w pokoju u m. (by kuba)
detale
raporty pokolenie
- Spotkanie z Krasnalem (by Daft)
- Mój pierwszy papierek (by Yephee)
- To tylko pół kasztana (by Kubek)
- 160 grzybków (by leyus)
- Czekając na oświecenie (by Gothsoul)
- Krew, grzyby, śmierć... (by Homer Huśtawka)
- W pokoju u M. (by Kuba)
- Pierwsze spotkanie z Pnączem Duchów - Ayahuasca (by heja)
- Pure Bliss (by Black Panther)
- Baba na rowerze (by aleXander)
w pokoju u m. (by kuba)
podobne
Ilość: 35 szt.
Tak więc chciałbym podzielić się z Wami, dragująca części społeczeństwa pewnymi przemyśleniami na temat tego co się u mnie ostatnio działo. A działo się wiele. 2 października wróciłem ze Stanów, gdzie przez ostatnie 3 miesiące ciężko pracowałem, razem z moją dziewczyną, M.:-) (to dla Ciebie, TO jest ten mój bełkot i pierdolenie 3 po 3 w trakcie jazd). Od co najmniej dwóch lat czytałem dużo o Grzybach i cały czas chciałem je zdobyć. Mieszkam w dużym mieście, ale zdobyć grzybków się nie udawało. Wydwało mi się nawet w pewnym momencie, że jest to jakaś klątwa spoczywająca na mnie, bo ilekroć miały już być, kolesie albo w ostatnim momencie się wycofywali albo okazywało się, że wszystko OK, ale ktoś już je zjadł. Po powrocie z USA jedna z koleżanek z bloku, P., powiedziała że grzyby są od ręki. Nie bacząc na wysokie koszty (90zł) zakupiłem niezbędną ilość (75szt.) które skonsumowaliśmy w pierwszą sobotę października z moją dziewczyną przegryzając je chlebem z masłem. Oboje do końca nie wiedzieliśmy czego można się po nich spodziewać. Nigdy wcześniej nie jedliśmy grzybów (wcześniej tylko kwasa na pół), więc z ogromnym podnieceniem (trzęsące się ręce) oczekiwaliśmy pierwszych efektów. Nerwowo odliczałem minuty, wciąż mając w pamięci setki raportów z tripów którze przeczytałem. Po około 20 minutach zrobiło mi się strasznie zimno, zacząłem narzekać M., że w jej pokoju jest strasznie zimno, chodziłem i zrzędziłem. M. włączyła piecyk i już po chwili siedzieliśmy i dopalaliśmy trochę zioła (naturka, ale dobra) na lepsze wejście. Równo (patrzyłem na zegarek) 45 minut po zjedzeniu kanapek z grzybami CYK! i pojawiły się barwne halucynacje, zupełnie jakby ktoś przełączył mi guziczek w mózgu. Ściany zafalowały, pokryły się niebieskozielonymi wzorami, które tętniły własnym życiem, wnikając i wychodząc ze ścian na przemian, całość robiła naprawdę spore wrażenie. Cały pokój nieustannie zmieniał proporcje, patrzyłem na ścianę na której zamontowana była półka - raz półka była na wyciągnięcie ręki, innym razem wisiała gdzieś na odległej ścianie, by po chwili rozciągnąć się na całą szerokość ściany. Początkowe uczucie zimna ustąpiło, ja zacząłem się intensywnie pocić (jak po kwasie) a M. płakać i smarkać jednocześnie (była w środku przeziębienia). Na pytanie "Dlaczego płaczesz?" odpowiadała "Nie wiem" po czym oboje się śmialiśmy. Gdy tak sobie wesoło siedzieliśmy, próbowałem zmierzyć upływ czasu. PROBLEM: Widziałem godzinę na zegarku wskazówkowym, ale nijak nie mogłem policzyć czegokolwiek. Gdy wiedziałem która jest teraz godzina, to zapominałem o której zjedliśmy grzyby, a gdy przypomniałem sobie o której to było, nie mogłem zrozumieć która jest godzina bez zapomnienia tej informacji. Brzmi jak stek bzdur, ale wczytajcie się w to. Było tak, jak gdyby mój mózg mógł tylko albo pamiętać godzinę zażycia grzypków (zero) albo rozumieć która jest godzina w danym momencie. Było tak, jakby kluczem do odczytania znaczenia wskazówek na tarczy zegarka było zapomnienie godziny zero. Bez tego wpatrywałem się i wpatrywałem a i tak nie rozumiałem która tak naprawdę jest teraz. W końcu dałem spokój tym wysiłkom zmuszenia do zadań matematycznych mózgu po 35 grzybkach, a stało się to po rozmowie z M. i wspólnym dojściu do wniosku, że "czas nie jest ważny". I to jest pierwszy powód dla którego są to dla mnie Grzyby Prawdy. Czas tak naprawdę nie jest ważny. Liczymy jego upływ, żeby można było zorganizować sensownie życie społeczeństw, ale tym co się liczy jest dana chwila. I to jest ważna lekcja. Myśląc wciąż o tym co było lub ciągle martwiąc się tym co będzie nie żyjemy tak naprawdę TU i TERAZ tylko ciągle dążymy do czegoś co nieuchwytne. Koncentrując się na maksymalnym wykorzystaniu danej chwili, uzyskujemy doskonałe wykorzystanie całego naszego dotychczasowego życia. To jest dla mnie "carpe diem" - chwytanie chwili. Wykorzystując DANY MOMENT możemy uczynić nasze życie lepszym. Jeśli uda nam się wykorzystywać każdą chwilę i żyć tylko TERAZ, to nie będziemy musieli do niczego więcej dążyć. Nie mówię tu oczywiście o kompletnym olaniu wszystkiego i wszystkich bo "trzeba żyć chwilą, a nie martwić się co będzie jutro". Taka postawa nie prowadzi do niczego poza popadaniem w otępienie i doskonale znany "syndrom amotywacyjny" po zbakaniu, objawiający się popularną ZWAŁĄ (o przezwyciężaniu zwały to będzie osobna dygresja). Tak więc grzyby tylko potwiedziły doskonale znany fakt, że życie to nieskończony ciąg chwil,momentów,ciągłych "TU i TERAZ" następujących stale jeden za drugim. Chwila nie ma dla mnie określonego wymiaru czasowego. Jest to raczej dane wydarzenie lub nawet przemyślenia zachodzące w mojej głowie. Chwila może być niezmiernie krótka, jak taka gdy widzimy postać kątem oka, obracamy głowę a to był zwykły halun! To chwila krótka jak mgnienie oka. Są też z drugiej strony chwile, które zdają się rozciągać w nieskończoność, jak to się dzieje po kwaaaaaaasie. Taka mała dygresja. Wracając do tripu, jazda rozkręciła się na dobre. Doszliśmy do tego, że M. siedziała na swojej kanapce i słuchała moich narzekań na to jak w jej pokoju jest zimno i brudno (u mnie jest większy syf!). W końcu stwierdziła, że nie robi nic z tym pokojem bo on jest za duży dla niej i niedobry, a skoro jest za duży i niedobry to nic nie będzie z nim robić. Takie błędne koło, które sprawiło, że nie czuła się dobrze w miejscu w którym powinna czuć się najlepiej. Postanowiłem pomóc. Zabrałem się za przesuwanie foteli i przestawianie roślin, co w sumie dało niewielki efekt, ale widać już było pozytywne zmiany i w pokoju było przyjemniej. M. ruszyła mi do pomocy. Razem przestawiliśmy kilka butelek pod ścianę, rozłożyliśmy ławeczkę do ćwiczeń (niezła jazda z tym była, postawienie jej na nogi zajęło nam trochę czasu) i przestawiliśmy kilka doniczek z kwiatkami. Podczas przesuwania stolika wydawało mi się, że cały stolik się wygina, skrzywia i skręca - niezły schiz! Po około dwóch godzinach porządków przeplatanych przerwami pełnymi przemyśleń na temat życia, swego miejsca w rodzinie i społeczeństwie. M. cały czas płakała, łzy płynęły strumieniami, cały czas jednak śmiała się i miała wesołą jazdę razem ze mną. Zaliczyliśmy też wędrówkę po domu, poszliśmy do NIEBIESKIEGO pokoju - tak intensywnych kolorów nigdy nie widziałem. Cały pokój wypełniony był niebieską poświatą bijącą od błękitnych tapet i butelki wody Nałęczowianka w takim samym kolorze. Było naprawdę niesamowicie, jazda cały czas zachowywała się jak sinusoida, płynęła, raz będąc mocniejszą a raz słabszą fazą, co dawało świetny efekt - fajna jazda, chwila odpoczynku, fajna jazda, itd.
Z ciekawych schizów jakie miałem: DOTYKAM SWOICH WŁOSÓW ale nie czuję ich w dotku palcami, lecz widzę je narysowane na kartce komiksu. Coś jakby skojarzenie, które poszło zupełnie inną drogą (nie: palce=>mózg a raczej mózg=>mózg). SKOJARZENIA - Cały czas pojawiały mi się "w głowie" skojarzenia. Na przykład: słyszę skrzypnięcie drzwi=>"widzę" poskręcane kształty. Coś jak synestezja, odbieranie wrażeń nie tylko jednym zmysłem. Dźwięki powodowały skojarzenia-wizje. EMOCJE - niesamowicie wyczulone, M. płakała śmiejąc się, a ja wciąż miałem wahania od radości do zdziwienia. Doskonale wyczuwaliśmy emocje innych ludzi, jak po zbakaniu ale o wiele silniej. Człowiek jest tak przyjaźnie nastawiony do ludzi! Każdemu chce pomóc.
Kończę już bo trzeba kłaść się spać (jest 1:37) a fazka grzybowo-trawkowa już prawie zeszła. Do pisania powrócę w najbliższej wolnej chwili, kiedy MNIE będzie to pasowało i kiedy będę dostatecznie czymś odurzony. Ostatecznie to MÓJ dziennik. Do zobaczenia :-)
- 4234 odsłony