Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

african dream herb, czyli entada rheedi

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Dawkowanie:
Różnie - w fajce wodnej po 0,5g (raz 1g) przez 4 dni (które obejmuje raport). Kontynuuję dawkowanie.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Po mojej nieudanej przygodzie z Ubulawu, postanowiłem spróbować czegoś innego i miałem nadzieję, że zadziała. Poza tym jestem optymistą, więc nie zrażałem się uprzednim niepowodzeniem.
Wiek:
20 lat
Doświadczenie:
Wiele etnobotanicznych okazów oraz roślin. Począwszy od zwykłej marihuany, przez bieluń, a skończywszy na lulku czarnym. Wszystkiego próbowałem raczej sporadycznie. Ostatnimi czasy próbowałem Ubulawu.

african dream herb, czyli entada rheedi

Zanim przejdę do opisu moich doświadczeń, chciałbym zaznaczyć, że jest on naprawdę długi. Ze względu na właściwości African Dream Herb (substancje prawdopodobnie kumulują się w organizmie), konieczny był wielodniowy eksperyment, dzięki któremu mogłem również badać różne sposoby przyjmowania tej rośliny.

Po nieudanych próbach z Ubulawu, postanowiłem spróbować czegoś innego. Po paru dniach oczekiwań, przyszedł do mnie magiczny kasztanek...
Kasztanek który otrzymałem - a raczej nasiono pewnej afrykańskiej liany, zwane również afrykańskim ziołem snów, albo Entada Rheedii ważyło 30,5 grama. Oczywiście w takiej postaci nie nadawało się do palenia i trzeba było się z tym w akademickich warunkach jakoś uporać.
Jakaż była moja frustracja, gdy okazało się, że metody siłowe zawiodły. Próbowałem rzucać kasztankiem z całej siły w podłogę, a nawet katować go trepem i patelnią, ale nic z tego nie wyszło. Jeszcze trochę, a pomyślałbym, że jakiś szaman rzucił na to zaklęcie ochronne i przedmiot jest niezniszczalny. Niestrudzony, wziąłem jednak patelnię i nóż, napunktowałem czubkiem noża miejsce w samym środku kasztanka i wymierzyłem potężny cios patelnią w trzonek noża. Kasztanek chrupnął i nóż utknął w środku. O to chodziło. Po chwili rozłupywałem już „niezniszczalny” okaz za pomocą obcinaczek do kabli i małych kleszczyków. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że w środku jest częściowo pusto. Wnętrze obrastała biała substancja podobna w konsystencji i twardości do szelaku (dla ułatwienia będę w dalszej części artykułu palony materiał nazywał szelakiem), ale między górą a dołem była niewielka pusta przestrzeń. Na szczęście ułatwiło mi to pracę. Wystarczyło stopniowo rozłamywać kleszczami skorupkę, a to białe samo odpadało, oddzielone już od brązowej warstwy ochronnej.
Po skończeniu rozłupywania, wrzuciłem pozyskany surowiec, który ciągle przypominał mi szelak do mojego wspaniałego młynka, w którym mieliłem już wszystko, z materiałami pirotechnicznymi włącznie. Ponieważ miałem palić ten szelak, stwierdziłem że nie ma sensu mielić go na proszek. Zamiast tego, przerobiłem go do konsystencji pokruszonego bursztynu, jaki można kupić w sklepach zielarskich oraz nad morzem do celów zdrowotnych. Po zmieleniu, masa gotowego surowca wynosiła 19g. W sumie całkiem niezła wydajność – ~62%.
Jak na etnobotanika przystało, musiałem również spróbować, czy poza paleniem, da się z tym zrobić coś innego. Ponieważ ze względu na twardość stwierdziłem że wciągać tego nosem raczej nie należy, włożyłem pół łyżeczki kruszcu do ust i zacząłem żuć. O dziwo konsystencja zaczęła przypominać gumę do żucia pozostawioną na słońcu. W smaku było dość dziwne – taki lekko ziemisto-korzenno-ziołowy posmak, ale całkiem znośny i niezbyt intensywny. Co ciekawe, piekło trochę jak mięta – tak odświeżająco. Po chwili okazało się że zdrętwiał mi język, a kawałki powklejały mi się między zęby, więc musiałem wydłubać je wykałaczką i przeżuć do końca. Odrętwienie trwało jeszcze przez dobre pół godziny. Poza tym nie odczułem żadnych efektów. Z tego właśnie powodu stwierdziłem że nie warto robić z tego napar, lub macerat. Poza tym z doświadczenia wiem że alkohol „zabija” sny.
W internecie czytałem, że sama ta roślinka nie pali się zbyt dobrze, tak więc postanowiłem to wymieszać z damianą, której mam akurat pod dostatkiem. Palenie damiany ma na mnie działanie uspokajające, a w większych ilościach wręcz nasenne, tak więc stwierdziłem, że może to być  idealny wypełniacz. Dalsza część tego raportu będzie miała postać dziennika pisanego na bieżąco, tak więc do dzieła:

Dzień 1.
Zacząłem od bardzo małej dawki. Otwór na cybuch w sziszy obłożyłem folią aluminiową, tworząc zagłębienie, a w nim robiąc małe dziurki. Do środka włożyłem 0,5g „szelaku” oraz szczyptę damiany. Dym smakował tak samo jak z damiany. Myślę że african dream herb ma znikomy wpływ  na smak dymu, tak więc palenie było całkiem przyjemnie. Na poprawę snu wypiłem sobie jeszcze herbatę z 6g damiany (objętościowo luzem to około 1/2 szklanki). Po chwili ogarnął mnie błogostan i spokój. Zacząłem zasypiać.
Bardzo ciekawym wrażeniem była wyjątkowa wręcz intensyfikacja hipnagogów (czyli wizji towarzyszących czasem zasypianiu). Niektórzy ludzie słyszą czasem głosy albo mają dość realistyczne wizje tuż przed zaśnięciem. Gdy uda nam się uchwycić sam moment w którym już śpimy i jesteśmy go świadomi, znajdujemy się w stanie świadomego śnienia. To akurat mi się tamtej  nocy nie udało, ale miałem za to bardzo wyraźne halucynacje słuchowe – słyszałem muzykę tak bogatą i długo brzmiącą, jak nigdy wcześniej. Z reguły gdy skupiałem się na tym, co zaczynałem słyszeć, dźwięk od razu zanikał. Tym razem było jednak całkiem inaczej. Mogłem spokojnie pozwolić myślom wędrować za luźno pojawiającymi się wątkami i wizjami, a one wcale nie znikały – wręcz przeciwnie – dawały się pochwycić i kontrolować. Takich doświadczeń nie miałem od czasów gdy intensywnie trenowałem świadome śnienie i prowadziłem dziennik snów.

Dzień 2.
Wrażenia po poprzedniej nocy mam naprawdę dobre. Nie pamiętam co prawda co mi się śniło, ponieważ po obudzeniu się o godz. 6 rano i znowu zasnąłem. Wiem jednak że wtedy pamiętałem jeszcze co najmniej kilka snów, ale byłem zbyt zmęczony, żeby je zapisać. Poza tym spałem jak dziecko i po raz pierwszy od tygodnia jestem wypoczęty i dobrze wyspany mimo sesji i krótkiego jak na mnie czasu snu – 7 godzin. Jedno jest pewne – african dream herb naprawdę działa i jest dużo tańsze w stosunku do ubulawu. Skoro dawka 0,5g ma już aktywne działanie, oznacza to, że mogę to palić jeszcze 37 razy, a „kasztanek” kosztował mnie 21zł. Mniej niż złotówka za noc pełną kolorowych snów i dobrego wypoczynku. Według mnie to naprawdę przystępna cena. Dla porównania – ubulawu warte 50zł starczyło na zaledwie 6 dni i nie przyniosło żadnych efektów. Opis zawarłem w innym trip reporcie na moim blogu.
Spaliłem właśnie 1g i muszę przyznać, że tym razem dym był dużo cięższy. Dopiero teraz dał się odczuć smak tej rośliny w dymie. Dość trudno go opisać – korzenno-anyżkowy, ale przede wszystkim strasznie gryzący – nawet jak na mój gust wytrawnego palacza wszelkich gryzących świństw z piołunem włącznie. Ujawniło się również parę wad: substancja faktycznie zachowuje się jak szelak – ma skłonność do stapiania się! Po wrzuceniu 1 grama i pomieszaniu z damianą zacząłem mocno przygrzewać zapalniczką i zaciągać się dymem. Po chwili wszystko stanęło w płomieniach! Oczywiście od razu to zdmuchnąłem, gdyż nie sądzę, żeby mogło to mieć korzystny wpływ na mój mózg, a tym bardziej na moje biedne płuca. Zastanawiam się nawet czy nie byłoby lepiej spróbować palenia tego w waporyzatorze. Niestety nie mam dostępu do tak luksusowej aparatury. Nie dość, że biały proszek z początku nie chce się palić, to wszystko strasznie się skleja i jestem wręcz pewien że palenie tego w zwykłej fajce skończyłoby się jej zatkaniem. Po dłuższym czasie mieszanka zamienia się w tlące się kamyczki, które nie chcą się dopalić i zamienić w zwykły popiół. Wydaje mi się, że coś jest tutaj nie tak, ale zobaczymy czy zadziała lepiej niż wczoraj. Nie wydaje mi się również, żeby drobniejsze zmielenie mogło tu cokolwiek pomóc.

Dzień 3.
Ostatniej nocy obudzili mnie około godziny pierwszej i nie mogłem zasnąć aż do godziny trzeciej. Po obudzeniu się nie pamiętałem żadnych snów. Zasypianie przebiegało dość podobnie jak  poprzedniej nocy, ale wydaje mi się że nieco mniej kolorowo. Być może cały gram to niepotrzebna przesada. Spaliłem więc po godz. drugiej 0,5g w obawie że mogło już przestać działać i poszedłem spać. Efekty były dość szokujące. Hipnagogi wzmogły na sile na tyle, że obserwowałem sobie nawet kolorowe latające fraktale. Muzyka również temu towarzyszyła, tym razem bardziej orkiestrowa. Postanowiłem się poddać autohipnozie i w pewnym momencie myślałem że dosłownie wgniecie mnie w ziemię, a raczej w łóżko. Wchodzenie w ten stan trwało może 5-10 minut. Po prostu najpierw oddychałem głęboko licząc oddechy do dwudziestu, a potem miarowo, licząc do stu. Poczułem nagle że zapadam się w siebie i zasadniczo zacząłem śnić będąc tego świadomym. Wiem że przez chwilę straciłem świadomość, ale w tym śnie obserwowałem jakieś czcionki na arkuszu papieru, które zaczęły się poruszać. Gdy uświadomiłem sobie że to przecież niemożliwe, odzyskałem świadomość, ale niestety znowu jakiś idiota z akademika musiał trzasnąć drzwiami (po godzinie trzeciej!) i mnie obudzić... Potem spałem już normalnie i było bez przygód.
Spróbuję dziś spalić to bez damiany i bez wody w fajce.

Jest godzina 12:27 w południe. Nie mogłem się powstrzymać przed sprawdzeniem czy nie będzie lepiej spalić tego bez wody w sziszy oraz bez damiany. Wrzuciłem bardzo małą ilość – około 0,1g i spaliłem. O dziwo smak był tym razem bardzo przyjemny. Nie gryzło ani trochę. O co chodzi?! Czyżby wcześniej tak reagowało z damianą? Efekty też odczuwam silniej mimo tak znikomej dawki. Czuję lekką sedację i ociężałość, ale z drugiej strony wcale nie czuję się otępiały. Aż się boję co będzie dzisiejszej nocy! Trzymało mnie tak w zmuleniu przez dobrą godzinę. Poszedłem na zakupy do pobliskiego sklepu i czułem się wyraźnie zdezorientowany. Wydawało mi się że regał, który przed chwilą miałem na oku zniknął i pojawił się w innym miejscu. Poza tym nie było na szczęście żadnych innych niemiłych niespodzianek.

Jest godzina 23:15. Jestem właśnie po wypaleniu bez wody 0,5g w 4 porcjach. Czuję  senność ,lekką dezorientację i rozluźnienie. Z każdą chwilą robi się coraz przyjemniej, ale to delikatny stan. Zupełnie nie to, co np. po marihuanie. Trzeba uważać żeby nie stawało w płomieniach. Jutro spróbuję zrobić prowizoryczny waporyzator. Idę spać.

Dzień 4.
Byłem na tyle zmulony i znużony, że nie miałem hipnagogów. Miałem aż dwa sny, bardzo szczegółowe i kolorowe, które dobrze pamiętam! Jeden z nich był w zasadzie świadomy. Dawno już tak nie śniłem. Trochę piecze mnie gardło, ale nie wiem czy to z powodu tego że mam od dłuższego czasu katar, czy to od dymu. Myślę że na tym etapie wiem już dość o tej roślinie, żeby stwierdzić że ma istotny wpływ na sny i móc zakończyć pisanie dziennika. Wątpię żeby w aż tak dużym stopniu mógł działać wyłącznie efekt placebo.

Wnioski:
-To damiana nadawała mieszance tak gryzący posmak; lepiej więc (przynajmniej według mnie) palić to bez dodatków
-Sam dym ma dość przyjemny smak. Nie gryzie w gardło i daje się bez niczego wdychać.
-Najlepszy efekt przynosi spalanie kolejno maleńkich porcji po 0,1 g poprzez dogrzewanie ich co jakiś czas zapalniczką tak, aby nie stanęły w ogniu, ale żeby zaczęły się żarzyć jak węgle w grillu. Większe porcje się stapiają, utrudniając palenie i powodując marnowanie się materiału (środek stopionego surowca się nie dopala, zaś wierzch pozostaje zwęglony).
-Najprawdopodobniej w dymie zawarte są jakieś aktywne substancje, które w kontakcie z wodą rozpuszczają się w niej, tak więc palenie tego w fajce wodnej nie przynosi tak dobrych efektów co palenie np. z lufki. Najlepszy rezultat daje palenie tego w bongu albo w fajce wodnej bez wody :)
-Lepiej nie palić tego w dzień. Po 0,1g lekka sedacja na ponad godzinę gwarantowana.
-Sama roślina nie zastąpi miesięcy treningu świadomego śnienia i zagłębiania się w swoją podświadomość. Może za to zdecydowanie ułatwić zasypianie oraz uwydatnić sny, sprawiając że staną się łatwiejsze do zapamiętania i bardziej kolorowe. Może także stać się naszą przewodniczką w nauce wchodzenia w te stany.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
20 lat
Set and setting: 
Po mojej nieudanej przygodzie z Ubulawu, postanowiłem spróbować czegoś innego i miałem nadzieję, że zadziała. Poza tym jestem optymistą, więc nie zrażałem się uprzednim niepowodzeniem.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Wiele etnobotanicznych okazów oraz roślin. Począwszy od zwykłej marihuany, przez bieluń, a skończywszy na lulku czarnym. Wszystkiego próbowałem raczej sporadycznie. Ostatnimi czasy próbowałem Ubulawu.
natura: 
Dawkowanie: 
Różnie - w fajce wodnej po 0,5g (raz 1g) przez 4 dni (które obejmuje raport). Kontynuuję dawkowanie.

Odpowiedzi

Z tego co widze,bardzo ciekawa roslina.Ma potencjał,byc moze niedlugo etz sprobuje.

Roślinka faktycznie ma potencjał, ale z góry zaznaczam, że po dłuższym użytkowaniu efekty znikają, tak więc wzrasta chyba tolerancja :( Nie mogłem tego zamieścić w raporcie, ponieważ obejmuje on jedynie 4 dni. Po ponad tygodniu przestało już działać.

Dzieki za informacje.

Napisałeś o tym uczuciu "zapadania się w siebie" i aż mnie zszokowałeś. Ja bowiem miałem dokładnie to samo :D :D Pierwszy raz podczas prób z korzeniem snów. Niestety w panice otworzyłem powieki i przeszło. Niedawno jednak miałem to samo. Spontanicznie wpadłem w trans podczas słuchania muzyki reiki i zasypiając poczułrlem takie inne "spadanie" i rozpływanie się. Ale wiedziałem, co się dzieje. Przeczekałem i zacząłem mieć haluny, a do tego paraliż senny. Poczekałem z dwie minuty i wrzuciło mnie w sen. Świadomy był, oczywiście :)) To jest cos niesamowitego, bo w moment świadomość przenosi się z tego świata do świata wewnątrz naszej głowy :o Taki jakby świadomy przelot do sennej krainy. Skok z zachowaniem przytomności. Super! 

 

Dobry raporcik.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media