Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

horror!

horror!

Substancje oraz dawkowanie: (ja) około czterdziestu dorodnych czarnogórskich grzybów o działaniu wyginającym wzory na kafelkach, zapijane jakimiś piwami pszennymi, na rozładowanie emocji niechcąca dwójka klona, kielich wódki i kilka gibbonów w obiegu. I ta jebana nikotyna. B: około 30 grzybów, wódka, 2 browary, klon dwójka i jakaś baka, ale nie dużo bo się mu nieco przysnęło. J: na naszych oczach koło dwudziestu grzybów, potajemnie – co się zemściło – jeszcze z pięćdziesiąt. Reszta ludzi, co kto jak, w opisie. Łącznie było osiem osób, z czego jedna osoba siedziała o suchej paszczęce.

S&s:

- Miejsce: na samym początku Czarna Góra, gdzie pod okiem drzew i muflonów przeczesywaliśmy łąki w poszukiwaniu dżdżownic i gąsieniczek, później wylądowaliśmy w naszej miejscowości i mieliśmy zjeść po mniej więcej trzydzieści robaków na mózg.

- Nastawienie: pytanie retoryczne.

Doświadczenie: trawkę palę, piwo piję, zbieram grzyby, w nocy wyję. Doświadczenie pozostałych towarzyszy broni ima się co najwyżej trawki, były kiedyś jazdy na białym i na tym basta. No może gdzieś się pixy i hasz przewinęły, tylko ja B brnęliśmy po zakrętaśnej drodze życia.

Drogi Neuro Groove %-D

Polecam przeczytać do końca, pomimo iż wydawać Ci się może w chuj nudne. Część wieczoru, którą uznałem za zbędną, pominąłem z opisu by było krótko, zwięźle i na temat.

Po dwóch godzinach od przyjazdu na chatę, przygotowaniu się mentalnie do spotkania z mocą drzemiącą w kapeluszach, uderzyłem na grzybożerstwo. Pokazały rogi, na szczęście nie mi. Siedzimy w trójkę, pijemy piwa, pieprzymy od rzeczy i liczymy zbiory. Wyszło jakieś trzysta grzybów. W trzy osoby w godzinę na już nieraz przerentgenowanej łące przez okolicznych ćpunów, udało nam się natachać całkiem dobry zbiór [za dwa tygodnie kolejny nalot!].

Chłopaki skonsumowali mniej więcej po 20-30 grzybów na czajnik i B stwierdza, że przecież kilka domów obok ziomek ma chatę wolną i się wcale nie obrazi, jak zrobimy mu nalot. Zabraliśmy asortyment, każdy z nas wziął po dwa browary. Już ubrani, ogarnięci, pędzimy ku wyjściu, gdy nagle wypaliłem z pytaniem, czy B nie ma czasem jeszcze jakiś klonów. Cukierki psikusy w razie awarii mogą się przydać, zwłaszcza, że dwie osoby chętne pierwszego w życiu grzybienia mogą zareagować różnie.

Idziemy nieoświetloną drogą, potykam się o kamienie, mój wysyłający esemesy telefon służy jako latarka. Mija chwila i jesteśmy. Cześć, cześć, siema-ściema. Konsola w toku, dwa pady i Tekken. Zaczynają wchodzić grzyby i robi się śmiesznie. T miał pilnować chawirę dopóki M nie wróci. W środku, nie licząc naszej trójcy, siedzą: K [żadnych trawków ja wam dam], sąsiad, T.

Unosi się zapach palonej trawy. Z pokoju, gdzie toczyła się bitwa na pięści w telewizorze, przenieśliśmy się do kuchni. Firanka falowała, tapeta była dziwna i mieniły się kolory. T mówi, że właściciel trochę nie bardzo się nas spodziewa, ale chyba nie będzie zły. Grzyby w wielgaśnym dilpacku trzymam w bluzie w kieszeni. Mówię do T żeby dał rękę. Patrzy się na mnie pełen ciekawości, wsadzam jego rękę do kielni. Nie widzi co trzyma, ale poznaje ten szelest. - O kurwa, ile trawy! - rzecze z uśmiechem na twarzy. - Oj nie, mylisz się :D – i wyciągnąłem wór. Cała sala: ja pierdole, grzyby!

-Kurwa, no zjadłbym, ale się nie nastawiłem, jutro mam dzień wolny ale wiesz, no kurwa, nie wiem. Poczekam na M, jak on zje to ja też. - i ogląda naprawdę dorodne okazy, które nieco się skompresowały. B ogarnia fazę na luzie, pitoli abstrakcyjne rzeczy i wszyscy ryjemy z tego, co opowiada. Nasz J, który zjadł około dwudziestu pięciu kapeluszy twierdzi, że jego w ogóle nie kopią. Jak na moje oko rzeczywiście tak było. Ale to dopiero jakieś dwa kwadransy ledwo minęły, jest to jego pierwszy raz, każdy inaczej reaguje, a zresztą niech gada co chce. Jego zawsze wszystko dziwnie kopie.

Piję piwo, fajkę palę i się zastanawiam, czy będzie tak słabo czy też może to przedsmak. Przedsmak, wy nieobliczalne grzyby! Mijają kolejne minuty, pojawiają się subtelne wzorki, delikatne deformacje. Piwo na początku nie smakujące zbytnio nagle posmakowało i nie wiem jakim cudem butel się opróżnił. J siedzi, pisze smsy, powtarza, że nic mu nie jest, jakieś słabe i żeby przestać mu zadawać – jak to stwierdził – idiotyczne pytania. Z B ciągle zabieramy sobie popiołkę, kłócimy się na żarty i rzucamy długopisami. Wszyscy mają z nas brecht, bo tu wojują, a tu gadają jakby się ze sto lat znali i niejedne grzyby zjedli.

Jeden poszedł do kibla, dwóch na konsolę, a ja wypatrzyłem złodzieja czasu, od którego – zastanawiam się od dawna – chyba jestem uzależniony. Wirtualna Polska, Onet, Hushmail, jakieś pierdoły rodem z całego świata. Ładują się w najlepsze i nie chodzi tu o witryny internetowe, humor mam jakbym się jakimiś podejrzanymi specyfikami naszprycował. Dali mi zagrać na konsoli, ale że ja lewy... długo nie pograłem i się pojawiło K.O. Hehe.

No wreszcie przyszedł właściciel. Wchodzi, patrzy do pokoju, zagląda do kuchni...

-A to kurwa co jest? - zdziwiony, wielkooki, stoi zdezorientowany, a B podnosząc zielone czipsy: są Lay;sy - jest impreza. Wszyscy mało co nie zdechli ze śmiechu. Gadka szmatka, T wyskakuje: ej, jemy grzyby? - Jakie kurwa grzyby? - No normalne, prosto z łąki. - Ty, ja nie wiem. Grzyby? O kurwa mać, ten dom jeszcze tego nie widział! - Pozwoliłem się wtranżolić mówiąc: ale grzyby już ten dom widziały :D

Od słowa do słowa, od peta do piwa, i tak oto grzyby-odrzutowce leżą na stole. Rzeczywiście się skompresowały. Chwila dzielenia i tak oto po porcji ma T i M (coś koło 70 do podziału :P ). Przyzwyczajony do wybrzydzania na smak grzybów puszczałem te brednie mimo uszu. Niedobre a wpierdalają, no patrzcie, patrzcie! Nawet żują. Była 21.40 równo jak w pysk strzelił, odliczanie czas-start!

-Tak w ogóle to ile jest tu tych grzybów – już nie pamiętam kto pytał. Odpowiedziałem, że z pięćdziesiąt, nie więcej raczej. Poszedł gibbon w obieg, właściciel domostwa krzątał się po całej chacie, czajnik wesoło gwizdał, a co się z firankami działo to już sprawa moich oczu. - Wódka jest w lodówce, kto pije, mam dziś urodziny – rzecze spóźnialski. Mało chętnych było, ale za zdrowie pill musi kielona walnąć, no jakżeby inaczej postąpić? Ble. Niedobra, popita w dodatku wodą mineralną bo herbata za gorąca była. B się krzywo patrzy... - Coś ty kurwa, zgłupiał do reszty? - zapytał z pogardą siedząc wygięty na krześle. Solenizant wkurwiony obrazą cały się rozjuszył. - Dawaj szklankę! - i się śmieje B.

Nikomu się wierzyć nie chciało, każdy z nas po szklance mało co by trampków nie spalił drąc do kibla puścić pawia. Jebaniec wypił całość, czyli pól szklanki, w której wylądowało więcej jak setka. Przełknął, pomlaskał, uśmiechnął się i po chwili popił. W międzyczasie odsunęliśmy stolik, krzesła, każdy spierdolił do wolnych narożników kuchni. Ma chłopak wprawę, tylko niestety po trzydziestu minutach miał niezłe problemy z grawitacją.

Odliczam czas. Minęło dwadzieścia, trzydzieści minut... a chłopaki co wszamali nic! Zastanawiam się, czy przypadkiem palona wcześniej trawka w jakiś dziwaczny sposób nie stłumiła działania grzybów. Jednak po chwili zaczęli czuć pierwsze efekty. Toczy się się rozmowa, której nie idzie powtórzyć, wszyscy w spalonym humorze, a niektórzy nawet w nagrzybionym. Pogaduszki, herbatki, piwa, szlugi. Czepiają się J, że nic nie gada, że zawiesił się na ceglefonie. A on na to, że jak nie ma fazy jak wszyscy, to nic na to nie poradzi. No i jazda, że ściemnia, że pierdoli, że on tak zawsze.

Poszły jeszcze ze dwa blanty. W sumie nawet nie wiem kiedy się klon rozpuścił. Czułem się, jakbym na jakiej karaibskiej plaży leżał pod kokosową palmą. Humor dopisywał, w oczach się jebało, obserwowałem reakcje nowo wtajemniczonych grzybiarzy – wszystko przebiegało pomyślnie i nic nie wskazywało na to, że za kilka minut cała nasza ekipa przeżyje jedne z najgorszych chwil w życiu.

HORROR

J oparty o kuchenkę robi się blady. W sumie nikt na to nie zwraca uwagi, aż do momentu kiedy traci przytomność, a co za tym idzie - władzę na ciałem. Odgina się do tyłu [siedział na zlewozmywaku] i nagle było jeb. Siła grawitacji zrobiła swoje z bezwładnym ciałem. Siedzę w przeciwległym narożniku kuchni, czuję się wręcz osaczony i centralnie opadła mi kopara. Posypały się kurwy i inne ja pierdole. Przewija mi się przez głowę tysiąc myśli na sekundę. Umiera czy co? Może zjadł trefne grzyby i się zatruł, w dodatku popił piwem, może jakaś interakcja? Co teraz? Co robić? Ja pierdolę ale syf. Próbuje wstać o własnych siłach, upada. Już nie pamiętam kto próbuje chłopaka podnieść, wiem tylko, że dwie osoby. Blady jak ściana, rozszerzone źrenice, mokre gacie na tyłku przez to, że usiadł na mokrym zmywaku. Byłem kiedyś świadkiem gościa podczas zawału i wydawało mi się, że naszemu współpodróżnikowi właśnie siadła pikawa, czego objawem było mimowolne puszczenie płynów ustrojowych. - Na przystanek z nim, na zewnątrz, jego tu nie było! - drze japę właściciel mieszkania. Jasne, kurwa, niezła ściema, przecież połowa sąsiadów mimo późnej godziny to usłyszała. - To się nie stało u mnie! - i próbują co najmniej osiemdziesiąt kilo wytargać na zewnątrz. Myślę o zadzwonieniu na pogotowie, przecież jeśli on nam tu zejdzie to dostaniemy zajebiście wielki wyrok za nieudzielenie pomocy. Kurwa mać, tu jest pełno dragów. B szybko wyjebał klony do kibla, ja wyjebałem pusty dilpack do pieca. - Dzwonię po karetkę – mówię do T. - Nie kurwa, nie dzwoń. - Tu szepcze – człowieku, wszyscy naćpani jesteśmy, nie wiadomo co kto powie, jesteśmy, kurwa, w dupie. Wytargajmy do na zewnątrz i spróbujmy ocucić. - Schowałem telefon. T i M wyciągają „zwłoki” na świeże powietrze. Trzej kolesie zdążyli już wsiąść do auta (m.in. ten co nic nie teges). - Zajebistych masz kolegów – mówię do właściciela mieszkania. Po chwili dowiadujemy się, że J wrócił do żywych i... i to w całkiem dobrym humorze. Blady jak trup, oczy rozjebane i opowiada, co udało mu się zapamiętać. Odwieźliśmy go do domu, posiedzieliśmy chwilę w aucie i wypytywaliśmy się, co to się mu kurwa stało.

Otóż nie był to jego pierwszy taki raz. Po prostu musi dużo spalić albo najebać się, wtedy jest *jeb* i go odcina na chwilę. Ja bym tak nie chciał i tylko tego wtedy byłem pewien. Poważnie, gdy się słaniał zobaczyłem jak sędzia stuka młotkiem i mówi: winny. Widziałem, jak moja i nie tylko zresztą moja przyszłość lega w gruzach, a w dodatku kumpel idzie do piórnika. Byłby syf.

Została nas trójka. Każdy trzyma się za palnik. Palimy szlugi, kończymy trawkę i siedzimy w szoku. Nawet zaczęliśmy się śmiać... Posiedzieliśmy do czwartej w nocy i rozkminialiśmy całe zajście, rozważając masę opcji. Prawdę pisząc, jeszcze do końca nie doszedłem do siebie

Ocena: 
apteka: 

Comments

mimo horroru mam banana na gebie

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media