. I te wszystkie słowa, które ówcześnie właziły mi na język, sprawiały, że było mi jeszcze ciężej mówić, a nad każdym zdaniem zastanawiałem się 10 sekund, przy czym warto zaznaczyć, że na żywo podobno wypowiadam się bardzo ładnie i płynnie. Kiedy chciałem przekazać coś bardzo ważnego, musiałem się bardzo, bardzo mocno skoncentrować, ale się udało. Oto co nagrałem:

 

Wsiąkanie

"Jestem teraz tu... mówię i wlatuję w ten ekran, a potem wylatuję do osób, do których mówię... i wbijam w ich mózgi... widzę totalne myśli! I staram się im to jakoś przekazać... ale nie tak jednotorowo. Z uwzględnieniem tego, że oni TU SĄ! Wszędzie są!"

Chodziło mniej więcej o to, że czułem na sobie wieloraki sposób odbierania tego, co powiem. Powiedziałbym "marchewka", a zapewne poczułbym, jak dziesięć osób jest głodnych i dla nich marchewka to obiekt konsumpcji, poczułbym 100 myśli farmerów, dla których marchewka to pieniądze, no i 200 myśli innych, dla których marchewka to normalne, na obecną chwilę prawie nic nieznaczące warzywo. Czułem niemal namacalnie wnikanie w ekran mojej myśli. MINDFUCK. Czułem, jak ona potem wylatuje i zespala się z innymi umysłami i jest "konwertowana". Jeden z najbardziej odjechanych stanów, jaki miałem. Ta "myśl" to w sumie to samo co "ja"'. Czułem umysłową jedność i jedność interpretacji. A przy tym paradoksalność jedności- aby jedna myśl mogła stać się jednością i abyśmy my (nasze umysły) mogli być jednym, wpierw musi dojść do podziału. Jedność można jednać i dzielić bez końca.

Starałem się jakoś pozbierać i odseparować swoje myśli od myśli "innych", ale kosztowało mnie to tyle wysiłku, że (jak można zobaczyć na filmiku) łapałem się za głowę i strzelałem się w łeb z placka. Chciałem przekazać JEDNĄ konkretną myśl, a ona się rozłaziła jak nogi Sashy Grey... Chciałem "wyemitować" z mózgu coś zawężonego, ale rozchodziło się to na setki/miliony małych strumieni i trafiało bezpośrednio do innych, którzy w mojej opinii byli bardzo blisko mnie. Czułem jakby mentalną obecność jakichś innych umysłów w pokoju, ale wiedziałem, że są dobre. Po prostu kochałem ludzi, a siebie jakby nienawidziłem, że nie potrafię się odnaleźć w tym stanie.

 

Panta rhei

Na następnym filmiku mam już doskonały humor i szczerzę zęby, albowiem, jak sam określiłem "To niemalże mnie oczyściło... po prostu świadomość... że wszystko płynie... nie jesteś sam... i nigdy nie powiemy "stop", bo... to płynie!"

Stałem się scalonym kwantem. Gdzieś zatraciłem to swoje najbardziej przyziemne "ja", a zostało tylko czyste "być". Czułem się tak, jakbym raz po raz się rozpływał w czymś na kształt "sieci życia" albo "sieci miłości". Nie była ona fizyczna, ale też nie duchowa, bo dało się ją poczuć jakimś szóstym zmysłem. Wprawdzie wejście do tej sieci trwało niewiele, ale i tak było cudowne! Byłem rozpuszczony jak bachor, a na dodatek polany HCL! W świecie fizycznym nie dało się już odczuć praktycznie żadnych barier. Ciało zeszło na drugi plan. Wpadałem co rusz w jakiś trans i czułem, że się rozchodzę na boki, rozlewam i jestem w takiej nieustannie napędzanej i gigantycznej (pewnie nieskończonej) sieci uczuć, ludzkich świadomości i bytu, no i świata. Wszystko stało się tak "podstawowe" że nawet dla mnie nie było problemem zrozumienie tego, co się dzieje- zostałem wchłonięty do jakiejś absolutnie zajebistej sieci, która cały czas płynie. Czułem w niej po prostu miłość od i zarazem do wszystkiego. Nagrałem relację z tego, co się dzieje, ale słów jakoś zbyt pięknie dobierać nie potrafiłem. Potem coś mnie rozproszyło i włączyłem muzyczkę, położyłem się na łożu i zamknąłem oczy.

 

Spokój ciszy

Niestety nie byłem w stanie zwracać uwagi na muzykę, bo momentalnie zacząłem podziwiać ciemność przed oczami. Znowu żadnych CEVów na DXM, achhh, szkoda. Ale za to widziałem "ciemność" i tym razem to w niej zacząłem się odnajdywać. Jakoś mi się tak porobiło, że zmysły się wyłączyły i czułem się jak w komorze deprywacyjnej. Żałuję, że nie postarałem się o OOBE, bo być może by wyszło. Zamiast tego czułem przyjemność ciszy. Na moment scalałem się z próżnią. Potem zacząłem jakoś umysłem ją dzielić na kwadraty. Nie wiem dlaczego, ale czułem dookoła siebie, to mniejsze, to większe czworokąty foremne. Wtedy zacząłem powoli "wracać" i znów otworzyłem oczy, sprawdziłem godzinę. Jakież było moje zdziwienie! Wydawało mi się, że minęło 5 minut, a minęły niecałe dwie.

 

Gra?

Potem naszły rozkminy o tym, że jestem grą. Bohaterem, programistą i twórcą gry na raz. A dekstro to jakiś cheat, jakiś bonus level. Podziwiałem siebie, ale i świat, ponieważ wiedziałem, iż wszystko jest cudownie zaprogramowane, abyśmy mogli w to grać. Kunszt całokształtu jestestwa mnie dosłownie poraził. I jednocześnie przeraził. Czułem narastające zmęczenie tymi przemyśleniami-  za dużo mi nałożono na barki. Za dużo wiedzy. Przerażało mnie to, jak mało widzimy na co dzień i to, iż widząc za wiele podczas tripa, mogę sobie zlasować mózg. Mój mózg to rozpalony nakurwiacz. I jeżeli do tej pory nie wylądowałem w psychiatryku- pomyślałem- to chyba teraz przyjdzie na to czas!

 

Pętla

Nagranie głosowe mówi: "Wczuwasz się w pętlę! Wczuwasz się w pętlę wszystkiego. To jest tak kurwa piękne, że ty jesteś tym zgraniem całym! Coś nagle pęka i możesz po prostu być, po prostu zlać sie z tym wszystkim, usłyszeć harmonię i zacząć lecieć! Coś ma jakieś tam swoje... punkty. A każdy jest barierą. I to pęka- zlewamy się w jedność!"

Stan iście niebiański- poczuć się związanym i kochanym przez wszystko, biegnącym w pętli. To już nie moje "ja" w niej było, a tak jakby "więcej mnie". Czułem się "nad-sobą" i zmieszaną breją z nieskończoności innych-mnie. Kochałem siebie i innych siebie, kochałem świat i inne światy, a obecność "całości" była na tamten moment tak oczywista, że po prostu rozwalająca na łopatki. Chodzi mi o to, że czasem myślałem sobie "Zajebiście, wniknąłem w to i w tamto, to już koniec!", a się okazało, że mogłem wnikać jeszcze bardziej i jeszcze więcej mnie. Tak jakby odkryłem, że jestem czymś/kimś więcej, a świat też ma jeszcze więcej do zaoferowania. Czułem wnikanie siebie do miejsca/stanu/energii, której nie potrafię opisać. Tak jakby z każdą chwilą narastania fazy na deksie pokazywano mi więcej, pozwalano chłonąć i być wchłoniętym. Czułem coraz mocniej, mocniej, mocniej... w pewnym momencie nawet powiedziałem do telefonu: "I teraz czuję, że zbliża się coś takiego... szzzzzzzzzzzzzz.... siuuuuuummm.... wielkiego!"

Potem, zauważywszy, iż z dziwnych przyczyn znowu jakoś potrafię mówić, rzekłem stosunkowo ładnie i płynnie: "Ileż jeszcze może być możliwości? Ileż pętli można jeszcze zaliczyć?! Dosłownie mogę kurwa przebierać w pętlach, ale jestem przygnieciony przez nadmiar...". W środku nagranie jakiś bełkot bez sensu i większego znaczenia. A na koniec coś śmisznego: "Rozpalony jak mały świetlik będę ganiał za doświadczeniem... bo stanów świadomości może być nieskończoność... a te pętle to tak naprawdę są zapętlające się, że... o chuj chodzi? I one są kurwa w kółko? Ja pierdolę i świat się toczy! Bo świat się toczy, o staaaary! Zaczął się toczyć i chuj... no i się toczy... a my z nim! Pierdolić to..."

I jeb, odpalam autohipnozę o tytule "podróż do przyszłości" i okazał się to doskonały wybór. Tego, co się działo podczas słuchania nagrania, już nie sposób oddać. Leżałem w absolutnej błogości i czułem, jak NAPIERDALAM przez swoją przyszłość i ją programuję, jak różne wersje mojego życia istnieją, jak różne decyzje mną kierują i od czego jestem zależny. I absolutnie szarpały mną emocje. Nie czułem się jak w zwykłej hipnozie, tylko jak w tunelu czasowym. Jak strukturalny bóg, momentalny kolos zdolny robić z sobą co tylko chce i monumentalny posąg Buddy. Jarałem się jak szlug. I taki stan trzymał mnie przez 30 minut, a czułem oczywiście, że trwał 2-4 razy dłużej. W przypływie emocji powiedziałem do siebie samego z przyszłości takim dziwnie dojrzałym i pogodzonym głosem szaleńca "Ziomek kurwa... jestem 18 razy bardziej świadomy niż twoja stara! A ten trip to to... czuję się, jakbym siedział koło Zeusa na Olimpie!"

Było mi dobrze jak nigdy. Totalne wyłączenie zmartwień i totalny komfort. Jak to rzekłem ja z przeszłości "Takie coś może być już zawsze. Zawsze...". Potem jeszcze powiedziałem "Czuję się jak huragan na wózku... jak dziecko, które dostało dopsa, a ma autyzm i kurwa nagle takie ŁUP! Te wszystkie myśli się stały.... UUUUU! To przechodzi ludzkie pojęcie... to nawet nie faza a pojebanie myśli!"

 

 Wyczerpanie

W pewnym momencie, mimo iż byłem zachwycony i niemal ekstatycznie uniesiony "podróżą w schizy", zacząłem czuć się skrajnie zmęczony. Myśli tworzyły chaos, napływały, łączyły się i korelowały z sobą. Bardzo wypompowało mnie to całe doświadczenie. Próbowałem się uspokoić i wymówiłem głośno intencję "Chcę mniej, pierdolę to, daj mi w spokoju żyć! Nie chcę już tyle! Mniej!" No i chyba podziałało, bo stopniowo myśli się uspokajały, a potok wszechogarniającego uczucia stawał się bardziej przyziemny. Obserwowałem łóżko, meble, okno- wszystko, by jakoś się uziemić. Wszystko, byle poczuć, że jestem normalny i świat wcale nie oszalał, a w pokoju wszystko stoi tak jak stało- fizycznie. Miałem dość uniesienia. Chciałem być fizyczny. Oczy mi w tym nie pomagały- zanim przeczytałem godzinę na wyświetlaczu dekodera, minęło 20 sekund. Dodatkowo wszystko było rozmazane jak cholera i się kręciło. Patrząc na drzwi, miałem wrażenie, że się przesuwają po całej ścianie. Była godzina pierwsza w nocy, czyli trip trwał mniej niż 3,5 godziny. Normalnie na dekstrometorfanie trzyma mnie nieco ponad 6, ale na szczęście tym razem było krócej.

 

Końcowe przygody

Na sam koniec odpaliłem na YT "Autohipnoza- spotkanie z przewodnikiem" i bardzo dobrze poszło mi wyciszenie. Zacząłem mieć pierwsze CEVy! Takie siatki z sześciokątów i inne geometryczne bajery. W sumie nic specjalnego, ale mnie pochłaniały i pozwalały nie myśleć. Poczułem (zgodnie z zamiarem nagrania) obecność jakiegoś przewodnika i widziałem go w formie zmiennokształtnego człowieczka. Uspokajałem się bardziej i bardziej. Kiedy nagranie się skończyło, odpaliłem "Uzdrawiająca muzyka reiki" i próbowałem spać. Po 4,5 godzinach tripa byłem już umysłowo prawie trzeźwy, jednak tak zmęczony, że ciężko było zasnąć. Do tego towarzyszyło mi gigantyczne deja-vu. I taka zwykła ludzka chęć życia. Prosta i wyrażona pragnieniem aspiracja powrotu do normalnego stanu rzeczy. Chciałem po prostu się obudzić, czerpać radość z wykonywania obowiązków, czytania książki, oglądania filmu, sportu... zwyczajność też może być dobra!

Zasnąłem. I obudziłem się skrajnie niewyspany, bo czekały na mnie zadania codzienności. Podołałem im jako- tako, ale ważne było, iż wszystko będzie dobrze. Wszystko musi być dobrze.

Na ostatnim nagraniu powiedziałem jeszcze "Chyba łatwiej byłoby być głupim".

Pamiętam, jak byłem dzieckiem i wszystko było takie proste... totalnie, dziecinnie proste. A teraz wszystko jest zawiłe, bo sam sobie komplikuję los. Ale cóż...

Podsumowanie

Ta przygoda to mój najlepszy przeżyty trip. Było cudownie. Jednak nie chciałbym powtórki, bo to za wiele. Skala nie do opanowania. Teraz, w kolejnych tripach skupię się nie na maksymalnym naginaniu granic, a na poznawaniu innych spektrów siebie, świata. Nie na "wszystkim na raz", a na czymś milszym, korzystniejszym. Co mi dało to doświadczenie? Przede wszystkim jeszcze większy dystans do świata i problemów- teraz widzę, jaką fraszką jestem i jaką błahostką są moje problemy. Widzę, że w gruncie rzeczy wszystko jest mało ważne.

Będę dalej poszerzał swoje horyzonty, więc możecie się spodziewać kolejnych raportów, jednak nie z pomocą Tussidexu, bo do DXM mam teraz jakiś odrzut. Jest to strasznie dziwny, niespokojny, nieprzewidywalny, druzgocący i męczący związek. Kto lubi chaos- polubi DXM. Ja z czasem zrozumiałem, że co za dużo, to schizowo.

Ogólnie było miło. Ale czekają jeszcze inne, przyjemniejsze substancje. Życie to pętla. Życie to architektura. Życie to nieustanna możliwość. Czego nie wiedziałem- poznałem. Co mi było dane- przeżyłem. Co się stało- zapamiętam. Życie owocuje kolejnymi chwilami ujebania. I to jest dobre.

Dzięki za czytanie i współdzielenie tych chwil ze mną ;) Pozdrawiam!

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
W sumie brak oczekiwań, humor bardzo dobry, spokój we własnym pokoju, noc
Ocena: 
Doświadczenie: 
MJ ~18 razy DXM 6 razy Koedina raz (trochę mała dawka) Gałka muszkatołowa 4 razy (w tym pierwsza próba- niewypał) LSD 2 razy
Dawkowanie: 
15 tussidexów, co odpowiada 450 mg DXM. I sok z grejpfruta.

Odpowiedzi

Niezły TR. Dzięki, że o mnie wspomniałeś :)

Zwróciłem uwagę na fragment: "Stałem się scalonym kwantem. Gdzieś zatraciłem to swoje najbardziej przyziemne "ja", a zostało tylko czyste "być".". Miałem dokładnie to samo! Zacząłem wtedy pisać TR aby innym przekazać, opisać tę jakże piękną rzecz.

Napisałem, było wszystko zrozumiałe itd... Gdy następnego dnia usiadłem do komputera przeczytałem jakiś bełkot bez sensu więc wyrzuciłem xD

Co do rozszczepiania się myśli - też miałem to samo. Mnóstwo wątków, miliony skojarzeń i wszystko do siebie pasujące. Heh, niezłe odloty :)

A ogólnie - też uważam, że DXM jest nieprzewidywalne. Za każdym razem coś innego. Raz wziąłem 400 mg i ... kompletnie nic. Jakbym witaminę C zjadł.

Pozdrawiam :)

good trip

London5

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media