Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

acodinowa destrukcja

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Chemia:
Apteka:
Dawkowanie:
Na początek 3 ząbki czosnku, potem paczka tabletek Acodin (30) + 1 buch bardzo mocnej maczanki AM-2201 z tytoniem.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Szczerze mówiąc, tym razem miałem ochotę po prostu się naćpać. Nastrój miałem taki sobie i byłem tego dnia nieco zrzędliwy.
Wiek:
20 lat
Doświadczenie:
Acodin brałem już raz wcześniej, ale 20 tabletek. Podobnie z AM-2201 - paliłem parę razy. Poza tym próbowałem wielu etnobotanicznych okazów oraz roślin. Począwszy od zwykłej marihuany, przez bieluń, a skończywszy na lulku czarnym. Wszystkiego próbowałem raczej sporadycznie.

acodinowa destrukcja

Na początek zaznaczam, że ten raport pewnie nie wniesie wiele nowego w kwestii DXM, z racji tego, że całe zastępy gimbusów wcinają białe krążki jak kartofle, ale z racji na nieco inne użycie i magiczne działanie czosnku, trip był nieco inny niż "klasyczny" trip po Aco. Zatem do rzeczy:

Dzień zaczął się zwyczajnie. Wszamałem kromkę chleba na śniadanie, poobijałem się, poszedłem na obiad i spotkałem się wtedy z kumplem który produkuje różne ciekawe dragi. Wcześniej umówiliśmy się że wszamamy tego dnia Acodin z racji na szczupły budżet i brak ciekawszych pomysłów na spędzenie dnia. Kolega zapropnował jednak, aby uprzednio zjeść trochę czosnku, z racji tego że wpływa jakoś na metabolizm DXM i faza będzie po tym inna. Z początku uznałem że coś bredzi, ale z racji tego że mam chrypę i jestem lekko przeziębiony, uznałem że nie zaszkodzi, więc jak daje to zjem. Zjadłem 3 ząbki i powiedział że tyle wystarczy. Następnie scenariusz był dość standardowy - poszliśmy do apteki, kupiliśmy 3 paczki, on zjadł 2, a ja tylko jedną, z racji tego że ostatnim razem 2/3 paczki wystarczyło mi na dość mocną banię. Następnie poszliśmy do niego do domu, puściliśmy jakiś psytrance i zaczęliśmy ładować.

Po 30 minutach (ostatnim razem po tym czasie już coś czułem) stwierdziłem że jestem całkiem trzeźwy i że albo to przez ten czosnek, albo w jakiś czarodziejski sposób wzrosła mi tolerancja. Dodam jeszcze że ostatni raz, gdy brałem Acodin miał miejsce jakieś 4 miesiące temu. Po prawie godzinie było nadal to samo, ale czułem się już lekko pijany. Wtedy się na niego wkurzyłem i powiedziałem że to wszystko przez ten przeklęty czosnek. Kolega powiedział więc że ma maczankę z AM i że jak chcę to mogę sobie zapalić. Po poprzednim razie byłem bardzo ostrożny, bo wiem że ten wariat nie szczędzi nigdy na mocy. Ponieważ nie było pod ręką żadnego sprzętu do palenia, wziąłem jego bagnet z kałasznikowa i zrobiłem parę małych otworków na dnie puszki po energy drinku, zaś w boku wyrąbałem dziurę - ustnik. Dół zatkałem, odpaliłem na ślepo od góry i sciągnąłem bucha. W środku była dosłownie szczypta, a w łeb uderzyło mnie tak mocno i momentalnie, że aż mnie skrztusiło i od razu poczułem moc tego syntetyku. Acodinu jednak nie czułem ani trochę i zaczął mi się pogarszać nastrój. Wtedy znowu najechałem na kumpla, mówiąc mu, że przez to że mi zasugerował AM (jakby to była jego wina), to nie poczuję czy to Acodin działa, czy AM. Po chwili jednak poczułem że faza stopniowo nabiera na mocy i bynajmniej nie przypomina fazy po tym syntetyku. Od razu powstała propozycja pójścia na dwór.

Wyszliśmy na zewnątrz. Kolega już się zataczał i powiedział że chce mu się żygać. Ja byłem jeszcze ciągle na tyle trzeźwy, że w pełni się kontrolowałem i wiedziałem co się dzieje. Poszliśmy więc do spożywczaka i kupiłem mu kwasek cytrynowy, który kumpel odebrał z namaszczeniem i ku swojej wielkiej uciesze odkrył, że zawiera kwas askrobinowy. Stwierdził że to musi być bardzo zdrowe i od razu wypił 1/4 stwierdzając z uśmiechem że już mu lepiej. Poszliśmy więc dalej do parku (zajęło nam to jakieś 15 minut) i usiedliśmy sobie na ławce, chcąc nacieszyć swoje zdysocjowane oczy cudami natury.

Siedzimy od dobrych pięciu minut. Kolega widzi już fraktale, a ja ciągle nic. Sfrustrowany stwierdzam że to nieuczciwe. Czuję jednak że mimo braku jakichkolwiek odmiennych doświadczeń wizualnych, faza przybiera coraz bardziej na mocy. Chodzenie zaczyna sprawiać już niewielkie trudności. Dyskusja przechodzi na tematy kulinarne i postanawiamy pójść do McDonald's żeby się nasycić niezdrowym żarciem. Tutaj zrobiło się dość nieprzyjemnie, bo nie cierpię gdy muszę udawać że jestem trzeźwy na oczach dziesiątek ludzi. Kiedyś miałem nieprzyjemną sytuację gdy poszedłem do sklepu upalony MJ i przy kasie miałem coś w rodzaju blackouta. Po prostu straciłem na stojąco poczucie upływu czasu i zagapiłem się nieprzytomnie w kasjerkę (chyba). Pamiętam tylko że zapłaciłem wtedy dużo mniej niż powinienem i ludzie się jakoś dziwnie patrzyli. Świadomość tego co się stało odzyskałem dopiero po tym, gdy wyszedłem ze sklepu. Poza tym nie mam pojęcia co się wówczas działo i miałem wyrzuty sumienia przez dobry tydzień, jednocześnie bojąc się wrócić do tego sklepu. Po tym doświadczeniu wolałem więc czegoś takiego uniknąć, ale na szczęście bez trudu udało mi się złożyć zamówienie (to śmieszne że tak prosta czynność potrafi sprawić czasem tyle trudu) i nawet wpisać kod pin. Nie zapomniałem odebrać karty ani nawet paragonu. Odebrałem zamówienie i wszystko było ok.

Gdy już siadłem na stołku obok kumpla, stwierdziłem że wszystko zaczyna już latać. Głosy ludzi zlewały się w jednolitą doskonałość. Zamówiłem wtedy McRoyala, ale było mi wszystko jedno, co mi dali. Nie byłem nawet pewien, co trzymam w ręku. Zacząłem jeść, ale kanapka wydała mi się totalnie bez smaku - jakby sucha i rozmemłana. Dałem więc niedojedzoną połowę koledze i zacząłem pić Coca Colę, która w jakiś magiczny sposób wydawała mi się sucho-słona. Jednocześnie zaczęła mnie swędzić cała głowa i drapałem się po niej jak zawszony pies. Gdy już wyszliśmy, świat wirował mi dookoła głowy.

Zaczęły się małe problemy - "Jak tu przejść przez jezdnię?". Przyjęliśmy więc najprostszą i chyba najbezpieczniejszą technikę - poczekamy aż ktoś się zjawi i zacznie przechodzić i pójdziemy za nim. Na szczęście ruch pieszych był duży, ponieważ był to środek dnia. Nie trzeba więc było wcale czekać. Przeszliśmy szczęśliwie i nikt nie trąbił. Gdy tak dalej szedłem (tym razem już bez konkretnego celu), wkręciłem sobie, że mam takie nogi jak Komórczak z Dragon Balla i wydają z siebie taki fajny  jakby pneumatyczny dźwięk, gdy kroczę. Mając komórczakowe nogi, znów poszedłem do parku (albo jakiegoś parko-podobnego miejsca) i usiedliśmy na ławce. Od tego czasu pamięć mi już dość ostro szwankowała, tak więc część raportu może być zafałszowana.

Znowu popatrzyliśmy się na drzewa. Co prawda nie było fraktali, ale była dość ciekawa "zwiecha" i zacząłem dostrzegać w kształtach natury ukrytą symetrię i wzorce. Ciągi Fibonacciego, zbiory Mandelbrotta, spirale Carno i takie tam. Musieliśmy rzecz jasna omówić jako przyszli inżynierowie istotę tego problemu, wymieniając ze sobą wzory i koncepcje na temat tego, jak to ten świat jest skonstruowany. Niestety zaczęła mi się jendocześnie wkręcać zła faza, że wydałem za dużo pieniędzy, że oszukali mnie itd. Postanowiłem więc, że najwyższy czas wrócić do akademika. Wyruszyliśmy więc w drogę.

Gdy szedłem, czułem już że mam powoli dość tej fazy i chcę jak najszybciej do łóżka. Nogi szły same przed siebie. Patrząc się na swoje stopy, miałem wrażenie, że to jakieś wahadła, a perspektywa wydłuża się kosmicznie jak w jakimś horrorze. Miałem totalną stop-klatkę i łapałem obraz co kilka sekund. Skupienie uwagi na otoczeniu tak, aby poruszać się w bezpieczny sposób wydawało się niesamowicie trudną czynnością. Zacząłem się zastanawiać jak to możliwe, że człowiek jest w stanie wykonywać tak złożoną czynność, jaką jest chodzenie i nawet moje komórczakowe nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Wkręciła się więc następna stracho-faza - upadnę i nie będę mógł iść dalej. Kolega opuścił mnie kilkaset metrów przed akademikiem, byłem więc zdany na samego siebie. Pojawiło się kolejne wyzwanie - przejście dla pieszych, ale tym razem było dodatkowe utrudnienie - rondo! Gdy spojrzałem na nadjeżdżający samochód, zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie oszacować odległości. Postanowiłem więc że jak policzę z grubsza pasy które mnie od niego dzielą, to jakoś mi się uda. Niestety samochód był dla mnie za szybki i wjechał na rondo. Na szczęście nie przeszedłem wtedy przez pasy. Inaczej zebrałaby mnie już pewnie karetka i pisałbym ten raport ze szpitala. Gdy spojrzałem jak z zawrotną szybkością (tak mi się pewnie wydawało) wjeżdża na rondo i porusza się ruchem z grubsza po okręgu, ogarnęło mnie przerażenie, bo myślałem że siła odśrodkowa wyrzuci go na bok i auto wpadnie na mnie. Rzecz jasna nic takiego się nie stało. Było to ostatnie przejście dla pieszych i po chwili znalazłem się w swoim pokoju.

Współlokator grał sobie wtedy chyba na kompie. Gość jest na prawdę porządny, nigdy nie pije, ani nie ćpa. Jest za to bardzo tolerancyjny. Widział od razu że jestem ostro wcięty, tak więc starał mi się pomóc jak mógł. Faza, że zostałem w McDonald's okradziony i że coś zgubiłem tylko się nasiliła. Od razu dorwałem więc laptopa. Za piątym razem udało się wpisać długie hasło i wszedłem na swoje konto bankowe. Nie bardzo ogarniałem co tam się działo, ale w historii transakcji nie figurowała płatność za burgera. Ogarnęło mnie wtedy przerażenie, ponieważ stwierdziłem ze to tylko potwierdza moją hipotezę, że zostałem okradziony. Co ciekawe tej transakcji nie ma tam do teraz, tak więc chyba znów stały się czary i zaoszczędziłem dzięki ćpaniu :) Sfrustrowany i zagubiony położyłem się więc do łóżka. Tutaj zaczęła się dopiero prawdziwa faza.

Popołudniowe słońce prześwitujące przez firankę, rzucało wzorzysty cień na ścianę znajdującą się po mojej lewej stronie. Zacząłem się wpatrywać w kontrastujące ze sobą wzorki i powoli zaczęły się one ruszać. Niestety byłem na etapie bad tripa i wcale mnie to nie ucieszyło. Zamknąłem więc oczy i postanowiłem spróbować zasnąć, byle faza minęła i było już dobrze.

Niedoczekanie! Zamiast snu spotkały mnie potężne CEV'y albo może trafniej określiłby to termin hipnagogi. Było to coś w rodzaju snów, ale bardziej przypominało to świadome oniryczne wizje, dosłownie jak po jakichś szamańskich grzybach. Byłem w pełni świadom tego, co się w nich działo. Mogłem w każdej chwili je przerwać, ale w większości przypadków nie chciałem. Następowały one sekwencyjnie - jeden po drugim i nawet teraz z grubsza je pamiętam. Nie będę ich tutaj jednak opisywał, ponieważ były to bardzo osobiste wizje, dotyczące głównie ukrytych lęków, obaw i przemyśleń życiowych. Było to więc bardzo pouczające doświadczenie, ponieważ podświadomość wypluła do świadomości to, co od dawna skutecznie skrywała. W sumie trochę mnie ta oniryczna seria nauczyła i głównie dlatego nie mogę powiedzieć, że był to bad trip. Ten trip był po prostu inny, a jednocześnie był dość pouczający.

Po paru godzinach wszystko się skończyło. Gdy wstałem, poczułem że zaraz spowrotem uderzę w materac. Gałki oczne były totalnie niezsynchronizowane. Próbowałem skupić wzrok na monitorze współlokatora, który akurat w coś grał, ale wszystko się rozjeżdżało jak chciało. Takiego zeza rozbieżnego nie miałem jeszcze nigdy. Tym razem udało mi się chyba zasnąć i obudziłem się po następnej godzinie. Było już dużo lepiej i po jeszcze jednej godzinie faza zeszła już całkiem. Jedyne co po niej pozostało to lekki ból głowy. Była godzina szósta, może siódma. Zacząłem ładować około drugiej, tak więc trwało to całkiem sporo.

Z tego całodniowego doświadczenia mogę wyciągnąć parę wniosków:

Po pierwsze - DXM potrafi w bardzo ciekawy sposób otworzyć umysł, ale z drugiej strony nie warto próbować z negatywnym nastawieniem i ze zrzędliwym humorem. Grozi to zdecydowanie bad tripem, a DXM nastroju nie polepsza.

Po drugie - kolega miał rację - czosnek istotnie zmienia działanie tabletek. Faza nie przypominała ani trochę tego, co spotkało mnie za pierwszym razem. Trwała znacznie dłużej, zaś działanie DXM było znacznie opóźnione, przybierając pełną moc dopiero po paru godzinach od zażycia. Po zaledwie jednej paczce udało mi się osiągnąć stan pomiędzy II a III plateau.

Po trzecie - najlepiej chyba siedzieć w domu albo w parku i nigdzie się nie ruszać. Przynajmniej w moim przypadku jakiekolwiek interakcje z obcymi ludźmi wpływają na mnie bardzo negatywnie. Od razu zaczynam się bać że coś źle zrobiłem i może się wydarzyć coś niedobrego.

Jeśli udało Ci się dobrnąć aż do tego momentu, to gratuluję. Dodam jeszcze, że przez najbliższy miesiąc nie będzie mnie kusić do tego, aby łyknąć te tabletki ponownie. Faza była na tyle intensywna i ciekawa, że wystarczy mi na dłuuugi czas.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
20 lat
Set and setting: 
Szczerze mówiąc, tym razem miałem ochotę po prostu się naćpać. Nastrój miałem taki sobie i byłem tego dnia nieco zrzędliwy.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Acodin brałem już raz wcześniej, ale 20 tabletek. Podobnie z AM-2201 - paliłem parę razy. Poza tym próbowałem wielu etnobotanicznych okazów oraz roślin. Począwszy od zwykłej marihuany, przez bieluń, a skończywszy na lulku czarnym. Wszystkiego próbowałem raczej sporadycznie.
natura: 
chemia: 
Dawkowanie: 
Na początek 3 ząbki czosnku, potem paczka tabletek Acodin (30) + 1 buch bardzo mocnej maczanki AM-2201 z tytoniem.

Odpowiedzi

"dość długo" - ja ze swoich obserwacji zauważyłąm, że to jest zazwyczaj około 7 godzin i każda godzina przynosi jakąś nową fazę. Acodin to gówno, ale DXM jest spoko :D

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media