[lsa] o nietolerancji intelektualnej i kwintesencji jaskrawych barw przed moimi oczami.
detale
[lsa] o nietolerancji intelektualnej i kwintesencji jaskrawych barw przed moimi oczami.
podobne
S&S: Dom kolegi z okolicznymi działkami oraz zakład produkcyjny. Spacer wsiami i lasami nocą po okolicy. We śnie było nas trzech, Ja, Towarzysz K oraz Towarzysz W.
Dawkowanie: 10g nasion ipomea purpurea (w każdym dobrym sklepie etnobotanicznym =)) oraz mj nieznanego gatunku (+2 piwka, ale pomijam to jako tzw. 'błąd statystyczny' ze względu na dużą tolerancję na etanol).
Wiek i doświadczenie: 18, to i tamto. Towarzysz K 18, doświadczenie podobnie tylko dłużej, Towarzysz W chyba 22, doświadczenie małe.
Opowiem wam, co mi się dzisiaj śniło. Sen był naprawdę dziwny, jednak bardzo realny, zapisuje go zaraz po tym jak się zbudziłem, by nic nie zapomnieć.
Wszystko zaczęło się pewnego wiosennego wieczoru, właściwie to popołudnia, jednakże właściwe przeżycia nastąpiły wieczorem i w nocy. Zanim zacznę kleić wspomnienia z głowy tworząc tą jakże wesołą opowiastkę o 3 ludziach znajdujących się w stanie, wskazującym na niemalże schizofrenię, nadmienić pragnę kilka faktów i ważnych rzeczy. Mianowicie:
Nad czym zastanawialiście się, patrząc kiedyś (zakładam, że zdarzyło się to wam w życiu) na przeróżne arcydzieła sztuki malarskiej, muzycznej czy literackiej. Oglądając głębię kolorów, rozgryzając, co artysta miał na myśli, wgłębiając się w najgłębsze dno danego dzieła nie jesteśmy zwykle w stanie dostrzec 'tego czegoś'. Opisuje to tak, ponieważ nie jestem w stanie znaleźć w języku polskim znanym mi na poziomie, którym się posługuje słów, aby opisać 'to coś'. Co mam na myśli, rozwinę podczas opowiastki :) .
Po drodze do domu postanowiliśmy udać się do sklepu i zakupić coś do jedzonka oraz picia. Kilka piwek, kluski, sosik, w sam raz na wspólny wieczór z bliskimi znajomymi. Lecz jednak tego wieczora coś poszło nie tak. Zaczynając od tego, że znaleźliśmy towarzysza K w domu nieprzytomnego, leczącego zjazd po miksie 'bxm' (dekstrometorfan+benzydamina, ew. cipacz+kaszlodyn). Udało nam się jednak przywrócić go do świata żywych. Wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy, że tego wieczora znajdzie się on z powrotem w świecie niewyobrażalnie nierzeczywistym, nie mającym porównania do niczego innego. Co warto nadmienić, zbiegiem okoliczności i wydarzeń, znaleźliśmy się tam wszyscy trzej.
Wieczór miał przebiegać zwyczajnie, bongo przy miłej muzyce i rozmowy o filozofii i życiu całą noc. To, co tygryski lubią najbardziej. Chyba się przekonałem po tym przeżyciu, że to lubią potulne kotki, zaś drapieżne tygrysy pragną kolekcjonować mocne wrażenia. Coś poszło nie tak, jak już wcześniej wspomniałem, mianowicie towarzysz W podał mi moje specyfiki, które dla mnie zakupił robiąc duże zakupy dla siebie. Były to nasiona ipomea zawierające LSA oraz nasiona kaktusów (wszystko legalne >:3 ). Nie wiem skąd, nie wiem jak, nie wiem dlaczego, mą głowę przeszła niczym błyskawica myśl, opanowując cały umysł, psychikę, świadomość i podświadomość. "Weźmy teraz".
Towarzysz K, po uświadomieniu mu, że jedna paczka jest dla niego (paczki po 10g), poparł moją przeszywającą głowę myśl. Towarzysz W odmówił, twierdząc, że nie jest gotów na nudności występujące po zjedzeniu tego. Niemniej jednak, nie zaważyło to wcale na tym, iż towarzysz W nie znalazł się w magicznym świecie razem z nami :) .
-"Ty, to się chyba jakiś wywar powinno robić, nie?"
-"No powinno, ale można też jeść zmielone nasiona"
Młotek w ruch, po paru minutach zjedliśmy 'jebany pył'. Co powstawało po kruszeniu i jak było to wykonane przypomina mi ekstrakcje kodeiny z antka. "Jebany pył", słowo klucz z poradnika niejakiego pana, którego myślę wiele osób zaglądających do działu 'kodeina' zna =) . Niedobre to jak cholera, dużo tego. Cóż, cierp ciało jak chciało.
Po upływie czasu ok. pół godziny stwierdziłem, że męczą mnie nudności i rewelacje żołądkowe. Był to czas na bongo. Udaliśmy się więc do pokoju odprawić ową czynność, po czym spędziliśmy kilka minut leżąc, chrupiąc czipsy, pijąc piwko i rozmawiając. Towarzysz K zniknął z naszego towarzystwa na łóżku na ok. godzinę, gdyż jedynym sposobem na przeczekanie jego silnych nudności było leżenie bez ruchu. Mnie jednak tak to nie ruszało, więc kontynuowałem luźne zajęcia i rozmowy.
Pomijając pewien czas nudy, przejdę od razu do czasu, w którym zaczęło się coś dziać. Postanowiliśmy rozpalić kadzidło, zawierające w środku Mirrę. Zapach gęsto wypełnil obszar wokół którego się unosił, był on bardzo przyjemny i relaksacyjny. Po chwili już Towarzysz K doszedł do siebie i zaczął czcić kadzidło, krzycząc "Nasze plemię mieć kadzidło!", nie lepiej zachowywał się towarzysz W. Obaj towarzysze zaczęli zachowywać się jak zwierzęta w dżungli, dosłownie, więc zacząłem kręcić ich na wideo telefonem. Niczym "z kamerą wśród natury". Potem uspokoiliśmy się nieco i rozkoszowaliśmy się stanem w jakim się znajdowaliśmy, czułem, że powoli kwas zaczyna wygrywać z mj, ale to jeszcze nie to. Poczułem jednak pierwsze efekty kwasu. Pierwsza myśl, jaka mnie totalnie przeszyła, było to stwierdzenie, iż muszę wszystko mówić, a nie myśleć. Wziąłem w tym celu dyktafon i nagrywałem. Powtarzałem cały czas, aby mówić to co się myśli, nie dopuszczając do przewijania się myśli przez głowę. Nie wiedziałem, że to takie cudowne uczucie, naprawdę polecam spróbować każdemu, wtedy się okazuje co naprawdę siedzi w głowie człowiekowi. W psychologii jest podobny test z kartką. Pacjent dostaje czystą kartkę oraz długopis. Jego zadaniem jest pisać dowolne słowa, wyrazy. Po pewnym czasie zaczyna to tworzyć spójną całość, nie myśląc zbytnio nad tym co się pisze, po prostu wychodzi to samo z człowieka. To jest właśnie wyrażanie siebie naprawdę, odkrywanie tego co człowiek ma w sobie. Tak samo jest na kwasie.
W sumie zebrałem około 15 minut nagrań mówienia myśli non-stop na dyktafon, po czym postanowiliśmy udać się do zakładu produkcyjnego obok działki, gdzie stała nasza tzw. "farelka" do ogrzewania małych pomieszczeń. Pragnę dodać, że już wtedy towarzysz K zachowywał sie jakoś nie w porządku. Chodził po pokoju, minę i gestykulacje miał jak ukradniętą żywcem ze szpitala psychiatrycznego. Wszystko to negowały jego słowa "Ale chłopaki, ja nie jestem taki normalnie, nie wiem co jest". My jednak nie zachowywaliśmy się dużo normalniej.
Poszliśmy do celu podróży, po drodze przechodząc przez las. Było okrutnie ciemno, bałem się iść bez latarki. Kwas zadziałał tak na mój wzrok w ciemności, że przed sobą widziałem tylko kontury np. domu obok, czy drzew w oddali. Nic więcej. Nie wiedziałem, czy postać która do mnie mówi znajduje się tuż przede mną, czy 5 metrów dalej. Bez latarki się nie obyło. Pomijając przerażające przeżycie, jakim było przejście przez kawałek lasu, doszliśmy do zakładu. Znajdował się tam również, oprócz wcześniej wspomnianej farelki, specjalny pokój specjalnie urządzony po to, aby siedzieć w nim w czasie innych stanów świadomości. Siedziało się przyjemnie, warto dodać, że wcześniej towarzysz W przyjął 450 mg dxm mając pierwszy raz kontakt z tą substancją, więc znalazł się z nami w dziwnym świecie.
To tam nastąpiła kondensacja myśli. Znajdując się w takim stanie świadomości, w tak urządzonym psychodelicznie pomieszczeniu, uświadomiłem sobie jak artyści tworzą. Miałem ochotę zostać poetą, malarzem, miałem niesamowitą wenę twórczą, jak nigdy dotąd w życiu, słowa w głowie same składały się w zdania, zdania w wypowiedzi, wypowiedzi w całe historie i długie przemyślenia. Tak samo się rysowało, ale o tym później. Zrozumiałem to, jak muszą się czuć kompozytorzy takich zespołów jak tool, shpongle, pink floyd, nirvana itp. Pod wpływem z człowieka kreatywnego i inteligentnego wychodzi to samo. Stwierdziłem również, że na podstawie tego jak się wyrażam, jak zachowuje i jaki mam tok i sposób myślenia mogę uważać się za osobę inteligentną. Jednak, jest tu haczyk. Wymyśliłem wtedy pojęcie 'nietolerancji intelektualnej'. Nie wiem, czy coś takiego istnieje, czy coś takiego jest już inaczej nazwane, nieważne. Ważne jest, do jakiego zjawiska się to odnosi. Nienawidzę ludzi ograniczonych, może i inteligentynych i normal nych, ale ograniczonych. Przejawia się to głównie w rozmowach i współpracy. Gdy ktoś rzuci mądrym słowem, lub hasłem, jak np. towarzysz W usłyszał z moich ust pojęcie 'wazodylatator'. Nie wiedział co ono oznacza, więc się o to zapytał. Zgodnie z jego życzeniem, odpowiedziałem mu na pytanie i to wytłumaczyłem. Jednak, u większości ludzi jakich znam przejawia się to właśnie ograniczenie umysłowe, gdy w takiej sytuacji inna osoba powie ze zdziwieniem czy innym uczuciem (nie chodzi tylko o trudne słowa, głównie o proste rzeczy, których człowiek po prostu nie jest świadom, bo o tym nie słyszał lub się z tym nie zetknął) 'Haha jaki kretyn, nie wiesz tego?' bądź 'Jak można takich rzeczy nie wiedzieć?'. Myślę, kurwa, że dość oczywistym i logicznym jest fakt, że skoro pytam się co to oznacza wynika z faktu, że nie wiem co to oznacza i chce się dowiedzieć na drodze zadania pytania i uzyskania odpowiedzi. I teraz, moi drodzy, odpowiedzcie sobie sami - Kto tu jest kurwa ograniczony ?
Brnąc dalej przez wesołą opowiastkę, zostawiając kontrowersyjny temat głupoty ludzkiej, postanowiliśmy wrócić do domu wziąwszy farelkę, gdyż było tam cieplej. Niestety, nastąpił niespodziewany zwrot akcji. Towarzysz K odmówił opuszczenia tego miejsca, zaczął twierdzić, że mu tu dobrze, że może pomyśleć na spokojnie i o wszystkim. Wszystko to mówił mając obłęd w oczach i na twarzy. Wtedy zrozumiałem drugą rzecz, ważną w tym tripie. Jak zachowują się i jak czują osoby chore psychicznie. Wtedy tak się właśnie poczułem. Jak chory psychicznie pośród chorych psychicznie na zamkniętym oddziale. Na dodatek wystrój owego zakładu przypominał wnętrze szpitala psychiatrycznego, brakowało tylko gąbek na ścianie, co by sobie żaden wariat nie rozbił o nią głowy. Po długiej konwersacji stwierdziliśmy, że zostawimy towarzysza K samego w pokoju i wrócimy po niego. Był to pomysł bardzo niebezpieczny, zwłaszcza że jest to osoba dość nieprzewidywalna, a znajdująca się na dodatek w tak odmiennym stanie świadomości. Zamknęliśmy drzwi, wkręcając towarzyszowi K, że zamknęliśmy je na klucz. Jednak pomachaliśmy tylko tym kluczem w zamku i poszliśmy powtarzając "Pamiętaj, jak pójdziemy to już nie otworzysz tych drzwi, zabieramy klucz i bierzemy go ze sobą". Co się okazało potem, towarzysz K nawet nie pomyślał o tym, żeby sprawdzić czy drzwi są otwarte, zakładając z góry że nie, wkręcając sobie przy tym prawie niezłego bad tripa.
My natomiast z towarzyszem W udaliśmy się na spacer przez okolice. Zrobiliśmy łącznie ok 6-7 km piechotą wolnym kroczkiem cały czas rozmawiając. Było to bardzo niezwykłe przeżycie, zwłaszcza że oboje mamy swoje poglądy, swoje zdanie i coś do powiedzenia. Idąc po ciemku po trawie i ziemi nie byłem w stanie wzrokowo rozpoznać, czy stąpam po ziemi czy po kałuży. Dopiero jak wdepnąłem całym butem w kałużę, okazywało się że ona naprawdę tam była. Idąc podziwialiśmy kolory świata, stwierdzenie padające mi na myśl brzmiało "High and Mighty Colors". Absolutne full hd, wszystkie kolory świata, jakie człowiek może tylko oglądać, wszystkie barwy, idealne parametry, wszystko wyraźne. Przechodziła mi również przez głowę inna myśl, a tak właściwie to stwierdzenie "Ale jestem nakwaszony, ale się zkwasiłem". Myślę, że jakbym nawet nie wiedział co biorę, to będąc w takim stanie powiedział bym to samo. "Ale jestem nakwaszony."
Podróżując dalej drogą podziwialiśmy monumentalne krajobrazy i widoki. Monumentalne jest tu słowem kluczowym, gdyż tylko tak potrafiliśmy opisać to, co widzimy. Nie będę zbyt długo się rozwodził nad podróżą, jednak dodam tylko, że po drodze przechodziliśmy przez straszne krzaki, stwierdzając pośrodku pola gdzie nic nie było widać, że się zgubiliśmy. Potem udało nam się znaleźć drogę powrotną, jednak zagubienie się okazało się czymś pozytywnym. Idąc przed siebie, nie przejmując się tym, gdzie idę, jak będę brudny i mokry, co powiedzą ludzie, zacząłem delikatnie głaskać rośliny. Poczułem wtedy typowe kwasowe zjednoczenie z naturą, jak miałem poprzednim razem w innym kwaśnym śnie, jednak to było dużo silniejsze. Zrozumiałem, że jestem częścią natury, a natura jest częścią mnie. Polecam na tą tematykę i taki stan film "Mikrokosmos". Kto zobaczy ten się przekona :) . Kontynuując, zrozumiałem, że jestem jednością z naturą, natura mnie stworzyła i zaprogramowała, ale ja jestem jej niewolnikiem. Lecz czy na pewno jest to niewola ? To w końcu ta siła stworzyła mnie, powołała do życia, ta siła daje mi jedzenie, wodę, substancje psychoaktywne, surowce, deszcz, śnieg, pogodę, atmosferę, drzewa, fotosyntezę, rośliny, zwierzęta, robaki, owady, minerały, pierwiastki. Nie można dezerterować przed taką siłą. Oglądając w/w film i patrząc na mrówki, zrozumiałem jak wygląda ich życie. Czas płynie dla nich wolniej, dzień jest dla nich tygodniem, tydzień porą roku, a miesiąc/rok całym życiem. Działają one w sposób niczym zaprogramowany, np. mrówki budują gniazdo i znoszą do niego jedzenie. Nie różnimy się niczym od innych żyjących tworów natury, poza mózgiem. Jednakże, został on także zaprogramowany na określone cele, takie jak emocje i ich odczuwanie, wypowiadanie się, zdolność się do uczenia. Żyjemy w takich pięknych czasach, gdzie człowiek już bardzo dobrze opanował narzędzie mózgu, rozwój intelektualny społeczeństwa jest na takim stopniu, że jeździmy kawałkiem blachy na kawałach gumy, unosimy się na wysokość kilku kilometrów w kawałkach blachy, umieszczamy kawałki minerałów tak małych rozmiarów, że tworzą one skomplikowane układy, dzięki czemu możemy porozumiewać się bez bezpośredniego kontaktu, dzięki czemu mogę się podzielić z wami tymi przemyśleniami, które przynajmniej w moim życiu są dość istotne. Myślę, że człowiek powinien poznać takie rzeczy i docenić, jak został obdarzony przez życie, ciałem i mózgiem. Wyszło również z ust towarzysza W stwierdzenie, które analizowałem później, jakoby mózg był także mięśniem. Właściwie to nie nim był, tylko działał jak on w pewnej kwestii. Mianowicie, aby mięsień się rozrastał, trzeba go wpierw uszkodzić, po czym zostaje on odbudowany, silniejszy. Padło stwierdzenie, że tak samo może być z mózgiem i substancjami psychodelicznymi. Jeżeli człowiek robi to z głową i umiejętnie, to wyniesie z takiej podróży wiele wniosków na temat swojego życia, czym będzie mądrzejszy i bardziej świadom tego, kim jest.
Niemniej jednak, pomijając temat natury, wracając ze spaceru udaliśmy się z powrotem do towarzysza K. Dzięki naszemu szczęściu, towarzysz K nic sobie nie zrobił, tylko był trochę przerażony i zmienił fotel na łóżko, gdy tam leżał. Wzięliśmy farelkę, wcześniej trochę posiedzieliśmy w zakładzie, zapalając światło czuliśmy się naprawdę jak w szpitalu psychiatrycznym. Wszyscy.
Wróciliśmy do domu i zaczęliśmy się zajmować rysowaniem. Włączyliśmy muzykę, soundtrack z filmu "300". Była ona bardzo przyjemna i nacechowana emocjonalnie. Wziąłem kartkę i ołówek, co poczynił również towarzysz K, a po chwili zachęty również 'zdekszony' towarzysz W. Na rysunkach wyszły rzeczy nie do opisania. Czułem się naprawdę jak na oddziale zamkniętym. Towarzysz K leżał na materacu cały zawinięty kołdrą, w bluzie, spodniach i kapturze, wystawała mu tylko ręka z ołówkiem, kartka leżała na podłodze. Rysował on bezsensowne kółka, po prostu bazgrał bez celu. Towarzysz W narysował na kartce kilka rekinów i ludzi, po czym przez 15 minut darł ryja w niebogłosy, krzycząc 'ludzie rekiny' i mnie wołając. Ja nie przejmowałem się tym, tylko rysowałem na swojej kartce. Zacząłem od niczego, ale przyłożyłem ołózwek do kartki i ręka sama mi poszła. Wpływ też miała na to muzyka. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem, ręka zachowywała się niczym prowadzona przez jakąś moc. Stwierdziłem, że od stworzenia czegoś pięknego i kreatywnego ogranicza mnie brak umiejętności plastycznych. Dlatego też chcę zacząć się w tym szkolić, aby kiedyś znowu "zakwasić mordę" i pomalować/porysować, ewentualnie tworzyć muzykę, gdyż gram na gitarze i pianinie. Chciał bym również zobaczyć, co narysuje na kartce osoba na kwasie, która jest malarzem i tworzy piękne obrazy. Co ciekawe, sprawdzając co nabazgraliśmy już po przebudzeniu, zdziwiło mnie, że na każdej kartce były różne bazgroły i myśli, jednak na wszystkich kartkach, które zapisaliśmy wspólnym motywem było oko.
Cóż, zmierzamy powoli ku końcu tripa, nie był on nadto długi, jednak skondensowałem w nim wiele myśli. Było ich wiele wiele więcej, lecz większości nie potrafię opisać słowami znanymi człowiekowi więc nawet nie próbuje, a inne po prostu zapomniałem :) .
"Trzeba kolekcjonować mocne wrażenia". Stało się to dla mnie pewnym hasłem na przyszły czas. Jednak, należy pamiętać, że wszystko jest dla ludzi, również dragi, ale trzeba to robić z głową i odpowiedzialnie, wtedy nikomu nie szkodzimy moje kochane ćpunki =D. Tylko sobie. Na własne życzenie.
Wypiliśmy jeszcze na ożywienie yerba mate, przyjemnie orzeźwiło, pospaliśmy kilka godzin, po czym trochę znormalnieliśmy i wytrzeźwieliśmy. Ja, pisząc to ok. 20 godzin od przyjęcia jeszcze czuje dziwne uczucie w głowie, jednak bardzo słabe. Towarzysze udali się do domów, ja również, po czym stwierdziłem, że nie robiłem trip raporta jak to zwykle mam w zwyczaju. Jednakże, udało mi się wszystko w miarę odtworzyć z pamięci, dzięki czemu mogłem wylać swoje emocje, uczucia i przemyślenia na 'papier' dzieląc się nimi z wami. Myślę, że właśnie to jest jeden z najważniejszych aspektów w życiu. Człowiek uczy się całe życie, a ludzi na świecie jest tak wiele, że rozmawiając z każdym człowiekiem nawet krótki czas, przez całe życie nie uda nam się porozmawiać z każdym mieszkańcem ziemi, mimo tak rozwiniętej komunikacji. Dlatego świat jest tak ciekawy i tak piękny, zwłaszcza w stanie pokwasowego zjazdu :) . Reakcje moje i towarzysza K były takie same, gdy wyszliśmy z ciemnego pomieszczenia na słońce grzejące nas w twarz, rozpalające każdą część naszego ciała, biorąc głęboki oddech świeżego, cudownego powietrza w płuca, których mechanizm działania opisują prace magisterskie, stwierdzając jednoznacznie "Jakie to wszystko jest piękne".
Dziękuję.
P.s. Jeżeli uda mi się skombinować skaner lub normalny aparat, uzupełnię TR o zdjęcie moich bazgrołów :)
O tak, to mi się właśnie ostatnio przyśniło.
- 14776 odsłon
Odpowiedzi
:)
Bardzo fajny "sen", pozdro :)