Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

zdrowiówka

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
150 mikrogramów
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Humor pozytywny, chęć pracy nad sobą, cokolwiek to znaczy
Wiek:
27 lat
Doświadczenie:
LSD 25, grzyby, MJ

zdrowiówka

Niniejszy raport ma formę listu pisanego do przyjaciela. Poza tym zawiera dość osobiste przemyślenia, jednak postanowiłem go opublikować, pomimo tego, że miałem zamiar już nie umieszczać tu raportów ze swoich tripów. Raport opisuje moje trzecie, i jak na razie ostatnie przeżycie z LSD. "Gryby", "Chacken" muszę powiedzieć, że to Wy skłoniliście mnie do umieszczenia tego raportu tutaj. Chacken - robisz dobrą robotę na tej stronie. Myślę, że jestem bardziej świadomą osobą dzięki tej stronie :) Pozdrowienia dla Was chłopaki i dla całego zespołu neurogrove. Z ojcem Tadeuszem na czele - szacunek.

Witaj Raziel.

Postanowiłem do Ciebie napisać, żeby podzielić się swoimi psychodelicznymi przeżyciami, jakie mnie ostatnio spotkały.

Sam trip odbyłem w ten piątek tj. 03.11. Postanowiłem, że będzie to ten dzień dlatego, że to jeden z ostatnich dogodnych dni. Ze względu na jeszcze w miarę przystępną pogodę i czas, jaki mam do dyspozycji. Wszystko dokładnie sobie zaplanowałem. W piątek z rana miałem zaplanowany trening na siłowni. Zrobiłem ten trening. Moim zamiarem było zażycie substancji jeszcze w pociągu. Z miasta x do mojego miasta, bo chciałem od razu z pociągu iść do parku. Nie wracać się jeszcze do domu po rzeczy na tripa, tylko ruszyć prosto do natury.

Jeszcze w czwartek, poszedłem do sklepu po słodycze i picie. Zadzwoniłem też do siostry, czy mogę w piątek przyjść do niej zostawić rzeczy po treningu, bo idę w miasto i nie chcę ich dźwigać. Zgodziła się. Ja zapakowałem plecak tak, że w jednej przegrodzie były rzeczy na trening, a w drugiej rzeczy na tripa :D Pogoda w piątek nie nastrajała na "podróż". Powiedziałem sobie, że jeśli będzie padać to nie tripuję. Napisałem też do Adriana, że będę podróżował samodzielnie w piątek. Odpisał, że jestem naprawdę odważny :)

W piątek o 6:00 rano pobudka, ogarnianie i jazda do miasta x na trening. Wracałem pociągiem o 11:58. Jeszcze zanim pociąg ruszył zjadłem przygotowany makaron z sosem bez mięsa. Jak jeszcze stałem na dworu to się jakby przejaśniało i miałem nadzieję, że wyjdzie później słońce. Nie wyszło niestety. Jednak nie padało. Jechałem już pociągiem. Miałem prędzej zaplanowane, że kwasek wezmę dwie stacje przed tą, na której miałem docelowo wysiąść. Dlatego że stamtąd do celu jest
10-15 minut drogi pociągiem. Ja chciałem zażyć substancje jak najwcześniej, żeby nie czekać za długo na ładowanie. Jakbym miał jeszcze jechać do domu i tam zażyć to straciłbym godzinę i zrobiłoby się już naprawdę ciemno.

Oczywiście w czwartek przygotowałem sobie playlistę na tablecie, naładowałem słuchawki i telefon. No dobra. Jechałem tym pociągiem. Ekscytacja mi narastała w głowie. Bałem się tego, że konduktor nie przyjdzie sprawdzić biletów. Założyłem sobie, że nie zażyję LSD, dopóki konduktor nie przyjdzie. Ponieważ mogło być tak, że ja bym sobie wziął kwas, i np. pociąg miałby opóźnienie i załadowałby mi się jeszcze w pociągu, a konduktor przyszedłby sobie jeszcze przed końcem trasy i byłaby lipa.

Konduktor przyszedł jednak grubo przed, więc się uspokoiłem i ucieszyłem. Zanim pociąg zatrzymał się na stacji, na której miałem zarzucić kartonik ja byłem już w toalecie i odwijałem folię aluminiową. Jak tylko pociąg się zatrzymał. JEB DO RYJA. Uruchomiłem sobie stoper i ustawiłem na 45 minut. Wiedziałem, że w tym czasie muszę dojechać do celu i zostawić u siostry mieszkającej, nie daleko dworca, rzeczy po treningu, żeby ich nie dźwigać niepotrzebnie. Oczywiście ona nic nie wiedziała. Wiedziała tylko, że wybieram się od razu do miasta i nie idę do domu, dlatego chcę zostawić rzeczy u niej.

Wróciłem z kibelka i usiadłem grzecznie na siedzonku. Ogólnie wpierdoliłem kwas o 12:34. O 12:53 miałem być na dworcu. Założyłem sobie słuchawki na uszy, włączyłem playlistę. Nagle, chuj, pociąg zatrzymał się w polu. O kurwa - myślałem sobie. Oby się nie zepsuł, jak kiedyś mi się pociąg "Regio", zepsuł na trasie to czekałem prawie trzy godziny na następny. Miałem nadzieję, że nie spędzę tripa w pociągu. No cóż :) Człowiek może planować, a i tak wszystko chuj. Staliśmy i staliśmy, ja chciałem sprawdzić ile minęło na stoperze. Spojrzałem na telefon i wiesz co? On się kurwa wyłączył :D Powiedziałem sobie na głos - o kurwa! Bo mój planik naprawdę nie ciekawie się sypał. Kiedy mój telefon się wyłącza, to stoper oczywiście szlak trafia. Dodatkowo mój tel. ma ostatnio fazy, że nie chce się włączać. Trzymasz guzik i nic. Dopiero po jakimś czasie możesz liczyć na to, że się uda go włączyć.

No to ładnie nie? Pociąg może się rozsypał. Ja na kwasie. Nawet nie zadzwonię do nikogo. Za oknem przejechał jakiś pośpieszny i ruszyliśmy, uff, ulga. Telefon też włączył mi się po 3 minutach. Ok sytuacja ustabilizowana :D

Dobra, dojechałem na staję docelową. Wysiadłem i od razu udałem się w stronę mieszkania Pameli. Miałem też generalnie nadzieję, że kupię sobie bilet miesięczny, Obecny skończył mi się właśnie dziś, a jutro miałem jechać na trening. Chciałem to załatwić dziś, ale jak wszedłem do holu dworca to zobaczyłem, jakieś 15 osób w kolejce. O nie, stanowczo nie kupuję teraz biletu - w myślach się z siebie śmiałem, bo wyobrażałem sobie, jak by to było, gdybym faktycznie stał w tej kolejce po bilet :D Nie kupiwszy biletu ruszyłem do siostry. Droga z dworca do niej jest bardzo krótka, jeśli odpowiednio się pójdzie. Tzn. możesz być u niej w 5, 6 minut, jeśli przejdziesz na przejściu dla pieszych, które nie ma świateł i jest to droga wylotowa z miasta. Od jej bloku jest też blisko do parku i jest to zależne od tego, czy przejdziesz przez przejście dla pieszych bez świateł. Jakieś 10 minut i jesteś praktycznie w tym parku.

Było już chwilę po 13:01, tak więc minęło jakieś 25 minut i miałem coraz mniej czasu. Szedłem szybko w kierunku jej domu, cały czas z słuchawkami na uszach. Zacząłem czuć powoli wchodzące rozluźnienie mięśniowe i bałem się, że kwas wejdzie trochę szybciej niż zwykle. Minutę od mieszkania wydawało mi się, że kolory zaczynają się wyostrzać. Trochę się zdenerwowałem i przystanąłem na chwilę. Zastanawiałem się, czy na pewno zostawiać u niej te rzeczy. Z drugiej strony nie chciało mi się ich naprawdę dźwigać. Po chwili jednak uspokoiłem się i stwierdziłem, że to niemożliwe, że kwas tak szybko wchodził. A to rozluźnienie mięśniowe wynikało z mojego przejęcia całą tą sytuacją. Ogólnie Pamela nic nie wie o moich przygodach z LSD i podejrzewam, że by się jej to nie spodobało. To po prostu inna liga. Tak w ogóle to u Pameli siedziała jeszcze moja druga siostra Iza, która przyjechała na tydzień.

Wszystkie wymienione tu czynniki sprawiały dość duże napięcie. Wszedłem do domu i wbiłem od razu do łazienki zostawić rzeczy. Pamela spytała się, czy ma je prać, powiedziałem, że nie i że może dziś po nie przyjdę. Ona stwierdziła, że mam nie przychodzić dziś, bo wychodzi wieczorem. Ok, w sumie to i tak bym chyba nie dał rady tam pójść. Wyszedłem z toalety i zobaczyłem w dużym pokoju białe meble. Okazało się, że kupiła nowe meble do pokoju. Wszedłem tak szybko, żeby zobaczyć. Zobaczyłem, że ma nową tapetę, gdyż mój brat, wiesz ten najstarszy, robił jej mały remont. Tapeta ma białe liście na czarnym tle. Liście w stylu, paprotkowatym. I kurwa - momentalnie ta tapeta zaczęła mi się podobać. Była interesująca :D To znaczyło, że się zaczyna. Jakieś parę sekund później dojrzałem, że te liście na tapecie zaczynają lekko pulsować.

O nie kurwa, muszę spierdalać i to jak najszybciej - pomyślałem.

Jak pomyślałem tak zrobiłem, krótkie cześć, cześć i zabrałem się stamtąd. Założyłem słuchawy na uszy i zacząłem schodzić po schodach. Wyszedłem z klatki schodowej. W tym momencie moja słabość w nogach naprawdę oznaczała wchodzenie kwasu. Zacząłem iść. Podjąłem decyzję, że przejdę przez to dalsze przejście dla pieszych ze światłami. Ekscytacja mi rosła w miarę jak szedłem. Plus chodzenie zaczęło mi się wydłużać i wydłużać. Starałem się przyspieszyć kroku, żeby nie dopadła mnie konieczność siadania gdziekolwiek. W razie, czego miałem jeszcze opcję usiąść na ławce, na przystanku autobusowym.

Doszedłem do świateł ze słuchawkami na uszach. Światło czerwone było bardziej czerwone, przejeżdżała jakaś ciężarówka z żółtym logo. Bardzo mnie to zainteresowało, ale byłem mocno skupiony na światłach, żeby w odpowiedniej chwili przejść na drugą stronę. Ok - zielone. Przeszedłem i przed sobą miałem długą drogę prosto do tak jakby tylnego wejścia do parku. Wzrok mi się już wyostrzył i kolory powoli, ale systematycznie mocniały :) Kiedy tak szedłem chodnikiem starając się przyspieszyć, spojrzałem w swoją lewą stronę, bo po prawej była ulica, na napisy na murach. data napisana na murze, 1946 - zaczęła pulsować. Eh - ucieszyłem się. Do tego idąc środkiem chodnika wyjąłem dyktafon i powiedziałem - "Inność czuję teraz, jaja, industrial, zaczęło mi być ciepło".

Była już jakoś 13:15, czyli kwas musiał zacząć zbierać swoje żniwo :D Cały czas miałem słuchawki na uszach. Chyba zaczął lecieć jakiś ambient. Wchodziłem do parku i drzewa powolutku falowały, albo mi się już na mózg rzucało :D W planach miałem pójście na "zdrowiówkę" i potem drogą, którą sobie zaplanowałem już wcześniej i obczajałem kilka dni temu. Droga do "Zdrowiówki" była jednak jeszcze długa. Czekała mnie podróż chodnikiem "tunelowym". Vivaldi wymyślił tą nazwę.
[Vivaldi - mój przyjaciel, który chodzi tamtą drogą do pracy]. Ona pasuje do tego chodnika. Jest to długa trasa prowadząca prosto. Po obu stronach są mury z graffiti, a w pewnym momencie zaczynają się domki, jakby jednorodzinne. Potem zaczynają się gęste drzewa, przechodzisz przez mało ruchliwą ulicę, mijasz przystanek autobusowy i już prawie jesteś koło tego mostu prowadzącego do "Zdrowiówki". Jeszcze przedtem przechodzisz obok tego kwiatowego dywanu.

Wszedłem powoli w tą "Tunelową". Graffiti wyglądało naprawdę wspaniale. Było bardzo kolorowe. Na dodatek w pewnym momencie, kiedy zagapiłem się na jeden z kolorowych rysunków, ten nagle się rozlał. Kolory przeskoczyły na znajdującą się zaraz obok latarnię uliczną, która stała się fioletowa i pokryta małymi wzorkami. Aż się zatrzymałem, żeby ogarnąć, co się tu właśnie stało. kałuże stały się na chwilę różowe, a potem ten róż spłyną na trawę. Jeden ze wspanialszych widoków. Zatraciłem się w muzyce tak, że w pewnym momencie straciłem poczucie, co w danym momencie się odtwarza na tablecie. Przestałem poznawać utwory i na jakiś czas w ogóle nie rejestrowałem przerw między jednym, a drugim kawałkiem. Wreszcie doszedłem do blokowisk i linii drzew. I tu uderzyła mnie ich bujność i intensywna zieleń. Tak jakby pąki rozkwitły, bo przecież jest już jesień i prawie wszystkie drzewa są ogołocone z liści albo liście są zżółkniałe.

Może w tamtym miejscu jest jakiś inny gatunek drzew, muszę to obczaić. Co nie zmienia faktu, że ta zieleń przeniosła się na pozostałe drzewa przez cały trip. O tym, że jest jesień dowiadywałem się dopiero, jak pochylałem głowę i widziałem na ziemi jaskrawo pomarańczowe liście. To był niesamowity kontrast. Zieleń przed oczyma, jesień pod nogami :) Coś niezapomnianego. To ciekawi mnie, jaki efekt byłby zimą, jakbym przeszedł tą samą drogę. Muzyka dalej była na uszach. Zatrzymywałem ją tylko, kiedy przechodziłem przez jezdnie. Efekty były mega. Bo muzyka grała dość głośno i miałem takie coś, że jak ją podkręcałem, to bujność i intensywność się podbijała.

Przeszedłem przez jezdnię koło tego przystanku, o którym Ci wspominałem. Ogólnie bardzo chciało mi się gdzieś usiąść i bardzo walczyłem, żeby to nie był ten przystanek. Udało mi się wygrać i pójść dalej. Przeszedłem obok przystanku, szedłem dalej w kierunku "Zdrowiówki". Stanąłem na czymś w rodzaju wąskiego deptaku, wiedziałem, że tu gdzieś zaraz będą ławeczki. Usiadłem sobie na odosobnionej ławeczce. Wiedziałem, że ławki tego dnia będą mokre, więc dzień wcześniej napakowałem sobie do bluzy papierowe ręczniki. W bluzie, którą miałem wtedy na sobie, mam kieszeń w stylu kieszeni kangura. Duża i obszerna. Zmieścił się tablet i trochę papierowego ręcznika. Wycieranie ławki było bardzo mozolne i trudno mi było odwinąć sensownie tą "kupę" ręcznika. Dlatego po prostu rwałem takie grube kawały :) Dziś jak o tym myślę musiało to mega upośledzenie wyglądać. Stanąłem przed ławką - "Kurwa, mokra". Wyciągnąłem wielki kłąb pozwijanego ręcznika. "Jak to rozwinąć?". Plecak położyłem na ziemi, w jednej ręce trzymałem ten kłąb, a drugą ręką rwałem kawały ręcznika i wycierałem nimi tą ławkę :D Miałem wrażenie, że robię to z jakieś 10 minut, ale chyba było to krócej.

Wreszcie usiadłem na tej ławce po jej ogarnięciu. Aha dodatkowo te mokre kawałki ręcznika wyrzucałem do kosza obok. Stał chyba jakieś 3 metry od ławki. Postanowiłem pilnować porządku, żeby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Plus czułem potrzebę nieśmiecenia. Kiedy w końcu usiadłem na tej ławeczce byłem z siebie bardzo dumny i szczęśliwy, że miałem sucho pod dupą :D Siedziałem z zamkniętymi oczyma, ale CEV-ów jeszcze nie miałem. Jednak muzyka robiła swoje. Spojrzałem na zegarek, była chyba 13:30, coś takiego. Co jakiś czas otwierałem oczy i rozglądałem się na boki analizując drogę, którą tu przyszedłem. Traciłem czasem orientację. Bałem się, ze zabłądzę, ale nie był to strach na miarę bad tripa. Co teraz jest dla mnie śmieszne, nie bałem się, że nie trafię do domu, tylko że nie trafię do "Zdrowiówki" i nie zobaczę jej na kwasie :)

Kolory z każdym kolejnym otwarciem oczu, jakby robiły się mocniejsze. Postanowiłem wstać i ruszyć już w stronę "Zdrowiówki". Czułem już zbliżający się peak. Do tego te chwilowe problemy z orientacją. Pamiętam jeszcze, że jak siedziałem na tej ławeczce z słuchawkami na uszach, to chyba powiedziałem do siebie na głos, coś w stylu; "KURWA JESTEM SAM NA KWASIE, CO JA ODPIERDALAM :D". Uznałem, że jestem szalony, ale pozytywnie szalony, chyba się z tego śmiałem :)

Niestety sam dyktafon włączyłem jeszcze tylko raz na chwilkę w ciągu całego tripa. Nie chciało mi się z nim bawić. Ławka była położona w lekkim odosobnieniu, więc mojego głośnego wywodu na temat mojego stanu, chyba nikt nie słyszał.

Dalej - ruszyłem, minąłem nie działającą już fontannę z powodu pory roku była już nieczynna. Znowu przystanąłem, żeby się chwilkę zastanowić, w którą stronę iść. Po krótkiej chwili odnalazłem właściwą drogę. Minąłem ten dywan z kwiatów, który wspominałem tu wcześniej. Niestety nie zrobił żadnego wrażenia, bo oni te kwiaty to chyba usuwają, jak się już chłodniej robi. Tam była tylko trawa. Wszedłem na ten mostek prowadzący do "Zdrowiówki". Kiedy na nim stanąłem i spojrzałem się przed siebie, miałem wrażenie, że to miejsce, do którego zmierzałem było jakiś kilometr ode mnie. Ludzi było w parku trochę mniej niż zwykle. Przeszedłem przez ten most.

Dotarłem w końcu do "Zdrowiówki" i chyba dodatkowo miałem peak. Otóż pewnie kojarzysz jak wygląda to miejsce. Budowla - na trzeźwo. To takie platformy z gałęzi jakiegoś tam drzewa chyba iglastego, to znaczy jego gałązek i gałązek brzozowych, przez które od góry przepływa solanka. Te gałązki są takiego ciemnego lub szarego koloru. Ja to widziałem tak: "Zdrowiówka"- to wielkie drzewo iglaste. Te gałązki były mega intensywnego koloru. Bardzo zielone. Ta zieleń wylewała się poza obszar, oblewała filary. Myślę, że to był peak, dlatego, że te gałązki były kurewsko zielone, do tego spuchły o jakieś 150% - 200%. i zaczęły falować. Dlatego miałem wrażenie, że "Zdrowiówka" stała się wielkim drzewem iglastym. To była jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie w życiu widziałem. Usiadłem na ławce, była sucha. Ludzi było mało, ale nie bałem się ich, także gdyby było ich więcej to myślę, że i tak byłoby ok. Siedziałem i podziwiałem. Muzyka spotęgowała efekt giga drzewa iglastego. Ono miało osobowość. Było nadprzyrodzone. Ogólnie jeszcze kiedyś na pewno chcę je zobaczyć na kwasie lub grzybach. Bo tak, myślę o grzybach, ale o tym później :) Akurat tego dnia solanka nie zlatywała z góry, nie wiem czy jakieś prace remontowe, czy co. To mega spuchnięte, mega zielone drzewo żyło i falowało. W tym momencie odpaliła mi się muza z "Ghost in the shell". Poznałem, że to ten soundtrack. Zamknąłem oczy i zobaczyłem mało wyraźne, ale jednak widoczne przebijające się kolory. WOW MAM CEV-Y - pomyślałem. Na zegarku była chyba 14:10. Jednak nie mogłem się na nich skupić, bo te cholerne drzewo tak absorbowało moją uwagę. Pomyślałem, że powinienem już wracać powoli do domu, dlatego że po 15:00 zacznie się robić ciemno. Ja nie chciałem błąkać się po ciemku na kwasie, bo to mógłby być level hard, jak dla mnie. Tym bardziej, że byłem sam. Miałem też zaplanowane, gdzie jeszcze chcę iść. I to miało mi zająć jeszcze trochę czasu, więc tym bardziej powinienem ruszać. Ledwie wstałem z tej ławki. Muza non stop na uszach. Skierowałem się w kierunku placu zabaw i kiedy zacząłem opuszczać "Zdrowiówkę" - nagle chuj, stwierdziłem, że muszę jeszcze sobie na nią popatrzeć. Przynajmniej dopóki mam peak. I tak oto wróciłem się. Z tym, że teraz nie chciałem siadać. Przeszedłem się dookoła. Jeden fragment jest w ogóle wyłączony i nie ma przejścia, bo coś tam remontują. To przejście jest oddzielone taśmą i prawe w tą taśmę bym się wtarabanił :) Bo mi się zlała z otoczeniem, ale w ostatniej chwili się zorientowałem. Widok samej "Zdrowiówki", no nie do opisania. Nie spodziewałem się ani trochę, że coś takiego mnie tak zaskoczy. Ta intensywna zieleń mmmmmm :)

Ruszyłem dalej po dłuższym czasie. Miałem w planie udać się na miejsce, gdzie po jednej i po drugiej stronie chodnika są drzewa, a później jest takie wąskie przejście, jakby ze ściółki leśnej. Daje to efekt takiego gęstego lasu. Żeby tam dotrzeć musiałem przejść przez plac zabaw. Nie zrobił on na mnie większego wrażenia. Kiedy dotarłem na ten długi chodnik i szedłem nim, to znowu włączył mi się motyw, że się zgubiłem i wyszedłem, gdzieś poza miasto. Mega gęste i zielone drzewa. W słuchawkach leciała, jakaś psychodela. Poddałem się więc, i uznałem, że niech "pani psychodela" mnie prowadzi. Miałem wyrąbane, czy się zgubie czy nie. Teraz to wydaje się dziwne, ale wtedy nie było. To że uznałem psychodelę za przewodniczkę wyszło mi na dobre. Po czasie okazało się, że dobrze idę i wcale się nie zgubiłem.

W końcu dotarłem do tego mini lasku. Bujne, wijące się drzewa i do tego, jaskrawo pomarańczowe liście. Jesienno-wiosenne. Kiedy tak szedłem okazało się za chwilę, że zatoczyłem wielkie koło hehe. Chwilę później znalazłem się znowu przy "Zdrowiówce". Zacząłem wracać w stronę domu. W planach miałem też wejście do galerii handlowej. Dobre co? Powracając powoli do domu, minąłem w końcu "Zdrowiówkę", most, który do niej prowadzi. Ogólnie kiedy tak patrzyłem w dal z tego mostku i jeszcze za tym mostkiem, to wydawało mi się, że mam jakieś 30 kilometrów do domu :D śmiałem się z tego, wiedziałem że to niemożliwe. Dotarłem do miejsca, gdzie były resztki tego dywanu z kwiatów.

Drzewa po mojej prawej stronie mnie rozwaliły. A to dlatego, że wyglądały jak jakiś nieznany gatunek. Były to bujnie zielone drzewa z doczepianymi gałęziami jaskrawo-pomarańczowych liści. Żółto-zielone kontrasty. Po chwili okazało się, że te gałęzie to tak naprawdę osobne mniejsze drzewka z pożółkłymi liśćmi. Mniejsze drzewka stojące pod większymi. Jakby te małe były dziećmi tych dużych zielonych. Banan na mordce miałem niesamowity.

Dotarłem do długiego chodnika, który prowadził już coraz bliżej galerii i mojego domu. To jest ten chodnik, którym wchodziliśmy do parku, jak byliście u mnie i zachwycaliśmy się obaj pomarańczowymi liśćmi i ich kłębami. Szedłem już tym chodnikiem i podkręciłem muzykę chyba prawie na maxa. Spotęgowało to efekt dżungli. Dżungli z chodnikiem i ścieżką rowerową :D Po drodze trzeba było przejść przez ulicę. Obyło się bez perturbacji. Byłem coraz bliżej galerii i moja ekscytacja rosła z każdą chwilą. W tej galerii chciałem zobaczyć taki kolorowy placyk. Otóż w tej galerii jest tak mniej więcej pośrodku, takie kółko. jest na ziemi i świeci się na kolorowo, te kolory się zmieniają.

Po drodze minąłem jeszcze mury popisane na kolorowo, były bardzo ładne. Niestety taki niebieski stwór, który jest tam namalowany nie zrobił na mnie wrażenia. Później zacząłem iść wzdłuż tej galerii. Szedłem i szedłem i nie mogłem dotrzeć do głównego wejścia. Oczywiście dlatego, że chodzenie było mega długaśne. W końcu po dłuższej chwili, albo po krótkiej tylko, że wtedy wydawała mi się cholernie długa, uznałem, że minąłem już to wejście i dobra, najwyżej nie wejdę tylko skieruję się od razu do domu. Było już jakoś po 15:00 i zaczęło szarzeć. Odwróciłem się w stronę kościoła, żeby na niego popatrzeć, tego kościoła, który przerażał Adriana. Budynek strasznie się wykrzywiał i biła od niego mega fałszywość - nooo przejrzałem na oczy - pomyślałem. Odwróciłem się w stronę galerii i JEB jest wejście. Ucieszyłem się. Tego dnia uruchomili drzwi obrotowe. Przede mną weszły jakieś dziewczyny ja zaraz za nimi. Drzwi zaczęły się zamykać i zablokowały się tak, że my byliśmy w środku i nie mogliśmy przejść ani do galerii, ani na zewnątrz. Uśmiechnąłem się i pomyślałem, że te jebane drzwi znowu się zacięły. Nie rozumiałem sensu uruchamiania tych drzwi skoro ciągle się zacinają. Po chwili ruszyły dalej.

Byłem w galerii. Kolorowo, intensywnie zapachowo, co ciekawe chyba nie czułem zapachu z działu gastronomicznego. Tam gdzie był MC Donald's" itp. Ludzie zdawali się nie chodzić po tej galerii, tylko zapierdalać. Śmieszyło mnie to. Szedłem dalej, moim celem były te kolorowe światła na ziemi. I tutaj się rozczarowałem, bo albo pomyliłem miejsce, w którym te światełka zawsze były, albo je wyłączyli. Rozczarowałem się mocno. Przez chwilę pomyślałem, żeby wejść do Tesco, ale szybko zrezygnowałem z tego zamiaru.

Z galerii skierowałem się prosto do domu już bez przystanków. Miałem już niedaleko. Przy klatce schodowej wyciągnąłem sobie klucze dużo wcześniej, żeby obczaić te właściwe. Przeczytałem w jednym raporcie, że kolesie się nieźle namęczyli, przy otwieraniu drzwi do domu, a ja zamknąłem rano dom na dwa zamki :D No i pozostawała jeszcze kwestia wejścia po schodach i ewentualne powiedzenie sąsiadom "Dzień Dobry". Drzwi od klatki na szczęście były otwarte, wchodziłem po schodach już bez muzyki. Minęliśmy się z sąsiadeczką. Powiedzieliśmy sobie ładnie Dzień Dobry. Jeszce śmieszne było to, jak przed wejściem na klatkę trenowałem w myślach mówienie "Dzień Dobry". Tak żeby to było, jak najbardziej naturalne i składne. Chyba się udało.

Z otwarciem drzwi miałem trochę problemów, fakt. Nie mogłem trafić w zamek bo mi tak lekko spierdalał :) Pomagałem sobie obiema rękoma i jakoś się udało. Cieszyłem się, że jestem w domu. Po przekroczeniu progu dopadłem się do komputera, żeby go odpalić i włączyć muzykę, nawet się nie rozebrałem. Chyba usiadłem przed komputerem i po chwili zorientowałem się, że jestem ubrany jak do wyjścia. Roześmiałem się. "Co ja robię, muszę się rozebrać, jestem jeszcze całkiem mocno naćpany :D :D". W końcu się rozebrałem i odpaliłem muzę. Chciałem też spróbować słodyczy z plecaka, które były w nim cały czas. Teraz myślę, że nie potrzebnie brałem ten plecak. Jednak mój żołądek mówił mi nie. Nie porzygałem się ani nic. Po prostu jeszcze nie mogłem jeść.

Odpaliłem folder "na tripa" w Aimp'ie. Rozebrałem się praktycznie do majtek, albo zostawiłem na sobie jeszcze koszulkę. Nie pamiętam. Miałem zamiar położyć się do łóżka, które było w rozsypce, ponieważ już rano wiedziałem, że nie ma szans żebym na kwasie jakoś względnie ogarnął łóżko. W mieszkaniu było też bardzo ciepło. Rano przed samym wyjściem zostawiłem sobie włączony kaloryfer. Przypomniałem o nim sobie dopiero, kiedy zrobiło mi się naprawdę gorąco :) Zakręciłem go. Zamknąłem oczy. Jestem prawie pewien, że w tym momencie leciało akurat - "Carbon Based Lifeforms - Interloper [Full Album - 2015 Remaster]". Miałem CEV-y :) Sam już nie wiem. Może to była moja wyobraźnia. Najpierw zobaczyłem, jak pod powiekami pojawia mi się neonowe czerwone światło. Mrugało w różnej częstotliwości. Potem zobaczyłem pulsujące i kręcące się spirale. Pulsowały, a potem na tych pulsujących i obracających spiralach, pojawiały się kolory. Same spirale nie były gładkie. Składały się z takich malutkich diamencików. Diamenciki były różno kolorowe. Tylko tak jestem w stanie to opisać. Nie wiem ile tak leżałem. Same CEV-y nie były, aż tak wyraźne, jednak wyraźniejsze od tych na Woodstocku.

Potem widziałem człowieka stojącego na moście opartego o barierkę. Wydaje mi się, że to był ten mostek z parku. Obraz tego człowieka, co chwila znikał i się pojawiał. Sądzie, że ten człowieczek nie był mną, przynajmniej tak tego nie odbierałem. Potem mój obraz w głowie się podzielił. Widziałem tego człowieka, jakby na dwóch ekranach. Potem na trzech, czterech, pięciu. Aż w swojej głowie miałem tysiące małych ekranów, na których widniał jeden i ten sam człowiek stojący na moście i patrzący się w wodę. Cały czas widziałem go odwróconego tyłem do mnie.

Otworzyłem oczy, bo ten sposób widzenia lekko mnie z szokował, ale sam fakt, że wiedziałem, "mam CEV-y", wywołał u mnie radość. Nagle poczułem, że wszystkie drgania mojego ciała przenoszą się do penisa. Nie miałem wzwodu, ale cały drżał. Było to mega przyjemne. Kiedy zaciskałem mięsień kegla, drgania się wzmagały. W pewnym momencie wstałem, usilnie chciałem spróbować Cocacoli i słodyczy. Jak już zacząłem jeść to wjebałem chyba z kilo cukru w postaci słodyczy. Co najlepsze nie smakowały one jakoś uber niesamowicie, ale miałem do nich dziwny pociąg. Wyjątek stanowiła woda, jej picie było naprawdę niesamowite i odświeżające.

I tak wypiłem małą butelkę wody, to było super. Potem poszła mała butelka Cocacoli. Potem 3 Donaty - wiesz te pączki. Opakowanie Kinder czekolady. Miałem też przygotowane w papierowym woreczku cukierki Mars i Milkyway. Fajnie smakował Milkiway. Na szczęście dzień wcześniej po odwijałem te cukierki z papierków, więc tylko wyciągałem kolejne z woreczka i wpieprzałem jak dziki koń :D Do tego poszła chałwa, a w późniejszym czasie, kiedy już faza schodziła i byłem w stanie odwijać te jebane cukierki samodzielnie, to wyciągnąłem resztę z lodówki i też zjadłem :D :D Wypiłem też kolejną małą butelkę Cocacoli :D

Podszedłem do kuchni, żeby napisać SMS-a do Adriana o treści "Stary Zdrowiówka w parku były dla mnie lasem iglastym, ale to temat na inną rozmowę". On odpisał mi na fejsie - "No spoko, szacun stary". Chodziło mu oczywiście o to, że się odważyłem samemu podróżować. Kiedy spojrzałem się na swoje panoramiczne okno w kuchni, zobaczyłem jak niebo tańczy i pulsuje w rytm muzyki. Dodatkowo słońce prześwitywało przez chmury. Tak jakby na niebie były pęknięcia, przez które przedostaje się światło. Te szczeliny przebijającego się światła, przypominały wijące się ogniste węże.

Kwas wyraźnie osłabł. Przynajmniej na tyle, że byłem w stanie napuścić wody do wanny i wziąć gorącą kąpiel. Napuściłem wody, rozebrałem się do golasa i chlup. Woda była gorąca, ale przyjemna. Do wody wsypałem sobie chyba z kilo soli :D Została po ostatniej wizycie Adriana. Miałem nadzieję, że będę czuł wodę nieco inaczej. Czułem dużą przyjemność siedząc w wannie. Muzyczka dalej sobie leciała, a za oknem było już ciemno. Kolory były jeszcze intensywne, a falowanie zauważalne. Pamiętam, że po wyjściu z wanny usiadłem na kibel, żeby z niego skorzystać. Przed sobą miałem rozwieszone pranie na linkach. Falowanie koszulek i jaskrawo niebieskiego ręcznika sprawiało mi radość i śmiech.

Później włączyłem sobie film na youtube - "S.O.S ziemia". Polecam, w dodatku to film o powstaniu życia na ziemi. I to jeszcze zrobiony w specyficzny sposób. Jest stworzony z animacji komputerowych, jest dużo kolorów itp. Nie jest typowy. Myśli mi się w głowie kotłowały i doszedłem do wniosku, że to "Szczegół" sam w sobie jest czymś, co buduje życie i wszystko, co znajduje się na ziemi. A także relacje międzyludzkie. Szczegół jest wszystkim we wszystkim. Atomy powietrza, to szczegóły, których na co dzień nie widzimy. W ogóle o nich nie myślimy. A to one dają życie. Kobiety zwracają uwagę na szczegóły bardziej niż mężczyźni. Kobiety lubią, kiedy facet widzi u nich jakieś szczegóły, które się zmieniają. Np. nowe włosy, nowa sukienka, nowa bielizna. Świat i ludzie, ich psychika jest zbudowana ze szczegółów. Odkryłem, że ja sam za mało zwracam na nie uwagę. Na szczegóły, które mnie otaczają. Szczegół to jądro wszelkiego istnienia wszystkiego żywego i martwego. Odkryłem jak byłem zaślepiony. Nawet z moją wadą wzroku mogę dostrzegać szczegóły, jeśli nie wzrokowe to słuchowe, przestrzenne. Piszę to parę dni po doświadczeniu i kiedy np. jadę tramwajem czy pociągiem, to staram się patrzeć na ludzi i na rzeczy. Ostatnio jechałem pociągiem. Na którejś stacji przysiadła się do mnie kobieta, miała może ze 30 lat. Miała na sobie skórzaną kurtkę i kurwa mać. Miała niesamowicie seksowną szyję. Wkręciłem się, taką szyję mógłbym całować, a potem zrzuciłbym ubranie z tej kobiety i urobił bym się po łokcie, żeby sprawić jej przyjemność, za tą szyję.

Wracając - Zacząłem też rozmyślać, dlaczego tak naprawdę podniecają mnie starsze ode mnie kobiety. Może to być spowodowane tym, że boję się stabilizacji i stworzenia czegoś nowego samodzielnie. W tym sensie, że te starsze kobiety zazwyczaj są już jakoś ustawione. Mają stabilizację życiową, pracę, ukształtowane poglądy, mieszkanie. Mają za sobą już pewien etap. łatwiej nawiązują relacje. Sfera wokół nich jest już, jakoś uformowana, mają już jakieś doświadczenia życiowe. Ja nie mam tego, co one, ale dlatego że jeszcze nie potrafię podjąć nowych wyzwań. Uznałem, że muszę starać się wyzbyć swojego wewnętrznego konserwatyzmu myślowego. Cały ten natłok myśli, nie był dla mnie czymś negatywnym. Wręcz przeciwnie, czułem radość i szczęście, że LSD otworzyło mnie na nowe kierunki. Te dwie sprawy: szczegół i pociąg do starszych od siebie kobiet pochłonęły mnie.

Przez tę bombę myślową odnośnie szczegółu stworzyłem taką sentencję, którą wrzuciłem na fejsa. Specjalnie dałem w cudzysłowie, żeby nie było że to ja wymyśliłem :D TO NIŻEJ:

"Od ogółu do szczegółu. Szczegółu najbardziej szczegółowego, jak to tylko możliwe. Jak, gdyby człowiek tkwił w zawieszeniu w kompletnej ciszy i ciemności przez dzień, tydzień, miesiąc, rok, gdy nagle JEST SZCZEGÓŁ. W tej ciemności i ciszy człowiek w tym bezmiarze czasu usłyszał kroplę spadającej wody. Szczegół tak wyraźny pośród tych nie, szczegółów.

Właśnie tak wyrazistych szczegółów, jak ta spadająca kropla wody, po czasie w bezmiarze ciszy i ciemności, poszukuj. Bo to szczegóły budują życie". :) - KONIEC SENTENCJI

Czułem się naprawdę oświecony, spełniony i szczęśliwy, te dwie rozkminy były lepsze od tych wszystkich wizuali, których doświadczyłem tego dnia. No oczywiście oprócz "Zdrowiówki" :D Tym czasem "S.O.S ziemia", dalej sobie leciał, był dla mnie niezwykle zrozumiały i przejrzysty. Film się skończył, było jakoś po 19:00. Falowanie było prawie niewidoczne i kolory zaczęły schodzić.

Za nim zgasiłem światło, przymrużyłem oczy, tak żeby zaczęły łzawić. W tym momencie moje ledy zmieniły się w diamenciki promieniujące światłem. Nie potrafię lepiej tego opisać. W końcu zgasiłem światło, pooglądałem filmy na youtube z nowego "Wolfensteina". Fajnie się oglądało. Miałem wrażenie, że lepiej słyszałem dźwięki z gry i otoczenia. Właściwie, nie miałem wrażenia, tylko słyszałem je dużo lepiej. Wiedziałem, że dziś nie zasnę, a miałem iść następnego dnia na trening, bo byliśmy umówieni.

Wyłączyłem yotutube, odpaliłem muzykę z playlisty "częściej" w Aimp'ie i wyłączyłem matrycę. W pokoju było prawie zupełnie ciemno. Tylko podkładka chłodząca oświetlała mi ścianę przy łóżku. Zamknąłem oczy na jakiś czas, żeby wsłuchać się w muzykę. Każdy losowy utwór brzmiał naprawdę super. Czasem przełączałem kawałki. Po czasie otworzyłem oczy i dostrzegłem, że moja podkładka świeci żywszym światłem. No tak LSD, to LSD - pomyślałem. Dodatkowo to zielone światło z podkładki zaczęło mrugać. Jakby łopatki wentylatorków przecinały linie światła z diod. Super efekt.

Potem znów wstałem z łóżka, ale już nie zapalałem światła, tylko dęsiłem sobie po pokoju i przy kuchni patrząc się, co jakiś czas w niebo. I zżarłem do reszty słodycze z lodówki hehe. Wróciłem do łóżka i wstałem o 05:00 rano, żeby się po pakować na trening i w ogóle. Zanim zapaliłem światło w mieszkaniu zobaczyłem przez moje panoramiczne okno w kuchni księżyc. Chyba w pół pełni. Czułem się szczęśliwy. Na dodatek, kiedy jechałem już pociągiem na trening, miałem piękny widok z za okna na wschód słońca. Było ciepło i pięknie. Afterglow miałem niesamowity, i to mega skupienie. Mogłem się skupić na treningu i usłyszałem, że "dziś było dużo lepiej". Rzeczywiście czułem tą moc skupienia.

To była moja opowieść.
Z wyrazami szacunku
/Marek Edelman - człowiek, który postanowił, że nigdy nie da się wciągnąć na drewnianą beczkę/ .

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
27 lat
Set and setting: 
Humor pozytywny, chęć pracy nad sobą, cokolwiek to znaczy
Ocena: 
Doświadczenie: 
LSD 25, grzyby, MJ
Dawkowanie: 
150 mikrogramów

Odpowiedzi

Świetny raport. Bardzo miło i wygodnie się czytało.

Można spytać gdzie znajduje się ta "Zdrowiówka"?

Podróże to moja pasja

Witam,

dziękuję za pozytywny odzew, niestety, ale wolałbym nie określać bliżej lokalizacji tego miejsca. Ty i inni czytelnicy przynajmniej możecie puścić wodze wyobraźni.

Pozdrawiam serdecznie :)  

Marek Edelman

Pierwszy samodzielny trip na kwasie:-) Aż mi się mój pierwszy samotny wypad przypomniał (też był w takim parku leśnym). Tak, jak Ciebie cieszyły CEV'y, tak mnie, że widziałem aury (wtedy jeszcze bez kolorów). 

Rozważ następną podróż z Grybkami w przyciemnionym pomieszczeniu. Połóż się z zamkniętymi oczami, uprzednio prosząc je o wizje. Myślę, że zaserwują Ci wspaniały spektakl. 

Jeszcze wiele do odkrycia przed Tobą. 

Pozdrawiam i powodzenia.

To tylko sen samoświadomości.

Twoje opisy przeżyć są tak magiczne, że czasem mam ochotę znów to przeżyć, ehh ;)

 

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media