pierwszy dzień wiosny - odrodzenie duszy (21.03.2013)
detale
pierwszy dzień wiosny - odrodzenie duszy (21.03.2013)
podobne
21.03.2013
Dopiero teraz, prawie rok od opisywanych zdarzeń, zebrałam się na odwagę, aby wrzucić tego trip raporta na neuro. Relacja jest dokładna i rzetelna, bo dużo pisałam w czasie tripu, a opis na jej podstawie ogarniałam przez następne 2-3 dni. Wersja pierwotna ma 28 stron i zawiera bardzo dużo osobistych kwestii, dlatego też wrzucam wersję znacznie okrojoną.
Zanim przejdę do ścisłego raportu, krótkie wprowadzenie. Fascynacja psychodelikami zrodziła się we mnie jakiś czas po zainteresowaniu się muzyką psytrance i goa. Podejrzewam, że większość czytających w jakimś stopniu orientuje się czym jest kultura psytrance i jak wyglądają imprezy, także nie trzeba nic więcej dodawać. Czytałam wiele informacji na temat LSD i doświadczeń psychodelicznych i stwierdziłam, że... jakoś to do mnie pasuje. :) Zresztą w tamtym etapie życia potrzebny był mi taki 'motywator', 'wtrząs', nie wiem jak to do końca określić, w każdym razie od początku wiedziałam, że mój pierwszy trip wiele zmieni i że to jest właśnie to, czego szukałam tyle czasu.
Pierwszy Dzień Wiosny – Odrodzenie Duszy
Zupełnie się nie spodziewałam, że w poranek tego wielkiego dnia będę się czuła tak zwyczajnie. Może to przez to, że śnieg za oknem sypie w najlepsze, a mój pierwszy trip miał być swego rodzaju uczczeniem nadejścia pory roku, w której wyrywam się z otępienia, odradzam się na nowo wraz ze wszystkim dookoła. Co by nie było za oknem: witaj pierwszy dniu wiosny!
Siedzę w pokoju, włączam komputer, laptopa również, a w nim worda, żeby móc w każdej chwili pisać.Włączam album Cosmosis – Cosmology. Nadchodzi moment zero. Odrywam jeden karton (baba na rowerze). Zarzucam. 9.40 – psychodelię czas powitać!
Czuję, jak moja ślina rozpuszcza papier i to co jest w środku. Teraz czas wyczekiwania na pierwsze efekty.Wyliczam, że powinno mi wejść około 10.20. Potem sprawdzam godzinę, jeszcze 20 minut. Wodzę oczami po pokoju, szukam jakichś zmian. Wszystko wygląda normalnie. Sprawdzam w lusterku źrenice, nic. Jeszcze co najmniej 10 minut. Włącza mi się moja kochana niecierpliwość.
Jest 10.21, a jedyne co ulega zmianie to kształty w oddali zamazujące się ze względu na moją krótkowzroczność. Zastanawiam się, czy nie wysłali mi pustych kartonów. Pic na wodę, myślę, gówno a nie kwas. Poczekam do 10.40, jak do tej pory mi nie wejdzie, to pic na wodę. Nie wiem czemu wpadam na pomysł, żeby dorzucić drugiego, przecież logiczne, że jak wysłali mi oszukaństwo, to wszystkie. Na tym etapie nie miałam już nadziei, że cokolwiek zadziała. Zresztą jakby 2 weszły z opóźnionym zapłonem, nieźle by się zadziało. Jakiś czas spędzam przy laptopie, pisząc we wcześniej przygotowanym arkuszu, jak to już byłam w ogródku i witałam się z gąską, a tu nici z wielkiego dnia.
... no i się zaczęło...
Najpierw poczułam się dziwnie, trochę zakręciło mi się w głowie, a myśli strasznie przyspieszyły. Czyżby jednak coś się zaczęło dziać? Źrenice mam dalej w normie. Jednak mam wrażenie, że coś się leciutko zmienia/zmieniło. Np. wydaje mi się, że wyraźniej dostrzegam fakturę podłogi, każde zagłębienie w drewnie, ale osławionych kolorów kompletnie nie widzę.W klatce piersiowej zalęga mi się dziwne uczucie. Czuję się zmęczona, chcę się położyć i sobie to wszystko przemyśleć. Myśli zaczynają mi iść strasznie szybko, nie mogę ich dogonić. Cały czas mam takie dziwne uczucie lekkiego zawirowania i jakby trochę lecę przez palce. Gdy skupiam się na pisaniu, czuję, jakby poza linią wzroku dookoła mnie coś się działo, lecz kiedy patrzę na pokój, wszystko wygląda tak samo. Tylko ja mam takie dziwne wrażenie, jakby coś w klatce piersiowej mi biegło, pędziło, dalej i dalej, jak koń na wietrze. Niecodzienne uczucie narasta, jakby coś się we mnie wybrzuszało, chciało mnie rozsadzić na kawałki, coś wewnątrz mnie rośnie jak balon z gumy do żucia aż pęknie. Nie muszę już pisać polskich znaków, dużych liter ani znaków interpunkcyjnych; ważne żeby pisać, wyłapać jak najwięcej. Coś mnie wciąga tak jakby od środka, a jednocześnie coś we mnie rośnie i zaraz pęknie jak ten balon od gumy. Kątem oka wyłapuję zmiany percepcji. Jakiś pasek z tęczą leciał w moim kierunku, po czym gdy na niego spojrzałam – zniknął. Wszystko jest jakieś zamazane, niewyraźne, tylko z daleka wyłaniają się jakby fragmenty tęczy? Wciąga mnie wir, mam ochotę się walnąć na materac i po prostu spaść w tą otchłań. Mam chęć przestać pisać, a jednocześnie wiem, że jeśli to rzeczywiście kwas, muszę to wszystko opisać jak najdokładniej. Zauważam, że ten sposób myślenia i pisania, który mam teraz, nie jest normalny. I ten wir. Jak z niego wychodzę, to czuję się normalnie, ale coś mnie telepie od środka, nie mogę złapać powietrza, zaraz zaczęłabym się trząść jak w jakiejś padaczce. Dziwnie mi się oddycha, wciągam powietrze głęboko, a jednocześnie mam wrażenie, że ono gdzieś nie dochodzi. Moje myśli to jeden wielki wir, vortex, przychodzi mi na myśl i wiem że to odpowiednia nazwa. Pragnę się temu poddać.
Wstałam zobaczyć źrenice, a gdy szłam, moje ciało wyginało się na wszystkie strony. Szłam i dojść nie mogłam, w pewnym momencie wykonywało dziwny ruch w którąś stronę. Czuję się tak… jak na filmach, jak ludzie opętywani przez demona; ów demon im tak jakby bulgotał od środka i wychodził z nich. Przy czym ten 'demon' nie ma wcale negatywnego wydźwięku, po prostu trudno mi znaleźć lepsze porównanie. Jest 11.40. Jednak KWAS. Wszystko idzie tak szybko. Najpierw trzeba znowu włączyć muzę. Na pierwszy ogień idzie Hallucinogen – The Lone Deranger.
...skóra na rękach robi mi się dziwnie bulwiata, coś żółtego zeszło z kołdry i lata...
Opieram się o ścianę trochę bezwładna. Coś się robi z moimi oczami, widzę fraktale, wszędzie pełno tęczy. Kolekcja figurek kotów, która stoi na parapecie mojego pokoju, ma jakby obwódkę z tęczy. Jest mi gorąco, ale przecież przed chwilą było zimno.Wyplułam drugiego papiera jakiś czas temu, a przed chwilą miałam wrażenie, że znowu go mam pod językiem.
...cała ściana jest w śladach od moich rąk, nie wiem czy to są prawdziwe ślady czy tylko tak…
Trzepie mnie, nie czuję ciała, a raczej czuję je, tylko zupełnie inaczej. Jeszcze nigdy nie przeżywałam czegoś takiego. Jest to dla mnie zupełnie obce, może dlatego tak reaguję, jednak zaczynam się w tym odnajdywać. Wchodzi nuta Hallucinogena, wiem która, lecz przez chwilę nie mogę sobie przypomnieć tytułu, choć ją uwielbiam. No, Shakey Shaker! - przypominam sobie.
Wstałam skontrolować stan źrenic. Gdy szłam przez pokój, zaczęłam trochę tańczyć i doznałam czegoś tak wspaniałego, że wykracza to poza wszelkie słowa. Moje ruchy idealnie wpasowały się w muzykę, jak w ciasno dopasowany tunel. Wiedziałam całą sobą, że one nie mogły być inne, tylko właśnie takie. Rozumiem muzykę jakoś tak inaczej, wchodzi mi ona do środka, czuje każdy jej dźwięk, jakby był on częścią mnie. Muszę się temu poddać.
...bo każdy dźwięk przekłada się na jeden nerw w ciele, a on na jeden ruch i dlatego człowiek tańczy, a do goa trance to już w ogóle, zwłaszcza kiedy jest się na kwasie...
Jeśli ludzie ogólnie doświadczają takiego uczucia podczas słuchania goa transu na kwasie, to ja się nie dziwię, że ta kultura tak obrosła w psychodeliki. Podczas pisania kompletnie już nie panuję nad klawiszami, przypadkowo włączam caps locka, po czym wyłączam go, gdy zdaje sobie z tego sprawę. Moja pisanina zamienia się w totalny bełkot, wydłużam pojedyncze litery w słowach, a słowa te ustawiam bez ładu i składu.
... idę się temu poddać! Temu uczuciu! ROZUMIEM GOA TRANCE WSZYSTKO JEST KURWA KOLOROWE!!! ...
Z plam na ścianach przez chwilę ukształtowały się jakby sowy, widząc to, krzyknęłam uradowana 'o kurwa, sowy!'. Widzę swoje żyły i jak płynie nimi krew. Muzyka jest całością, nie dzieli się na utwory tylko na pojedyncze dźwięki tworzące razem płynną całość. Każdy dźwięk przestawia się na jeden ruch w moim ciele, wszystko do siebie pasuje. Każdy mój ruch to symbol, a muzyka ma moc, prowadzi mnie w przestrzeń. Schodzę na dół się napić. Nie ufam już własnym zmysłom. Śnieg jest kolorowy, znaczy pada biały, ale wszędzie wokół płatków tworzy się tęcza – zauważam, patrząc przez okno. Klawisze w laptopie stają się wielowymiarowe, literki się mnożą. Mam wrażenie, że jeśli czegoś nie zapiszę, to zginie to w natłoku doznań, a przecież wszystko jest ważne, tyle ważnych rzeczy naraz.
Kończy się The Lone Deranger, idę za ciosem i włączam Twisted. Nie mogłam się doczekać, żeby posłuchać tego albumu na kwasie. Jest 13.09. Nie mogę uwierzyć że czas tak wolno płynie (a innym razem tak szybko).
Przejrzawszy się w lustrze stwierdzam, że wyglądam jak elfka. Następnie w mojej głowie pojawia się ważne zdanie: ‘gdyby pozbyć się tych skaz na cerze, byłaby ze mnie całkiem ładna elfka.’ Co od razu nabiera znaczenia metaforycznego. Gdyby udało mi się pozbyć tych licznych, lecz powierzchownych wad u siebie, to byłabym naprawdę piękną elfką. Elfy to piękny lud na wyższym stopniu ewolucji. Przecież tańczyłam jak elfka, wyglądałam jak elfka, jak chcę to potrafię. Jestem pięknym człowiekiem, ba, piękną elfką i muszę w końcu pozwolić to sobie dostrzec.
Wszystko jest takie samo ale inne – chyba nie umiem tego inaczej, lepiej określić. Ten paradoks jest tu jedyną prawdą. Czytam to, co przed chwilą napisałam i są to tylko puste słowa, czarne literki na białym papierze, jednakże nie mam innego środka komunikacji ze światem zewnętrznym, mogę tylko stawiać te literki i próbować ująć w czarnych literkach na białym papierze to wszystko, co w rzeczywistości jest takie kolorowe.
Leci nuta Hallucinogen – Shamanix, nie wiem czemu do tej pory jakoś nie zwracałam na nią uwagi, przecież ona jest tak genialna i przestrzenna. Jestem w takiej dziwnej przestrzeni, każdy mój ruch w niej coś znaczy, a jednocześnie każdy tak szybko zanika. Może po prostu dane mi jest obejrzeć życie ludzkie z takiej perspektywy, zobaczyć, czym jesteśmy my ludzie wobec potęgi wszechświata. Gadam do Kota, że jestem takim samym żywym stworzeniem jak on, że płynie w nas ta sama energia. Kwas jest genialny, jeśli to substancja, która wreszcie zmusza mózg ludzki do myślenia, bo ludzie kurwa nie myślą. Próbowałam kiedyś wszystko opisywać we wzniosłych słowach, a to nie tędy droga, one praktycznie nie mówią nic. Teraz nie mam w głowie żadnych, piszę bez sensu, a i tak wiem że to co teraz piszę jest ważniejsze nie wiem ile razy w porównaniu z tym, co opisuję we wszystkich epitetach, metaforach tudzież innych środkach stylistycznych. Bo tego co najważniejsze nie da się opisać, narysować, przekazać, do tego trzeba dotrzeć samemu, do esencji życia. Jest 14.02.
Przed chwilą byłam w łazience, piłam wodę z kranu rękami, nabierałam i spijałam wprost ze swoich palców. Woda smakowała jak najlepsza źródlanka, a nie jak zwykła kranówa. A to wszystko nie miało sensu. Na wycieraczce obok wanny siedział Kot i patrzył się dziwnie.
Moje włosy powiewają jak delikatne firanki na wietrze, są takie elfickie, moje ruchy też, kwas nadał moim ruchom elfickości i w końcu tańczę tak artystycznie i lekko. Wszystko jest wzniosłe i artystyczne, o czymś takim zawsze marzyłam.
Album 'Twisted' się skończył, następnie włączam 'Sky Input' Filterii, nie do końca pewna, czy będzie to odpowiadać moim skwaszonym zmysłom. Jednak zaraz po wejściu pierwszych dźwięków Operation Pulse stwierdzam, że genialnie się słucha, dźwięki niesamowicie narastają.Wychodzę na balkon, patrzę i niby wszystko jest takie normalne, że niby ja jestem na kwasie, tak? A za chwilę to, co przed chwilą było normalne, nabiera fraktalnej przestrzeni…
Otwieram okno dachowe, biorę z dachu śnieg w ręce, sypię nim, zgniatam i zlizuję go. Biorę go do buzi, a potem wypluwam, stwierdziwszy, że mogę się nim otruć, po czym wyśmiewam samą siebie bo przecież jestem już w pewnym sensie ‘otruta’. Wyglądam przez okno dachowe i w jednej chwili widzę biały śnieg, a w dalszej nie jest już znienawidzoną, wstrętną połacią. Niby dalej pozostaje biały, lecz zawiera w sobie tysiące tęczowych fraktali. Wracam do środka i piszę. Widzę laptop, a za chwilę zanurzam się znowu w jakiejś dziwnej hiperprzestrzeni z której nie wiem jakim cudem palce trafiają w klawisze. Zagłębiam się w wir, a gdy tylko o tym myślę, wychodzę z niego na chwilę. Kiedy tylko moje myśli zbaczają na inny tor, od razu zagłębiam się w niego z powrotem.
Stwierdzam 'nie chcę się ocykać z tego tripa' i nie interesuje mnie, że nie istnieje słowo 'ocykać', dla mnie już istnieje bo wymyśliłam je w tym a nie innym momencie hiperprzestrzeni, a w moje uszy wlewały się dźwięki Filterii 'Operation Pulse'. Dotykam klawiszy i czuję, jakby to jakaś siła prowadziła do nich moje ręce.
Czuję czyste szczęście przelewające się przeze mnie, wyłapuję je aż z bezdennych otchłani kosmosu, samą istotę szczęścia, jego sedno, jestem tak szczęśliwa po raz pierwszy w życiu, jeszcze nigdy taka nie byłam. Zawsze myślałam, że to cierpienie jest kluczem do mądrości, że ludzie szczęśliwi nie mogą być mądrzy bo są ślepi na otaczającą ich krzywdę. Jeśli człowiek może być i szczęśliwy i mądry jednocześnie, to jest taki właśnie na kwasie. Jestem w przestrzeni, piszę z jakiegoś wiru, w którym jestem ja i te dźwięki goa trance.
...goa trance powstał po to, żeby go słuchać na kwasie...
Ciągle chce mi się pić, mam suche wargi. Przed chwilą byłam na dole się napić i przy okazji opieprzałam Kota za to, że drapie matę w wiatrołapie. Powiedziałam, żeby tego nie robił, bo narusza jej strukturę przestrzenną. Nie dlatego, że wkurza tym mnie czy innego członka rodziny, ani nie dlatego, że coś psuje, tylko dlatego że narusza strukturę przestrzenną maty. Jest 14.41. Zaczynam się czuć dobrze w swoim nowym kwasowym ja, tak jakbym była w domu, u siebie, czuję się bezpieczna, te fraktale są na miejscu, wszystko jest na miejscu, takie jak powinno być. W jednej chwili jestem w tej minucie, w danym momencie, tu na ziemi, w pokoju, a w następnej dryfuję gdzieś po czasoprzestrzeni, nie, kwasoprzestrzeni - jak to ładnie brzmi! Że też wcześniej na to nie wpadłam: znajduję się w KWASOPRZESTRZENI! Teraz w końcu mam wielkie, porządne, czarne źrenice, duuuże i czarne jak koła młyńskie, a w nich portal do tego wiru, do tej przestrzeni, kwasoprzestrzeni.
...kurz na laptopie ma swoją specyficzną, geometryczną strukturę i barwę...
Pada śnieg, deszcz i w ogóle wszystko co najgorsze, a ja nie mogę sobie wymarzyć lepszego pierwszego dnia wiosny. Nie wierzę że to wszystko trwa tylko jeden dzień. Czuję w sobie całą przestrzeń świata, przestrzeń, która trwała przez wieki.To jest stan transu, oświecenia, objawienia.
Zaczynam myśleć o wszystkich negatywnych rzeczach, o których myślenia wolałam uniknąć, żeby nie załapać bad tripa. Jednak dzieje się dokładnie odwrotnie. Nie będę tu wymieniać, o co chodzi, bo są to osobiste sprawy, które czytelników raczej nie obchodzą. Zrozumiałam: dobrze, że stało się właśnie tak, bo inaczej ścieżki mojego życia nie skrzyżowałyby się tak, jak się skrzyżowały i nie doszłoby do tego wszystkiego. Wiedziałam, że wszystko się kiedyś na dobre obróci, że odbiorę swoją cenę za to, co wycierpiałam; teraz przyszło zrozumienie. I drugi raz przecierpiałbym tyle samo, żeby doprowadzić swoją osobę do momentu, w którym jestem teraz. Dobrze że spotkały mnie wszystkie te okropne rzeczy, bo to się składa na moją osobę – mnie, taką jaką jestem teraz, w tym momencie czasoprzestrzeni. Mam nadzieję, że to uczucie zachowam już do końca swojego życia, pogodzenie z całym złem, które wydarzyło się przez czas mojej ziemskiej egzystencji i świadomość jego nieuchronnego dobra. Cieszę się teraz ze wszystkich koszmarów, które mnie spotkały. Myślę o tym i wcale nie mam bad tripa, tak jak się obawiałam, wręcz przeciwnie, wiem że, te wszystkie wydarzenia składają się na obraz takiej mnie, jaka jestem teraz. Akceptuję to i jestem całkowicie pogodzona ze sobą.
Mam wrażenie, jakbym żytowała... - nie wiedziałam do tej pory, że istnieje takie słowo, ale jest, to połączenie słów życie i bytowanie – żytowanie, jak śliczne to brzmi, ja nie żyję, ja nie bytuję, ja ŻYTUJĘ. Żytuję w kwasoprzestrzeni – słowa ułożyły mi się w doskonałą całość, neologizm, który musi brzmieć właśnie tak, a nie inaczej, żeby ująć i oddać cały sens i głębię tego uczucia. Żytuję w kwasoprzestrzeni – powtarzałam jeszcze wielokrotnie tego dnia i czułam przepływ tego wyrażenia w każdej komórce swojego ciała, że jest ono prawdą, robię właśnie to i nic innego.
Przed chwilą upaćkałam cale lustro w łazience i stwierdziłam że jest to arcydzieło wszelakiego psychodelicznego stworzenia. Potem wybiegłam na dwór jedynie w lekkiej bluzie, było mi ciepło. Wcześniej otworzyłam okno, żeby muzyka docierała na zewnątrz. Biegałam po śniegu, czy też raczej pląsałam, odstawiłam pierwszorzędny elficki taniec na tyłach podwórka. Po powrocie do domu wpieprzyłam dwa ptasie mleczka. To było jedyne, co zjadłam przez cały dzień, oprócz tych 2 kartonów. Stwierdzam ze śmiechem: docukrzyłam się, bo wcześniej się dokwasiłam, tak w ramach zrównoważenia - i w ten oto sposób uzyskałam harmonię i pokój w całym wszechświecie wpierdalając w kuchni 2 ptasie mleczka.
Wpadam na pomysł, żeby na odmianę włączyć jakieś darki. W głośniki leci album Fobi – Organic Sources. Jest 16.33. Niesamowite uczucie, takie odbieranie muzyki psychedelic trance na kwasie. Rozumiem każdy bit, jego sens i potrzebę, dlaczego ten bit istnieje na tym świecie, zespalam się z melodią i ona mnie prowadzi. I to jest dopiero prawdziwe kurwa transowe doznanie! Pod skórą i na skórze rysują mi się jakieś dziwne wzory. Plamy na ścianach i wgniecenia na prześcieradle układają się w swój własny, geometryczny wzór.
Znów zaczynam się zastanawiać nad sobą. W końcu brałam tego kwasa nie tylko po to, żeby były kolorki, wzorki i 'dobra bania', chodziło mi o jakieś głębsze doznania, doświadczenia, zrozumienie siebie. Rzeczywiście widzę schemat swoich zachowań.Widzę, że byłam totalnie zagubiona i próbowałam oszukiwać się, uciekać. Nigdy więcej czegoś takiego, chcę się kurwa zmienić. I czuję, że tym razem to nie jest kolejne czcze postanowienie, to zrodziło się zbyt głęboko. Szczerze mówiąc, przy swojej zajebistej psychice trochę obawiałam się, że zaraz załapię bad tripa. Okazało się wręcz na odwrót, jeśli doszło do jakichś przemyśleń odnośnie mnie samej, wywołują one we mnie pozytywne odczucia, cieszę się, że widzę w sobie to i owo, że wyrażam chęć zmiany, że muszę zniwelować te skazy, a wyjdzie ze mnie całkiem zgrabna elfka. Nie zrobiłam tego po to, żeby było mi zajebiście. Taka moja specyfika, że wszędzie doszukuję się symboliki i z tych doświadczeń, jak zresztą z każdych innych, chcę coś dla siebie wynieść. Doświadczenie psychodeliczne jest jak każde inne doświadczenie życiowe, człowiek je odczuwa i się do niego ustosunkowuje i ja doświadczenie psychodeliczne traktuję jako coś, czym ono w rzeczywistości jest – coś podniosłego, czego człowiek nie może ogarnąć, w obliczu czego byłam tak bezradna że moje zazwyczaj starannie dopracowane słowa i wielokrotnie złożone konstrukcje zdań zmieniły się w naćpany bełkot.
Włączam progresy, których odbioru też chciałam doświadczyć; coś od Zyce. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z czegoś, o czym powinnam pomyśleć praktycznie od razu, co czułam przez cały ten czas – wolność. Moich myśli, przekonań, nawet zachowań nie ograniczały żadne bariery, mogłam zrobić wszystko, mogłam iść na dwór i latać po śniegu z tyłu podwórka i wznosić się przy tym jak na skrzydłach, a moje ruchy miały elficką lekkość… Nic mnie nie ogranicza, nawet muzyka traci swoje zwykłe bariery. Staje się taka wyzwolona, biegnie własnym torem, nic jej nie kontroluje.
Kto by pomyślał, że kurz na laptopie może mieć takie wspaniałe, kwieciste wzory obramowane tęczowymi obwódkami? Patrzę za okno na gasnące promienie słońca odzwierciedlające się w chmurach, zanikające za kominami elektrowni i stwierdzam, że to wszystko ma sens. Jest 18.13. Z trudem przeliczam, że robi mnie już od około 7h. Nie wierzę, że to tyle trwa, w kwasoprzestrzeni czas liczy się zupełnie inaczej, ba, tu czasu nie ma, tu chwila trwa tysiące lat, a przeżywszy to, mogę wracać z powrotem w granice własnego ciała. Uświadamiam sobie jak wiele człowiek w swoim życiu uzależnia od czasu, zegarka. Powiem tyle: przeciętny człowiek zdycha bez tych swoich tandetnych granic czasowych, ponadto prawnych, społecznych i chuj wie jeszcze jakich. Liczy się to w człowieku, co w nim jest i zostaje, kiedy staje on przed niezgłębionymi otchłaniami kwasoprzestrzeni. I wtedy ja jako człowiek mogę spojrzeć wprost wgłąb samej siebie, wyzbyta tych wszystkich tandetnych granic, no i akurat ja wyszłam z tego bez szwanku a wręcz z wieloma pozytywnymi doświadczeniami. Co mi uświadomiło, że w głębi duszy jestem dobrym człowiekiem, bo psychodeliki ukazują człowiekowi, jaki on jest naprawdę. I kiedy pokochałam pewnych ludzi za krzywdy, które mi uczynili, zrozumiałam, że jestem dobrym człowiekiem. I kiedy spojrzałam prosto w oczy swojemu Kotu – on leżał na macie w łazience, ja położyłam się koło niego – zrozumiałam głębię więzi, która łączy nas oboje, bo to w sumie tylko on, kochany Kot, towarzyszył mi w mojej pierwszej kwasowej podróży. Ta głębia, którą ujrzałam dziś w jego oczach, świadomość tej samej energii płynącej zarówno we mnie jak i w nim, świadomość, że oboje jesteśmy tylko, a jednocześnie aż żywymi stworzeniami. Coś jak z’ Avatara’, gdzie wszędzie płynie ta sama energia i ona jednoczy wszelkie żywe stworzenia.
Kończy się muza, wybieram następną pozycję, pada na E-Mantrę 'Pathfinder'. Może dlatego, że od E-Mantry zaczynałam słuchać goa transu. Znów ta symbolika.
Zapada wieczór. Gałęzie brzozy za oknem dalej układają się symetrycznie. Wiem, że kiedyś ten trip się skończy ale też w pewnym sensie będzie trwał wiecznie, nigdy go nie zapomnę i będę z niego czerpać informacje istotne w moim przyszłym życiu. Kiedy po raz pierwszy człowieka zetknie z doświadczeniem psychodelicznym (w takich czy innych okolicznościach, nie wnikam), to całe życie staje się takim jednym wielkim tripem. Bo przecież kwas uczy szacunku wobec świata, wszystkiego co żywe, losu, tych pętli czasowych, bo nie jesteśmy kurwa pępkami świata, nie jesteśmy najważniejsi. Jest 19.34.
Włączam chillouty. Chillout na kwasie to zupełnie odrębna głębia – po prostu kładę się, wizuale się nasilają. Wzory rysujące się spokojnie na moim kciuku i tęczowe obwódki latające wokół mojej ręki. Delektowanie się tripem w milczeniu. Można się zagłębić w takim uczuciu, że się leży i nic nie musi. Można tylko obserwować kształtowanie się niekończących się wzorów.
Już wiem, jak się nazywa to co narysowałam wodą z mydłem na lustrze w łazience – zakwajtas! W ogóle te wszystkie psychodeliczne wzory, zawijasy, nie wiem jak to określić z wyjątkiem tego właśnie słowa – to są zakwajtasy. Ech, moje zamiłowanie do neologizmów.. Przed oczami pojawia mi się genialny CEV, wir zrobiony z lecących wgłąb niego motylków. Motyle te są złożone wyłącznie ze świetlistych konturów, a na końcu tego wiru jest niebieskie światło.
21.50. Ogarnięta wewnętrznym spokojem, zbieram szczątki myśli po doświadczeniu psychodelicznym. Trzyma mnie już dobre 10 godzin. Jestem zmęczona. Nic w tym dziwnego. Przecież w ciągu tych kilku godzin nauczyłam się więcej niż polski system szkolnictwa zaoferowałby mi w ciągu całej państwowej edukacji. Ale jest to pozytywne zmęczenie. Czuję, że teraz wszystko jest na swoim miejscu. Opłacało się przez te pół roku szukać tego na wszystkie możliwe sposoby – warto, jest po co, oczywiście jeśli ktoś wie dlaczego chce to zrobić.
...nie wiem czemu ale podczas wodzenia ręką po ścianie wydało mi się że 5 palców to za mało...
Z upływem czasu czuję coraz większe zmęczenie. Jednak wizual jest jeszcze zbyt wyraźny, by usnąć. Mam ochotę wyjść na dwór, więc robię to. Podziwiam krystaliczną fakturę śniegu leżącego na skrzynce pocztowej. Zimno szybko mnie wygania. Jest 00.22, gdy kładę się spać, choć zanim zasypiam, zapewne mija sporo czasu. Mam jeszcze mocne CEV-y pod powiekami. Dopiero gdzieś koło 3, gdy schodzę do kuchni, żeby się napić, czuję że mi schodzi.
7.22 następnego dnia
Budzę się z totalnym mętlikiem w głowie. Mam wrażenie, że trochę mnie jeszcze trzyma. Kompletnie nie chce mi się jeść, chociaż wczoraj cały dzień nic nie jadłam. Jeszcze widzę jakieś pozostałości świecących drobinek latających sobie w powietrzu, a światło słoneczne mnie razi. Staram się to wszystko ogarnąć. Mam mieszane uczucia, nie wiedzieć czemu odczuwam lekką irytację. Żartobliwie stwierdzam, że mam 'zakwasy'. :) Żeby zapanować nad natłokiem myśli, zabieram się za ogarnianie pierwotnego zapisu z tripa i zaczynam kształtować zarys 28-stronicowej relacji, którą w wersji okrojonej dziś tu przedstawiam.
- 30428 odsłon
Odpowiedzi
komentarz do TR
Masz wielki talent, Twój trip raport czyta się z zapartym tchem i aż nie mogłam się doczekać następnego zdania, co dalej się wydarzy, z szerokim uśmiechem na ustach :) Czytając o Twoich przeżyciach jednocześnie to wszystko sobie wyobrażam aż sama wpadam leciutko w ten kwasowy świat, przypominając sobie też własne doświadczenia. Widać że dużo wyciągnęłaś z tego tripa, zważywszy na rozległość trip raportu oraz to, że w żadnej mierze nie jest to lanie wody, ale opisywanie rzeczy ciekawych i istotnych, których spostrzeżenia, szczególnie na pierwszym tripie, zmieniają człowieka na resztę życia. To bardzo dobry pomysł aby mieć przy sobie kartkę i długopis, albo właśnie laptopa, aby nic nic wartego uwagi nie uciekło z pamięci po tripie, na przykład te neologizmy :)
"I drugi raz przecierpiałbym tyle samo, żeby doprowadzić swoją osobę do momentu, w którym jestem teraz." To bradzo cenne, takie pogodzenie się ze sobą, ze światem, zaakceptowanie tego co się wydarzyło w przeszłości, fajnie że Ci się to udało i mam nadzieję że trwa to wszystko nadal :)
Świetny TR. Szkoda, że tak
Świetny TR. Szkoda, że tak bardzo okrojony, bo jego największą wadą jest to, że się kończy. ;)
Dzięki
Dziękuję wam za pozytywne komentarze, bardzo się cieszę że raport przypadł do gustu. Dlatego też zabieram się za modyfikowanie następnego i na czasie wrzucę. nieogar jak chcesz mogę ci podesłać pełną wersję 28 stron, tylko jest tam więcej osobistych kwestii.
Sweet Holy Psychedelia <3
Z Psytrance od 2012 roku.
Dla mnie spoko, jeżeli Tobie
Dla mnie spoko, jeżeli Tobie to nie przeszkadza, to z chęcią przeczytam. A tak z ciekawości, ile stron ma wersja wrzucona tutaj?
Wersja wrzucona tutaj w
Wersja wrzucona tutaj w wordzie ma 6 stron i wywalałam wszystko co choć trochę dało się wywalić, żeby mi nie odrzucili raportu ze względu za nadmierną długość. Ok, na dniach mogę ci przygotować pełną wersję, tylko gdzie mam ci to wysłać? Tylko jbc wiadomo że parę najbardziej osobistych rzeczy też będę musiała wywalić.
Sweet Holy Psychedelia <3
Z Psytrance od 2012 roku.
Najłatwiej będzie chyba przez
Najłatwiej będzie chyba przez zakładkę kontakt w profilu. :) Jasna sprawa.
Świetny TR! Dobrze oddaje
Świetny TR! Dobrze oddaje doświadczenie psychodeliczne, natłok myśli, informacji, wrażeń oraz co najważniejsze (również w moich doświadczeniach) przemyśleń nad istotą/ideą siebie i rzeczy w około. Pozdro dla towarzysza kota :P