randka z changą. przyrodniczy film nd o życiu.
detale
raporty panszaman
- Don Mescalito - najlepszy tatuażysta w mieście.
- Istotyto.
- Wielki Kreator.
- Randka z Changą. Przyrodniczy film nD o życiu.
- Niezłe wariactwo. Psychodeliczny miks z potężnym DMT.
- Miłe spotkanie z duchem Łysic.
- LSD w krysztale.
- Wigilijny szał popigulonego Misia.
- Największy bad trip starego kwasiarza.
- Generator Chmur.
randka z changą. przyrodniczy film nd o życiu.
podobne
Witam. Opowiem wam o mojej randce. O spotkaniu, które zmieniło mój światopogląd. O randce z cudowną Changą. Zaczynamy.
Była piękna, słoneczna, jesienna środa. Ogarnąłem się po pracy i jak co dzień poszedłem na gralnię. Po drodze zakupiłem papierosy i trzy piwa. Kosmos mówił, żebym się raczej nikogo dzisiaj nie spodziewał, więc postanowiłem wykorzystać popołudnie do kształtowania rzeczywistości poprzez afirmację. Całkiem nieźle mi szło, choć nie ustrzegłem się błędów... Miałem resztkę gandzi (jakąś dupkę), ale nawet za bardzo nie chciało mi się palić. Przysnąłem na godzinkę. Obudziłem się i otworzyłem piwo. Wyciągnąłem też jeden z kilku pogandziowych przepałków i złapałem dwa buszki. Otworzyłem drugie piwko i po upiciu połowy spojrzałem na sreberko, w którym znajdowała się Changa. Hmmmm... A co mi tam. Wykorzystam resztkę gandzi, by ją wymieszać z nową zabawką (tak wtedy myślałem o Chandze, z którą to miało nastąpić pierwsze spotkanie), bo sama podobno ciężko się pali.
Wyciągnąłem sreberko z suszem roślinnym o ziemistym kolorze, zmielonym na pył. Pachniał dimetylotryptaminą. Nabiłem szkło mieszanką o proporcjach względnie dwóch do trzech gandzi do Changi. Czyli nieco ponad połowę zbitki stanowiła zacniejsza roślina. Włączyłem Hawkwind - LSD, przygasiłem światła i rozsiadłem się w fotelu. Odpaliłem...
Wystarczyły dwa solidne kocmołuchy - trzeciego moje właśnie ściśnięte płuca nie byłyby w stanie nijak pomieścić. Odłożyłem szkło i zapalniczkę. Rozgościłem się na fotelu, delikatnie osuwając ciało i opuszczając swobodnie ręce. Cały czas towarzyszyło mi uczucie ściśnięcia cielesnego, jednakże nie czułem w związku z tym żadnego dyskomfortu. Zamknąłem oczy. Pojawiły się obrazy, swawolnie przelatując przed widzem, którym niewątpliwie byłem. Pierwszych ujęć nie zdążyłem zarejestrować, było ich bardzo dużo i dosyć szybkie były to sceny, łączące się w piękny ciąg wydarzeń gdzieś poza horyzontem zdarzeń. Tak oto rozpoczął się film nakręcony dla mnie przez wspaniałą i cudowną opiekunkę.
Pierwszym kadrem, nad jakim zdołałem się skupić był lot po przestrzeni kosmicznej w pobliżu pewnej planety. Ów ciało niebieskie miało system pierścieni, niczym Jowisz. Wydaje mi się, że widziałem księżyce tej planety, posiadającej gładką, połyskującą atmosferę. Zbliżałem się do niej, niczym sonda kosmiczna, a zatem z mojej perspektywy, planeta toczyła się w moim kierunku, niejako kulka we flipperze, zajmując w końcu całe pole widzenia. Może była to młoda Ziemia? Wtedy to ujrzałem głowę i całkiem możliwe, że była to moja głowa, którą dotykał jakiś półprzeźroczystoczerwony palec. Obraz zbliżał się do tego palca w kierunku jakby pierwszej kostki od dotykającego głowy opuszka. Ujrzałem wtedy czakry, jako świecące niebieskawym błyskiem punkty energetyczne. W głowie jeden wyraźnie najświetliwszy (trzecie oko). Poza głową, a w zasadzie w miejscu styku palca i skraju głowy (może parę centrymentów nad skrajem głowy) kolejny, znany jako czakra korony. Wtem obraz przybliżył się spiralnym ruchem do tej kosteczki, gdzie znajdowała się ósma czakra (tam dalej to jeszcze ich w chuj było). Wiedziałem już, że odczuwam wszystko w tym momencie tą właśnie czakrą. Muzyka docierała do mnie i wszystkie obrazy płynęły jakby do jej tempa.
Opiekunka (duch Changi) kazała mi otworzyć oczy. Przede mną fizycznie znajdowała się perkusja, a za nią mata wyciszająca. Ta mata posłużyła mi za ekran. Cała przestrzeń wydała mi się wypukła. Jakbym spoglądał na kryształową kulę, w której przeglądam naturalną kolej rzeczy. Spostrzegłem indian, a nawet ich twarze, wymalowane we wzory, z których to rodziły się obrazy. Później dżunglę amazońską, najpierw z lotu ptaka, by w końcu wewnątrz, gdzie objawił mi się tygrys (a może był to jaguar?). Spojrzał na mnie pytająco, a ja poprosiłem o więcej. Czułem bez cienia wątpliwości, że opiekunka kocha mnie, jak matka swoje dziecko (z resztą nie tylko mnie, kochała bowiem każdą istotę). Totalna bezwarunkowa miłość. Wspaniałe uczucie - chyba nigdy nie czułem się tak bardzo kochany.
Wtedy to ujrzałem pluszowego misia. Mojego pluszowego misia ze wczesnego dzieciństwa. Moim pierwszym wspomnieniem z życia, odkąd pamiętam był skok za misiem z drewnianego łóżeczka, które posiadało pionowe szczeble. Zawsze był to jedynie przebłysk świadomości samego pikowania za nim. Teraz mogłem dobitnie zobaczyć, że ten miś był moim największym, a i prawdopodobnie jedynym przyjacielem z okresu, zanim nauczyłem się mówić. Podczas wspólnej zabawy wypadł, a ja, choć nie potrafiłem jeszcze chodzić, wdrapałem się na barierki i bez chwili zawachania poleciałem za nim. Upadłem na niego, czym zamortyzował niechybne uderzenie o podłogę. I zaczęliśmy płynąć. Płynęliśmy chyba amazonką, a z brzegów zaatakowali nas nieufni indianie. Jedna ze strzał leciała prosto we mnie, ale miś znajdujący się przede mną zasłonił mnie i przebiła mu ona głowę. Uratował mnie.
Znów znalazłem się w dżungli. Ujrzałem kobietę. W zasadzie półkobietę-półkota (z wielkich kotów). Leżała ponętnie na boku i bacznie mi się przyglądała. Była tam dla mnie, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Była bardzo intrygująca i piękna. Nie potrafiłem zinterpretować, czy w tym momencie znajdujemy się w przyszłości, ale takie chyba właśnie odniosłem wrażenie. Nie miałem już sił na rozmyślanie o tym. Film dobiegał końca. Opiekunka najwyraźniej uznała, że na dzisiaj wystarczy.
Uwaga, jaką przykładałem do obrazów zmęczyła mnie. Podróż trwała około 20 minut. Poczułem swoje ciało. O! Mogę się ruszać. Wstałem więc i po zmęczeniu nie było żadnego śladu. Wręcz przeciwnie - czułem napływ energii i wspaniałe samopoczucie. Przypływ sił witalnych natchnął mnie doskonałym humorem. Dziękuję Ci! Dziękuję Ci wspaniała Opiekunko. Jutro znowu się zobaczymy, bo dałaś mi siłę, by się zmienić. Ayahuasca... Naprawdę jestem gotowy na spotkanie z Ayahuascą. Pragnę tego bardzo. Wiem, że moje życie może być piękne. Jest piękne. Teraz w to wierzę. Dziękuję Ci za wiarę, którą wlałaś w to poranione, samotne serce. Już nie czuję się samotny. Wiem, że jesteś i mnie kochasz. Kocham Cię i ja.
Obrazów było dużo, dużo więcej. Spisałem jedynie te, które udało mi się zapamiętać i mniej, lub bardziej zrozumieć. Następnym razem dobiorę inną muzykę. Będą to ambienty, a konkretniej Koan i płyta When the silence is... (speaking). Wydaje mi się, że to się pięknie zgra. Ambienty są bliższe Chandze.
Pozwolę sobie na małą dygresję. LSD, czy DMT wydają się być substancjami bezdusznymi. Kwas działa dookoła szyszynki, Molekuła Duszy trafia prosto w punkt - w szyszynkę. Jednak człowiek zostaje tam sam. Gandzia, Grzyby, Szałwia, czy Changa mają ducha. Te duchy są różne. Marihuana często rozśmiesza, lub daje do myślenia. Nie może zbyt wiele, ale świetnie wprowadza nas w świat odmiennych stanów świadomości. To taka nauczycielka dla dzieci - coś jak podstawówka. Grzyby to skrzaty. Potrafią bardzo dużo, ale również spłatać figla. No i komunikują z szarakami, których intencji do końca nie znam - są jacyś tacy beznamiętni. Szałwia to już chyba uniwersytet, ale jest to twarda nauczycielka. Nie znosi słabości. Natomiast Changa... Changa to miłość. Czysta, bezwarunkowa miłość. Ileż dróg samotnych musiałem przejść, by ją poczuć. Pragnę być kochany i pragnę kochać. Przyznam, że po spotkaniu z Changą zastanawiam się w ogóle nad sensem przyjmowania jakichkolwiek innych substancji. Znając życie jeszcze nie raz polecę na kwasie. Gandzie pewnie też będę palił. Chociaż kto wie? Może kilka spotkań z Changą mnie zmieni? Może polubuję się w trzeźwości, by raz dziennie spotykać się z Changą? Kto to może wiedzieć? Najważniejsze na razie to zerwać znajomość z tytoniem i odrzucić alkohol. I tak się stać musi. Pozdrawiam was.
- 31820 odsłon
Odpowiedzi
Dzięki.
Nie wiem czym sobie zasłużyłem na takie wyróżnienie, żeby ten TR wrzucać na główną, ale przyznam, że miło:-) Dzięki Ojcze Dyrektorze, hehe.
To tylko sen samoświadomości.
Tamtył
"Film nD". nD??
Tak, nD
Są filmy 3D, czy nawet 5D, ale w matematyce występuje liczba "n" oznaczająca tyle, co niewiadomą. Czyli nD to film niewiadomo ile wymiarowy;-)
To tylko sen samoświadomości.
Heh, kombinowałem czy to może
Heh, kombinowałem czy to może nie jakiś nowy standard po HD.
Hehe
Hehe, takie ziemskie skojarzenie, przy kosmicznych zagadnieniach?
To tylko sen samoświadomości.
...jakby matematyka z jej n
...jakby matematyka z jej n-krotnością miniej ziemska była ;)
Ah, i jeszcze: czy miales na
Ah, i jeszcze: czy miales na myśli Saturna z jego pierścieniami? Te jowiszowe niepozorne są i przez to raczej niezbyt znym jest fakt, że Jowisz w ogóle takowe posiada .
Jowisz.
Zdecydowanie jowiszowe pierścienie. Właśnie takie ledwo widoczne. Z resztą wszystkie planety olbrzymy mają pierścienie. Uran i Neptun też;-)
Swoją drogą Rydzyk dodał wspaniałą, bardzo trafną grafikę do tego raportu. Lepszej bym nie znalazł:-)
To tylko sen samoświadomości.