Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

matrix- jak z lęku przejść gładko do paranoi

matrix- jak z lęku przejść gładko do paranoi

Trip był w okresie, kiedy codziennie marzyłem o tym, żeby się zabić.

Mniej więcej było to tak, że zabrałem się ze swoimi kolegami na imprezę. Tym razem miało być inaczej, bardziej grubo. Na odwagę zaczęło się tradycyjnie od trawy w niewielkich ilościach. Trochę zmuliło ale wprowadziło też w odmienny nastrój. Potem leci feta. Niestety diler dał ciała i nie był to produkt pierwszej klasy, nie klepał.

Jesteśmy w środku wielkiej imprezy techno. Muzyka przenika ciała mocnym basem, światła biją po oczach, a ja czuje się rozczarowany. Żadnej euforii, klub mi się nie podoba, jest za dużo ludzi, ścisk, duchota. Szukam z kolegami po całej imprezie kogoś kto załatwi coś dodatkowego. Obchodzimy przybytek rozpusty i w końcu spotykamy koleżankę kolegi, która widzi świat w ten sam sposób co my. Prowadzi nas do nowego dilera. Ostatnie czterdzieści złotych wydaje na jedną tabletkę o nazwie Matrix. To jakiś dopalacz. Nie pytam co to dokładnie jest i jak będzie działać. Idę do męskiego i popijam pigułkę wodą z kranu, nie stać mnie już nawet na butelkę coli, całą kasę wydałem na dragi.

Czekam cierpliwie pół godziny i nic. Jakieś subtelnie brzęczenie w tle i tyle. A ja tylko chciałem się czuć lepiej, tylko tego chciałem. Straciłem nadzieje, że w tym dniu coś jeszcze będzie się dziać. Machinalnie ruszałem ciałem w rytm muzyki i z zazdrosnym okiem spoglądałem na porobionych towarzyszy. Po dwóch godzinach coś się jednak odezwało. Coś się zaczęło dziać z widzianym obrazem. Falował w peryferyjnym polu widzenia. Błyszczał.

- Chyba mam halucynacje- powiedziałem wtedy do kolegi.

Zaczęło się na poważnie od zniekształcania twarzy. Gdy patrzyłem przez dłuższy czas na buzie swoich kolegów one się zmieniały, deformowały, przeobrażały. Muszę tutaj nadmienić, że nie przywitałem tych symptomów z otwartymi ramionami. Faktycznie to zdanie sobie sprawy z jaką substancją przyjdzie mi „tańczyć” zasiało ze mnie ziarno niepokoju. Wiedziałem co nie co o substancjach halucynogennych, ale nigdy ich nie używałem, nie wiedziałem też jak długo będzie ta mikstura działać, nie miałem pojęcia o odpowiednim przygotowaniu się do takiego doświadczenia. W przeszłości miałem halucynacje po haszu, jednak było ona bardzo delikatne i bardziej były to przewidzenia niż prawdziwe haluny.

Mimo, że jasno i wyraźnie oznajmiłem kolegom, że zaczynam mieć coraz mocniejsze przewidzenia, oni trochę zlekceważyli to. Zabrali mnie na moment do auta, by pośmiać się, że na nieświadomce wziąłem taki specyfik, a później z powrotem, jak gdyby nigdy nic wróciliśmy do klubu. Wtedy też ta magiczna tabletka i to co miała w środku, na poważnie zaczynało mnie kopać po mózgu. Zdawało mi, że droga prowadząca do wejścia jest pochyła, było to dosyć dziwne wrażenie. Momentalnie przechylałem swoje ciało by złapać pion, lecz słabo to wychodziło. Musiałem przy tym śmiesznie wyglądać, coś na kształt chodu głównego bohatera z „Las Vegas Parano”. Przynajmniej tak to pamiętam.

W środku klubu, przy całym tym spędzie ludzi rozpoczęły się rzeczy okropne. Wszyscy ludzie byli nienaturalnie dużych rozmiarów. Ich ciała były rozciągnięte, twarze większe i szersze niż zazwyczaj. Zastanawiałem się w środku swojego naćpanego mózgu czy faktycznie tak ludzie wyglądają zawsze, czy tylko ja coś źle widzę. Po jakimś czasie brałem to za normalność. Miałem też dużo trudność z oceną odległości. Wysoki facet, który przede mną tańczył zdawał się podchodzić mi pod twarz, nie byłem w stanie też powiedzieć jaka jest odległość między moją głową a ręką. Wyciągałem ramię przed siebie, obserwowałem je z przejęciem, zachwycałem się, że jest taka nienormalnie długa. Nie myślałem w ogóle, albo nie przejmowałem się, jak głupio musi wyglądać z boku moje zachowanie. Kompletnie było to nieistotne dla mnie.

Po pewnym czasie (trudno mi ocenić po jakim, bo straciłem poczucie czasu) muzyka, która leciała z głośników straciła dla mnie sens. To nawet nie była muzyka, to był jakiś bełkot przy którym nie dało się tańczyć, więc stanąłem na środku parkietu, gdzieś między swoimi kolegami i nie ruszałem się. Pamiętam, że w tamtym momencie byłem istotnie upodlony, mocno naćpany. Mózg wariował na całego. Załączyło się widzenie w 3D, ostre krawędzie i duży kontrast. Wszystkie kolory zabrały niesamowitego nasycenia. Stałem jak głupi, chyba z otwartą buzią i oglądałem zachwycony jak jakaś dziewczyna tańczy w klatce. Wydawało mi się to najpiękniejszym widokiem jaki w życiu widziałem. Potem coś się zmieniło, ktoś ( chyba kolega) dotknął mojego ramienia i pokazał mi żebym poszedł z nim do baru. Odwrócił moją uwagę na chwilę i wszystkie halucynacje na moment znikły.

Jak szedłem za kolegą do baru, to tak naprawdę dla mnie samego, leciałem w powietrzu. Byłem lekki jak piórko, poruszanie się nie sprawiało mi żadnego wysiłku, mógłbym tak latać dookoła całego klubu. Przy barze wypiłem coś, a później dostałem od kogoś listek gumy do życia. Niby nic takiego, nie? Otóż ta guma po czasie stała się dla mnie tak słodka, że jedzenie samego cukru przy tym to nic. Najsłodsza słodycz pomnożona razy dziesięć. Wyplułem gumę, już mi nie smakowała. Wracamy na parkiet. Patrzę na klub i widzę jak odległość rozciąga mi się jak gumka recepturka. Nagle ten klub robi się taki wielki i długi, że ledwo widzę koniec sali. Jesteś pod wrażeniem, nie widziałem, że jesteśmy w jednym z największych klubów w Polsce. O jakie szczęście mnie spotkało.

Próbuje poruszać ciałem do tego bełkotu, który puszcza d-j, w międzyczasie myśląc, że to chyba szczyt tych halucynacji, chyba nie może być gorzej, przecież tyle czasu minęło. Ale nie. Ktoś cos do mnie mówi, próbuje mu odpowiedzieć, lecz słyszę własne słowa jak echo, w dodatku pojawiają się po piętnastu sekundach, kiedy tamtego kogoś dawno już nie ma. W jednej sekundzie widzę jak wszyscy ludzie rozmawiają na mój temat, bo stoją w grupkach i szepczą do siebie, patrząc na mnie. Pstryk i ten widok znika. Ale lęk rośnie. Już nie chce tych halucynacji, już mi się nie podoba. Zamykam na chwilę oczy, by się uwolnić od tego. Pod powiekami dzieją się jeszcze gorsze rzeczy, na powrót otwieram oczy.

Ludzie podchodzą do mnie i mówią mi coś na ucho. Jest ich kilku, tylko ja już wtedy nie wiem, czy to w ogóle miało miejsce. Lęk się potęguje, ciężko mi się oddycha. Myślę resztką trzeźwego umysłu, że źle ze mną i może już mi tak zostanie do końca życia. Widzę na projektorze wyobraźni jak reaguje moja rodzina na mój widok. Widzę ich smutek, ich łzy. Przecież ja bym nawet nie wiedział, że to oni, nie rozpoznałbym własnej matki przy tak mocnych halucynacjach. Już nie lęk, a panika wkrada się w mój umysł za pomocą tej myśli. I było jeszcze coś. Miałem nieodpartą chęć podzielenia się swoimi tajemnicami z wszystkimi, ledwo byłem w stanie to opanować.

Nie wiem co działo się potem, czy ktoś ze znajomych zauważył, że ze mną gorzej, czy po prostu ten wieczór upłynął mi w nie do końca świadomym stanie, ale wyszliśmy z klubu i zawineliśmy się na chatę. Po drodze słyszę jak koledzy mówią, że źle ze mną i mam coś ze wzrokiem ale moim głównym zmartwieniem jest teraz zahamowanie rodzącej się paniki. Nie potrafię się uspokoić, nic już nie mówię, nie odzywam się w ogóle, tylko próbuje zwalczyć tą nadciągającą burzę. Nie udaje się. Z nerwów robi mi się niedobrze. Może też jakieś znaczenie ma to, że w aucie jest okrutnie gorąco. Wymiotuje przez okno co z dzisiejszej perspektywy jest dosyć żenujące, wtedy miałem to gdzieś. Kierowca się zatrzymał, coś tam zwymiotowałem jeszcze i z powrotem do auta, bo komuś się spieszy. I następne nudności i następne zatrzymanie auta. Z kolejnym opróżnieniem żołądka robię się coraz bardziej trzeźwy, wracam na powrót na normalnej rzeczywistości łono i jestem gotowy niemal całować ziemię, że faktycznie wychodzę z tego horroru. Jeszcze jedno zatrzymanie, jeszcze jedno klękanie na kolanach w szarpiącym nudnościami żołądkiem i nadchodzi coś nieoczekiwanego. Panika nagle otwiera się i wychodzi rozprostować kości na wierzch. Nie wiem co się dzieje. Oddycham szybko, sprawdzam sobie puls palcem, a on jest coraz szybszy. Coraz gorzej się czuje, nie mogę nawet wstać na proste nogi, bo kręci mi się głowie. Wydaje mi się, że umieram. Autentycznie jestem przerażony. Proszę, błagając kolegę by wezwał karetkę, bo nie chce umierać. Proszę go tak kilka razy, mając łzy w oczach i śmierć na swoim ramieniu(przynajmniej tak mi się wydawało). Najlepszy przyjaciel próbuje mnie jakoś uspokoić słowami, nic do mnie nie trafia. Ktoś inny mówi, że wkręciłem sobie fazę, że nic mi nie jest. Gdybym mógł wstać, okładałbym tą osobę pięściami za takie słowa. Nieważne.

Najlepszy kolega przystaje na moją prośbę i wzywa karetkę. Reszta ekipy na słowo karetka reaguje alergicznie, bo dopowiadają sobie, że zaraz pewnie zjawi się policja, a oni mają przy sobie pewne ilości tego, no i tamtego. Także zostawiają mnie, odjeżdżają. Zostaje przy mnie tylko też jeden wierny przyjaciel. Karetka odmawia przyjazdu jak tylko się dowiaduje, że jestem pod wpływem narkotyków. Niech umiera narkoman, mamy pilniejsze sprawy.

 

Panika po piętnastu długich minutach trochę ustaje. Zostaje mocny ślad w sercu i doszczętnie rozwalony nastrój. Podły, najpodlejszy zjazd. Najgorszemu wrogimi takiego nie życzę, tego nie da się opisać prosto słowami. Po takim czymś człowiek szuka tylko gałęzi, gdzie by tu się powiesić. Ale jakoś przeżyłem tamten dzień, a później było z górki. Mogę dodać jeszcze, że nasi najdrożsi koledzy zostawili nas jakieś 80km od naszej miejscowości, nie mieliśmy przy sobie żadnej kasy, po drodze zatrzymywaliśmy się na stacji i piliśmy wodę z kranu. Padał deszcz i było wyjątkowo zimno. Tamten kierowca po kilku godzinach ulitował się nad nami i wrócił po nas, ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
19 lat
Set and setting: 
Chciałem wykorzystać wyjazd do klubu jako odskocznię od wrednej rzeczywistości, byłem w kompletnej rozsypce psychicznej. Przestałem się przejmować konsekwencjami i tym jak dużo biorę. Liczyło się jak największe oderwanie od bólu i zapomnienie o problemach natury egzystencjalnej. Otoczenie do takiego doświadczenia wybrałem bardzo źle, ale też przez to, że nie widziałem z czym przyjdzie mi się zmierzyć.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Amfetamina, marihuana, MDMA, kodeina, kokaina, dopalacze i inni wynalazki.
Dawkowanie: 
Ciężko powiedzieć ile było mg substancji w jednej tabletce, ani co dokładnie to było. W każdym razie działało coś jak LSD.

Comments

Ucząc się muzyki np. na bębnie nie ma sensu przypadkowo uderzać i liczyć, że kiedyś się coś zagra, jak się trafi. Trzeba świadomie stukać, udoskonalać technikę, utrwalać. Wykonać pracę, a przeznaczeniem za wykonaną pracę są umiejętności. Tak samo z życiem...

To tylko sen samoświadomości.

zgadzam sie, ale o wiele pieknie brzmi dla mnie cudzy beben w ktorym jest ta nieznana, X, ze cos moze sie jeszcze wydarzyc niz moj wlasny, na ktorym chociaz moge "zafreestylowac" to i tak bedzie znajomy. ciezko jest mi sie pozbyc uczucia deja vu w zyciu

ale wiesz, ja wcinam imbir maczany w kurkumie i pieprzu, wiec to prawdopodobnie kwestia gustu

Dlatego uwielbiam poznawać nowych ludzi, bo każdy (niezależnie od poziomu) ma w sobie tę cząstkę x, która tworzy jego styl. Ale najlepiej jest grać razem z innymi (najlepiej lepszymi od siebie). Wytwarza się cudowna energia, a czasami łajba tak pięknie buja, że banan nie schodzi. Synergia, ale o współpracy było już powiedziane. Kwestia gustu jest drugorzędna.

To tylko sen samoświadomości.

Przypadek powiadasz? Złota proporcja, reguła Titiusa-Bodego, fraktale Fibonachiego itp. itd. Przypadek? No to wszystko się pięknie i równiuteńko porozkładało przypadkiem. Człowiek zapewne przypadkiem powstał z kilkunastu litrów wody, kilku kilogramów węgla, kilkudziesięciu gramów żelaza i innych ilości innych pierwiastków. Przypadkiem Ziemia jest w stanie równowagi libracyjnej ze Słońcem... Przypadek... Ale jakiż niesamowity przypadek. Oblicz sobie prawdopodobieństwo, że to wszystko jest przypadkowe. Ja znam wynik... Szanse, że to wszystko jest przypadkowe wynoszą 1 do nieskończoności. No ale jeśli to przypadek, to rzeczywiście nie mamy o czym rozmawiać.

To tylko sen samoświadomości.

nie ma czegos takiego jak 1 do nieskonczonosci - chyba znasz teorie z malpa i szekspirem? jesli dasz wystarczajaco duzo czasu, wszystko moze sie udac

jest takei cos jak ewolucja (chyba ze to walek, chociaz sam mozesz przeprowadzic testy na jej obecnosc) i stad sie wzial czlowiek - nie pojawil nie nagle *puff* i jest

co do reszty to tak jak z poprzednim komentarzem - dzialanie przeznaczenia widac tylko gdy spojrzymy wstecz. chyba ze powiesz ze psia dupa wyglada jak jezus nieprzypadkowo + te wszystkie matematyczne rownania nie sa idealne, zawsze sa roznice, nie ma 100% trafnosci. poza tym to matematyka i sama w sobie jest juz ograniczona

Dużo jest racji w tym co mówisz. Oczywiście, że matematyka jest ograniczona. Wszelkie wzory powstawały dokładnie na chybił trafił. Odbywa się to tak, że zakładasz, że wynik będzie mniej więcej taki. Okazuje się, że jest niższy/wyższy i tylko przybliżasz się do prawdy, ale nie zbadasz wszystkich możliwości, więc wszelkie wzory są przybliżone. Robiłem tak. Mimo tego ograniczenia jest królową nauk. Tak, jak szachy są królewską grą, bo dają niemalże nieograniczone możliwości konfrontacji dwóch Umysłów. 

Wiesz, z przeznaczeniem można patrzeć wstecz, jako dokonane, lub w przód, jako kształtowane. Czasami jednak lekcje się wyraźnie powtarzają. Można to zaobserwować. Biorąc pod uwagę, że ani wczoraj nie wróci, ani jutro nie nadejdzie, to jest tylko teraz... i tu. Wydaje mi się, że ten czas dobrze jest rozłożyć na obowiązki, zabawę i pracę. 

Pewni możemy być tylko śmierci. Resztę sobie wymyślamy. 

 

To tylko sen samoświadomości.

i to chyba final tej dysputy bedzie prawie ze wszystkim sie zgadzam. fajnie bylo, milego (czegokolwiek)

Dzięki i wzajemnie. Pogody ducha i dużo uśmiechu.

To tylko sen samoświadomości.

Szamanowi, na kolację

NAJWIĘKSZE KŁAMSTWO ŚWIATA

https://www.youtube.com/watch?v=7DrT5WhMrZ4

Myślę, że jeszcze 6 lat temu przyklasnąłbym temu człowiekowi, ale etap ateizmu mam już dawno za sobą. Pisałem Ci już: racjonalista.pl itp. Sam tym wojowałem. To, że człowiek nie zna odpowiedzi jest stosunkowo oczywiste. Na dłuższą metę nie ma znaczenia w co wierzysz, ale faktem jest, że wiara przenosi góry. Dla mnie Bóg, to nie jakieś chore ofiary ze zwierząt, czy ludzi (totalne niezrozumienie, przeinaczenie), ale kwiat, motyl, kamień, drzewo, człowiek. Manifestację boskiej cząstki widzę wszędzie i rodzi to absolutne poszanowanie wszelkiego istnienia. Życia...

Btw religie nie powstały po to, by tłumaczyć burze, czy wulkan, ale by nadać sens życiu, przynieść nadzieję, dobrą nowinę i przede wszystkim otulić serca zlękanych śmierci ludzi. Ułatwić przejście na drugą stronę. Wszystko zradza się z Umysłu. Matryca jest pusta, materia plastyczna. Natura boska. Z resztą...

To tylko sen samoświadomości.

I co z takiego boga wynika? Twój fiut to też bóg, i obsrany trawnik to bóg, i żygowiny po sąsiedzku. No ale co z tego? Zaszła jakaś zmiana w twoim fiucie po tym jak odkryłeś tam boga? A może nadało to bogu nowy posmak?

Co do religii, chyba nie bardzo rozumiesz znaczenie nadawania sensu o jakim piszesz. Tak, religie miały nadać sens, życiu, ale bez sensowności burzy i wybuchającego wulkanu, gdy ginęli ziomkowie - życie ludzkie nie miało sensu. Stąd nadawanie (bez)sensu wszystkiemu.

Zapętliłeś się już z tą matrycą, kup sobie kredki.

Z samego faktu istnienia Absolutu wynika całe Twoje istnienie. Sam fakt, że możemy rozważać o nim stanowi. Nadaje to sens, że jeśli Ktoś/Coś to stworzył, to nie bez celu. I to nawet w obliczu wiecznego cyklu narodzin i śmierci.

To tylko sen samoświadomości.

Czyli co, stworzyła mnie o poranku przeze mnie zjedzona soczewica(albowiem jest ona bogiem), i to nadaje mi, mojemu życiu a w nim - jej jedzeniu sens? Sory, ale jakoś tego sensu TU NIE MA.

Chciałeś chyba powiedzieć, że Ty go nie widzisz, a nie, że go nie ma (no bo przecież Ty nic nie stwierdzasz).

To tylko sen samoświadomości.

Nie stary, próbowałem dociec co też u Ciebie się kryje za tajemniczym bogiem i abolutem, a dostałem wspomnienie talerza o poranku.

- Co masz na myśli gdy mówisz o Yym?
- To jest wszystkim, tym i tamtym.
- Czyli po prostu te i tamte...
- Nie po prostu, bo przez To jest te i tamte.
- A więc To nie jest tym i tamtym.
- Jest Absolutem.
- Mówiłeś, że tym i tamtym...

Podsumuję: nijak istnienie czegokolwiek nie wskazuje na istnienie czegoś ponad to wszystko co jest, koniecznego dla wyjasnienia zastanych rzeczy. Jest sobie świat z nami i kropka. I tak, jest to dla nas tajemnicą, bo każda zastana rzecz najpierw musi być widziana tajemnicą. Nie znaczy to, że coś tajemnicego stoi za faktem naszego istnienia, nam sie tak tylko zdaje, bo zostalismy tak ukształtowani, takimi sie wyłoniliśmy, by rozgryzać wszystko co napotkamy, ale istnienie jest nie do złamania, nawet nie dajemy rady włożyć go między szczęki. I - jeśli chcesz istnienie czegoś tłumaczyć istnieniem innego czegoś (np absolutnego Boga), to nie wyjasnisz ostatecnie istnienia - teraz już boga. Tak oto orzech wyslizguje się przy próbie gryzienia. Ot, jest sobie świat. Kropka.

A zaparte barany dalej będą przeć rogatymi łbami, tłumacząc tajemnice - tajemnicą, takie to śliskie.

Odwrócę to, co powiedziałeś. Nijak istnienie czegokolwiek na wskazuje na nieistnienie czegoś poza naszymy drzwiami percepsji. Samoświadomość. Wracając jeszcze do unifraktalności, to dla mnie ona jest faktem. Kalafior składa się z małych kalafiorków, komputerowe płyty główne wyglądają, jak miasta i odziwo i tu i tu przepływa prąd - informacja. Nie identyczne, ale samopodobne.

https://m.youtube.com/watch?v=PD2XgQOyCCk

Pytałeś o Boga, więc potraktuj całą przestrzeń, jako Kosmos, a samego żuczka, jako boską cząstkę. W tych wszystkich formach wszędzie jest żuczek. Pierwsze sek, później 1:52 itd. Tego szukał Rydzyk, jako niepodzielnej cząstki. To właśnie to widzę w kamieniach, kwiatach, drzewach, ludziach itd.

To tylko sen samoświadomości.

Oczywiście że nijak. Ale w dalszym ciągu to co poza pozostaje nieuchwytnym, więc możesz najwyżej sobiedumać, a nie stwierdzać, na równi z faktami. Jeśli juz jednak stwierdzasz, to proszę wykaż na jakiej podstawie, wtedy nie ma bata by nie można było się z Tobą nie zgodzić TRZEŹWO MYŚLĄC.

Skoro już chcesz wracać - a metr dla Ciebie jest faktem? Tym jest właśnie twoja unifraktalnośc, tym co przykładasz do zastanych rzeczy. Szkoda, że nie dostrzegasz aktu przykładania, nie mylił byś wtedy geometrii samopodobieństwa ze światem. Wiesz, ona upada gdy wzrok się wyostrza po narkotykowym rozmyciu. Bo kiedy zezować, faktycznie - obiad przy stole to własnie chrzest Polski, pod warunkiem że jedno i drugie jest puste, jak wydmuszki, obdarte z tego, co czyni je zdarzeniami kompletnie innymi, przez to mozliwymi do rozróżnienia. Groff wyróznił dwa bieguny w spektrum świadomości - holotropowy i konceptualny( tak sobie je teraz nazwe, nie pamiętam czy ściśle tych słów użyto). Wykazał że dominacja któregokolwiek zawsze jest dla człowieka patologiczna. Kwas Cię krzywdzi.

Dziękuje, zjem na kolację.

Nigdy nikogo poza sobą nie spotkał,
Samotny wędrowiec.

I najtrudniejsze pytanie na świecie: kim jestem?

https://m.youtube.com/watch?v=YQCOPgTtlrc

 

To tylko sen samoświadomości.

"Uważam, że wszystko ma swoją przyczynę, a my często doświadczając skutków zapominamy o niej, a przecież każda akcja wywołuje reakcję." kazda przyczyna ma swoj skutek i kazdy skutek ma swoja przyczyne, ale to o wiele bardziej zlozone niz 2+2 = 4. 

"Mój pogląd na to jest taki, że "akcje" z poprzednich żyć, które nie zostały skatalizowane, mają swoje "reakcje" w następnych wcieleniach." a skad taka pewnosc ze sa poprzednie wcielenia? chrzescijanstwo, islam, starozytny egipt, grecja - jakos nie ma mowy o powrotach, czyli ze chuja wiedza? tak wiem, twoj poglad, ale czemu te swoje poglady (nie tylko ten) wpychasz innym ludziom i to z postawa "ja wiem i ty mnie glabie sluchaj bo chuja wiesz"?

"Szamani się wzajemnie pamiętają. Czy to tylko podobne charaktery, jakie to ma znaczenie? " a w jaki sposob sie pamietaja? poczytaj sobie o psychozie i o tym w co taka osoba wierzy, o czym jest swiecie przekonana

Szamani pamiętają się po spojrzeniu, bo oczy są zwierciadłem duszy, ale i po rozmowie, po aurze... Słyszą się i widzą. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Nie umiem... Tak już jest i wiele razy już tego doświadczyłem. Czy w chrześcijaństwie nie wracają? To co nastąpi po sądzie ostatecznym wg biblii? Wiadomo - trochę to inny powrót. Z resztą religie są tylko wycinkiem całości (a abrahamowe, jako najmłodsze, są najmniejszym wycinkiem). Co do karmy, jakbyś się dobrze przyjrzał, to w każdej religii ona występuje, tylko pod różną przykrywką formy sprawczej. Odpowiadam na pytania, jeśli wydźwięk tych odpowiedzi jest tak arogancki, to przepraszam... Natomiast prześledź moje wpisy i na pewno nikogo nie nazywam głąbem w żaden sposób.

To tylko sen samoświadomości.

wiem o czym mowisz, o tym spojrzeniu i "aurze" tez tego doswiadczylem - to nie zadni szamani tylko cpuny. tak samo "wykryjesz" kogos z kim masz podobne preferencje seksualne, w kim mozesz sie zakochac, kto tak jak ty napierdala fete. jest takie powiedzenie - ciagnie swoj do swego i chyba oddaje ostac rzeczy. 

co do powrotu - chodzilo mi o cykl ktory mozna przerwac, bez takich manipulacji prosze ;D

karma to karma - mozna by ja przeciez opisac: "jak sobie poscielesz tak sie wyspisz" a nie do konca tak jest

nie pisalem tego o glabie doslownie - chodzilo mi o arogancje

i nie wiem za co przepraszasz - jezeli wiesz ze masz racje to arogancja jest calkiem uzasadniona, nie obrazam sie

Jak możesz twierdzić, że każdy skutek ma swoją przyczynę, skoro wszystko jest przypadkowe? Czyż nie wyklucza się to troszkę? Czy Ty sobie przypadkiem sam nie zaprzeczasz? 

To tylko sen samoświadomości.

hmmm... nie? 

wiec moze tak: dzialanie przeznaczenia widac tylko gdy patrzymy wstecz

lancuch przyczynowo-skutkowy zapoczatkowany gdzies-kiedys (o ile w ogole)

oczywiscie - gdybys od poczatku istnienia wszystkiego (o ile taki byl) rejestrowal wszystko co jest i dysponowal odopwiednia moca obliczeniowa moglbys przewidziec pewne wydarzenia, ale niestety (lub stety) nie ma takiej mozliwosci wiec mamy co mamy: przypadek

i znow oczywisce - jesli zjesz kebaba na ostro to z duzym prawdopodobienstwem mozesz przewidziec ze bedzie pieklo dwa razy, ale nie przewidzisz czy za miesiac znowu zjesz takiego kebsa, albo czy bedzie tak samo ostry

 

" To tak, jak informacja z życia kury zjedzonej przez człowieka oddziałuje na niego (ból, strach itp.)." nie chcialo mi sie dalej szukac, to w mysl zasady "jestes tym co jesz" prawda? a wiesz ze chodzilo z tym o to ze jak sie zdrowo odzywiasz to bedziesz zdrowy, jesz smieciowe zarcie to bedziesz mial smieciowe zycie. nic wspolnego z zadna "informacja" nie ma wspolnego

A i jeszcze to o układach planetarnych wokół każdej gwiazdy, raczkowaniu i życiu na każdej planecie. Skąd wiesz? Wokół pulsarów i czarnych dziur też? A co ze zmiennymi? W jaki sposób takie życie tam się utrzymuje? Jest - domyslam się - niebiologiczne wg Ciebie? Jak potwierdzisz swoje rewelacje, ciekawym.

Pierwszy układ planetarny pozasłoneczny odkrył Aleksander Wolszczan i był to układ wokół pulsaru. Jeśli każdy atom ma protony i elektrony (w różnej liczbie) wokół jądra, to każda gwiazda (będąca jądrem) musi mieć planety. To bardzo proste. Świeci? Więc jest tam świadomość. Udowodnić nie da się wszystkiego, tak jak i skatalogizować (a nawet skategaryzować). No chyba, że twierdzisz, iż Ziemia jest superabsolutnym wyjątkiem, ale to już do Kopernika odsyłam (nie wykluczam jednak całkowicie takiej możliwości - jak mówiłem, ja już we wszystko zwątpiłem). 

Co do życia na planetach. My znamy życie oparte na węglu i wodzie i takiego szukamy. Nie trudno mi sobie wyobrazić życie oparte na krzemie i metanie (w stanie płynnym). Przy różnym ciśnieniu, grawitacji, promieniowaniu i proporcji pierwiatków wszystkie opcje są możliwe, a skoro są możliwe, to istnieją. Wszystko, co jesteśmy w stanie sobie wyobrazić istnieje i dużo więcej.

Co do raczkowania nauki. My do tej pory nie potrafimy wybudować piramid, nie wiemy (w sensie naukowym), jak tego dokonano, ani nawet po co (polecam tajemnica piramid - produkcja canal+ 2011 r.). Nic nie wiemy o starożytności, a opisy z tamtych okresów traktujemy, jako mity. Bardzo powątpiewam, byśmy (w czasach nowożytnych) wylądowali na Księżycu (tu już nie chodzi o te filmy ze studia, jak lampa spada z kosmosu, a o pasy van Allena. Promieniowanie zabiłoby astronautów w tych aluminiowych puszkach). Ot zwykłe kłamstwo propagandowe. Prawdziwa nauka przede wszystkim chroniłaby naturę. Rozpieprzanie tysięcy atomówek na swojej planecie to poziom troglodyty, a nie naukowca (vide ludzkość = człowiek).

To tylko sen samoświadomości.

Pages

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media