sylwester z dwójką
detale
raporty gryby
sylwester z dwójką
podobne
Sylwester z dwójką zaczął się banalnie i o dziwo bez telewizji.
Gourmet, kilka butelek wina. Ja, on i ona. No i butla N2O.
Powoli sączyliśmy wino i pogryzaliśmy kawałki usmażonego (ugourmetowanego?) mięsa.
- Ty, Mati wpadnie co?
- Ta, spoko, luz.
Wpadł Mati. W ruch poszły koks i gin. Coś tam sobie nawzajem makaronu nawinęliśmy, zeszło na temat sajko.
Eureka!
"Zajebiemy lajna dwacebe w kipsztonga"
A co to, dlaczego, jak kiedygdzieico? Mati nigdy nic takiego nie walił.
O jaki ja tajemniczy, kapeczkę tylko powiem, na zanętę.
No dobra, walimy.
Niestety miałem je jedynie w niesamowicie twardych tabletach po około 20mg.
Skruszone, wciągnięte, popłakane, klepnięte.
Akcja nabrała nowego wydźwięku. Jakoś tak śmieszno sje zrobiło.
- Balonika może?
- Nie, nie ja podziękuję.
- Balonika może jednak?
- A daj.
Wziuuuuuuu. Ten balonik to tak działa... no nie wiem... tak jakby przy każdym wdechu wchodził kolejny mikołaj z intra "Miasta Zaginionych Dzieci". I wszystko dzieje się bardziej teraz. Po prostu.
Napełniam kolejny balonik.
- No stary, coś na otrzeźwienie...
Wzrok Matiego sugeruje niepewność, może jakieś obawy. Przecież dwacebe to dosyć solidna porcja wizuali. Zwłaszcza doprawiona alkohole, speedem, koksem i balonami. I marihunaneneananencją.
No i znowu lecimy. Bllllluuuuuaaaaaaaaa
Czystość psychodelii, która nadchodzi po balonie jest piękna. Śmieję się. I on chyba też, co to ma za znaczenie.
Petardy strzelają, balony pękają, cuda cuuuuuuuuuda się wciągaaaaająąąąą.
Ktoś dzwoni do Matiego. Odbiór. Słyszę coś, że ktoś i, że gdzieś. Uaaaaaaaaaaaaahahaha. Patrząc na aparat do rozmów na odległość Mati wygląda nie gorzej od ludzi z filmików wszelakich magików. Szok, niedowierzanie! Ale co on tam mówi? UahaahahaAAAAAAAAAa. Mati wskazuje palcem na telefonian bezprzewodu z miną jakby mu z niego wyszedł Jackson. Albo pięciu. Z piorunem w tarczy. I w szale.
Szał to był na pewno.
- Tyyy... jaahahaha do ciebiehehehe oddzwonie późnieeeeej hiiiiaahahahaha. - rzut komórką niemacierzystą wykonuje jak człowiek niedwacebowy pająkiem znalezionym z nienacka na ręce.
Kuzyn ma wpaść, z kumplami.
A to nie bardzo.
Sześć lasek ma być.
No to spoko, o której będą?
Wbijają. No, laski nie ma co. 15 lat? 14? Niektóre więcej. Niektóre mają wyraźnie lat dwacebe.
Pach, pach, pach po baloniku.
Kuzyn podbija do Matiego - No dobre conie? Wiesz ocochodzi...
Mat ma wielkie oczy. Wytripowuje się do kuchni z wyrazem szalonego oświecenia na twarzy.
Ups, kolejny człowiek wiedzy się utworzył?
- NO TAK! BO TO MA SENS! TERAZ WIEM! BO SKĄD... JAK TO MOŻLIWE, ŻE ON WIEDZIAŁ, ŻE JA WIEDZIAŁEM, ŻE TY WIEDZIAŁEŚ, ŻE JA WIEM JUŻ PRZED TRIPEM.
Większość dzieci już poszła. Głównie te poniżej dwacebe roku życia. Przynajmniej tak mi się wydaje. Wychodzi i reszta, a my znowu "zajebujemy lajna dwacebe w kipsztonga".
No cóż.
Jakieś resztki ginu chyba jeszcze są. Wpada jeden z chłopaków z ferajny.
- Na dół chodź.
Ale on brutalny, wjeżdża mi z butami alkoholu w mój politoksykomański dywan. Nie mogę być mu dłużny.
- Że co?
- Yyyy eeeee no na dwór, na dół, fajerwerki, zaraz dwunasta.
Mobilizacja sił, pędzimy na dół. Alebh jakoś tak nudno. Wbiegam na górę, chwytam butlę gazu i wracam na dół.
Chyba jakieś odliczanie było, nie jestem pewien. Coś strzela, jakieś błyski. Niewielkie to ma znaczenie w obliczu rosnących pnączy dwacebe i butli endwao, z której szczodrze wszystkim dzielę.
Jakiś gościu z piesełem i kobitom świruje pawiana. Na pierwszy rzut oka widać, że nie z Holandii, Maroka, Somalii, Rumunii, Norwegii czy Polski.
Widać, że z polzgi. To ten typ człowieka, przy którym wiesz co powie zanim jeszcze rozpoczniecie rozmowę.
"Morda ja nie z pierwszej łapanki"
"Bełchatóóóóóóóów"
"Brat dla brata bratem"
Nagle znajdujemy się na górze, dzieci chyba już poszły, a ja strzelam sobie balonika. A co.
Pieseł jest też. Okazuje się, że pan i pani wyraźnie nie zakochani, którzy poszli razem z nami są z góry sąsiadami. ba
Labrador. Lablador. Rablador. Labladol. Rabradol.
Mmmmmm. Bawimy się haha! Ja na niego, on na mnie, gryziemy się wrrrrrrr raaaaa ganiamy się na czterech łapach po całej, calusieńkiej, wielkiej i maleńkiej kuchni.
O zgrozo! Cóż to za element, z piesem robi takie dziwne rzeczy! Hańba! Zdrada! Homeopatia!
Heheheh pieseł pieseł tytytytytyyyyy hahahah wrrr wrrrr *szczek* *szczek* *szczek* niuchanie, lizanie hu! HA! HU! HA!
Przybywa Pani Właścicielka, z intencją na ziemię sprowadzenia tego rozpasanego zwierza. I piesa też.
- Bo wisz, on si lubi bawjić ale on ni mosze tak, a on tam pije dzisij i co i fajnie i...
I tak mi powolutku te wszystkie kolorki i figielki wyciera swoją gumką umysłowego betonu.
Błagalnie spoglądam na Psa, a on ukradkiem się wycofuje. Jest bardziej świadomy od Pani Właścicielki, Poluna czy większości imprezowiczów.
"Nie mam ci tego za złe towarzyszu... ratuj się i przekaż mojej żonie, że nie chciałem żeby tak wyszło."
- O siema, co gadacie?
Kumpel, tym prostym pytaniem ratuje sytuację. Czym prędziej zrywam się i pędzę do salonu. Jeśli ten potwór będzie mnie gonił to skaczę. Na niego. Co mnie tam jakieś konwenanse, normy społeczne, nie ma znaczenia, że uciekłem od niej w połowie zdania - MUSIAŁEM SIĘ RATOWAĆ ROZUMIESZ!?
Haha! Jest i on - pieseł w dom, trip w dom. Na podłogę i za nim! Yeeeeeeah. Jak co oni wszyscy tacy dziwni, tak dziwnie na mnie patrzą? Już nie można sobie postepować po salonie, w eskorcie nowo poznanego najlepszego przyjaciela?
Coś gdzieś kiedyś. Jakieś zawirowania.
- Walisz? - oferta białego proszku sałatki greckiej bez groszku pojawia się przed umęczonym alkoholem obliczem Poluna. Tego z polzgi.
- Nic nie wali dzia dzia jajaja yyhyhyhy - Pani Właścicielka wydaje serię dziwnych dźwieków, przy których akopaniamencie pies wystrzeliwuje z otworu niegębowego salwę sosu sate.
Sytuacja niebanalna, Polun niesiony poczuciem honoru przeprasza i chce sprzątać ale część z nas go uprzedza. W tym nie ja, bo moja rola w teatrze pieskim ogranicza się do zwykłego wrrr wrrr *szczek*. Zbytnie zezwierzęcenie nie pozwala mi zbytnio posługiwać się narzędziami zbytecznymi w całej sytuacji.
Przerywam Zbychowi, bo tak przedstawił się w moim umyśle Dawid, tudzież Polun.
- Ty, zoba co odjebałeś, a fe. No zoba jaka sraka, pa tutaj. Łoooo kurwa i tam z drugiej strony też najebał. Ojojojoj może na dwór potrzebuje...
- Gdzie, nie, on tak ma. Ja przeprasza ja.
Gdybym był w stanie to bym zrobił faceplanta ale wyglądało na to, że ciężki jest. Przypadek z niego.
Kolejna propozycja Matiego - tym razem kuszenie przechodzi na nowy poziom szydery.
- No zajeb, facet jesteś czy baba? Co ci będzie pierdoliła, a że ty to, a że ty tamto...
- Kurwaaaa noo a ktoo jak nie facet kurwa wale nomarnie wale...
Kobita już mina ni ta, ucieka z piesełem do domu. Żegnam go ledwie słyszalnym *szczek* lecz on nie odpowiada. Ta krótka i jakże tragiczna historia miłości międzygatunkowej nigdy w pełni nie ujrzy światła dziennego. Jako, że traktuje o czymś zgoła innym niż codzienność czy świat normalny mogą pojawić się o niej wzmianki w tylko największych eposach, ledwie zahaczając o emocje i uczucia dwojga platonicznych kochanków operujących na płaszczyznach niedostępnych komukolwiek spoza ich tandemu.
W Matim obudził się jego wewnętrzny Seba. Nie rozumiem do końca dialogu, coś o Łowcy Hansów, Bełchatowie, morda, klub to klub tamto, ale czy klub ważniejszy od życia jakiegoś człowieka? Robi Polunowi mgłę z wody mózgu jednocześnie zostając jego najlepszym przyjacielem i oprawcą.
- Wiesz, inteligentni ludzie to czują kiedy ich nie chcą i idą DO DOMU.
- No, ale one nie som inteligentne...
I tak w koło Polunie.
Fantastyczne. Wspina się na wyżyny swojego sebizmu w końcu samemu się w nim niejako gubiąc. Jest poważny i bardzo wkręcony w sebowanie z Bełchatowskim Polunem, który nie reaguje na Łowcę Hanysów.
Oni kresunie, a ja balunie. Pszzzzzzs i balonik pełen.
Niestety - jestem jak zwykle tym niewychowanym, tym chamem, tym któy nie potrafi się dostosować. No i zdarza mi się wybuchnąć śmiechem kiedy sebizm osiąga wyżyny absurdu. W innych momentach też.
Kreski, balony. Kreski, balony.
- To idziemy do domu.
Mati spogląda na mnie, ja na niego przekazując mu niewerbalnie: wery gut.
Ubierają się obaj i wychodzą.
Taki mały łatefak się zrobił, bo chodziło tylko o Poluna. Żeby wyszedł.
Po kilku minutach kiedy chcę już dzwonić po Matiego wraca.
- Ej no kurwa już nie wiedziałem czy mam iść czy nie i wyszedłem i stałem pod tą klatką i się zastanawiałem i myślę, że nie no kurwa przecież mnie nie wyganiali.
Chwila śmiechu, hihi.
Kreski, balony. Chyba marihunane jakiś też.
Pukanie do drzwi. Chwila konsternacji. Wrócił Polak. Polun, przepraszam.
- O kurwa, też wróciłeś, dokąd doszedłeś, bo ja do skrzyżowania i wróciłem, aaaa ty pewnie DO DOMU? - Mati jedzie dalej. Polun nie jest zbyt bystry, chociaż w przyszłości może okazać się, że jest przebiegły.
Tutaj pojawia się też ważne pytanie - czy on kiedykolwiek ćpał. Bo chyba gdyby tak to by worka z resztkami fety nie kradł, i to jeszcze w tak oczywisty sposób. Pozwól, że ci to naszkicuję:
Stół prawie pusty, w miarę posprzątane. Talerz z porobionymi pajdami stoi niemalże na środku, worek z resztkami owych pajd przed Polunem. Tenże, najebany alkoholem i władem staje się niesamowicie przebiegłą bestią. Ukradkiem kładzie dłoń na worku. Robi to tak dobrze, że nawet ślepy by zauważył. Zamienia kilka słów z Matim i chyc! worek zawinięty do kieszeni. Prawdziwy mistrz zbrodni o la la! Następny będzie pewnie bank.
Dobra, znowu akcja z wychodzeniem do domu. Zbychu i Mati ubrani, wychodzą. Mati wraca i znowu nie jest pewien czy chcieliśmy żeby poszedł czy nie.
Fetowanie na sajko to według mnie nie najlepszy pomysł ale co się zjadło to eeee... się nie odzje xD
Po jakimś czasie nasz Bełchatowski lew puka znowu - właściciel mieszkania otwiera, światła pogaszone:
- Nooo sooo jezzd... - takim śpiącym głosem to mówi, ze sam się nabrałem.
- Co ty śpisz no dawaj pijemy to tamto sramto...
- Nie no co co ty pojebało cię? Idę spać...
Siedzimy chwilę w ciszy i ciemności, czekamy aż burza smutku i zagubienia się od nas oddali.
Kreska, balonik.
Kreska, ba...? Butla pusta, tak jak i zwisający z niej smętnie balonik.
No cóż. Koniec imprezy.
Polun na drugi dzień pisał do jednego z chłopaków z ferajny, że on coś naszego ma i nie wie skąd to się wzięło u niego w kieszeni i oddać chce. No to oddał worek z resztkami fety.
Huh, zdążyłem napisać przed pracą hehe poprawię, dopiszę już kiedy indziej
- 18443 odsłony
Odpowiedzi
genialny tripraport
...zajebujemy lajna dwacebe w kipsztonga bejbo?
pienkne
Fragment z psem rozjebał. Uwielbiam Twoje raporty, chociaż czytając wbijam sobie szpilę - styl zupełnie jak u kogoś bardzo mi niegdyś bliskiego :')
:P
Uczucia ambiwalentne też mile widziane. Niedługo chyba z festiwalu cyknę raport, bo całkiem dziwnie było.